8. Maria Valtorta.pdf

(25026 KB) Pobierz
Trzeci rok ˝ycia
publicznego
Cz´Êç VIII
W domu Kuzy.
Przy moÊcie czeka ju˝ okryty wóz.
– Wejdê, Mistrzu – zaprasza Kuza. By∏em pewny,
˝e przyjedziesz, wi´c czeka∏em tu.
– Kuzo, przyszed∏em, by ci pokazaç, ˝e nie boj´ si´
ludzi.
– Ale˝ Panie, ci wszyscy, którzy zebrali si´ tu
czczà Ciebie i chcà Ci to szczerze okazaç! – wo∏a Ku-
za, wyraênie zmartwiony.
Jezus siedzi przed nim i odpowiada:
– Bardziej ni˝ otwartych wrogów, powinienem
obawiaç si´ skrytych zasadzek fa∏szywych przyjació∏,
lub przesadnej gorliwoÊci tych, którzy Mnie nie rozu-
miejà. W∏aÊnie ty, Kuzo, nale˝ysz do tych ostatnich…
– Rozumiem Ci´, Panie… – szepce Kuza choç nie
bardzo pewnie.
– Rozumiesz Mnie? Tak, posiew cierpienia oczy-
Êci∏ twe serce, jak po burzy. Patrz na nasze jezioro Galilejskie; by∏o tak przejrzyste o jutrzen-
ce! Bo wtedy niebo i jezioro by∏y jakby dwoma zwierciad∏ami, odbijajàcymi w sobie pi´kno na-
tury. Lecz potem kurz, unoszàcy si´ z dróg i ˝ar s∏oƒca palàcy jezioro, wysuszajàcy jego wody,
jak˝e zmieni∏y horyzont! Tak by∏o i z tobà. Kurz, to twoja ludzka natura. S∏oƒce – to pycha.
Kuzo, nie niepokój samego siebie…
Kuza schyli∏ g∏ow´ i bawi∏ si´ machinalnie ozdobami bogatego pasa, podtrzymujàcego
miecz.
Jezus zamilk∏ i przymknà∏ oczy, a Kuza sàdzi∏, ˝e Pan usnà∏, zm´czony. Wóz toczy∏ si´ wol-
no wÊród pi´knej przyrody; w zieleni liÊci widaç by∏o owoce i grona. Skr´ci∏ teraz na bocznà dro-
g´, gdzie wÊród zieleni nie by∏o takiej spiekoty. Widaç ju˝ by∏o bia∏y paƒski dom, a doko∏a nie-
go ma∏e skromne domki otoczone winnicami.
Na skrzyp zatrzymujàcych si´ kó∏ Jezus otworzy∏ oczy.
– PrzyjechaliÊmy, Mistrzu, a oto goÊcie Êpieszà z przywitaniem!
RzeczywiÊcie wiele postaci, bogato ubranych, podà˝a ku nim z niskimi uk∏onami. Widz´
i poznaj´ Manahena, Tymeneusza, Eleazara i innych, których imion nie pami´tam. Wielu
z nich ma miecze, a inni na ich miejsce majà liczne chwasty faryzeuszy lub rabinów.
Jezus wychodzi z wozu i k∏ania si´ ogólnie. Manahen i Tymoneusz witajà si´ z Nim osobno.
A potem zbli˝a si´ Eleazar (ten dobry faryzeusz z uczty u Izmaela), a z nim przeciskajà si´ dwaj
skrybowie. Jeden z nich to ten, który dostarczy∏ pokarmu wszystkim na gór´ b∏ogos∏awieƒstw.
Kuza zaczyna przedstawiaç Panu wszystkich. Jest tu od czego straciç g∏ow´ wÊród licznych
Szymonów, Janów, Lewi, Eleazarów, Natanaelów, Józefów, Filipów itd. Sà tam saduceusze,
skrybowie, rabini, a najwi´cej Herodian, troch´ prozelitów, faryzeuszy, dwóch synedrystów,
czterech synagogów i – nie wiadomo skàd – jeden Esseƒczyk.
Jezus k∏ania si´ przy ka˝dym imieniu, spoglàdajàc wnikliwie na ka˝dego. UÊmiecha si´ lek-
ko, gdy ktoÊ wymienia okolicznoÊci poznania Mesjasza. Tak wi´c Joachim z Bozra mówi:
– Uzdrowi∏eÊ mojà ˝on´ Mari´ od tràdu. Bàdê za to b∏ogos∏awiony!
A Esseƒczyk oznajmia:
1
– S∏ysza∏em, jak mówi∏eÊ przy Jerychu. Dowiedzia∏em si´ te˝ o cudzie zdzia∏anym w Engad-
di. W tamtych stronach oczekiwaliÊmy…
Czego oni oczekiwali, tego nie wiem. Ale widzia∏am, ˝e patrzy∏ troch´ z góry na innych, któ-
rzy nie udawali wcale mistyków, tylko korzystali radoÊnie z tego, na co im dostatek pozwala∏.
Wreszcie Kuza uwolni∏ swego GoÊcia od dalszych powitaƒ i zaprowadzi∏ Go do wygodnej ∏azien-
ki, by móg∏ dope∏niç przepisanych ablucji, co by∏o bardzo po˝àdane w tym upale. Sam zaÊ wda∏
si´ w dysput´ z innymi, czy majà zaraz odbyç narad´, czy wpierw pozwoliç na odpoczynek?
Wi´kszoÊç by∏a za odpoczynkiem, tote˝ w oczekiwaniu na wieczornà uczt´, gospodarz zaprowa-
dzi∏ GoÊcia do zacienionej izby z wygodnym pos∏aniem. S∏uga zabra∏ sanda∏y i szat´ do oczysz-
czenia, a Jezus w krótkiej tunice do kolan usiad∏ na brzegu ∏ó˝ka i zamyÊli∏ si´. W domu pano-
wa∏a cisza – wszyscy odpoczywali. Wreszcie po paru godzinach zaczà∏ si´ w ca∏ym domu ruch
i Kuza zajrza∏ cichutko przez zas∏on´.
– Wejdê! Ja nie Êpi´ – oznajmi∏ Jezus. – Odpoczà∏em w milczeniu, to Mi wystarcza…
– PrzyÊl´ Ci zaraz sukni´…
– Ale˝ nie. Moja ju˝ pewnie wysch∏a, wystarczy. Chc´ odejÊç zaraz po wieczerzy. Prosz´ ci´
wiec o wóz i o gotowà ∏ódê.
– Jak chcesz, Panie. Ale chcia∏em zatrzymaç Ci´ do jutra.
Kuza wyszed∏, a wszed∏ s∏uga z wypranà szatà i sanda∏ami, natartymi oliwà. Drugi s∏uga
wniós∏ za nim miednic´ z wodà i r´czniki. Wyszli z uk∏onem, a Jezus przebra∏ si´ wkrótce i wy-
szed∏ odÊwie˝ony i majestatyczny jak zawsze.
Kuza wprowadzi∏ Pana do sali, gdzie wszyscy zaj´li wyznaczone im miejsca. Tylko Esseƒ-
czyk nie chcia∏ uparcie zajàc miejsca przy stole z innymi. Dopiero, gdy s∏uga poda∏ mu koszy-
czek z owocami, zgodzi∏ si´ usiàÊç osobno przy niskim stoliczku, po niezliczonych ablucjach i po
zawini´ciu wysoko r´kawów. Czy uczyni∏ to z jakiegoÊ przepisu, czy te˝ z obawy zaplamienia
ich, tego nie wiem.
Gdy ju˝ s∏udzy podali na koƒcu owoce, Kuza da∏ im znak, by wyszli i zacz´∏a si´ rozmowa.
