Niesłuszne pomniki ludobójstwa.docx

(71 KB) Pobierz

„Niesłuszne” pomniki ludobójstwa

Pomnik A  Pityński.jpg
23 stycznia 2016 roku portal SuperNowości24 zamieścił notatkę pt. „Tadeusz Ferenc nie chce pomnika Rzezi Wołyńskiej”. „W Gliwicach – czytamy – odlewany jest pomnik Rzezi Wołyńskiej autorstwa światowej sławy polskiego rzeźbiarza, prof. Andrzeja Pityńskiego.

Artyście zależy, by pomnik stanął na Podkarpaciu. Rzeszów odmówił. Prof. Pityński spotkał się pod koniec ub. roku z prezydentem Rzeszowa, Tadeuszem Ferencem, w sprawie lokalizacji pomnika wołyńskiego w stolicy województwa".

I dalej: "Z naszych nieoficjalnych informacji wynika, że prezydent Rzeszowa nie wyraził zainteresowania ideą takiego uczczenia ofiar rzezi wołyńskiej. Pomnik prof. Pityńskiego jest monumentalny, ma 14 metrów wysokości. Odlewany jest w brązie, ma stanąć na cokole z granitu o wysokości 1,5 metra. Monument w całości zostanie sfinansowany przez Stowarzyszenie Weteranów Armii Polskiej w Ameryce, SWAP-Okręg 2 w Nowym Jorku. Pomnik składa się z trzech elementów. Centralnie widzimy orła w koronie. Na jego rozpostartych skrzydłach artysta umieścił nazwy miejscowości, w których UPA dokonała mordów na Polakach; w jego piersi jest wycięty krzyż, zaś w środku dostrzegamy dziecko nabite na trójzębne widły. W symboliczny sposób nawiązują one do ukraińskiego tryzuba, który dla Polaków na Wołyniu oznaczał śmierć. U jego podstawy artysta umieścił naturalnej wielkości postacie: ojca, matki z niemowlęciem, chłopca i dziewczynki, a za nimi fragment ogrodzenia ze sztachetami, na które wbite są trzy główki dziecięce, a czwarta leży obok płotu na ziemi. Postaci otoczone są abstrakcyjnymi płomieniami stanowiącymi jednocześnie podstawę kompozycji rzeźbiarskiej pomnika (…)” [1].

Z zacytowanego fragmentu dowiadujemy się m.in., że pomnik jest odlewany w Gliwicach. Czyżby w odlewni Gliwickich Zakładów Urządzeń Technicznych? Jeżeli tak, to nie mają te zakłady szczęścia do wołyńskich pomników. W magazynie GZUT stoi już bowiem jeden „niesłuszny” pomnik wołyńskiego ludobójstwa, autorstwa prof. Mariana Koniecznego [2] i nie można wykluczyć, że do towarzystwa przybędzie mu drugi, autorstwa prof. Andrzeja Pityńskiego. Oba te pomniki mają ze sobą wiele wspólnego.

Po pierwsze, zostały zamówione przez organizacje społeczne – pomnik prof. Koniecznego przez Ogólnopolski Komitet Budowy Pomnika Ofiar Ludobójstwa dokonanego przez OUN-UPA, któremu przewodził płk Jan Niewiński (1920-2015), natomiast pomnik prof. Pityńskiego przez wspomnianą polską organizację kombatancką z USA. Obie te organizację nie zasięgnęły wcześniej opinii władz państwowych i samorządowych oraz innych czynników politycznych i autorytetów moralnych, w tym przede wszystkim „Gazety Wyborczej” i „Gazety Polskiej”. Czyniło to już na wstępie ich inicjatywę „nieodpowiedzialną”, bo odpowiedzialni obywatele w III/IV RP – tak jak i w PRL – niczego nie robią na własną rękę. Zwłaszcza, jeżeli dotyczy to „strategicznego partnera” warszawskich salonów, czyli Ukrainy, która – jak to jasno wyłożył jeden z prominentnych polityków PiS – nie podlega krytyce, czegokolwiek by nie zrobiła.

