Kristi Gold -Dynastia z Bostonu 09 - W ramionach szejka.pdf

(525 KB) Pobierz
Gold Kristi
Dynastia z Bostonu 09
W ramionach szejka
PROLOG
Mężczyzna na zdjęciu w bostońskiej gazecie
łudząco
przypominał
ojca Karen. Lecz jej tata już nie
żył.
Fotografia przedstawiała jego brata bliźniaka, Paula, a zamieszczono
ją obok informacji o kolejnym zjeździe rodziny Barone. Przy okazji
wspomniano także o niewyjaśnionej dotąd tajemnicy porwania Luke'a
Barone.
Doniesienia zgadzały się dokładnie z tym, czego Karen dowiedziała
się niedawno z pożółkłych kartek pamiętnika babci. Okazało się,
że
kochani dziadkowie przez ponad pół wieku
żyli
w zakłamaniu.
Do wspomnień Karen doszło teraz wiele pytań, na które nie było
odpowiedzi. Czy jej ojciec wiedział,
co
zawierał pamiętnik babci? Czy
poznał prawdę przed swoją przedwczesną
śmiercią?
Czy było mu
wiadomo,
że
urodził się w zamożnej rodzinie z Massachusetts i
że
zaraz
potem został porwany przez kobietę, którą zawsze uważał mylnie za
swoją matkę? Czy dowiedział się,
że
wcale nie nazywa się Timothy
Rawlins, lecz Luke Barone?
Karen zirytowanym gestem odłożyła gazetę. Zdawała sobie sprawę,
że
nigdy nie uzyska odpowiedzi na gnębiące ją pytania. Wszyscy
uczestnicy tamtych zdarzeń już nie
żyli.
Dziadek i babcia zmarli przed
dwoma laty, jedno po drugim, w spokojnym
śnie.
A rok temu rodzice
Karen zginęli w wypadku samochodowym.
Być może
łatwiej
byłoby jej dojść do siebie po tych wstrząsach,
gdyby nie zerwanie zaręczyn z Carlem. Ale musiała to zrobić. Wolała
żyć
po swojemu, niż zmagać się z zaborczością tego mężczyzny. Jemu
potrzebna była posłuszna
żona,
spełniająca wszystkie jego zachcianki, a
nie kobieta niezależna i myśląca, o własnych ambicjach zawodowych.
Rozeszli się, lecz nie było czego
żałować.
Objęła dłońmi kubek z gorącą kawą, jakby chciała się ogrzać, choć na
zewnątrz był piękny lipcowy dzień, a pachnąca cynamonem kuchnia
sc
an
da
Anula & polgara
lo
us
sc
Anula & polgara
an
emanowała domowym ciepłem. Mimo to Karen ogarniał przenikliwy
ziąb. Czuła się przeraźliwie samotna.
Ten rok był dla niej okropny. Zdawała sobie sprawę,
że
dalsze
tkwienie w Silver Valley nie miało sensu. W tej sennej mieścinie w głębi
stanu Montana do regulacji ruchu ulicznego wystarczały jedne
światła
sygnalizacyjne. Nic jej już z tym miejscem nie
łączyło
prócz wspomnień,
w części dobrych, w części smutnych. Oraz
świadomości, że
miłość,
której doznała ze strony dziadków i rodziców, obciążona była fałszem.
Być może w Bostonie otworzą się przed nią nowe perspektywy.
Pojedzie tam i opowie Paulowi wszystko, co wie o jego utraconym
bracie, w nadziei
że
zostanie przyjęta przez rodzinę z otwartymi
ramionami. Kto wie, może wreszcie uda się jej znaleźć dobrą pracę i w
przyszłości będzie mogła na własną rękę zająć się tym, co uważała za
swoje powołanie - projektowaniem wnętrz.
Ułoży sobie sama nowe
życie.
A pustkę duchową wypełni jej dziecko,
które urodzi; słodka istota, która będzie ją kochała prawdziwą,
bezinteresowną miłością.
Tak, ten rok był okropny, ale to się zmieni, pomyślała w nagłym
przypływie nadziei. Przecież pech nie może trwać wiecznie. Pokona
wszystkie przeszkody, osiągnie wszystko, co zamierza, i
żaden
mężczyzna nie będzie się wtrącał w jej
życie!
da
lo
us
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Do diabła, to znowu on.
Stojąc przy kasie za marmurową ladą lodziarni Baronessa, Karen
mełła w ustach obelgi pod adresem mężczyzny, który usiadł w narożnym
boksie przy oknie. Jego egzotyczna powierzchowność rzucała się w oczy
i gdyby nie wiedziała, kim jest, określenie „tajemniczy nieznajomy"
pasowałoby do niego idealnie.
Był to szejk Ashraf Saalem, przyjaciel Daniela Ba-rone, syna Paula.
Poznała go w zeszłym miesiącu na przyjęciu powitalnym, jakie na jej
cześć wydała rodzina. Szejk okazał się dość sympatyczny, chyba nawet
nietuzinkowy, ale nazbyt pewny siebie jak na gust Karen. Oznaczało to
skłonność do rządzenia innymi, a Karen wolała unikać władczych
mężczyzn, nawet jeśli rzucali powłóczyste, zmysłowe spojrzenia - a tych
przystojny Arab tamtego wieczoru jej nie skąpił. Pamiętała też dobrze
sposób, w jaki ją wtedy pocałował. Był po prostu porywający,
oszałamiający, a jego bliskość działała jak afrodyzjak.
Teraz jednak musiała go zignorować. Postanowiła nie zwracać uwagi
na spojrzenia oczu czarnych jak firmowe espresso Baronessy i
aksamitnych jak noc nad pustynią. Nie włożył dziś tradycyjnej arabskiej
galabiji, lecz beżowy jedwabny garnitur i czarny golf. Wyglądał jak
typowy biznesmen, który wyrwał się na chwilę z kołowrotu interesów,
ale nadal promieniuje aurą zamożności i prestiżu. Fakt,
że
ten człowiek
jest nie byle kim, Karen skonstatowała od razu, gdy się poznali, jeszcze
zanim ją pocałował. To się po prostu czuło.
Kate, zerknąwszy ukradkiem na szejka, zabrała się do porządkowania
ustawionych pod ladą pucharków z deserami lodowymi. Prawie miesiąc
temu została serdecznie przyjęta do nowej rodziny i zaczęła pracować
jako zastępczyni swej młodszej kuzynki Marii, kierowniczki owej
popularnej bostońskiej cukierni. Dostała też dach nad głową w
mieszkaniu należącym niegdyś do innej kuzynki, Giny. I teraz, kiedy jej
życie
znów zaczęło się układać, nie miała ani czasu, ani ochoty zawracać
sobie głowy facetem, nawet jeśli był to atrakcyjny arabski książę.
W cukierni zrobiło się pusto. Skończyła się przerwa na lunch i tłumy,
które na ten czas wyległy z biur, powróciły do pracy. Ustała też
niedawna ulewa. Oprócz szejka i parki zakochanych, usadowionych w
przeciwległym boksie, w lokalu nie było nikogo. Zakochani trzymali się
za ręce i gwarzyli szeptem, zapomniawszy o zamówionych lodach, które
przeobraziły się w owocową zupkę. Karen nie podobało się zarówno ich
marnotrawstwo, jak i cielęca ckliwość gestów i spojrzeń, lecz zaraz
zganiła się za to w duchu. Kto wie, czy akurat tych dwoje nie zazna
prawdziwego szczęścia? To,
że
akurat ona wykluczyła ze swoich marzeń
kroczenie przez
życie
w parze z ukochanym mężczyzną, wcale nie
oznaczało,
że
inni nie mogą znaleźć bratniej duszy.
- Widzę,
że
masz gościa - odezwała się Maria z figlarnym błyskiem
w oku.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś,
że
przyszedł? - spytała z nutką
irytacji. Te dwa gruchające gołąbki oraz niespodziewane przybycie
szejka Ashrafa wytrąciły ją nieco z równowagi.
-
Byłaś w suterenie, kiedy się zjawił. A poza tym nie wiedziałam,
że
aż tak przejmiesz się jego obecnością. Widzę,
że
nie jest ci obojętny.
- Mylisz się, jest mi zupełnie obojętny - ucięła Karen, po raz kolejny
zabierając się do pucowania
ściereczką
lady, która i tak lśniła jak lustro.
- To dla mnie taki sam klient jak każdy inny.
- Wydaje mi się - powiedziała Maria, spoglądając w stronę szejka -
że
on ani nie schronił się tu przed deszczem, ani nie nabrał nagłej chęci,
żeby
napić się kawy i zjeść lody. Sądząc po tym, jak na ciebie patrzy, ma
na uwadze zupełnie inne smakołyki, jeśli wiesz, co mam na myśli -
dodała znacząco.
Karen wiedziała to bardzo dobrze, ale nie zależało jej ani trochę na
osładzaniu
życia
szejkowi. Odwróciwszy się tyłem do sali, dyskretnie
zerknęła przez ramię.
- On wcale na mnie nie patrzy - stwierdziła kwaśno. - Czyta gazetę.
- Tylko udaje. Cały czas cię podpatruje.
sc
an
da
Anula & polgara
lo
us
Zgłoś jeśli naruszono regulamin