– Mistrzu – zaczà∏ Kuza – chcia∏eÊ wiedzieç o celu tego dzisiejszego zebrania. Widzisz Sam,
z jakà czcià odnosimy si´ wszyscy ku Tobie. Widzimy w Tobie Mesjasza, bo Twoja màdroÊç
i wszystkie inne dary, jakimi Ci´ obdarzy∏ Bóg, podziwiamy wszyscy. JesteÊ dla nas Mesjaszem
Izraela. JesteÊ Mesjaszem duchowym i politycznym. JesteÊ Oczekiwanym, wobec poni˝enia ca-
∏ego narodu. Ale nie tylko tego Izraela, ale z tysiàcznym kolonii Diaspory z ca∏ej ziemi, gdzie
g∏oszà imi´ Jehowy. G∏oszà te˝ obietnice i nadzieje, które si´ teraz dokonujà:
– Mesjasza – Odnowiciela, MÊciciela, Oswobodziciela i Twórc´ prawdziwej niezale˝noÊci oj-
czyzny Izraela, najwi´kszej na ca∏ym Êwiecie. Ma to byç ojczyzna królujàca i panujàca, która
zniesie wszelkie wspomnienia przesz∏oÊci i wszelkà oznak´ s∏u˝by. b´dzie to Hebraizm Trium-
fujàcy nad wszystkim i nad wszystkimi, i to na zawsze, bo tak by∏o powiedziane i dokonuje si´.
Panie, masz tu przed Sobà przedstawicieli ró˝nych klas tego wiekuistego narodu, ukaranego,
ale zawsze kochanego przez Najwy˝szego, który nazywa go „Swoim ludem”. Masz tu serce Izra-
ela w tych cz∏onkach Sanhedrynu, masz pot´g´ i Êwi´toÊç w tych faryzeuszach, saduceuszach,
masz màdroÊç w skrybach i rabinach, masz polityk´ i moc w Herodianach. Masz majàtek u bo-
gaczy, kupców i w∏aÊcicieli. Masz Diaspor´ z prozelitami, masz nawet od∏àczonych, którzy ∏à-
czà si´, widzàc Oczekiwanego.
Spójrz, Panie na ten pierwszy cud, na t´ wielkà oznak´ Twego Pos∏annictwa i Twojej Praw-
dy. Gromadzisz doko∏a Siebie ca∏y lud bez przemocy, bez Êrodków, bez ministrów i bez wojska,
bez miecza, podobnie jak cysterna zbiera wod´ z tysiàca êróde∏ek. Ty prawie bez s∏owa, bez
˝adnego nakazu, zbierasz ca∏y nasz lud, rozbity nieszcz´Êciami, nienawiÊcià, zapatrywaniami
politycznymi i religijnymi i uspokajasz nas.
O Ksià˝´ Pokoju, raduj si´ z naszego Odkupienia i odnowy, zanim wzià∏eÊ do ràk ber∏o i ko-
ron´. Twoje królestwo, oczekiwane królestwo Izraela ju˝ si´ zacz´∏o. Nasze bogactwa, nasza
w∏adza i nasze miecze sà u Twych stóp. Mów! Rozkazuj! Godzina ju˝ nadesz∏a!
Wszyscy potwierdzajà mow´ Kuzy. Ale Jezus, z r´koma skrzy˝owanymi na piersi, milczy.
– Nic nie mówisz? Nie odpowiadasz nam, Panie? Czy zdziwi∏eÊ si´ tak temu?… Czy czujesz
si´ nieprzygotowany, a zw∏aszcza, czy wàtpisz o przygotowanie Izraela?… Ale tak nie jest. Po-
2
s∏uchaj nas. Nadesz∏a godzina tyrana, który uciska lud. Powstaƒ, o Gwiazdo Jakuba, a rozpro-
szà si´ ciemnoÊci. Niech teraz przemówià Herodianie.
– Mistrzu, ja jestem stary i pami´tam dawne dzieje. Imi´ Heroda upad∏o coraz ni˝ej, szko-
dzàc ca∏emu ludowi. Nadesz∏a pora usuni´cia niegodnego króla. Ty Sam tylko mo˝esz to uczy-
niç.
Jezus milczy.
– Mistrzu, czy sàdzisz, ˝e nam nie mo˝na wierzyç? PrzejrzeliÊmy Pisma. Ty jesteÊ Wybraƒ-
cem. Ty powinieneÊ królowaç – mówi jeden ze skrybów.
– Ty powinieneÊ byç królem i kap∏anem. Wi´kszym jesteÊ od Nehemiasza i masz oczyÊciç
sprofanowany o∏tarz… – mówi jeden z kap∏anów.
– Wielu z nas zwalcza∏o Ci´, gdy˝ bali si´ Twego màdrego panowania. Ale naród jest za To-
bà i my te˝, bo potrzebujemy màdrego…
– Potrzebujemy czystego…
– Potrzebujemy prawdziwego króla…
– Potrzebujemy Êwi´tego…
– Potrzebujemy Zbawiciela. JesteÊmy coraz bardziej niewolnikami wszystkiego i wszyst-
kich. Chroƒ, nas, Panie!
– Gardzà nami na Êwiecie, bo pomimo naszej liczby i bogactwa, jesteÊmy jak owce bez pa-
sterza. Przywo∏aj nas tylko, a powstaniemy z ca∏ej Diaspory, obalajàc trony tych, którzy nie sà
umi∏owani przez Boga.
Jezus milczy nadal. Siedzi spokojnie, jakby to nie chodzi∏o o Niego wÊród tej wzburzonej
czterdziestki ludzi. Ma∏o co mo˝na zrozumieç, bo mówià wszyscy razem, jak na rynku.
A Jezus zachowuje milczenie…
Wszyscy krzyczà:
– Powiedz s∏owo! Odpowiedz nam!
Jezus podnosi si´ powoli i opiera r´ce o blat sto∏u. Nastaje g∏´bokie milczenie. Pod ogniem
80-ciu êrenic Jezus otwiera usta i pada wyraêna, krótka odpowiedê: „Nie!”
– Jak to? Dlaczego? Zdradzasz nas? Zdradzasz Swój naród? Zapierasz si´ swego pos∏annic-
twa? Odrzucasz nakaz Bo˝y?…
Co za krzyk, co za ha∏as! Twarze czerwieniejà, oczy p∏onà, r´ce niemal gro˝à… Wyglàdajà
ju˝ na nieprzyjació∏. Tak w∏aÊnie bywa; gdy idea polityczna ow∏adnie sercami, wtedy nawet ci-
si stajà si´ dzikimi wobec tych, którzy si´ im sprzeciwiajà.
Nagle nast´puje dziwne milczenie. Wszyscy wyglàdajà na zm´czonych i patrzà na siebie py-
tajàco… niespokojnie…
Jezus patrzy doko∏a i mówi:
– Wiedzia∏em, po co sprosiliÊcie Mnie tutaj dzisiaj. Wiedzia∏em te˝, ˝e nic nie uzyskacie. Po-
wiedzia∏em to ju˝ Kuzie w Tarychei. Przyszed∏em, by pokazaç wam, ˝e nie boj´ si´ ˝adnej za-
sadzki, bo jeszcze nie pora. Nie b´d´ si´ te˝ ba∏ i wtedy, bo po to przyszed∏em. Chcia∏em wam
teraz wyt∏umaczyç. WÊród was wielu, lecz nie wszyscy, majà dobrà intencj´. Ale mimo to my-
licie si´. Nie napominam ci´, dobry Tymoneuszu, ale mówi´ ci, ˝e chcàc Mnie szczerze uczciç,
ulegasz zarazem swemu „ja”, które marzy o zemÊcie nad nieprzyjació∏mi. I ciebie nie pot´piam,
Manahenie, ˝e zapomnia∏eÊ Moich dawnych nauk duchowych… Ani ciebie, sprawiedliwy Ele-
azarze, choç mylisz si´ teraz. Ani ciebie, Kuzo, choç tak szczerze pragniesz zrobiç Mnie królem
– ˝yje w nas w∏asne „ja”. Chcesz Mnie mieç królem, tak. Mówisz szczerze. Nie masz zamiaru
oskar˝yç Mnie potem przed Sanhedrynem, przed królem i w Rzymie. Ty sàdzisz, ˝e tobà kie-
ruje mi∏oÊç, ale to jest w∏aÊciwie ch´ç zemsty za doznane przykroÊci. Jestem Twoim goÊciem
i nie powinienem poruszaç twoich uczuç. Ale Ja zawsze mówi´ prawd´. Mówi´ dla waszego do-
bra, bo i ty, i ty, i tamten – wskazuje na poszczególnych ze smutkiem… Nie robi´ wam zarzu-
tów, bo wiem, ˝e to nie wasze pomys∏y. Sà to zasadzki szatana, który kr´ci si´ doko∏a was.
A wy, nawet nie wiedzàc o tym, jesteÊcie igraszkà w jego r´kach. Nawet mi∏oÊç tych, którzy
Mnie szczerze kochajà, nawet nià pos∏uguje si´ z∏y, by szkodziç wam i Mnie, by przez to pra-
gnienie uczynienia Mnie królem doprowadziç do zdrady. Mówi´: „nie”. Moje królestwo nie jest
z tego Êwiata, mog´ je tylko za∏o˝yç w was. A teraz pozwólcie Mi odejÊç.
3
Ale˝ nie, Panie. PostanowiliÊmy i u˝yliÊmy ju˝ naszych bogactw, by wykonaç nasze plany.
Ty jesteÊ zagro˝ony i masz nieprzyjació∏ nawet w Êwiàtyni. To prawda. Uznajemy to. Ale by po-
∏o˝yç temu koniec, trzeba namaÊciç Ci´ na króla. To nie pierwszy raz og∏oszono w Izraelu ko-
goÊ królem, by po∏o˝yç kres niepokojom. Teraz w Imi´ Bo˝e te˝ trzeba to uczyniç – nie opieraj
si´ wi´c – mówi kap∏an.
– Nie macie do tego prawa. Nie wolno wam.
– Nawet sam arcykap∏an chcia∏by tego. Nie mo˝e on ju˝ znosiç panowania rzymskiego
i zgorszenia ze strony króla.
– Nie k∏am, kap∏anie. Mo˝e nie wiesz, i jesteÊ oszukany, ale w Êwiàtyni nie chcà tego.
– Czy wi´c nasze zapewnienie uwa˝asz za k∏amstwo?
– Tak. Nie wszyscy z was k∏amià, ale wielu. Ja jestem Êwiat∏oÊcià i czytam w sercach…
– Ale nam mo˝esz wierzyç, bo my nie kochamy ˝adnego Heroda – wo∏ajà Herodianie.
– Wy kochacie tylko siebie samych, a obalenie jednego tronu wywo∏a∏oby tylko jeszcze
wi´kszy ucisk Rzymu.
– Panie, ale na koloniach Diaspory sà ludzie gotowi do powstania, a nasze majàtki oddamy
na to… Nasze góry mogà ukryç wojsko, które mo˝e potem spaÊç jak orze∏ w Twej sprawie…
– Ca∏y lud jest za Tobà i uznaje Ci´ za Mesjasza. Twoje cuda… Twoje s∏owa… Twoje zna-
ki…
Znowu powstaje krzyk, którego nie mog´ opisaç. Lecz Jezus jak mocna ska∏a, nie reaguje
na to, jest niewzruszony. A krzyk doko∏a trwa nadal. Wreszcie trzech starców ze Êwiàtyni wy-
sz∏o naprzód z zapytaniem:
– Panie, dlaczego nie chcesz przyjàç wieƒca Izraelskiego?
– No nie nale˝y si´ on Mnie. Nie jestem ˝adnym synem ksi´cia.
– A wi´c Panie, mo˝e nie wiesz o tym, ale dawno ju˝ my trzej byliÊmy wezwani do trzech
m´drców, którzy pytali, gdzie si´ narodzi∏ król ˝ydowski? Rozumiesz? Pytali o króla! Zwo∏a∏
nas Herod i pyta∏ o to. A z nami by∏ równie˝ Hillel. OdpowiedzieliÊmy: w Betlejem Judzkim.
To ty si´ wtedy urodzi∏eÊ tam i wielkie znaki towarzyszy∏y temu. Czy mo˝esz zaprzeczyç, ˝e to
nie Ty by∏eÊ tym królem, uczczonym przez M´drców?
– Nie zaprzeczam.
– Czy mo˝esz zaprzeczyç, ˝e cud idzie za Tobà, jako znak z Nieba?
– Nie zaprzeczam.
– Czy mo˝esz zaprzeczyç, ˝e jesteÊ obiecanym Mesjaszem.
– Nie zaprzeczam.
– A wi´c w Imi´ Boga ˚ywego, dlaczego chcesz zawieÊç nadzieje ca∏ego ludu?
– Ja spe∏niam nadziej´ Boga.
– Jakà?
– Odkupienie Êwiata i za∏o˝enie Królestwa Bo˝ego. Królestwo Moje nie jest z tego Êwiata.
Od∏ó˝cie wasze majàtki i zbroje. Otwórzcie oczy, czytajcie Pisma i Proroków i przyjmijcie Mo-
jà Prawd´, a b´dziecie mieli Królestwo Bo˝e.
– Przecie˝ Pisma mówià o Królu Oswobodzicielu.
– Ma On was uwolniç od niewoli szataƒskiej, od grzechu, od b∏´du, od cia∏a, od pogaƒstwa,
od ba∏wochwalstwa. O, có˝ wam uczyni∏ szatan Hebrajczycy, ˝e tak b∏´dnie pojmujecie proro-
ków? Co wam uczyni∏, bracia Moi, ˝eÊcie tak zaniewidzieli? Przestali rozumieç? Najwi´kszym
nieszcz´Êciem narodu i duszy, to ulec b∏´dnym t∏umaczeniom znaków. A wy w∏aÊnie ulegliÊcie.
Interesy osobiste, przesàdy, przesada, brak mi∏oÊci dla ojczyzny, wszystko to tworzy zam´t
i bez∏ad: gubi naród, nie znajàcy swego króla.
– Ty nie znasz Siebie!
– To wy Mnie nie znacie, bo Ja nie jestem królem ziemskim. A wy… Trzy czwarte z was tu-
taj zebranych, ˝yczy mi tylko êle. Nie czynicie tego z mi∏oÊci, ale przebaczam wam. PuÊçcie
Mnie teraz, nie mam ju˝ nic do powiedzenia.
Zapanowa∏o milczenie pe∏ne zdumienia…
– A wi´c odrzucasz nas? – zawo∏ali wreszcie, a wi´c gardzisz nami… a wi´c…
Jezus odszed∏ od sto∏u i skierowa∏ si´ ku nim, przeszywajàc ich wzrokiem. Có˝ to by∏ za
4
wzrok! A oni mimo woli zebrali si´ razem i przytulili do Êciany…
Jezus podszed∏ prosto do nich i mówi cicho, ale wyraênie, jakby tnàc szablà: – Jest powie-
dziane: „Przekl´ty ten, kto uderza skrycie bliêniego swego i przyjmuje dary, by skazaç go na
Êmierç, niewinnie”. Przebaczam wam, ale znam wasz grzech…
A mówi∏ to z takim naciskiem, ˝e ˝aden nie Êmia∏ si´ poruszyç.
Wtedy Jezus podniós∏ ci´˝kà podwójnà zas∏on´ i wyszed∏ przez nikogo nie zatrzymany. Do-
piero po kilku minutach poruszyli si´.
– Trzeba Go zatrzymaç… Nie wolno Go puÊciç… – wo∏ali zawzi´cie.
– Trzeba prosiç o przebaczenie… – wzdychali lepsi.
Wybiegli z sali, szukali, pytali: gdzie jest Mistrz?
Ale Mistrza nikt nie widzia∏, nie by∏o Go. Szukali z pochodniami w ogrodzie i nie by∏o Go.
Zabra∏ nawet p∏aszcz z ∏ó˝ka i torb´ Swojà z sieni…
– A wi´c uciek∏! To diabe∏!
– Nie! To Bóg! Czyni co chce i wie wszystko o nas.
Ale gdzie jest Jezus? Widz´ Go, jest ju˝ bardzo daleko, gdzieÊ przy moÊcie na Jordanie. Idzie
szybko, jakby niesiony wiatrem. Jasne w∏osy falujà doko∏a bladego oblicza, szata rozwiana, jak
˝agiel na ∏odzi. Wreszcie, gdy ju˝ jest pewny, ˝e odszed∏ daleko, wchodzi na stromy pagórek
i siada na kamieniu pod starym d´bem. Przybiera tam Swojà zwyk∏à postaw´: ∏okcie oparte
o kolana, a brod´ o d∏oƒ i wpatrzony w przestrzeƒ, myÊli…
Lecz jest ktoÊ, kto szed∏ za Nim. To Jan. Jan – na pó∏ nagi, w krótkiej koszulce rybaka, z mo-
krymi w∏osami. Zbli˝a si´ cichutko do swego Jezusa. Wyglàda jak cieƒ… Zatrzymuje si´ dale-
ko. Wpatruje si´ w Jezusa… ale nie porusza si´…Nie tyle widzi, co czuje p∏acz Jezusa i wtedy
wo∏a: „Mistrzu!”
Jezus wzdryga si´ i podnosi g∏ow´, gotowy jest uciekaç. Lecz Jan wo∏a:
– Co Ci zrobiono, Mistrzu, ˝e ju˝ nie poznajesz swego Janka?
Jezus poznaje i wyciàga ku niemu r´ce, a Jan pada Mu w obj´cia i p∏aczà obaj dla ró˝nego
bólu, ale z jednej mi∏oÊci. Lecz potem p∏acz usta∏ i Jezus wróci∏ do jasnego patrzenia na rzeczy.
(Jest to wyra˝enie Valtorty, która chcia∏a okazaç, ˝e Jezus, prawdziwy Bóg, ale i prawdzi-
wy Cz∏owiek, gdy ju˝ ∏zy przesta∏y nape∏niaç Mu oczy, widzia∏ znowu dobrze fizycznie wszyst-
kie rzeczy).
Jezus widzi wi´c Jana obna˝onego, zlanego wodà i pyta go:
– Dlaczego nie jesteÊ razem z innymi?
– O, nie gniewaj si´ na mnie, Mistrzu, nie mog∏em wytrzymaç i zostawiç Ciebie Samego. Ro-
zebra∏em si´ wi´c i pop∏ynà∏em rzekà w Êlad za Tobà. Ukry∏em si´ w rowie przy domu Kuzy,
gotowy pomóc Ci i czuwaç nad Tobà. S∏ysza∏em wiele krzyków, a potem widzia∏em, jak zdà˝a-
∏eÊ tu szybko, jak anio∏. By nie straciç Ciebie z oczu, wpad∏em do rowu, potem do ka∏u˝y, i je-
stem ca∏y w b∏ocie. Pewnie Ci´ zabrudzi∏em… P∏aka∏eÊ? Co oni zrobili Tobie, Mój Panie? Czy
Ci´ zniewa˝yli?
– Nie, chcieli Mnie zrobiç królem. Wielu pragn´∏o tego w dobrej wierze… ale wi´kszoÊç, by
Mnie móc oskar˝yç i zg∏adziç potem…
– Co to byli za jedni?
– Nie pytaj, bo nie wolno ci krytykowaç. Ja im przebaczy∏em.
– To chocia˝ powiedz mnie, czy byli tam aposto∏owie?
– Nie, ani jednego.
– Dzi´ki Bogu za to… Ale dlaczego p∏aczesz jeszcze? Jestem przecie˝ z Tobà i kocham Ci´
za wszystkich. A Piotr, Andrzej i inni, kiedy zobaczyli, ˝e rzucam si´ do wody, wo∏ali, ˝e jestem
wariat, ale potem zrozumieli i wo∏ali: „Idê, idê za Nim! ”. Kochamy Ci´ przecie˝, ale chyba nikt
tak, jak ja, Twój biedny ch∏opak.
– Tak. Nikt jak ty. Ale zimno ci, Janku! Chodê bli˝ej do Mnie!
– Wystarczy mi byç u Twoich nóg, Panie, o tak… Mistrzu mój, dlaczego wszyscy nie kocha-
jà Ciebie tak, jak ja?
Jezus pociàgnà∏ Jana na miejsce obok Siebie i przytuli∏ go do Swego Serca.
– Bo nie majà twego dzieci´cego serca, Mój ch∏opcze…
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin