Borawski Paweł - Niezmienna historia.pdf

(117 KB) Pobierz
Paweł Borawski
Niezmienna Historia
Zadzwonił telefon. Natarczywy brzęczyk ma to do
siebie, że bardzo często jest niemile widziany.
Szczególnie w godzinach rannych, a tym bardziej gdy w
grę wchodzi niedziela – jedyny dzień, kiedy można
wyspać się po tygodniu wypełnionym pracą i ciągłą
bieganiną.
Maciej Brzozowski podniósł leniwie głowę, patrząc
nieprzytomnie na urządzenie. Czy to mi się śni?
Telefon zadzwonił ponownie.
Chłopak przeklął po cichu osobę, której zachciało się
rozmawiać z nim o szóstej rano. Niech sobie poczeka –
pomyślał mściwie. Usiadł na brzegu łóżka, tak że twarzą
zwrócony był w stronę okna. Warszawa mimo wolnego
dnia powoli budziła się do życia, jednakże on miał zamiar
spać co najmniej do południa. Dzwonek telefonu nadal
rozdzierał panującą w mieszkaniu ciszę. Maciej przetarł
oczy, odczekał jeszcze pół minuty, licząc, że natręt
zrezygnuje, po czym niechętnie podniósł słuchawkę.
– Brzozowski, słucham? – rzucił z irytacją.
– Witam pana. Mówi doktor Lewowicz, zapewne
słyszał pan o mnie...
– Nie, nie słyszałem. – Po drugiej stronie zapanowała
konsternacja. – Czym zawiniłem, że budzi mnie pan o tak
nieludzkiej porze?
– Otóż dzwonię do pana w takiej sprawie... –
Rozmówca postanowił się jednak nie obrażać. – Zajmuje
się pan w pańskiej gazecie działem niezwykłych historii,
tak?
– Zgadza się. – Maciej wciąż nic nie rozumiał. – Nie
mógł pan z tym poczekać do jutra, kiedy będę w pracy?
– To sprawa nie cierpiąca zwłoki. Mam dla pana
materiał życia!
– Ileż to ja już miałem materiałów życia...
Sześćdziesięcioletnia
emerytka
zgwałcona
przez
ufoludki... Osiemdziesięciotrzyletni farmer sprzedający
miód
szatanowi...
Siedemnastoletnia
dziewczyna
pracująca jako prostytutka w świecie krasnoludków...
Rolnik, lat czterdzieści parę, który zrobił cyborga z
własnego traktora i kociołka na bimber. I pan mi mówisz:
materiał życia? Dobre sobie!
– Podróż w czasie – przerwał mu Lewowicz.
– Aha. Dziękuję. Miło się rozmawiało... –
Dziennikarz spróbował zakończyć tę dziwaczną rozmowę
prowadzoną o jeszcze dziwniejszej porze.
– Proszę zaczekać! – darł się Lewowicz. – To
naprawdę będzie artykuł pańskiego życia! I to nie do
działu niezwykłych historii. Nawet nie do pana gazety, a
do jakiegoś dużego pisma! Być może zagranicznego...
Plecie głupoty – pomyślał Maciej. Ale z drugiej
strony... spać mi się odechciało, a dodatkowe kilkadziesiąt
złotych piechotą nie chodzi. Życie w stolicy kosztuje.
– Gdzie mam przyjechać? – spytał
z
rezygnacją.
– Już faksuję panu mapę...
Mapę?! – zdziwił się, lecz potulnie wcisnął
odpowiedni przycisk. Jeśli to materiał mojego życia, to
niedługo naczelny nominuje mnie do Grand Press –
zadrwił w myślach.
***
Pomarańczowy Fiat 126p, zwany popularnie
Matuszkiem, dźwięcznie sunął po podziurawionej drodze
z zawrotną prędkością 40km/h. Jego wygląd budził
podziw pałętających się tu i ówdzie przechodniów.
Powodem był spojler, nieco przerobiony, a pochodzący z
jakiegoś wozu wyścigowego...
