Puszkin Aleksander - Tazyt.pdf

(53 KB) Pobierz
TAZYT
Nie dla triumfu i zabawy,
Nie dla rozgwaru obrad krwawych,
Nie, aby śledztwo wieść surowe,
Nie dla igrzyska zbójeckiego
Na dwór Gasuba sędziwego
Zjechali rano Adechowie.
W spotkaniu nagłym syn Gasuba
Padł, ręka go dosięgła mściwa
Opodal ruin Tatartuba.
W rodzinnej sakli trup spoczywa,
Dzieje się obrzęd niewesoły,
Pieśń mułły brzmi posępnym tonem.
Przed smutnej sakli progiem — woły
Stoją, do arby zaprzężone.
Tłum ledwie się w obejściu mieści.
Goście podnoszą krzyk boleści,
Z płaczem się biją w piersi zbrojne;
Nie bitwę czując w broni chrzęście,
Z pęt rwą się konie niespokojne.
Czekają wszyscy. Wtem się starzec
Z sakli pośrodku żon ukaże.
Za nim uzdeni dwaj wynoszą
Trupa. Wolnymi idąc kroki,
Tłum, aby się rozstąpił, proszą.
Na arbę zimne kładą zwłoki.
Przy nich broń kładą, sercu bliską:
Kołczan, łuk, strzelbę piorunową,
Kindżału ostrą stal gruzińską,
Krzyżową szablę kładą obok,
Aby na wieczne spoczywanie
Był mocny grób, ażeby śmiały,
Na Azraela mógł wezwanie,
Silnym z mogiły wstać zetlałej.
Do drogi pochód już gotowy,
Arba ruszyła. Wolno za nią
Stąpa Adechów tłum surowy,
Milcząc rumaki powściągają.
Zachód dogasał już ognisty,
W słońcu się szczyty gór złociły,
Gdy do doliny kamienistej
Powolne woły dochodziły.
W dolinie tej nienawiść głodna
Młodego jeźdźca ugodziła
I tu niemego trupa chłodna
W głąb swoją przyjmie dziś mogiła...
I oto ziemia już wchłonęła
Ciało. Mogiła się zamknęła.
Ostatnie modły tłum odprawia.
Wtem się zza góry starzec zjawia,
Młodzieniec idzie z nim dorodny.
Wnet drogę dają przybyłemu —
I starzec ojcu zbolałemu
Tak opowiada słowem godnym:
„Trzynaście by się zliczyć dało
Lat, kiedyś wszedłszy w obcy auł
Maleńkie mi dzieciątko wręczał,
Abym starannym wychowaniem
Mężnego zrobił zeń Czeczeńca.
Przeto wysłuchaj dziś z poddaniem .
Wyroków losu; gdy przedwcześnie
Jednego syna w ziemi grzebiesz,
Drugiegom przywiódł tu do ciebie,
Oto on, spojrzyj! On cię wesprze
Silnym ramieniem swym, Gasubie,
On stratę twą zastąpi, wierzę —
Trudy me sam ocenisz szczerze,
Ja z nich przed tobą się nie chlubię."
Umilkł. Wejrzeniem gorączkowem
Gasub młodzieńca objął lice.
Tazyt, w milczeniu kłoniąc głowę,
Stał nieruchomo przed rodzicem.
Boleśnie wzrok nim napawając,
Głosowi serca wolę dając,
Gasub obejmie mocno syna.
Wdzięcznością opiekuna darzy
I z ożywieniem w zgasłej twarzy
Pod dach swój prosić go poczyna.
Trzy dni, trzy noce z kunakami
Gości go, u ogniska sadza,
A potem ze czcią odprowadza,
Z błogosławieństwem i darami.
„Bezcenny dar starania swego
Mnie — duma ojciec — on udziela:
Sługę i druha oddanego,
I niezłomnego krzywd mściciela."
----
Mijają dni. Już żal przygasnął
W Gasubie. Ale dzikość skryta
Do dzisiaj w duszy trwa Tazyta.
W aule mu rodzinnym ciasno,
Jak obcy i osamotniony
Przez cały dzień po górach chodzi.
Tak jeleń w sakli wykarmiony
Wciąż patrzy w las, wciąż w gąszcz uchodzi.
Po stromych lubi piąć się skałach,
Czołgać się ścieżką kamienistą,
Słuchając burzy groźnych świstów
I fal w otchłani rozszalałych.
Nieraz, gdy góry noc zamroczy,
Siedzi posępny na ustroni
Bez ruchu, w dal utkwiwszy oczy,
W zadumie głowę wsparł na dłoni.
Dokąd to jego myśl ulata?
Czegóż on duszą łaknie młodą?
Dokąd z padołu tego świata
Marzenia go ułudne wiodą?
Któż zdoła tajni serca dociec?
Młodzian swobodny jest w marzeniach
Jak wiatr na niebie...
Ale ojciec
Pełen jest troski i zwątpienia.
„Cóż — duma — poszła w las nauka.
Męstwa, zwinności i przezornej
Myśli na próżno byś w nim szukał,
Tazyt leniwy, niepokorny.
Czyż wzrok mój nie przeniknął syna,
Albo to może starca wina?"
Tazyt z stadniny wyprowadza
Konia, którego kochał czule.
Przez dwa dni nie ma go w aule,
Na trzeci dzień do domu wraca.
Ojciec
Gdzieś, synu, był?
Syn
Gdzie rwą się skały,
Gdzie brzeg wąwozu, gdzie daleką
Drogą dojść można do Darialu.
Ojciec
Powiedz, coś robił tam?
Syn
Tereku
Słuchałem.
Ojciec
A czyś tam, mój synu,
Nie widział Rosjan lub Gruzinów?
Syn
Widziałem, ojcze mój, jak drogą
Towar tyfliski wiózł Ormianin.
Ojciec
Czy miał straż z sobą?
Syn
Nie, nikogo.
Ojciec
Czemużeś ciosem niespodzianym
Z zasadzki go nie uczęstował?
Z skalnego złomu nań nie skoczył?
Czerkiesa syn opuścił oczy
I nie rzekł na to ani słowa.
---------
I znowu Tazyt na koń siada,
Na dwa dni, noce dwie przepada,
Na trzecią znów przed saklą stanął.
Ojciec
Gdzieżeś ty był?
Syn
Za górą białą.
Ojciec
Kogoś tam zoczył?
Syn
Na kurhanie
Zbiegłego od nas niewolnika.
Ojciec
Zgłoś jeśli naruszono regulamin