Zygmunt Zeydler-Zborowski - W kręgu podejrzenia.pdf

(1064 KB) Pobierz
1051133478.001.png
ZEYDLER-ZBOROWSKI ZYGMUNT
W KRĘGU
PODEJRZENIA
1051133478.002.png
ROZDZIAŁ I
Najwyższy wymiar kary.
Borzycki wolno schodził w dół, kłaniając się z roztargnieniem
napotykanym po drodze znajomym. Sam nie wiedział dlaczego,
ale nie był dzisiaj z siebie zadowolony. Nie cieszył się nowym
sukcesem. Dźwięczały mu w uszach słowa obrońcy: „Nie za-
pominajmy o tym, że każdy z nas może się kiedyś znaleźć na
ławie oskarżonych...” Ciągle jeszcze miał przed oczami
mizerną, otępiałą twarz tego chłopaka. Robił takie wrażenie,
jakby nie rozumiał, o co właściwie chodzi.
Najwyższy wymiar kary.
Na półpiętrze Krzypiński wyciągnął rękę na powitanie. — Jak
się masz, Stachu? Brawo, gratuluję! Twoje przemówienie było
znakomite. To będzie szlagier roku 1961! Nie mam zamiaru
prawić ci komplementów, ale naprawdę dziwię się, że jeszcze
znajdują się adwokaci, którzy podejmują się obrony, kiedy ty
wnosisz oskarżenie. Ale, ale... chciałbym z tobą któregoś dnia
chwilę pogadać. Kiedy będziesz miał czas?
— Zadzwoń do mnie po niedzieli.
Krzypiński raz jeszcze potrząsnął dłonią przyjaciela i z
zadziwiającą jak na swą tuszę szybkością pobiegł na górę.
Znany był z tego, że nigdy nie jeździł windą.
Najwyższy wymiar kary.
Borzycki dopiero na dole przy szatni zdjął prokuratorską
togę. Włożył jesionkę, z pedantyczną dokładnością zapiął
wszystkie guziki i nie spiesząc się wyszedł przed gmach sądu.
Na ulicy dogoniła go Ewa.
— Tatuśku... jesteś wspaniały. Twoje przemówienie było
fantastyczne. Szczerbiński zupełnie wysiadł ze swoją mową
obrończą. To, co mówił, wypadło tak blado, że w ogóle...
Dumna jestem z ciebie, tatusiu.
— Dumna?
— Oczywiście. Jesteś sławnym prokuratorem. Nazywają cię
postrachem świata przestępczego. Wiesz co? Dzisiaj się
zdecydowałam. Ja także będę prokuratorem.
Spojrzał na nią zamyślony. Nie mógł sobie wyobrazić tej
niezwykle wrażliwej dziewczyny w roli oskarżyciela. Wiedział
jednak, że na nic się nie zda odwodzić ją od tego zamiaru.
Wziął ją pod rękę i spytał:
— Nie wolisz bronić ludzi?
Zaprzeczyła gwałtownym ruchem głowy.
— Nie. Będę prokuratorem tak jak ty, tatusiu. Będę walczyła
ze złem, będę ścigała złodziei, chuliganów i morderców. Kiedyś
będziesz dumny, ze mnie, tak jak ja jestem dumna z ciebie
teraz. Wszyscy słuchali twojego przemówienia z zapartym
tchem. Obserwowałam twarze ludzi, kiedy ty mówiłeś. Jestem
przekonana, że...
Urwała nagle i przyjrzała się ojcu uważnie. Dopiero w tej
chwili wyczuła jego nastrój.
— Co się stało? — spytała. — Dlaczego jesteś taki nie w sosie?
— Melancholijny uśmiech pojawił się na jego twarzy.
— Widzisz, kochanie, to nie takie zabawne wysłać człowieka
na szubienicę.
— Ale przecież ten człowiek zasłużył na najwyższy wymiar
kary. To morderca. Zamordował z premedytacją. Nie masz
chyba co do tego wątpliwości.
— Nie, nie mam wątpliwości. Gdybym je miał, nie wnosiłbym
oskarżenia ani nie domagałbym się kary śmierci. Ale czasem w
takich sytuacjach pojawia się niepokój. A jeżeli ten człowiek
jednak nie dopuścił się zbrodni, jeżeli jest niewinny?
— Przecież się przyznał.
— Nie od razu się przyznał. A zresztą różne bywają motywy
przyznania się do nie popełnionych czynów. Jesteś jeszcze
bardzo młodziutka. Nie wiesz, jakie się zdarzają fantastyczne
zbiegi okoliczności.
Spojrzała na niego zdziwiona.
— Co się z tobą dzieje, tatusiu? Nie sądzisz chyba, że
dzisiejsza sprawa... że poza tym wszystkim może się coś kryć...
— Nie, oczywiście, że nie sądzę. To była raczej dosyć prosta,
prymitywna sprawa. Ale widzisz, każdy uczciwy sędzia czy
prokurator miewa takie chwile niepokoju. Dlatego chciałbym ci
oszczędzić tych bardzo przykrych i trudnych momentów.
Wolałbym, żebyś poszła na adwokaturę.
— Chcę być prokuratorem — powiedziała stanowczo
Borzycki nie miał zamiaru podejmować dyskusji. Skinął na
przejeżdżającą taksówkę.
Mieszkali na Różanej. Karolcia przyjęła ich z ponurym
wyrazem twarzy.
— Obiad gotów od godziny — powiedziała niemal groźnie. —
Wszystko się na nic wypitrasi. Do czego to podobne? —
Wzruszyła gniewnie ramionami i podreptała do kuchni. Po
chwili rozległ się energiczny szczęk garnków.
Przy stole Ewa spytała:
— Czy ty, tatuśku, pamiętasz, że masz być dzisiaj u
Siewierskich?
— Niestety, pamiętam.
— Dlaczego mówisz „niestety”?
— Bo wolałbym popracować. Ale tyle razy już mnie prosili, że
nie wypada mi się wykręcić. Muszę pójść
— Powinieneś się od czasu do czasu rozerwać. Nie możesz tak
ciągle pracować. A poza tym u Siewierskich zawsze jest pyszne
jedzenie i trunki podają znakomite.
— To mnie nie interesuje. Wiesz przecież, że ja nie piję.
— Czy nigdy nie piłeś alkoholu?
— Kiedyś, bardzo dawno. Od dwudziestu kilku lat nie miałem
alkoholu w ustach.
— Szkodzi ci.
— Nikomu to dobrze nie robi.
Karolcia podała budyń czekoladowy. Minął już jej zły humor i
swoim zwyczajem opowiedziała jakąś sensacyjną historię,
wyczytaną w ,,Expressie”. Była bardzo spoufalona z panem
prokuratorem i z Ewunią, którą wychowała od dziecka. Lubiła
też nieraz wtrącać się do rozmowy i udzielać dobrych rad. Wi-
dząc, że jej opowieść nie spotkała się z zainteresowaniem,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin