Antologia - Barbarzyńcy tom 1.pdf

(682 KB) Pobierz
M
ARTIN
G
REENBERG
„B
ARBARZYŃCY
TOM
I
T
YTUŁ ORYGINAŁU
: B
ARBARIANS
W
PROWADZENIE
Jedno z najbardziej rozpowszechnionych wyobrażeń barbarzyńców przedstawia człowieka
odzianego w skóry, zarośniętego i z długimi włosami, brudnego, muskularnego i często
gruboskórnego, który niszczy wszystko, czego nie zna, za pomocą pałki albo kamiennego
topora, a w najlepszym wypadku ogromnego i ciężkiego miecza. Ale wyobrażenie to
pochodzi z pierwszej ćwierci siedemnastego wieku, przynajmniej w obrębie angielskiego
obszaru językowego.
Sam wyraz pochodzi od greckiego słowa
„barbaros”,
a ponieważ oznaczał on człowieka,
który nie był Grekiem i nie posługiwał się mową helleńską, często używano go do określenia
ludzi lub grupy ludzi, których kultura była nieco starsza od greckiej.
W miarę upływu czasu okazało się, że grecka arogancja, wzgarda i wyniosłość nie mogły
równać się z siłą, ostrą stalową bronią i wygórowaną ambicją władców ówczesnego świata. W
rezultacie Grecy zostali podbici przez Rzymian, a wszystkie ich ziemie i osady dostały się w
ręce Rzymian. Rzymianie przejęli w spadku ową grecką arogancję. Grecki wyraz
„barbaros”
przekształcili w
„barbarus” —
od tego czasu oznaczał on każdego, kto nie miał szczęścia być
Rzymianinem lub mówić po łacinie.
Ponieważ Republika Rzymska i Cesarstwo trwały znacznie dłużej i obejmowały większe
terytorium niż Grecja, to i więcej ludzi zostało obdarzonych mianem barbarzyńców.
Tą nazwą Rzymianie obdarzali prawie każdego we współczesnym im świecie:
Kartagińczyków, Germanów, Egipcjan, Maurów, Celto–Iberów, Luzytanow, Cyrenajczyków,
wszelkiego rodzaju Celtów Galijskich, Belgów, Brytow, Piktów Kaledonskich, Germanów,
Franków, Gotów, Alemanów, Alanów, Hunów, Scytów, Partów, Galatów, Markomanów,
Kwadów, Daków, Traków, Ormian, Cylicjan, Arabów, Numidów, Kapadocyjczyków,
Likyczyków, Sarmatów i innych.
Doszło nawet do tego, ze zaczęli oni nazywać barbarzyńcami Greków, którzy stworzyli tę
nazwę. Niektórych Greków przygnębiło to tak bardzo ze publicznie dali wyraz swemu
oburzeniu i ślubowali wstrzymać oddech do momentu uzyskania przeprosin Jak się okazało,
wstrzymali oddech na przeciąg prawie dwóch tysięcy lat Czyż to nie zadziwiające ile można
dokonać, jeżeli zaangażuje się w to swój umysł?
Spadkobiercy Cesarstwa Rzymskiego, kiedy już uporządkowali swoje sprawy,
zaadaptowali to słowo i przyjęli nazywać nim ludzi nie wyznających religii chrześcijańskiej
czy nawet tej samej odmiany chrześcijaństwa do której przyznawał się człowiek stosujący ten
epitet Ten zwyczaj utrzymuje się i dziś w niektórych rejonach świata.
W zasadzie jednak współczesne użycie tego słowa kojarzy się z wojną (dyplomacją lub
innymi wyrażeniami określającymi stosunki między państwami) a także z geopolityką Nadal
jednak wydaje się, ze stosowanie pojęcia „barbarzyńca” zależy od tego kto je stosuje.
W tej antologii na szczęście nie występują barbarzyńcy z realnego świata. Wszystkie
zawarte w niej opowiadania należą do gatunku
heroic fantasy.
Prostymi i
nieskomplikowanymi środkami autorzy przenoszą czytelnika ze świata śmiertelnie
poważnych zagrożeń dwudziestego wieku do stosunkowo prostego świata silnych mężczyzn,
pięknych służących, złych czarowników, mrocznych bóstw i wściekłych bestii, gdzie nie ma
bomb nuklearnych.
„Barbarzyńcy” są zbiorem opowiadań napisanych przez najznamienitszych autorów, o
najsławniejszych — w złym i dobrym sensie tego słowa — postaciach gatunku. Wśród nich
znajdziemy teksty Roberta E Howarda, syna lekarza z Cross Plains, w Teksasie, twórcy
Conana, prototypu barbarzyńcy, który zawładnął wyobraźnią kilku pokoleń i uczynił z
Arnolda Schwarzeneggera co najmniej drugorzędną gwiazdę. Dalej mamy Fritza Leibera i
jego wspaniałego barbarzyńcę Fafhrda oraz jego kompana, Szarego Myszaka, którzy
występowali w kilku zabawnych opowiadaniach, napisanych w 1939 roku i wydanych w
niewychodzącej już i opłakiwanej przez wielu serii „Nieznane Światy” Jest także Kane —
bezpośredni potomek Conana, stworzony przez Karla Wagnera, jedynego psychiatrę
lubiącego opowiadania o barbarzyńcach. Wśród autorów znajdujemy także Poula Andersona,
człowieka o dużym talencie literackim, który w dodatku umie posługiwać się pałaszem i
wreszcie Andre Norton (Alice Mary Norton), której książki o czarodziejach, wiedźmach i
czarnej magii przez dziesięciolecia straszyły miliony czytelników.
Na następnych stronach znajdą Państwo opowiadania, które są czymś w rodzaju baśni dla
dorosłych, formą czystego eskapizmu.
Już od dłuższego czasu wyznaję pogląd, ze w obecnych czasach dorośli dużo bardziej
potrzebują ucieczki w świat baśni niż dzieci. Zachęcam więc do ucieczki w barbarzyński
świat barbarzyńców
Robert Adams
Larry Niven
N
IEDŁUGO PRZED KOŃCEM
Pewnego razu barbarzyńca walczył z czarodziejem.
W tamtych czasach takie bitwy zdarzały się często. Między barbarzyńcami a
czarnoksiężnikami istnieje jakaś naturalna antypatia, tak jak między kotami a ptaszkami lub
szczurami i ludźmi. Zwykle barbarzyńca przegrywał i średni poziom ludzkiej inteligencji
podnosił się o ułamek procenta. Czasem barbarzyńca wygrywał — i znów ludzkość tylko na
tym zyskiwała; bo czarodziej, który nie może sobie poradzić z jednym nędznym barbarzyńcą
zakała z szacownego zawodu.
Jednak ta walka różniła się od innych. Z jednej strony, barbarzyńca miał zaczarowany
miecz. Z drugiej, czarnoksiężnik znał wielką i straszliwą prawdę.
Będziemy go nazywali Czarodziejem, bowiem jego imię jest równie trudne do
zapamiętania, jak do wymówienia. Jego rodzice wiedzieli, co robią. Ten, kto zna twoje imię,
ma nad tobą władzę — lecz by jej użyć, musi je najpierw wymówić.
Czarodziej był już w średnim wieku, gdy odkrył swoją straszliwą prawdę. Do tego czasu
wiele podróżował. Nie robił tego z własnej chęci. Po prostu był potężnym magiem, używał
swoich zdolności i lubił mieć przyjaciół.
Znał zaklęcia, które zmuszały ludzi, by kochali czarnoksiężników. Próbował ich, ale nie
podobały mu się efekty uboczne. Tak więc zazwyczaj używał swej mocy, żeby pomagać
ludziom tak, by mogli go kochać bez przymusu.
Stwierdził, że jeśli pozostawał w jednym miejscu przez dziesięć czy piętnaście lat i używał
magii tak, jak dyktował mu kaprys, to po pewnym czasie jego moc słabła. Kiedy przenosił się
gdzie indziej, odzyskiwał swoje zdolności. Dwukrotnie musiał się przenosić i za każdym
razem osiedlał się w nowej krainie, uczył się nowych zwyczajów i zawiązywał nowe
przyjaźnie. To samo przydarzyło mu się po raz trzeci i znów przygotował się do
przeprowadzki. Jednak coś sprawiło, że zaczął się zastanawiać.
Dlaczego opuszczała go moc? Przydarzało się to całym narodom. Historia zna wiele
przypadków, że ziemie najbardziej obfitujące w siły magiczne zostawały opanowane przez
barbarzyńców z mieczami i maczugami. Ta smutna prawda nie wydawała się warta dłuższego
namysłu, ale ciekawość Czarodzieja była naprawdę wielka.
Tak więc pomyślał trochę i rozpoczął pewne eksperymenty. Ostatni z nich polegał na
telekinetycznym zawieszeniu w powietrzu metalowego krążka i wprawieniu go w ruch
obrotowy. Kiedy tego dokonał, poznał prawdę, której nie mógł zapomnieć.
Przeprowadził się. W ciągu następnych dziesięcioleci przenosił się raz po raz. Czas zmienił
jego charakter, chociaż nie ciało, a jego czary stały się solidniejsze, jakkolwiek mniej
ostentacyjne. Odkrył wielką i straszliwą prawdę i trzymał ją w tajemnicy jedynie przez
współczucie. Bowiem jego prawda oznaczała kres cywilizacji i nikomu nie mogła przynieść
żadnego pożytku.
Tak przynajmniej sądził. Jednak po blisko pięćdziesięciu latach (jakieś 12 000 lat p.n.e.)
doszedł do wniosku, że prędzej czy później każda prawda może się przydać. Zrobił następny
dysk i wyrecytował nad nim odpowiednie zaklęcia, tak by (podobnie jak numer telefoniczny
wykręcony bez ostatniej cyfry) był gotowy w razie potrzeby.
Miecz zwał się Glirendree. Liczył sobie kilkaset lat i cieszył się sporą sławą.
Jeżeli chodzi o barbarzyńcę, jego imię to żaden sekret. Nazywał się Belhap Sattlestone
Wirldess ag Miracloat roo Conoson. Jego przyjaciele, których szybko tracił, nazywali go Hap.
Był barbarzyńcą jak należy. Cywilizowany człowiek miałby dość oleju w głowie, by nie
dotykać Glirendree i nie zadźgałby bez skrupułów śpiącej kobiety. A w taki właśnie sposób
Hap wszedł w posiadanie swego miecza. Lub może na odwrót — miecz posiadł barbarzyńcę.
Czarodziej wyczuł go o wiele wcześniej, niż mógł zobaczyć. Właśnie pracował w jaskini,
którą wykuł pod wzgórzem, gdy zadziałało urządzenie alarmowe. Włosy zjeżyły mu się na
głowie.
— Mamy gości — rzekł.
— Niczego nie słyszę — powiedziała Sharla z pewnym niepokojem w głosie.
Sharla była dziewczyną z wioski i żyła z Czarodziejem. Tego dnia namówiła go, by ją
nauczył paru prostych zaklęć.
— Nie czujesz, jak włosy stają ci dęba na głowie? To działa instalacja alarmowa. Niech
sprawdzę.
Użył sensora przypominającego zawieszoną w powietrzu srebrną obręcz.
— Będą kłopoty, Sharla. Musisz uciekać.
— Ale — zaprotestowała niepewnie, wskazując ręką na stół, przy którym pracowali.
— Ach, to. Możemy zostawić tak, jak jest. Nie jest niebezpieczny.
Wykonywali właśnie amulet przeciw miłosnemu urokowi, dość pracochłonny, ale
bezpieczny, łagodny i skuteczny w użyciu. Czarodziej wskazał na włócznię światła
przeszywającą obręcz sensora.
To jest niebezpieczne. Niezwykle silne skupisko
mana
zbliża się po zachodnim stoku
wzgórza. Ty zejdziesz wschodnim stokiem.
— Mogę w czymś pomoc? Przecież nauczyłeś mnie trochę magii.
Czarodziej zaśmiał się nerwowo.
— Przeciw temu? To Glirendree Spójrz na wielkość, na kolor i kształt. Nie. Zmykaj stąd, i
to już. Na wschodnim zboczu masz wolną drogę.
— Chodź ze mną.
— Nie mogę. Nie teraz, kiedy Glirendree znów złapał jakiegoś idiotę i szaleje po świecie.
Muszę zostać.
Z jaskini przeszli do rezydencji, w której mieszkali. Wciąż protestując Sharla nałożyła
szaty i ruszyła w dół. Czarodziej pospiesznie zgarnął naręcze rekwizytów i wyszedł na
zewnątrz.
Intruz był już w połowie stoku: wielki mężczyzna niosący cos długiego i błyszczącego. Do
szczytu wzgórza pozostało mu jeszcze kwadrans drogi. Czarodziej nastawił srebrzystą obręcz
i spojrzał przez nią.
Miecz płonął ogniem wyładowań
mana
raniąc oczy igłami białego światła. Zgadza się,
Glirendree. Znał inne, równie silne skupiska
mana
ale żadne z nic nie było przenośne i nie
wyglądało jak miecz.
Powinien był powiedzieć Sharli, żeby powiadomiła Bractwo. Na tyle znała się na magii.
Teraz już za — późno.
Wokół świetlistej włóczni nie dostrzegł kolorowej otoczki.
Brak zielonego obramowania oznaczał, ze nie użyto ochronnych zaklęć. Posiadacz miecza
nie próbował się zabezpieczyć przed tym, co niósł. Z pewnością intruz nie był czarodziejem i
nie miał na tyle rozumu, by poprosić któregoś z nich o pomoc. Czyżby nie zdawał sobie
sprawy, czym jest Glirendree?
Nie, żeby to miało pomóc Czarodziejowi. Ten, kto nosi Glirendree, jest odporny na
działanie wszystkich innych sił. A przynajmniej tak mówiono.
— Sprawdzimy — rzekł do siebie Czarodziej. Pogrzebał w stercie swojego wyposażenia i
wyjął coś drewnianego, podobnego do organków. Zdmuchnął z przedmiotu kurz, zacisnął w
garści i skierował na człowieka. Jednak zawahał się. Czar posłuszeństwa był prosty i
bezpieczny, ale miał pewne uboczne skutki. Obniżał inteligencję ofiary.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin