Wspomnienia wesołego ordynatora
Jeśli wchodzisz do gabinetu i widzisz bardzo uśmiechniętego lekarza, to być może
przed chwilą był świadkiem takich, jak poniżej opisane, historii...
W dyżurce lekarskiej z reguły panuje tłok jak w puszeczce sardynek. Każdy z nas
ma mało miejsca dla siebie, dlatego często się zdarza, że swoje rzeczy zostawiamy
na każdym wolnym centymetrze kwadratowym. Również telefony komórkowe, które
jakimś cudem nawet nie giną.
Wczoraj jedna z szuj, konował zapyziały, znachor gówniany wpadł na „świetny”
pomysł uczynienia mi „przezabawnego” kawału. Palant jeden wgrał mi na telefon
dzwonek mp3, i podłączył pod jeden numer (tak, że grał tylko gdy ktoś dzwonił z
naszej dyżurki). Nie wiem kiedy dokładnie to zrobił, ale musiał drań wyczekiwać
odpowiedniej chwili.
Chwila ta nadeszła wczoraj, gdy zostałem poproszony do Pani Docent, na spotkanie
robocze i drugą Panią Docent. Ledwie drzwi się za mną zamknęły i rozsiadłem się w
cały zestresowany w towarzystwie obu pań, gdy mój telefon rozdarł się głosem
Chet’a z filmu „From Dusk till Dawn”
ALL RIGHT, PUSSY !! PUSSY!! COME’N PUSSY LOVERS!! WE HAVE THE BEST SELECTIONS OF PUSSIES!! THIS IS A PUSSY BLOW-OUT!!
Spuśćmy zasłonę milczenia na to, co się działo w gabinecie. Kiedyś mu się
odwdzięczę...
* * *
Zgłosiła się do nas pacjentka, lat 48, zagorzała feministka z ogromnym opadającym
obustronnie po pępek cycem. Jako, że feministka, więc oczywiście bez biustonosza.
Więc standardowe polecenie rozebrania się do pasa przed badaniem wzbudziło pewną
konsternację u personelu obojga płci. Dość, że długo zastanawialiśmy jak
przykleić elektrody, by rozhuśtane w czasie wysiłku... by nie było zakłóceń i
zapis EKG był jak najlepszy.
Próba przeszła bez powikłań, pacjentka zadowolona, my tez że już po, gdy nagle
otwierają się drzwi do męskiej poczekalni i staje w nich KOMPLETNIE rozebrany
facet, w wieku około trzydziestu lat, budowy kulturystycznej (ale nie typ siłowniany tylko raczej budowlano-rolniczy). Od pierwszego rzutu okiem
zorientowałem, że wszystkie pielęgniarki zatkało z powodu nagłego ślinotoku i jak
zaraz nie zareaguję, to dojdzie do mordobicia która ma się nim zająć. Wystąpiłem
więc dwa kroki do przodu pytając czemu się rozebrał całkowicie i co tu robi.
Facet zatrzymał wzrok na stojącej za naszymi plecami feministce i zdołał
wykrztusić:
- Jeeeestem gotowy... na wysiłeeeek.
Zjechałem spojrzeniem nieco w dół. Faktycznie był gotowy.
Owego czasu, a było to na szóstym roku studiów, mieliśmy niewątpliwą przyjemność
odbycia miesięcznej praktyki na Klinice Chirurgii. Oprócz przekonania, że praca w
zawodzie lekarza jest zawodem, który powinno się wykonywać w stroju bramkarza
hokejowego celem zabezpieczenia od różnych „ekscesów” pacjentów, wynieśliśmy
stamtąd liczne wiadomości na temat słabości natury ludzkiej.
Pewnego późnego wieczora zgłosił się na Izbę Przyjęć pewien gentleman w wieku
około lat pięćdziesięciu, ubrany w smoking, złote spinki, buty w których można
się było przeglądać oraz pachnący bardzo drogimi wodami kolońskimi. Ów Pan na
rejestracji głosem statecznym, uprzejmym, acz nieznoszącym sprzeciwu poprosił o
szybką konsultację chirurgiczną. Ponieważ wyglądał dystyngowanie (czym
zdecydowanie różnił się od większości nocnych pacjentów chirurgiczno-urazowych)
rejestratorka widząc zaczerwienie oblicza nie wskazujące na upojenie alkoholowe
przyśpieszyła przyjęcie pacjenta.
Pan wkroczył do gabinetu w którym przebywaliśmy krokiem Kowboja wchodzącego do
Saloonu, w więc sztywny krok, ugięte w kolanach nogi i charakterystyczna poza
wskazująca na długi pobyt siodła między nogami. Z miejsca nam oświadczył, że cała
sprawa bardzo go krępuje i uprasza nas bardzo o zachowanie powagi i zrozumienia
dla sytuacji w której się znalazł. Odmówił też zajęcia miejsca na krześle.
Następnie zagaił nieco przeciągając zgłoski i przebierając w miejscu dość szeroko
(jak na pozycję stojącą) rozstawionymi nogami:
- Kupiłem sobie wibrator. Wiem co Panowie sobie pomyślą, ale chciałem tylko
wymasować sobie hemoroidy.
- Rozumiem – rzekł lekarz – i co się stało? Krwawienie?
- Nie Panie Doktorze. Otóż w trakcie masaży wibrator mi się wymsknął i wpadł
nieco głębiej. I prawdę mówiąc dalej tam jest. (tu Pan zrobił minę na pograniczu
wstydu i ekstazy)
Jako, że byliśmy studentami, a czasy były przemian ustrojowych i wchodzenia
kapitalizmu na polskie rynki wybałuszyliśmy oczy, ale lekarz ze zrozumieniem
poprosił Pana o opuszczenie dolnej części garderoby i zajęcie pozycji
kolankowo-łokciowej.
Z miejsca widać było, że z... wiadomego miejsca wystaje zaledwie kilka milimetrów
urządzenia, ale lekarz będąc dobrej myśli zakasał rękawy, ubrał rękawiczki i
podjął próbę usunięcia ciała obcego. Niestety, był to model dość zaawansowany,
reagujący na dotyk i w momencie gdy lekarz go ujął za końcówkę przy
akompaniemencie „bży bży bży bży” oraz jęku (rozkoszy ??) pacjenta wsunął się
nieco głębiej.
Do drugiego podejścia (już lekko krztusząc się ze śmiechu) podeszliśmy z
szeregiem narządów chirurgicznych służących do rozwierania ran operacyjnych. Poza
kolejnym „bży bży bży bży” i kolejnym westchnieniu pacjenta uzyskaliśmy dalsze
pogłębienie problemu.
Do trzeciego podejścia poprosiliśmy konsultacyjnie ginekologów z sąsiedniej
kliniki, którzy (na naszą wyraźną prośbę) przyszli z kleszczami porodowymi. Udało
się.
Ginekolodzy stwierdzili, że był to najtrudniejszy poród w ich życiu. „dziecko”
wydobyto w stanie krańcowego wyczerpania (baterii). Ojciec też był wyczerpany,
ale szczęśliwy.
Dziś ranek na Oddziale pod hasłem: WIZYTA Z PANIĄ PROFESOR.
Wszyscy, którzy kiedykolwiek leżeli na klinice uniwersyteckiej wiedzą jak to
wygląda. Pani Profesor wraz ze świtą lekarzy i pielęgniarek, a nierzadko również
studentów chodzi od jednego łoża boleści do drugiego, interesując się czy
delikwent w nim spoczywający aby na pewno jest dobrze traktowany, czy lekarz na
pewno wie na co go leczy i czy wreszcie robi to dobrze (leczenie znaczy się). W
dobie NFZ oznacza to również czy na pewno ma jeszcze tu leżeć, i czy na pewno nie
za drogo jest leczony. Pani Profesor ze świtą to z reguły tłumek kitli liczący
około dwadzieścia osób.
Wizyta doszła do pacjentki leżącej przy oknie, prowadzonej przez jednego z
młodszych doktorów, który pełen zdenerwowania „blaskiem” Pani Profesor zaczął
dukać o pacjentce. Pani Profesor w połowie pierwszego zdania mu przerwała pytając
wprost pacjentkę jak się czuje.
Była to kobieta z gatunku ryczących pięćdziesiątek, nieżałująca pieniążków na
wyżywienie własne, do tego po wykarmieniu kilku pociech. Pacjentka zaczęła
litanię do Najświętszego Serca Pani Profesor jak to ją wszystko boli, jak
serduszko przy byle ruchu ręką jej kołacze, że jej ciągle niedobrze (o czym
świadczyć miały resztki po bananach i pomarańczach na stoliczku przy łóżku), że
jest bliska śmierci i, że wspomożenia medycznego wygląda i błaga o nie...
Pani Profesor po wysłuchaniu modlitwy i przejrzeniu badań pacjentki stwierdziła,
że ona tu nic niepokojącego nie widzi, ale jak się kobita tak źle czuje, to
zrobimy jeszcze koronarografię. Kobita już miała zacząć Profesor po rękach
całować, gdy przypomniała sobie że jest chora i tylko westchnęła ciężko. Wizyta
poszła dalej...
Jak byliśmy ze cztery łóżka dalej usłyszeliśmy nagły krzyk.
Osa jakowaś zwabiona zapachami resztek pomarańcz przyleciała do Pani w
odwiedziny. Nie wiedział bidny owad że pacjentka najwyraźniej na jakąś oso-fobię
cierpiała. Pacjentka wykonała kilka gwałtownych machnięć ręką, które na łakomym
zwierzątku nie zrobiły najmniejszego wrażenia, poza może chęcią bliższego
poznania natręta, który w ten sposób od smakowitych resztek odgania. Na to
bliższe zainteresowanie, pacjentka zareagowała kolejnym wrzaskiem, gwałtownym
stanięciem w pozycji pionowej na łóżku, chwyceniem za poduszkę i kilkoma próbami
energicznych zamachów na Bogu-Ducha winnego owada. Pani Profesor już zaczęła coś
mówić o spokojnym zachowaniu, gdy OSA pewnie wskutek zawirowań powietrza
poduszkowych zamachów została zawiana pod rąbek koszuli nocnej pacjentki.
Usłyszeliśmy wrzask od którego szyby zadrżały, pacjentka z błyskiem szaleństwa w
oku jednym ruchem zdarła z siebie zwiewny ubiór i dawaj na tym łóżku w kompletnym
negliżu tańcować, a wywijać koszulą nad głową, a wrzeszczeć inwektywy do taktu, a
to przysiady robić lub ze dwa podskoki. Staliśmy oniemieni tym "reality show”, ja
zaś w duchu się modliłem by sprężyny łóżka tany te wytrzymały, bo rentgen
zepsuty, a urazówka daleko. A pacjentka z coraz większą histerią, wrzaskiem i
animuszem, w jednej ręce poduszka, w drugiej kiecka i dawaj podrygiwać.
W końcu dopadł ją lekarz z dwiema pielęgniarkami i z trudem usadzili na łóżku
(osa w całym tym zamieszaniu zniknęła gdzieś).
Pani Profesor zaś stwierdziła:
Płuca i serce ma zdrowe, dziś wypis. I konsultacja psychiatryczna...
* * * * *
Noc pierwszomajowa dzięki pięknej aurze była ciepła, tak że wiele "majówek”
przeciągnęło się do późnych godzin nocnych. Bardzo późnych.
Ja miałem to "szczęście”, że spędzałem tę pierwszą noc majową w szpitalu na
dyżurze, a że dodatkowo oprócz mnie były same starsze pielęgniarki, a pacjentów
większość wyszła na "długi weekend” do domu, mogłem liczyć na wcześniejsze
pójście spać (nie żebym był bardzo szczęśliwy z komfortu dyżurki lekarskiej).
Oczywiście zbudzono mnie o trzeciej w nocy (nad ranem?)
Zadzwoniła pielęgniarka z izby przyjęć, że jakiś mężczyzna przywiózł kobietę i
"histerycznie” domaga się "ratowania”.
Jako, że na dyżurze śpi się (jeśli się śpi w ogóle) we wdzianku, więc po
zrzuceniu koca i szybkim otrzeźwieniu nad umywalką po dwóch minutach zjawiłem się
w Izbie Przyjęć.
Na kozetce leżała młoda, dwudziestoletnia kobieta, w mocno wymiętej (i częściowo
ubranej na "lewą” stronę) odzieży, o bladej skórze rąk i nóg, za to intensywnej
purpurze na twarz. Pielęgniarka właśnie mierzyła jej ciśnienie tętnicze. Przy
niej siedział mocno zdenerwowany facet, nieco ponad trzydzieści lat, który na mój
widok rzucił się na mnie (dosłownie !!!) z okrzykiem:
- Niech Pan nas ratuje!!!
Okrzyk był głośny, a i bez niego w ambulatorium już panowała nerwowa atmosfera,
którą podgrzała pielęgniarka mówiąc że pacjentka ma 180/70 i tętno 120/min.
Odsunąłem więc zdecydowanie faceta z drogi i podszedłem do pacjentki,
równocześnie "ordynując” przygotowanie wlewu dożylnego. Zanim jednak zdążyłem
zadać pacjentce choć jedno pytanie usłyszałem ryk faceta:
- DOKTORZE TU CHODZI O CZAS!!! Niech Pan nam pomoże, bo NAS zabiją !!!
Coś mnie tknęło. Nie zapytałem kto. Zapytałem kiedy?
Stwierdziwszy, że ok. 45 minut spokojnie poszedłem do apteczki i podałem kobiecie
Postinor*
Większość objawów (przynajmniej u faceta) znikła od razu. Kobiecie trzeba było
dać jeszcze na uspokojenie. Niech żyją majówki.
*POSTINOR – jeden z niewielu preparatów antykoncepcyjnych który stosujemy "po” a
nie "przed”. Czas od do zażycia odgrywa bardzo ważną rolę.
Zdarzyło mi się pełnić dyżur na izbie przyjęć kardiologii, gdzie kole północka
przywieziono mi nieprzytomnego "mężczyznę w sile wieku”. Pacjent był bez
dokumentów, ale ponieważ nie woniał alkoholem pogotowie zdecydowało się go
przywieźć do mnie, a nie do Izby Wytrzeźwień.
Już w pierwszym badaniu kilka rzeczy mi się nie spodobało, EKG i wykonana szybko
analiza krwi potwierdziła moje podejrzenie zawału serca. Jako, że żyjemy w Unii
Europejskiej i Służbę Zdrowia mamy na wysokim, europejskim poziomie (...) udało
mi się szybko (tylko trzy godzinki) zwołać kardiologiczny zespół interwencyjny w
osobie lekarza hemodynamisty (taki rodzaj hydraulika, tylko przetyka niedrożne
rury które nazywają się potocznie tętnicami, w sercu) oraz personelu
asystującego. W czasie upojnych chwil oczekiwania dwukrotnie reanimowałem
pacjenta, który robił wszystko by przenieść się na inny świat. Udało mi się nie
pozwolić mu.
Pacjent przeżył te wszystkie tortury, którym poddawaliśmy go całą noc i nad ranem
nawet w swej łaskawości odzyskał przytomność. I tu spotkała nas totalna
niespodzianka – pierwsze co usłyszałem to: "Job Twaju Mati, szto stałoś?”
Dalszy dialog wyglądał już nieco bardziej kulturalnie, okazało się, że pacjent
(Gruzin nota bene) zna podstawy języka polskiego (Ku..wa, Pierd..le itp.) więc
mogłem zebrać z nim normalny wywiad lekarski. Pozostał pod moją opieką na
oddziale okrągły tydzień, a badania potwierdziły pełne udrożnienie naczyń
wieńcowych - oczywiście za pieniążki polskiego podatnika.
Przy wydawaniu wypisu i wygłaszaniu zaleceń co do dalszego postępowania (byłem
dziwnie spokojny, że strzępię sobie język, a pacjent i tak się nie zastosuje) po
kilku chwilach pacjent przeszedł do słownego wyrażania wdzięczności. Z jego
bełkotu (sorry, nie jestem wybitnym lingwistą) zrozumiałem, że jest świadomy, że
gdyby nie ja… i tak dalej.
Na koniec zniżył głos i rzekł:
- "Doktorze, nie będę panu dawał forsy, bo tą pan wyciągnie z tych swołoczy z
mojej sali. Ja Panu dam telefon do siebie”
Zdziwiony zacząłem mówić, że nie trzeba, że nie ma o czym mówić, że każdy by tak
zrobił, że to mój zawód i tym podobne pierdoły. Pacjent jednak nagle chwycił mnie
za koszulę pod szyją i przyciągnął do siebie mówiąc prosto w twarz:
- "Bierz Pan z dobrego serca! I dzwoń Pan! Ja znam takich ludzi co wszystko i
każdego załatwią!”
Po czymś takim nie wypadało odmówić….
No to dzionek w pracowni badań izotopowych, rzekłbym, jak co dzień. Próby idą, co
raz to który z pacjentów dostaje znacznik i kierowany na poczekalnię grzecznie
czeka na swoją kolej do odczytu badania. Dawki izotopu otrzymywane przez
pacjentów są bezpieczne dla nich (dorośli) ale ze względów bezpieczeństwa każdy
pacjant jest "pouczany" na temat postępowania. Jest to taki krótki wierszyk który
każdy z nas zna na pamięć dotyczący ewentualnych skutków ubocznych, postępowania
itp.
Jeden z do znudzenia powtarzanych wersetów brzmi: "proszę też unikać kontaktu z
małymi dziećmi i kobietami w ciąży" Znacznik izotopowy ma okres połowiczego
rozpadu ok. 6 godzin, więc po 24 nie ma po nim praktycznie śladu.
Dziś na próbie pojawił się PACJENT znany pewnie części bojownictwa z gazet, jako
bardzo przedsiębiorczy i bogaty były sportowiec. Obstawa badania duża, sama Pani
Profesor nawet ze dwa razy zaglądnęła, więc zdenerwowanie sięga zenitu. No i
właśnie moja droga koleżanka bezpośrednio po podaniu izotopu pouczyła pacjenta:
- "W dniu dzisiejszym proszę unikać kontaktu z małymi kobietkami i dziećmi w
ciąży"
Zapadła chwila ciszy, VIP zaczerwienił się z lekka i potulnie wykrztusił:
- "Dobrze"
Ranek - oczywiście już o siódmej mały tłumik pacjentów przed przychodnią
przykliniczną. Jako pierwsza dostała się do mnie moja stała pacjentka, którą prowadzę od 2 lat.
Miła i ...
atlantyda