Jadąc zgodnie ze wskazówkami zaznaczonymi na
mapie, Maciej skręcił w końcu na jedną z bocznych dróg.
Zero asfaltu, zero kostki brukowej – wyłącznie piach,
którego tumany unosiły się przy każdym przejechanym
metrze. Musiał zamknąć okno, pozbawiając się przy tym
klimatyzacji. Miał wybór: żwir w ustach i jaki taki chłód
albo spiekota i względna czystość. Wybrał to drugie,
chcąc wyglądać jak człowiek, gdy już dotrze na miejsce.
***
Spodziewał się jakiegoś miniaturowego zameczku
albo zniszczonej chałupy, którą rozparcelowano na części
składowe, a zastał mały, całkiem nieźle zadbany domek.
Może tym razem nie będzie to kolejny psychol? –
przemknęło mu przez głowę. Chociaż każdy wariat umie
się maskować... Maciej nie wierzył, by ktoś przy
zdrowych zmysłach oferował podróż w czasie.
Położył rękę na klamce furtki. Przycisnął ją lekko,
bojąc się, że panującą wokoło ciszę zakłóci okropny
zgrzyt. Zawiasy jednak były dobrze naoliwione, nie
usłyszał najlżejszego dźwięku. Sam robię się psychiczny –
stwierdził nerwowo.
Szedł powoli wyłożonym betonowymi płytami
chodnikiem, rozglądając się uważnie. Miejsce jakoś nie
przypominało poprzednich, w których zbierał materiały
do swoich artykułów. W końcu dobrnął do wejścia. Nie
zdążył nawet zapukać, a drzwi otworzyły się gwałtownie i
ukazał się w nich postawny człowiek, na oko blisko
pięćdziesiątki. Nie był podobny do osoby, którą Maciej
wyobrażał sobie podczas rozmowy przez telefon i później,
jadąc do tego miejsca. Nie był to zgrzybiały starzec. Nie
chodził cały oberwany i zasmarkany. Nie miał też antenki
z folii aluminiowej na głowie. Poważny szpakowaty pan,
jakiego nikt by się tutaj nie spodziewał.
– Witam, panie Brzozowski. Cieszę się, że zgodził się
pan przyjechać. – Już się odwracał, prowadząc gościa w
głąb domu. Po drodze dodał: – Zobaczy pan, nie pożałuje
pan tego.
Przeszli przez długi korytarz, do schodów
prowadzących w dół. Zeszli w milczeniu. Maciej z nudów
liczył stopnie. Doliczył do trzydziestu, gdy wreszcie
dotarli do piwniczki. Zauważył, że całe, niemałe zresztą
pomieszczenie pełne było komputerów. Od ich buczenia
natychmiast rozbolała go głowa.
Doktor Lewowicz uśmiechnął się szczerze, zagajając:
– Woli pan na początek nieco teorii czy może od razu
przejdziemy do sedna?
– Nie chcę być niemiły, ale najchętniej cofnąłbym się
w czasie do godziny, o której pan do mnie zadzwonił, i
pana powstrzymał...
Naukowiec nie wydawał się zrażony.
– Przeniesiemy się do znacznie bardziej istotnego
wydarzenia. Proszę założyć to... – Podał dziennikarzowi
dziwną bransoletę, pełną przycisków i diod. – Teraz niech
pan stanie na tym podeście – ręką wskazał niewielką
platformę, podświetlaną od spodu. – Proszę zamknąć
oczy. Oto historia wychodzi panu na spotkanie...
Maciej usłyszał jeszcze, że doktor idzie ku nie mu.
Nagle załamały się pod nim nogi, równocześnie z tyłu
głowy poczuł rozchodzące się ciepło. W ostatniej chwili
świadomości miał wrażenie, że dostał obuchem.
***
Piasek pod ręką? Skąd? Leżał na piasku. Ale jakim
Zgłoś jeśli naruszono regulamin