Bielajew Aleksander - Ariel.pdf

(1683 KB) Pobierz
Aleksander
Bielajew
Głowa profesora Dowella.
Mojej żonie, Małgorzacie Bielajewej
PIERWSZE SPOTKANIE
— Proszę siadać.
Marie Loran usiadła w głębokim skórzanym fotelu.
Czekając, aż profesor Kern otworzy kopertę i przeczyta list,
szybkim spojrzeniem ogarnęła gabinet.
Co za ponury pokój! Znakomity jednak do pracy: nic tu nie
rozprasza uwagi. Lampa rzuca snop światła tylko na biurko ze
stertami książek, rękopisów, z arkuszami korekty. Oko ledwie
dostrzega solidne meble z czarnego dębu. Ciemne obicia,
ciemne draperie. W półmroku połyskują jedynie tłoczone
złotem okładki woluminów ukrytych w ciężkich szafach.
Długie wahadło ściennego zegara porusza się płynnie i
miarowo.
Marie przeniosła wzrok na Kerna i uśmiechnęła się mimo
woli: profesor był dokładnie w stylu gabinetu. Jakby
wyciosana z pnia dębu ciężka, surowa postać Kerna zdawała
się być częścią umeblowania. Duże okulary w rogowej
oprawie przywodziły na myśl dwie tarcze zegarowe. Jego
szare jak popiół oczy poruszały się wahadłowo, wędrując po
linijkach listu. Prostokątny nos, prosty wykrój oczu i ust,
wydatny kwadratowy podbródek nadawały twarzy pozór
stylizowanej maski dekoracyjnej, zrobionej przez rzeźbiarza
kubistę.
„Jak maska do dekoracji kominka" — pomyślała Marie.
— Kolega Sabatier mówił mi już o pani. Tak, potrzebna mi
jest asystentka. Zna się pani na medycynie? Świetnie.
Czterdzieści franków dziennie. Rozliczenie tygodniowe.
Śniadanie, obiad. Stawiam tylko jeden warunek...
Profesor Kern postukał kościstym palcem po stole i zadał
nieoczekiwane pytanie:
— Umie pani milczeć? Wszystkie kobiety są gadatliwe. Pani
jest kobietą — to źle. Jest pani ładna — to jeszcze gorzej.
— Ale jaki to ma związek...
— Jak najbardziej bezpośredni. Ładna kobieta to kobiecość do
kwadratu, czyli podniesienie do kwadratu wszystkich wad
kobiecych. Może pani mieć męża, przyjaciela, narzeczonego.
Wtedy wszystkie tajemnice biorą w łeb.
— Ale...
— Żadnych „ale"! Powinna pani milczeć jak ryba. Nic z tego,
co pani tu zobaczy i usłyszy, nie może wyjść poza te ściany.
Czy zgadza się pani na taki warunek? Muszę uprzedzić, że
niedotrzymanie go pociągnie za sobą wyjątkowo
nieprzyjemne dla pani następstwa. Wyjątkowo nieprzyjemne.
Marie była zaskoczona i zaintrygowana...
— Zgadzam się, jeżeli nie kryje się za tym żadne...
— Przestępstwo, chciała pani powiedzieć. Może być pani
absolutnie spokojna i nie obawiać się żadnej
odpowiedzialności...
Ma pani zdrowe nerwy?
— Jestem zdrowa...
Profesor Kern kiwnął głową.
— Czy miała pani w rodzinie alkoholików, neurasteników,
epileptyków lub chorych psychicznie?
— Nie.
Kern ponownie kiwnął głową. Następnie wbił swój ostry
kościsty palec w przycisk dzwonka elektrycznego.
Drzwi otworzyły się bezszelestnie.
Na tle panującego w pokoju półmroku, jak na wywoływanej
kliszy fotograficznej Marie ujrzała najpierw białka oczu, a
następnie wynurzającą się stopniowo z ciemności, połyskującą
twarz Murzyna. Czarne włosy i ubranie zlewały się z ciemną
draperią drzwi.
— John! Proszę pokazać mademoiselle Marie Loran
laboratorium.
Murzyn skinieniem głowy zaproponował przejście do
drugiego pokoju i otworzył drzwi.
Marie weszła do zupełnie ciemnego pomieszczenia. Pstryknął
kontakt i jaskrawe światło czterech matowych półkul zalało
pokój. Marie odruchowo zamknęła powieki. Po mrocznym
gabinecie profesora biel ścian raziła oczy... Mieniły się szyby
szaf pełnych błyszczących instrumentów chirurgicznych,
zimnym blaskiem płonęła stal i aluminium nie znanych Marie
aparatów. Polerowane miedziane części dawały ciepłe, żółte
refleksy światła. Wężownice, kolby, przewody, szklane
cylindry... Szkło, kauczuk, metal...
Pośrodku pokoju stał duży stół do sekcji zwłok. Obok stołu —
szklany pojemnik z pulsującym ludzkim sercem. Od serca szły
przewody do wielkich butli.
Marie odwróciła głowę i nagle ujrzała coś, co sprawiło, że
drgnęła jak porażona prądem.
Patrzyła na nią ludzka głowa — tylko głowa, nic więcej. Była
przymocowana do kwadratowej szklanej płytki, którą
podtrzymywały cztery wysokie błyszczące metalowe nóżki.
Przez otwory w szkle biegły od przeciętych żył i tętnic
prowadzące do butli połączone rurki, z których najgrubsza
wychodziła z gardła i łączyła się z dużym cylindrem. Butle i
cylinder zaopatrzone były w zawory, manometry, termometry
i jakieś nie znane przyrządy.
Głowa, mrugając powiekami, uważnie i ze smutkiem patrzyła
na Marie. Nie mogło być żadnych wątpliwości; ta głowa
oddzielona od ciała żyła życiem samodzielnym i świadomym.
Oszołomiona Marie nie mogła jednak nie zauważyć, że twarz
przypomina jej do złudzenia niedawno zmarłego wybitnego
chirurga, profesora Dowella, który zasłynął swymi
doświadczeniami reanimowania narządów pobranych ze
świeżych zwłok. Niejednokrotnie bywała na jego
błyskotliwych wykładach i doskonale pamiętała to wysokie
Zgłoś jeśli naruszono regulamin