Aleksandra Marinina - Anastazja Kamieńska 01 - Kolacja z zabójcą.pdf

(2350 KB) Pobierz
ROZDZIAŁ 1
Zabójców było trzech - Zleceniodawca, Organizator i
Wykonawca.
W najlepszym nastroju był tej nocy Zleceniodawca. Podjął
decyzję, wydał stosowne instrukcje i czekał teraz na wyniki.
Zdecydował się na to dopiero po długich namysłach i
kalkulacjach oraz wielokrotnych próbach rozwiązania
problemu za pomocą innych, mniej drastycznych środków -
pieniędzy, namów i pogróżek. Tak w ogóle to nie chciał wcale
zabijać, ale jeszcze mniej - ryzykować swego statusu
społecznego.
Dzięki
pięknej
komsomolsko-partyjnej
przeszłości został w wieku czterdziestu dwóch lat zawodowym
kierownikiem. Oznaczało to, że do jego podstawowych
obowiązków należało wysuwanie pomysłów, które by się
spodobały szefostwu, i właściwy dobór potrafiących realizować
owe pomysły osób, które można było, w razie czego, obarczyć
odpowiedzialnością za niepowodzenie. Zleceniodawca, jak
wszyscy kierownicy tego typu, nigdy nie robił niczego sam. Po
wydaniu polecenia mógł z ulgą odetchnąć i nie martwić się już
tym, że coś pójdzie nie tak, ponieważ był święcie przekonany,
że wszystkie jego rozkazy zostaną wykonane. Podstawą
sumienności podwładnych był strach. A on potrafił ich
zastraszyć. Tak więc i tym razem, podjąwszy decyzję, przerzucił
całą odpowiedzialność na Organizatora i po raz pierwszy od pół
roku mógł spać spokojnie.
Organizator natomiast całkiem stracił spokój. Dokładnie od
chwili, kiedy Zleceniodawca skontaktował się z nim
niespodziewanie dwa tygodnie temu i zażądał spotkania.
Organizator zajmował teraz wyższe stanowisko niż jego dawny
znajomy i myślał z niechęcią, że ten chce go pewnie o coś
prosić, szantażując dawną zażyłością. Ale sprawa wyglądała
gorzej, niż się spodziewał. Mogła wywołać gigantyczny skandal,
w który, w razie powstania jakichś komplikacji, zostałby
wciągnięty również on. Wszystko zależy od tego, czy zechcą
wywlekać ją na światło dzienne. I jeśli wypłynie przy tym jego
nazwisko albo choćby najmniejsze podejrzenie o jego udziale,
psy z ugrupowania Kowalowa bez zastanowienia rzucą się na
niego ku radości własnej i pismaków. A przeszłość miał, trzeba
przyznać, nieciekawą. Po prostu nikomu nie przyszło
dotychczas do głowy, by w niej grzebać. Ale jak już zaczną - to
koniec z nim.
Po otrzymaniu zlecenia Organizator znalazł Wykonawcę i
przekazał mu wszystkie informacje, jakie otrzymał od
Zleceniodawcy. Robota miała być wykonana do poniedziałku.
Dziś jest piątek, no, już prawie sobota. Ale telefon jak na razie
milczy. Organizator nie spal czwartą noc z rzędu, naopowiadał
żonie jakichś bajeczek o pilnym sprawozdaniu dla Kancelarii
Prezydenta i z przerażeniem czekał teraz w kuchni. Na co? Na
wiadomość, że nie ma już żadnego niebezpieczeństwa i sprawa
nie wypłynie? Czy na to, że Wykonawcy się nie udało i trzeba
szukać innego rozwiązania? Niezależnie jednak od wiadomości,
mógł się spodziewać, że albo za jakiś czas zostanie pokonany
przez swoich politycznych przeciwników, albo wsadzą go do
więzienia za współudział w zabójstwie. Wszystko zależy od
tego, kto okaże się szybszy. Wykonawca był oczywiście
człowiekiem, na którym można polegać, i miał dobre
referencje. Tylko od niego teraz zależało, czy Zleceniodawca i
Organizator stracą swoje eksponowane stanowiska i zostaną
potraktowani jak pospolici przestępcy. Wszystko było w jego
rękach. Wszystko.
Nie spał też Wykonawca, ale nie dlatego, że się martwił. Był
po prostu w pracy. Czekał na swoją ofiarę.
Wiedział, że osoba, którą ma zlikwidować, jest w delegacji i
pojawi się w pracy dopiero w poniedziałek. W takich
wypadkach, o ile się orientował, ludzie wracali do domu albo w
czwartek, robiąc sobie wolny piątek, albo w piątek czy sobotę.
Na wszelki wypadek rozlokował się w mieszkaniu ofiary już w
czwartek w środku dnia. Był przekonany, że nikt mu nie
przeszkodzi. Siedział tu już trzydzieści sześć godzin w
chirurgicznych rękawiczkach i foliowych workach na
adidasach. Był prawdziwym myśliwym i długie oczekiwanie
wcale mu nie przeszkadzało. Potrafił godzinami trwać w tej
samej pozycji, jakby pogrążony w letargu, nie wydając przy tym
żadnych odgłosów. Podnosił się co jakiś czas z fotela, by
rozprostować nogi, pił herbatę, jadł przyniesione ze sobą
kanapki i czekoladę, szedł do łazienki, mył twarz i znowu
wracał na miejsce. Zdejmował też czasami rękawiczki, by dać
skórze pooddychać. Rozbawiło go, że w budynku naprzeciw
mieści się szkoła milicyjna. Biorąc to pod uwagę, wprowadził
pewne drobne zmiany do starannie przygotowanego zawczasu
planu zabójstwa, co trochę poprawiło mu nastrój. Tak w ogóle
był człowiekiem poważnym, a nawet surowym, i poczucie
humoru miał raczej wisielcze.
Nie zastanawiał się nad tym, że od sukcesu tej operacji może
zależeć czyjaś pozycja, a nawet życie.
Miał robotę i martwił się wyłącznie tym, że od jej wykonania
zależy jego reputacja, a więc i przyszłe zlecenia i zarobki. Nie
należał do żadnej tak zwanej grupy mafijnej, jak określa to
prasa, ponieważ nie miał o tych ludziach zbyt wysokiego
mniemania. Pracował dla osób wysoko postawionych, które
wymagały absolutnej dyskrecji; nikomu nie mogło nawet
przyjść do głowy, że chodzi o zabójstwo. Specjalizował się w
nieszczęśliwych wypadkach i nagłej śmierci. Nie miał jak na
razie żadnych wpadek, chociaż pracowało mu się ostatnio coraz
trudniej. Rok temu zmarł człowiek, który był jego ojcem
chrzestnym - w tym sensie, że to on nauczył go fachu:
wytrwałości, staranności, cierpliwości i przezorności. Był nie
tylko nauczycielem, ale i jego pierwszym zleceniodawcą, który
sprawdził go w akcji i zapewnił mu start w tej profesji. Był
specjalistą najwyższej klasy, jeśli chodzi o bezpieczeństwo i
zacieranie śladów. Wykonawca oczywiście się domyślał, że jego
„nagła" śmierć była tak naprawdę starannie ukartowanym
zabójstwem. Doświadczony fachowiec od razu dostrzeże rękę
profesjonalisty. No cóż, wielka polityka nie lubi brudnej roboty.
Póki żył chrzestny, Wykonawca miał do czynienia wyłącznie z
ludźmi z jego otoczenia, wielokrotnie sprawdzonymi, na
Zgłoś jeśli naruszono regulamin