Jacek Piekara - Labirynt.pdf

(530 KB) Pobierz
JACEK
PIEKARA
LABIRYNT
STUDENCKA OFICYNA WYDAWNICZA „ALMA-PRESS” WARSZAWA 1986
ROZDZIAŁ I
LABIRYNT
Kiedy znalazł się w kabinie penetratora odetchnął z ulgą.
Stanął przed nim wysoki mężczyzna w szarozielonym
mundurze i wyciągnął rękę.
— Zwiadowca Rowland.
— Inspektor Lansdale — uścisnął kościstą dłoń kierowcy i
opadł na fotel. — Nie my-ślałem, że jest tak źle —
powiedział.
Rowland usiadł przed ekranami i szarpnął dźwignią
rozruchu. Pojazd ruszył z miejsca. Potężne podmuchy wichury
uderzyły w pancerz, ale kolos nie zważając na nie sunął
poprzez zwały wulkanicznego piachu. Gąsienice wyrzucały
tumany pyłu, tak że inspektor na ekranach widział tylko
brunatny, wirujący kłąb. Rowland włączył kamery
podczerwienne i szereg ciemnych dotąd ekranów rozjaśnił się.
— Nigdy nie dalibyśmy sobie rady bez podczerwieni —
powiedział. — Widoczność ograniczona jest do kilku metrów.
— Daleko jeszcze do bazy?
Kierowca wzruszył ramionami.
— To zależy. Nigdy nic nie wiadomo.
— Jak to? Ile kilometrów jest do bazy?
— Prawie sześćdziesiąt. Ale jak ugrzęźniemy gdzieś albo
trafimy na dziurę to... — nie dokończył i machnął ręką.
Inspektor spojrzał na ekran.
— Dziura? Droga prosta jak stół.
Rowland roześmiał się.
— Toteż nie chodzi mi o żaden wykrot. Dziura to po
prostu dziura. Wszystko wytłuma-czą panu na miejscu.
— W porządku.
Milczeli przez chwilę.
— A jak idą prace?
— Jak mają iść? Spróbowałby pan coś robić na tej
cholernej planecie. Ciągle jakieś niespodzianki. Klimat podły.
Wie pan, że gdyby nie ochraniacze pod pancerzem obaj
ogłuchlibyśmy już od huku?
— Jak daleko doszliście?
Kierowca machnął ręką.
— Ja tam nic nie wiem. Jeżdżę z bazy do bazy, bo
parenaście kilometrów od nas są geo-lodzy. Przewożą sprzęt,
ludzi, żywność. Co mnie to wszystko obchodzi? Dopóki
penetratory są dobre, paliwo jest, to ja nie mam do nikogo
pretensji.
— A inni mają?
Pojazd stanął nagle w miejscu.
— Cholera jasna! Mówiłem dziura to dziura. No i masz
pan jak na życzenie. Jeszcze trochę, a wpasowalibyśmy się w
sam środeczek.
Inspektor zbliżył się do ekranów.
— Gdzie?
— Tutaj to pan nic nie zobaczy. Lepiej tutaj.
Wskazał dłonią na mały, boczny ekran, przez który, jak
inspektor wcześniej zauważył, przebiegała cały czas linia
prosta. Teraz jednak pośrodku ekranu linia rosła w spiczasty,
pulsujący wierzchołek. Kierowca dotknął palcem dużego
ekranu.
— To jest mniej więcej tu. Musimy się cofnąć.
— Co to właściwie jest? Co za dziura? Nic tu nie widzę.
Droga cały czas równa.
— Co ma z tym wspólnego droga? Ja tam nic nie wiem,
ale profesor Gray panu to wytłumaczy. Wiem jedno, że nie
wolno mi w to wjechać. Pięć miesięcy temu Bennet wjechał w
to świństwo i znaleźli go potem prawie tysiąc kilometrów
dalej. Szkoda chłopaka. To był dobry kierowca.
— Zginął?
— Paliwa starcza na trzysta kilometrów. Penetrator stanął
i koniec. Wyjść nie można.
Inspektor zaczął bębnić palcami po poręczy fotela.
Pojazd ruszył, tym razem do tyłu, potem zrobił ogromny
łuk i znów pojechał prosto.
Lansdale zauważył, że przez ekran znów biegnie prosta
pozioma linia.
— Nic pan o tym nie słyszał, inspektorze?
— Nie.
— Myślałem, że meldowali coś na Ziemię.
— Wysłano mnie, bo od kilku miesięcy nie ma żadnych
meldunków.
Kierowca wzruszył ramionami.
— Dom wariatów. Oni wszyscy są trochę tego — zakręcił
palcem przy czole.
— Dlaczego?
— A ja wiem? Ale niech pan nie mówi, że coś takiego ode
mnie słyszał. Tak między nami, to chciałbym się stąd jak
najprędzej wyrwać.
— Nikt pana przecież siłę nie trzyma.
— Służba. Jeszcze trzy lata. Nie mam nic do gadania.
Gdzie poślą tam muszę siedzieć. Zresztą co tam. Trudno. A
pan na długo przyjechał?
— Nie wiem. Dopóki nie sprawdzę co się tu dzieje.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin