Andrzej Stasiuk - Jak zostalem pisarzem.pdf

(417 KB) Pobierz
Andrzej Stasiuk
Jak zostałem
pisarzem
Kurczę, nikt wtedy nie jeździł taksówkami, przynajmniej nikt z nas.
Taryfiarze byli podejrzani. Jak się ma szesnaście lat, to większość jest
podejrzana. A zresztą nie mieliśmy kasy. Jak się nie ma kasy, to wszystko
od razu robi się podejrzane, zwłaszcza ci, co mają. My w każdym razie nie
mieliśmy. Jeździło się autobusami i tramwajami. Tramwaje skrzypiały jak
nieszczęście.
Starzyńskiego,
Skrzypiały
na
zakrętach.
Pierwszy
był
na
rondzie
i
jak jechało się
do Śródmieścia.
Skręcały w prawo
skrzypiały. Jak się jechało na Pragę, to dopiero przy Ratuszowej był ten
cholerny skrzyp. Ale tam można było wysiąść i była zielona budka z piwem.
Można było pójść w prawo i do zoo, popatrzeć na małpy, słonie i
hipopotamy. Jak się doszło do hipopotamów, to był już most Gdański i
można było złapać tramwaj do Śródmieścia. Tak robiliśmy. Można też było
iść na piechotę na drugą stronę i w lewo przez park, potem koło fabryki
pieniędzy i już łapało się staromiejski klimat, kamieniczki, bruk, elegancka
makieta i w Pasiece piwo kosztowało dziesięć złotych. Nikt się nie pytał.
Zresztą wyglądaliśmy na więcej. Rzadko jest tak, że się wygląda na mniej.
Nam
się
w
każdym
To
razie
jest
nie
zdarzyło.
niejasna
i
A
może
dzisiaj
kelnerki
raczej
nie
były
do
zdemoralizowane.
sprawa
rozkminienia. Pierwsza telefoniczna budka stała na rogu Freta i Kościelnej.
Zawsze była zepsuta. Guzik nas to obchodziło, bo i tak nie mieliśmy do kogo
dzwonić. W Bombonierce wieczorami koleś grał na fortepianie przedwojenne
szlagiery. Ciociosan był po dwadzieścia złotych lampka, a cola po dziesięć.
W sobotę nie było gdzie usiąść i do tego jasno jaku lekarza. I wszyscy to
samo: cola, ciocio-san i ciastko. Papierosy caro były w miękkich błękitnych
paczkach. Kosztowały dwadzieścia złotych. Klubowe cztery pięćdziesiąt. To
był poważny rozrzut. Dzisiaj już tak nie ma. Najchętniej paliliśmy extra
mocne bez filtra,1 bo najbardziej szkodziły. Potem gdzieś znikły i musieliśmy
się zadowalać byle czym. Ale zanim przepadły, kosztowały chyba najpierw
sześć pięćdziesiąt, a potem dziesięć. Żółty pasek i czarne litery. Zanim
wyleciał z nich tytoń, były grube jak mały palec. Wierzyliśmy, że mają coś
wspólnego z gitanesami. Nie miały. Teraz to wiem. Kościelną można było
zejść koło Najświętszej Marii Panny nad samą Wisłę. Nikt tego nie robił, bo
tam nic nie było. Chodziło się zawsze prosto. Ludzi robiło się więcej i więcej,
a przy Barbakanie już przelewał się tłum. To zawsze działało trochę
podniecająco. Nie wiadomo właściwie, dlaczego. Wszyscy pałętaliśmy się
między jednym Rynkiem a drugim i z powrotem. Po drodze żadnych
atrakcji, a niektórzy potrafili robić to cały boży dzień. Zawsze była nadzieja,
że coś się stanie i stawało się zazwyczaj mniej więcej to samo. Spotykaliśmy
się i tyle. Niektórzy dzisiaj nie żyją. Nie wiadomo na przykład, czy żyje
Bobik. Był ciut szurnięty, więc naprawdę trudno coś powiedzieć. Nosił chyba
szalik i wyglądał całkiem przystojnie. Trochę jak ładny Niemiec. Co do
innych też nie można mieć pewności. Chodziło się i czekało. Siedziało się i
czekało, stało i czekało. Trochę monotonne zajęcie, ale nikt nie mówił, że
mu się nudzi. Na Rynku jak zwykle
Strona 1
Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt wisiały
obrazy i pilnowali tego artyści w sandałach. Czasami ustrzelili jakiegoś
jelenia i szli pić do Fukiera. Towaru pilnował wtedy jakiś wynajęty. To było
ekstra malarstwo. Zachody słońca, wschody, żaglowce, roślinność, postacie
kobiece i staromiejskie widoki. Te ostatnie szły najlepiej, bo można było od
razu porównać, że to prawda. Niemcy brali po kilka sztuk. Holendrzy nic nie
kupowali, bo na ogół też mieli sandały, byli podobni do malarzy i wiedzieli,
co jest grane. Kiedyś nie miałem papierosów i podszedłem do jednego
Holendra. Zrobił skręta z druma i mi dał. To był mój pierwszy skręt i wcale
mi nie smakował. Wieczorem chodziło się do Jaja. Paliły się świeczki, można
było mazać po ścianach i puszczać swoje taśmy. Tak wyobrażaliśmy sobie
wolność. Wszędzie było tanio. Nie mieliśmy o tym pojęcia. Czasami
legitymowała nas milicja. To było coś. Nie wszystkich legitymowała. Jak się
chciało mieć spokój, to się szło Celną na Gnojną Górę. Tam można było
robić właściwie wszystko, byleby nie za głośno. Wierzyliśmy we wszystko, co
sobie opowiadaliśmy i nie przychodziło nam do głowy, by cokolwiek
sprawdzać. Piszę w liczbie mnogiej, bo nie lubię zwierzeń. Szło się Brzozową
w lewo i pod Barbakan. Wieczorem siedzieli tam pijaczkowie. Pod mostem
było w cholerę plastikowych korków od alpag i blaszanych od piwa. Jak nie
było pijaczków, to też można było robić, co się chciało. Gliny tam nie
chodziły. Trochę śmierdziało. Byłem tam z kilkoma dziewczynami. Nie ma
się czym chwalić. Wszyscy tam przychodzili. Stała jedna ławka. Górą szli
japońscy turyści i się uśmiechali. Nikt ich wtedy nie traktował poważnie.
Imponowali nam Amerykanie i Anglicy. Francuzi już nie tak bardzo. Mieli
tylko Jean-Michel Jarre'a, ale nie wszyscy załapy-wali się na Oxygene.
Prawdę mówiąc, prawie nikt. Żyliśmy jak zwierzęta. W stadzie. Niektórzy
wyglądali jak ostatni kretyni. Nikomu to nie przeszkadzało. Niektórzy byli
głupsi niż drewniane pięć złotych. Nikt im złego słowa nie powiedział.
Podejrzewam, że już nigdy tak nie będzie. Długie włosy, kiepskie papierosy.
Słuchało się Floydów, o Sex Pistols nikt jeszcze wtedy nie słyszał. Grali dla
siebie, nie dla nas. Jakby się zjawili na Piwnej, pewnie byśmy ich pogonili.
Te agrafki, podarte koszulki i dżinsy. My też nosiliśmy podarte wrangle.
Podarte, ale połatane. Łata na łacie. Jedna na drugiej. Tak grubo, że latem to
niewyróbka z gorąca. Musieliśmy trochę śmierdzieć. Ale jak się jest młodym,
to się tak nie cuchnie. 11
Cuchnie się później, później trzeba się częściej myć ze strachu przed
bakteriami i przed innymi ludźmi. Tak, nakopalibyśmy Rottenowi w 77-
mym. Nie miał szans. Niektórzy słuchali Slade'ów, lecz się nie przyznawali.
Ja też słuchałem, ale udawałem, że tylko Floydzi, Hendrix i Joplinka. Co
miał piernik do wiatraka. Jedliśmy chleb i popijaliśmy mlekiem. W New
Yorku Nico śpiewała z Velvetem, a nas to gówno obchodziło. Nie mieliśmy
pojęcia. Musiało być długo, nudno i na poważnie. Pięć minut gitarowej
solówki wcale nas nie zadowalało. Najlepiej jakby było dziesięć i to na
perkusji. Jak Piotrowski z Apostolisem na kortach Legii. Publika szalała,
chociaż wszystko razem, jak popatrzeć, nie miało żadnego sensu. Zwyczajnie
się ścigali. Dziewczyny były tak samo obdarte jak my. Trudno było odróżnić.
Zwłaszcza z tyłu. Nosiły spodnie. Pękały na tyłkach. Coś się wtedy
naszywało. Najlepiej amerykańską flagę. Angielską naszywało następne
pokolenie. Nikt nie naszywał sobie francuskiej. A niemieckiej to już w ogóle.
Niemcy to nie był żaden kraj. Nikt o nich nie myślał. Dopiero później, jak
Zgłoś jeśli naruszono regulamin