Po drugie, oba pomniki mają "niedopuszczalną formę", ponieważ epatują okrucieństwem i tym samym godzą w dobre stosunki polsko-ukraińskie. Pomnik prof. Koniecznego przedstawiał drzewo ze skrzydłami zamiast gałęzi z przybitymi do niego postaciami dzieci, kobiet i mężczyzn. Od razu podniósł się straszny krzyk wszystkich autorytetów moralnych, że taki pomnik będzie porażał okrucieństwem, a tu jest rozkaz z centrali zaoceanicznej, żeby było pojednanie polsko-ukraińskie. Podobno do inicjatywy płk. Niewińskiego przychylnie odnosił się ówczesny prezydent Warszawy, Lech Kaczyński. Jednakże gdy płk Niewiński przedstawił projekt pomnika, to Lech Kaczyński zmienił zdanie, powołując się na opinię Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. W opinii tej orzeczono, że taki pomnik pogorszy stosunki z Ukrainą, a tymczasem potrzebny jest „pomnik pojednania”.

Szkoda, że ROPWiM łącznie ze swą opinią nie przedstawiła projektu takiego pomnika pojednania. Wtedy wszystko byłoby jasne, a tak to Stowarzyszenie Weteranów Armii Polskiej w Ameryce niemal powieliło projekt płk. Niewińskiego i znowu mamy „dziecko nabite na trójzębne widły”. To przecież straszna i nieodpowiedzialna prowokacja, obliczona na sprofanowanie godła państwowego Ukrainy. Podobno niesłusznie kojarzy się ono niektórym Polakom z widłami do gnoju, których Samoobronni Kuszczowi Widdiły używały do budowania samoistnej Ukrainy, „czystej jak szklanka wody”, bo w Wikipedii jest napisane, że to trójząb św. Włodzimiera Wielkiego. A może trójząb Posejdona?

Po trzecie, w wypadku pomnika prof. Koniecznego od razu pojawili się specjaliści, którzy udowodnili, że projekt płk. Niewińskiego nawiązuje do wydarzenia nie mającego jakoby związku z „rzezią wołyńską”.

Do tego drzewa były podobno przybite cygańskie dzieci, ich zabójcą miała być obłąkana matka, a tragedia wydarzyła się w nocy z 11 na 12 grudnia 1923 roku [3]. Natomiast w 1943 roku nikt polskich dzieci na Wołyniu do drzew nie przybijał, co autorytatywnie orzekła „Gazeta Wyborcza”. Jeżeli tak, to pewnie też nikt ich nie nabijał na widły i sztachety płotów, co sugeruje projekt pomnika prof. Pityńskiego. Nie zdziwię się, jeżeli pewnego dnia stosowni eksperci orzekną, że w ogóle nie było żadnej „rzezi wołyńskiej” albo, że dotyczyła ona kogoś innego i gdzie indziej. Bo skoro jest rozkaz, że ma być pojednanie…

Zapowiedzią takiego postawienia sprawy jest chociażby niedawna konferencja naukowa „Polsko-ukraińska współpraca wojskowa na przestrzeni dziejów”, zorganizowana przez ambasadę polską w Kijowie, Międzynarodowe Stowarzyszenie Przedsiębiorców Polskich na Ukrainie i fundację „Mosty”. Z obszernego omówienia konferencji, które można przeczytać na portalu ambasady polskiej w Kijowie [4], wynika że w dobie I RP świetnie rozwijała się wojskowa współpraca polsko-kozacka (ani słowa o Chmielnickim), a pełnię idylli polsko-ukraińska współpraca wojskowa osiągnęła dzięki porozumieniu Piłsudskiego z Petlurą. I na tym koniec. To, co było potem – terrorystyczna działalność OUN, ludobójstwo UPA – nie znalazło się w kręgu zainteresowania uczestników konferencji. Po prostu zostało wymazane z historii.

Po czwarte, pomnik prof. Koniecznego miał stanąć najpierw na placu Grzybowskim, a potem na placu Szembeka w Warszawie. Ostatecznie nie stanął nigdzie. Leży do dzisiaj od 2008 roku, pocięty na 18 kawałków, w magazynie GZUT. Zamiast niego na Skwerze Wołyńskim w Warszawie postawiono poprawny politycznie pomnik, który w mniemaniu warszawskich salonów sprawę „rzezi wołyńskiej” zamknął raz na zawsze.
Najprawdopodobniej zatem dzieło prof. Pityńskiego także nie stanie ani w Rzeszowie ani gdziekolwiek, gdzie sięga ręka panującego nad Wisłą mainstreamu polityczno-medialnego.

Informacja na portalu SuperNowości24 wywołała oburzenie środowisk kresowych na prezydenta Rzeszowa (od 2002 roku) Tadeusza Ferenca. Wypomniano mu m.in., że był w PZPR, SdRP i SLD. Zupełnie niepotrzebnie. Gdyby bowiem był w PO lub PiS, nic by to nie zmieniło w kwestii jego stanowiska wobec projektu pomnika prof. Pityńskiego. Polityczne etykietki nie mają tutaj znaczenia. Cała „klasa polityczna” Polski po 1989 roku mówi w kwestii Ukrainy oraz upamiętniania ludobójstwa OUN-UPA jednym głosem, ponieważ jest ona politycznie podległa i realizuje na odcinku ukraińskim wytyczne polityki amerykańskiej oraz niemieckiej. A jak ta „klasa polityczna” jest sobie bliska mimo podziałów najlepiej świadczy fakt, że wywodzący się z SLD prezydent Rzeszowa był jednym z założycieli komitetu wyborczego Bronisława Komorowskiego.

Dlatego nie emocjonujmy się etykietkami politycznymi. Tutejszy mainstream polityczno-medialny jest głuchy na wołanie o godne upamiętnienie ofiar ludobójstwa UPA bez względu na przybrane polityczne maski. Jest też odporny na wszelką krytykę, o czym najlepiej świadczy to, że skrytykowany przeze mnie artykuł Moniki Andruszewskiej – budujący pozytywny obraz jednego z neobanderowskich batalionów ochotniczych – po publikacji na portalu niezależna.pl trafił na łamy „Gościa Niedzielnego” i „Tygodnika Powszechnego”[5].

Gdyby „rzeź wołyńska” została popełniona przez Rosjan, to mainstream polityczno-medialny III/IV RP nie miałby problemu. Pomniki „rzezi wołyńskiej” stałyby wówczas w każdym większym miasteczku – tak jak to jest obecnie z pomnikami katyńskimi, smoleńskimi oraz pomnikami „żołnierzy wyklętych”. Nikt by się przy tym nie czepiał ani o treść ani o formę. Zasugerował to zresztą były prezydent Bronisław Komorowski, który w 2008 roku – jeszcze jako marszałek Sejmu – próbował przypisać „rzeź wołyńską” Rosjanom, a ściślej „Sowietom” – jak się dokładnie wyraził [6].

Jednakże w związku z tym, iż ludobójstwa na Wołyniu oraz w Małopolsce Wschodniej dopuścili się banderowcy, których Ukraina – strategiczny partner warszawskich salonów – uważa za największych bohaterów i rzekomych twórców ukraińskiego „mitu założycielskiego”, pomnik upamiętniający ofiary tego ludobójstwa nie stanie w stolicy województwa podkarpackiego. Na terenie tego województwa znajdują się natomiast liczne pomniki (cóż z tego, że „nielegalne”) upamiętniające zbrodniarzy z UPA. Jeden z najbardziej bezczelnych w formie postawiono m.in. w Werchracie na terenie gminy Horyniec-Zdrój.

Nadwiślańska „klasa polityczna” popełni każdą niegodziwość w kwestii zakłamywania historii ludobójstwa wołyńsko-małopolskiego. Zbrodniarze z OUN i UPA mają w niej większych obrońców niż we władzach pomajdanowej Ukrainy. Nie może być inaczej, skoro bezkrytyczne podejście do Ukrainy i jej historii jest jednym z warunków sine qua non przynależności do owej „klasy politycznej”. A nikt z tych ludzi przecież nie zrezygnuje z lukratywnych stanowisk i przywilejów, by zadośćuczynić pamięci oraz sprawiedliwości dla ofiar, których kości leżą zapomniane i zakopane gdzieś w wołyńskiej ziemi, niejednokrotnie pod pomnikami ku czci ich morderców – Stepana Bandery, Romana Szuchewycza i Dmytro Kłaczkiwśkiego.

W mojej ocenie upamiętnienie ludobójstwa wołyńsko-małopolskiego w takiej formie, w jakiej chciałyby to widzieć środowiska kresowe nie ma szans dopóki Polska będzie tkwić w atlantyckiej konstelacji geopolitycznej. Chyba, że ambasada USA zmieni w tej sprawie wytyczne dla tutejszej „klasy politycznej”. Znana wypowiedź doradcy ministra spraw zagranicznych, dr. hab. Przemysława Żurawskiego vel Grajewskiego, o „głupich” Kresowianach wskazuje jednak, że się na to nie zanosi [7].

Bohdan Piętka

Na zdjęciu: „Niesłuszny” pomnik prof. Andrzeja Pityńskiego. Fot. www.supernowosci24.pl

[1] P. Samolewicz, Tadeusz Ferenc nie chce pomnika Rzezi Wołyńskiej, www.supernowosci24.pl, 23.01.2016.
[2] L. Konarski, Bez drzewa pamięci, „Przegląd” nr 30/2015.
3 A. Rutkowska, D. Stola, Fałszywy pomnik, prawdziwe zbrodnie, „Rzeczpospolita-Plus Minus”, 19.05.2007.
[4] Konferencja „Polsko-Ukraińska Współpraca Wojskowa na Przestrzeni Dziejów”,www.kijow.msz.gov.pl, 22.01.2016.
[5] M. Andruszewska, Święta noc na froncie, „Gość Niedzielny” nr 3/2016; Święta noc pod Donieckiem, strona internetowa „Tygodnika Powszechnego”, www.tygodnikpowszechny.pl, 10.01.2016.
[6] Za Wołyń odpowiadają Sowieci, rozmowa Cezarego Gmyza z marszałkiem Sejmu Bronisławem Komorowskim, strona internetowa dziennika „Rzeczpospolita”, www.rp.pl, 24.07.2008 (wywiad ten został usunięty i aktualnie jest niedostępny).
[7] A. Wiejak, Doradca MSZ pogardliwie o Kresowianach: Głupich pod dostatkiem, www.prawy.pl, 16.01.2016.

==========================================

Zali to jeszcze Polska…?

Swego czasu sekta smoleńska epatowała transparentem mniej więcej takiej treści: „Drugi rok mija, zali to Polska jeszcze czy już… Rassija?”. Że niby władze RP są na usługach Moskwy a Polska to niemal jej kolonia. Było to hasło dla maluczkich i głupich, miało ich przekonywać, że kraj będący w UE i NATO, bez suwerenności wobec Brukseli, która dyktuje nam 80 proc. prawa, z wykupionym przez zachodni kapitał sektorem bankowym i bez własnego przemysłu, z rusofobicznymi do szpiku kości mediami – jest „rosyjską kolonią”.

Można coś takiego traktować w kategoriach szpitala psychiatrycznego albo szatańskiego zabiegu psychospołecznego mającego za zadanie utrzymywać tubylczą ludność w strachu i przekonaniu, że lada dzień „przyjdą Ruskie”. Wtedy tubylec nie łatwiej pogodzi się ze statusem zachodniej kolonii.

Jednak ostatnie miesiące pozwalają na modyfikację hasła zacytowanego na początku. Powinni ono brzmieć tak: TYDZIEŃ ZA TYGODNIEM MIJA, ZALI TO JESZCZE POLSKA CZY JUŻ… UKRAINA? Kiedy bowiem ogląda się media, słucha komentatorów i polityków, zachowanie MSZ i innych urzędów państwa – to ciśnie się pytanie – czyje interesy reprezentują – państwa i narodu polskiego czy interesy jednego z obozów na Ukrainie, interesy banderowskie czy polskie, interesy kilku złodziei żydowsko-ukraińskich nazywanych oligarchami, czy interesy polskich przedsiębiorców, pana Kołomańskiego i Pińczuka (sponsor Aleksandra Kwaśniewskiego) czy polskiego producenta mięsa? Czy „Gazeta Wyborcza”, piętnująca prawie codziennie „polski nacjonalizm”, nie przekształciła się czasem w nieformalny organ OUN Bandery, czy Mirosław Czech piszący komentarze nawołujące niemal do wojny – pisze jako obywatel Polski czy neobanderowski aktywista Związku Ukraińców w Polsce?

Zatrzymamy się chwilkę na Mirosławie Czechu, czołowym podżegaczu, nawołującym od lat do skłócenia Polski z Rosją, piętnującego środowiska kresowe za kultywowanie pamięci o zbrodniach UPA, oskarżającego tych Polsków, którzy się tym zajmują o uleganie Moskwie bądź nawet o pełnienie roli „agentury Moskwy”. To tenże Czech w 70. rocznicę ludobójstwa na Wołyniu przekonywał na łamach organu Michnika, że to „Moskwa rozpętała piekło na Wołyniu”. W ostatnim numerze GW szydzi zaś z Henry Kissingera, który na łamach „Washington Post” nawołuje do rozsądku w sprawie Krymu i Ukrainy. Czech uważa, że jego propozycje to „naftalina” i dodaje: „Tezy Kissingera oddają cele, jakie sobie postawią Rosjanie, gdy wreszcie zasiądą do rozmów z Ukraińcami. Dziś szanse na to są niewielkie, bo z głów rosyjskich wielkorządców nie wyparował jeszcze imperialistyczny szał”. Tak oto i stary Henry Kissinger jest podejrzany o uleganie Moskwie.

Czech to działacz Unii Wolności, partii, która zajmowała sie przed lata zwalczaniem „polskiego nacjonalizmu” i „ksenofobii”. Jednak to ten Czech, atakując posła Wadima Kolesniczenko z Krymu podczas jego pobytu w Polsce, użył sformułowanie, że nie jest on „prawdziwym Ukraińcem”. Przyznajmy, że to szokujące stwierdzenie stoi w całkowitej sprzeczności z głoszonymi na gruncie polskim hasłami i postulatami. Czy gdyby ktoś u nas powiedział, że Myrosław Czech, aktywista Związku Ukraińców w Polsce, obrońca UPA i jej wyczynów, nie jest prawdziwym Polakiem – „Gazeta Wyborcza” siedziałaby cicho?

Ale Czech to tylko jeden z elementów tej układanki – inny, to Miron Sycz, poseł PO, śmiejący się w kułak podczas sejmowej debaty o ludobójstwie na Wołyniu, reprezentujący Polskę podczas różnych wizyt na Ukrainie, „doradzający” prezydentowi RP jak rozminować minę pod nazwą „obchody 70. rocznicy ludobójstwa na Wołyniu”. Pewny siebie i szyderczy, bo ma wpływ na premiera i prezydenta, bo to jego słuchają, a nie Kresowiaków pukających od lat do tych urzędów i spławianych pod byle jakim pozorem. To Sycz decyduje jak państwo polskie ma obchodzić te rocznice, a nie środowiska kresowe. Premier rządu RP nie wykazał żadnej aktywności podczas obchodów 70. rocznicy ludobójstwa na Wołyniu, nie był w ogóle obecny, tak jakby ta sprawa w ogóle go nie dotyczyła, ale kiedy tylko wybuchła „sprawa ukraińska” jego aktywność i podniecenie sięgnęły zenitu, tak jak wtedy, kiedy storpedował polsko-rosyjskie wstępne porozumienie w sprawie gazociągu Jamał II, bo – jak to uznał – nie będziemy się przyczyniać do „dewastowania polsko-ukraińskich relacji”.

Wracajmy do Ukraińców w Polsce – nie jest tajemnicą, że są obecni w mediach, na uczelniach, w IPN i agendach rządowych (także w dyplomacji). Wiadomym jest to, że mimo wielokrotnych monitów organizacji kresowych państwo polskie hojnie dotuje tak Związek Ukraińców w Polsce, jak i jego oraz „Nasze Słowo”, uprawiający od lat, bezkarnie i bezczelnie, antypolską propagandę i wychwalający wyczyny UPA. Nigdy nie spotkało się to z jakąkolwiek ingerencją państwa polskiego. Dlaczego? Skąd ten ochronny parasol, ta niesłychana tolerancja i pobłażliwość? Pytanie retoryczne.

Odnosi się tez wrażenie, że ci Ukraińcy obecni w polskich instytucjach mają wpływ na ich działanie. IPN próbuje od lat lansować tezę o polsko-banderowskiej wspólnocie antykomunistycznej czego wyrazem było wliczenie w jednym wydawnictw ofiar poniesionych przez formacje UPA po 1944 roku do ofiar polskiego podziemia zbrojnego. Ideologiczny antykomunizm i kwestionowanie prawomocności PRL jest bardzo wygodne dla postbanderowskiej wizji historii, pozwala zaliczyć ofiary po stronie UPA jako ofiary „totalitarnego państwa”, choć wiadomo, że banderowskie podziemie zwalczałoby zbrojnie każde państwo polskie. To samo odnosi się do akcji niszczenia pomników pod pozorem zwalczania „pozostałości państwa komunistycznego”. Niejako „przy okazji” niszczy się pamięć po polskich formacjach zbrojnych w czasie II wojny światowej, o 1. i 2. Armii Wojska Polskiego. Konsekwentnie próbuje się ustawić Polskę niemal jako sojusznika III Rzeszy, po tej samej stronie, po której długo walczyła UPA. Przy okazji – czy sprawa pomnika gen. Czernahowskiego w Pieniężnie, to nie jest czasem inicjatywa ukraińska, wiadomo przecież, że mieszka tam spora liczba Ukraińców przesiedlonych w czasie Akcji „Wisła”.

Podczas jednego z wieców jakie się odbyły się w tych tygodniach w Polsce, a konkretnie w Łodzi, ukraińska studentka (jedna z 13 tysięcy studentów ukraińskich w Polsce) – wznosiła banderowskie hasła wykrzykując na koniec „Smert woroham”. Obok stał europoseł Jacek Saryusz-Wolski. Nie było żadnej reakcji, żadnej refleksji. To było symboliczne wydarzenie pokazujące stopień upadku elit politycznych w Polsce.

Suwerenne państwo polskie, mające reprezentować interesy narodu polskiego, nie może być zakładnikiem koncepcji politycznych jednej z mniejszości narodowej, zamieszkującej to państwo. Nie może być tak, że ta mniejszość recenzować zaczyna zachowania polskich obywateli, którzy mają odmienne od niej poglądy, nie może być tak, że może ona wskazywać palcem tych Polaków jako „agentów Moskwy”. Pewne granice przyzwoitości zostały już dawno przekroczone, mniejsza z tym, że przy akceptacji dużej części pseudoprawicowych „patriotów”, pełniących raczej rolę pożytecznych idiotów, niż świadomych i poważnych reprezentantów narodu polskiego.

Magda Braun

===========================================

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin