Derting Kimberly - Ukryte.pdf

(1173 KB) Pobierz
Kimberly Derting
Ukryte
PROLOG
VIOLET AMBROSE ODDALIŁA SIĘ OD OJCA
zasłuchana w symfonię cichych dźwięków splatających się
wokół. Szelest liści łączył się delikatnie z niestrudzonymi
nawoływaniami ptaków i odległym szmerem wzburzonej,
lodowatej rzeki płynącej za drzewami.
Naraz doleciał ją inny dźwięk. Dźwięk, którego nie
potrafiła zidentyfikować - na razie.
Sens tego nowego, niepasującego tutaj odgłosu nie był jej
całkiem obcy. Wiedziała, co oznacza. Od lat - odkąd sięgała
pamięcią - słyszała podobne dźwięki, widziała kolory, czuła
zapachy.
Nazywała je echami.
Obejrzała się na tatę, by sprawdzić, czy także to usłyszał,
choć znała już odpowiedź. Nie usłyszał, oczywiście. Tylko
ona to potrafiła. Tylko ona rozumiała, co przepowiada
natarczywy dźwięk.
Ojciec szedł za nią wolnym, miarowym krokiem, czujnym
okiem obserwując biegnącą przodem ośmioletnią córeczkę.
Świst znowu rozległ się obok, niesiony powiewem, który
poderwał wokół kostek dziewczynki wir szeleszczących
złotych liści. Przystanęła, by posłuchać, lecz gdy tylko dźwięk
ją minął, ruszyła dalej.
- Nie odchodź za daleko! - zawołał z poczucia obowiązku
ojciec.
W gruncie rzeczy nie obawiał się o nią. To były ich lasy.
Violet na dobrą sprawę wychowała się tutaj - poznając
otoczenie, ucząc się, jak określić kierunek świata z pomocą
porostów na pniach wysokich drzew i ocenić porę dnia dzięki
pozycji słońca... przynajmniej w te dni, kiedy słońca nie
przysłaniała posępna zasłona chmur. To było miejsce
bezpieczne nawet dla ośmiolatki. Zignorowała ostrzeżenie i
zeszła ze ścieżki, nadal nasłuchując tego czegoś, co kazało jej
iść naprzód. Czuła, jakby jej stopy poruszały się z własnej
woli, kiedy starała się przetłumaczyć dźwięk na coś
zrozumiałego, coś, co potrafiłaby nazwać. Przestępowała nad
leżącymi gałęziami i brodziła przez morze paproci
wyrastających z wilgotnej ziemi.
- Violet! - Głos ojca przedarł się przez jej koncentrację.
Zatrzymała się i odkrzyknęła: „Tu jestem!" - choć nie tak
głośno, jak powinna - po czym znowu zaczęła iść. Dźwięk stał
się silniejszy. Nie głośniejszy: silniejszy. Mogła teraz
dosłownie poczuć wibracje rezonujące pod skórą.
Tak już z nimi było. W ten właśnie sposób odbierała
podobne wrażenia. Nie dało się ich opisać, lecz jej wydawały
się całkowicie sensowne.
A kiedy słyszała zew, czuła się zmuszona zareagować.
Znalazła się już blisko celu, tak blisko, że usłyszała głos. Tym
właśnie echo było: głosem. Pojedynczym i samotnym,
domagającym się, by ktoś - nieważne kto - na niego
odpowiedział.
Violet była tym kimś.
Zatrzymała się przy kopczyku wilgotnej ziemi nakrytym
grubą warstwą gnijących liści. Gleba wydawała się dziwnie
nie na miejscu wśród podszytu; nic na niej nie rosło. Nawet
Violet wiedziała, że ziemię usypano zbyt niedawno, by
pojawiło się na niej życie.
Uklękła, zwabiona rozlegającym się z głębi, pulsującym
echem. Czuła, jak rezonuje w jej żyłach, przepływa gorącem
przez jej drobne ciało. Bez wahania odgarnęła rękawem
płaszcza liście i kamienie i energicznie zaczęła rozkopywać
rękami miękką ziemię pod spodem.
Usłyszała lekkie kroki ojca i jego łagodny głos:
- Coś znalazłaś, Vi?
Była zbyt zaprzątnięta pracą, by odpowiedzieć, a on nie
nalegał. Przywykł, że córeczka szuka po lasach zaginionych
dusz. W milczeniu oparł się o wyniosły pień pobliskiego cedru
i czekał, przyglądając się dziewczynce w roztargnieniu.
Violet poczuła, że czubki jej palców musnęły coś
twardego i gładkiego, zimnego i nieustępliwego. Wzdrygnęła
się od niepokojącego przeczucia, którego nie potrafiła nazwać,
lecz kopała dalej.
Raz jeszcze zanurzyła dłonie w wilgotnej glebie. I znowu
dotknęły czegoś niepokojąco opornego. Czegoś zbyt
miękkiego jak na skałę.
Powróciło natarczywe wrażenie, że coś próbuje do niej
przemówić.
Wyciągnęła rękę - tym razem nie po to, by kopać, lecz by
odgarnąć cienką warstwę ziemi i zobaczyć, co się znajduje
głębiej. Odnotowała zaciekawienie ojca, który nachylił się nad
nią i zajrzał do płytkiej dziury.
Pracowała jak archeolog, ostrożnie przesiewając i
odgarniając grunt przykrywający znalezisko, tak aby nie
poruszyć tego, co być może w nim pogrzebano.
Usłyszała westchnienie ojca i w tym samym momencie
zorientowała się, co widzi. Poczuła, jak silne ramiona
chwytają ją od tyłu, stanowczo odciągają od świeżo
wzruszonej gleby i zamykają w mocnym, bezpiecznym
uścisku... odciągają od przyzywającego dźwięku... I od
dziewczęcej twarzy patrzącej na nią spod ziemi.
ROZDZIAŁ 1
IRYTUJĄCY SYGNAŁ BUDZIKA przeciął przyjemną
mgiełkę snu otaczającą Violet. Wysunęła rękę z ciepłego
kokonu koców, by wcisnąć przycisk drzemki. Nie otwierała
oczu, pragnąc znowu zanurzyć się w marzenia, ale szkoda
została już uczyniona. Violet się obudziła.
Westchnęła, wciąż niegotowa, by się wyplątać spod
okrycia, i spróbowała sobie uprzytomnić, co jej się śniło,
zanim jej tak brutalnie przerwano. Przez chwilę sądziła, że
sobie przypomni, lecz ulotny szept snu ucichł.
Burknęła zniechęcona, ostatecznie odrzuciła koce i mało
wdzięcznym ruchem podniosła się do pozycji siedzącej.
Wyłączyła budzik przed dziewięciominutowym okresem do
kolejnego dzwonka.
Był trzeci dzień szkoły, a nie chciała zaczynać
przedostatniej klasy liceum od uwagi za spóźnienie. Potarła
twarz obiema rękami, by pobudzić przepływ krwi i nie zasnąć
z powrotem. Nie należała do skowronków.
Półprzytomnie wykonała większość porannych czynności:
prysznic, mycie zębów, ubieranie. Otaksowała się w lustrze i
widząc ciemne kręgi pod oczami, raz jeszcze pomyślała o tym,
jak bardzo chciałaby się wczołgać pod stos stygnących koców
zwiniętych na łóżku w zapraszające gniazdko.
Ściągnęła włosy w nieporządny koński ogon - jedyną
fryzurę, na jaką pozwalały jej niesforne loki - i chwyciła
plecak z podłogi. Nie znosiła, kiedy dorośli przekonywali,
jakie ma szczęście, że natura obdarzyła ją burzą
fantastycznych loków. O niczym nie marzyła bardziej, niż
żeby się upodobnić do rówieśniczek o lśniących, gładko
ulizanych, prostych jak druty włosach.
Czego się jednak spodziewała? Los najwyraźniej nie
chciał, by ona wtopiła się w otoczenie.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin