Czechow Antoni - Listy.rtf

(1651 KB) Pobierz

 

 

 

 

LISTY


1883

Do N. Lejkina

Moskwa, 12 stycznia 1883

[...] Sam jestem zażartym zwolennikiem drobnych utworów i gdybym wydawał pismo humorystyczne, wszelkie rozwlekłości wykreślałbym bez pardonu/1. W moskiewskich redakcjach ja jeden występuję przeciwko dłużyznom (co mi zresztą nie przeszkadza od czasu do czasu komuś je wtrynić... Głową muru nie przebijesz!), ale równocześnie, jeśli mam być szczery, granice „stąd dotąd" są dla mnie wielce kłopotliwe. Czasem nie jest łatwo dostosować się do tych ograniczeń. Na przykład... Nie uznaje Pan utworów dłuższych niż na sto linijek, co ma swoje racje... Powiedzmy, znalazłem temat. Siadam do pisania. Myśl o ,,stu", „nie więcej" — hamuje moją rękę już od pierwszego słowa. Ubijam tekst, ile się da, przecedzam, wykreślam — nieraz (jak mi to mówi instynkt autorski) ze szkodą dla tematu i (co najważniejsze) dla formy. Po ubiciu i przecedzeniu zaczynam liczyć... Doliczywszy do 100, 120, 140 linijek (dłuższych rzeczy nie pisałem dla „Odłamków") wpadam w przerażenie i... nie wysyłam. Ledwie dobrnę do czwartej strony papieru listowego, już zaczynają mnie dręczyć wątpliwości i... nie wysyłam. Najczęściej muszę w pośpiechu klecić zakończenie i dawać nie to, co bym chciał... Jako przykład moich kłopotów załączam opowiadanie „Środek jedynie skuteczny". Ubiłem to i posyłam w stanie najbardziej ubitym, ale i tak wydaje mi się, że dla Pana będzie piekielnie rozwlekły, a gdybym to napisał dwa razy obszerniej, byłoby tam, jak sądzę, dwa razy więcej dowcipu i treści. Mam mniejsze rzeczy — o nie też się obawiam. Nieraz bym coś wysłał, a nie śmiem /2.[...l

2

Do Al. Czechowa

Moskwa, ostatnia dekada lutego 1883

[...] Przed chwilą Nikołka/1 wetknął mi Twój list do przeczytania. [...] Gwoli porządku i dokładności będę się trzymał pewnych ram, systemu: rozpatrzę Twój list szczegółowo, od ,,a" do ,,z" włącznie. Jestem krytyk, a Twój list to utwór o charakterze beletrystycznym. Ponieważ przeczytałem utwór, mam prawo do krytyki. Ty potraktujesz to jak autor — i wszystko przejdzie szczęśliwie. Zresztą nam, ludziom piszącym, nie zawadzi taka próba sił w krytykowaniu innych. Jedno zastrzeżenie jest konieczne: chodzi wyłącznie o istotę. poruszonych przez Ciebie kwestii; dołożę starań, żeby moja interpretacja była w miarę możliwości pozbawiona charakteru osobistego.

l. Że Nikołka nie jest w porządku — to rozumie się samo przez się. Pozostawia bez odpowiedzi nie tylko Twoje listy, ale nawet te ważniejsze; tak źle wychowanego pod tym względem człowieka jak on w ogóle nie znam. [...] Trudno znaleźć większego bałaganiarza niż nasz braciszek. A najgorsze, że jest niepoprawny... Owszem, rozczulił się nad Twoim listem, ale nie wierzę, żeby znalazł chwilę czasu i odpisał. Nie o to jednak chodzi. Zacznijmy od samej formy listu. Pamiętam, jak wyśmiewałeś manifesty wujaszka... Tyś samego siebie wyśmiewał. Twoje własne manifesty co do ckliwości nie ustępują wujaszkowym. Jest tam wszystko: „utulcie"... „rany duszy". [...] W liście ronisz łzy od początku do końca... Jak zresztą we wszystkich listach i we wszystkich swoich utworach... Może się wydać, że Ty i wujaszek składacie się z samych gruczołów łzowych. To nie kpina, nie popisywanie się dowcipem. W ogóle ani bym wspomniał o tym ciągłym łzawieniu, tej zadyszce od bólu i radości, od tych ran duszy itd., gdyby to nie było tak nie na czasie i... tak zgubne. Nikołka (wiesz o tym dobrze) rozbisurmanił się; ginie duży, piękny rosyjski talent, ginie bez sensu... Jeszcze rok, jeszcze dwa, i koniec z naszym malarzem. Zagubi się w tłumie opojów, podłych Jaronów/2 i wszelakiego paskudztwa... Widujesz jego ostatnie prace... Co on robi? Wszystko, co robi, jest banałem, tanizną... a tymczasem w domu czeka niewykończony bardzo ciekawy obraz. ,,Teatr Rosyjski" zaproponował mu ilustrowanie Dostojewskiego... Nikołka przyrzekł i oczywiście nie dotrzyma słowa, a przecież te ilustracje dałyby mu nazwisko, chleb... Co tu dużo mówić! Widziałeś go pół roku temu i mam nadzieję, że pamiętasz... I otóż zamiast poratować utalentowanego poczciwca, zachęcić go jakimś dobrym, mocnym słowem, okazać mu prawdziwą pomoc, piszesz tę żałosną, płaczliwą epistołę. Na pół godziny pogrążyłeś go w melancholii, rozżaliłeś, rozkleiłeś — i to wszystko... Następnego dnia już o tym liście zapomni. Jesteś doskonałym stylistą, dużo czytałeś, dużo napisałeś, znasz życie nie gorzej od innych, mógłbyś więc bez wysiłku napisać do brata parę rzetelnych słów... Nie reprymendę bynajmniej! Gdybyś Ty, zamiast ronić łzy, pomówił z nim o Jego malarstwie, na pewno by zaraz siadł do malowania i byłby Ci odpisał. Wiesz przecież, w jaki sposób można na niego wpłynąć... ,,Zapomniałeś o mnie... Piszę po raz ostatni" — to wszystko głupstwa, nie w tym sęk... Nie należy podkreślać... Jako człowiek silny, światły, o otwartej głowie, porusz raczej to, co żywe i wieczne, co przemawia nie do płytkich uczuć, tylko do prawdziwie ludzkich... Stać Cię na to. [...] Ale Ty nawet w swoich utworach podkreślasz przede wszystkim drobnostki... Tymczasem bynajmniej nie jesteś stworzony na subiektywnego pismaka... U Ciebie to nie wrodzone, tylko nabyte... Wyzbyć się nabytego subiektywizmu — cóż to dla Ciebie? Nic łatwiejszego... Wystarczy trochę rzetelności: wyrzucić za burtę własną osobę, nie pchać się na bohatera własnej powieści, zapomnieć o sobie choć na pół godziny. Masz opowiadanie, gdzie młode małżeństwo przy obiedzie ciągle się całuje, kwili, przelewa z pustego w próżne... Ani jednego konkretnego słowa, sam błogostan! I pisałeś to nie dla czytelnika... Pisałeś, bo Tobie sprawia przyjemność ta paplanina. Lepiej opisz obiad, opisz, jak jedli, co jedli, jaka kucharka, jak banalny jest Twój bohater pławiący się w gnuśnym szczęściu, jak banalna i śmieszna jest Twoja bohaterka, rozkochana w tym najedzonym, spaśnym kogucie z serwetką pod brodą... Każdy patrzy z przyjemnością na ludzi zadowolonych i sytych, to racja, ale żeby opisać ich, nie wystarczy podać, co oni mówili, ile razy się pocałowali... Potrzebne tu coś jeszcze: wyzwolić się z tego subiektywnego wrażenia, jakie w każdym nierozgoryczonym człowieku budzi czyjeś miodowe szczęście... Subiektywizm to straszna rzecz, już choćby przez to, że biednego autora demaskuje od stóp do głów. Idę o zakład, że wszystkie popówny i pisarzowe gminne, które czytały Twoje dzieła, są w Tobie zakochane, a gdybyś był Niemcem, miałbyś za darmo piwo w każdej bawaryjce, gdzie rezyduje Niemka. Żeby nie ten subiektywizm, mógłbyś stać się arcypożytecznym pisarzem. Umiesz się śmiać, docinać, wykpiwać, masz taki okrąglutki styl, dużo przeżyłeś, aż za dużo widziałeś... Ech! Tyle materiału się marnuje! Żebyś go chociaż wepchnął do listów, podbechtał wyobraźnię Nikołki... Z Twojego materiału dałoby się wytopić stal, a nie manifesty. Jakim pożytecznym człowiekiem mógłbyś zostać! Spróbuj, napisz jeszcze i jeszcze do Nikołki, napisz rzeczowo, uczciwie, rozsądnie — przecież jesteś sto razy od niego rozsądniejszy — napisz, a wtedy przekonasz się, jaki będzie skutek... On Ci odpowie, chociaż to taki leń. Ale unikaj płaczliwych, rozklejających słów: on i tak jest rozklejony... [...]

2. ,,Ojciec pisze, że sprawiłem mu zawód/3 itd. Pisałeś to już tysiąc razy. Nie rozumiem, czego Ty chcesz od ojca? Wiadomo, że jest przeciwnikiem palenia tytoniu i nielegalnych związków — czy chciałbyś przekabacić go na zwolennika? Taka rzecz może się udać z matką i ciotką, ale nie z ojcem. To twardy krzemień, nie gorszy od sekciarzy, jego nie wzruszysz. W tym chyba jego siła. Pisz jak najsłodziej, on i tak będzie wzdychał, będzie odpowiadał Ci wciąż to samo i, co najgorsze, cierpiał... Czy doprawdy nie wiesz o tym? To dziwne. Wybacz, braciszku, ale wydaje mi się, że tu niepoślednią rolę odgrywają inne motywy, i to dość podławe. Nie płyniesz pod prąd, przeciwnie, ciągle się łasisz... Co Ciebie obchodzi, jak na Twój związek zapatruje się ten czy inny sekciarz? Po co się do niego pchasz, czego szukasz? Niech myśli, co chce... To jego sekciarska sprawa... Wiesz, że słuszność jest po Twojej stronie, więc obstawaj przy niej, choćby Ci nie wiem co pisano i nie wiem jak cierpiano... W proteście (niezależnym) właśnie tkwi smak życia, Przyjacielu. Każdemu wolno żyć z kim chce i jak chce, to prawo kulturalnego człowieka, a Ty widocznie w to Prawo nie wierzysz, skoro uważasz za stosowne nasyłać adwokatów na takich plotkarzy, jak Pimienowna i Stomatycz. Czym jest ten związek z Twojego punktu widzenia? To Twoje gniazdo, Twoje ciepło, Twój ból i radość, Twoja poezja, a Ty latasz z tą poezją jak ze skradzionym jabłkiem, na każdego patrzysz podejrzliwie (co on o tym myśli), każdemu je tkasz pod nos, jęczysz, narzekasz... Na miejscu Twojej rodziny czułbym się co najmniej dotknięty. Zależy Ci na moim zdaniu, na zdaniu Nikołki, ojca?! A cóż to Cię obchodzi? I tak nikt Ciebie nie zrozumie, podobnie jak Ty nie rozumiesz „ojca sześciorga dzieci" /4, jak dawniej nie rozumiałeś uczuć ojcowskich... Nie zrozumie nikt, nawet najbliżsi, bo i po co? Żyj sobie i basta. Wczuwać się w każdego nie sposób, a Ty żądasz, żebyśmy się w Ciebie wczuwali. Jak zobaczysz, że mamy obojętne gęby, od razu zaczynasz biadolić. Dziwny ten świat, Panie Boże! A ja na Twoim miejscu, gdybym był żonaty, nikogo bym me prosił nie tylko o zdanie, ale nawet o zainteresowanie. To moje „ja", to mój departament i żadne siostrzyczki nie mają prawa (po prostu siłą rzeczy) wścibiać tu nosów żądnych zrozumienia i wzruszeń. Nie pisałbym również listów na temat radości ojcostwa... Nie zrozumieją, a manifesty wykpią — i słusznie. Pani Anna też tańczy, jak jej zagrasz. Jeszcze w Moskwie, przy spotkaniach z nami, wylewała gorzkie łzy i pytała: „Czy doprawdy w trzydziestym roku życia... za późno?" Zupełnie jak by ją ktoś z nas indagował... To nasza rzecz, cośmy myśleli, a nie waszą rzeczą jest nam wyjaśniać. Raczej zniósłbym policzek, niżbym pozwolił mojej żonie kłaniać się braciszkom, chociażby nie wiem jak byli wielcy. Tak, tak... To dobry temat na nowelę. Tylko nie mam na nią czasu.

3. ,,Od siostry nie mam prawa wymagać... nie zdążyła jeszcze wyrobić sobie... przyzwoitszej opinii o mnie. A zajrzeć komuś w duszę jeszcze nie potrafi…"

(Zajrzeć w duszę... Czy to Ci nie przypomina policyjnego czytania w sercu?) Masz rację... Siostra Cię kocha, ale nie ma o Tobie żadnej opinii... Sceneria, o której piszesz, zrobiła tylko tyle, że ona boi s i ę o Tobie myśleć. To naturalne. Przypomnij sobie, czy choć raz w życiu rozmawiałeś z nią po ludzku? To już dorosła dziewucha, chodzi na kursy, wzięła się serio do nauki, spoważniała, a czyś Ty powiedział, czyś napisał do niej kiedykolwiek chociaż jedno poważne słowo? Ta sama historia, co z Nikołajem. Milczysz — nic więc dziwnego, że ona Cię nie zna. Dla niej obcy ludzie zrobili więcej niż Ty, brat rodzony... Mogłaby dużo od Ciebie skorzystać, aleś na to za skąpy. (Miłością jej nie zadziwisz, albowiem miłość bez uczynków martwa jest). Ona teraz przeżywa okres walki — i to jak zaciekłej! Podziwu godne! Runęło wszystko, co miało stać się zadaniem życiowym... Może teraz rywalizować z jakąś bohaterką Turgeniewa... Mówię to bez przesady. Grunt jak najlepszy, tylko siać. A Ty ją częstujesz liryką i gniewasz się, że nie odpisuje. Ale o czym ma do Ciebie pisać? Owszem, raz zabrała się do listu, myślała, myślała, aż napisała o Fiedotowej. [...]

Przyznaję, że jestem zbyt nerwowy wobec rodziny. W ogóle jestem nerwowy. Często bywam nieopanowany, niesprawiedliwy, ale dlaczego jednak siostra mówi mi to, czego nie powie żadnemu z Was? Pewnie dlatego, że traktuję ją nie tylko jako „ukochaną siostrzyczkę", podobnie jak w Miszce/5 nie przekreślam człowieka, z którym koniecznie należy rozmawiać. A przecież ona to także człowiek, daję Ci nawet słowo, że człowiek. [...]

O Antonim nie wspomnę. Zostałeś więc tylko Ty..."

Z punktu widzenia dżentelmena powinienem również nie wspominać o tym i dać spokój. Ale na początku mojego listu zapowiedziałem, że będę unikał osobistej nuty... Unikam jej więc i tu, zahaczę tylko samą „kwestię". (Coś okropnego, ile tych kwestii!) Istnieje na świecie jedna paskudna choroba i żaden człowiek pióra nie może się pochwalić, że jej nie zna, żaden! [...] I Ty ją znasz. To niechęć do wzajemnego zrozumienia, cechująca ludzi z tego samego obozu. Łajdacka choroba! Jesteśmy sobie bliscy, żyjemy tymi samymi sprawami, myślimy podobnie, słowem, bratnie dusze, a jednak... stać nas na taką małostkowość, jak to Twoje „nie wspomnę"! Brzmi patetycznie. Nas tak mało, że powinniśmy trzymać się razem... zresztą vous comprenez. Jakiekolwiek grzechy przeciwko sobie mamy na sumieniu (chyba nie było ich zbyt dużo), nie wolno nam jednak pomiatać tym, co choć trochę ,,przypomina sól ziemi". My — ja, Ty, Trietiakowowie, nasz Miszka — stoimy wyżej od tysięcy ludzi, nie niżej od setek... Mamy wspólne i proste zadanie: myśleć, mieć głowę na karku... Kto nie z nami, ten przeciwko nam. A my tylko odżegnujemy się jedni od drugich! Dąsamy się, stękamy, stroimy fochy, robimy plotki, plujemy w gębę. [...] A gdybym zaczął się odżegnywać od A. B. C. ..., od tych, od tamtych, byłbym w końcu skazany na zupełną samotność!

My, brać pisząca, cierpimy na pewną chorobę — zawiść. Zamiast cieszyć się z sukcesu kolegi, każdy zazdrości i... huzia! huzia! A przecież wszyscy jesteśmy tej samej wiary, wszyscy robimy tę samą robotę... Małostkowość! Brak wychowania... A jak to zatruwa życie!

Trzeba jednak pracować, a więc na tym się zatrzymam. Dokończę kiedyś, później. Napisałem do Ciebie po przyjacielsku, daję słowo; nikt o Tobie nie zapomina, nikt nie jest na Ciebie rozżalony i... nie ma powodów, żeby nie pisać do Ciebie po przyjacielsku. [...]

3

Do N. Lejkina

Moskwa, po 17 kwietnia 1883

[...] A propos, wspomniał Pan, że moja „Wierzba" i „Złodziej" są dla „Odłamków" nieco za poważne. Być może, ale nie posyłałbym Panu rzeczy niehumorystycznych, gdybym się przy tym nie kierował pewnymi względami. Wydaje mi się, że poważna rzecz, byle krótka, mniej więcej na sto linijek, nie będzie razić, tym bardziej, że „Odłamki" nie mają podtytułu „pismo humorystyczne i satyryczne", humor nie jest więc bezwzględnym warunkiem. A drobiazgi (nie tylko moje, ale każde) lekkie, utrzymane w stylu pisma, zawierające pewną fabułę i odpowiedni protest, są — o ile zauważyłem — czytane chętnie, nie ma więc obawy, że znudzą. Nawiasem mówiąc, u Pana między drobiazgami arcydowcipnego I. Greka/1 trafiają się od czasu do czasu rzeczy o poważniejszym tonie, ale tak subtelne, tak smaczne, że tylko je schrupać na deser. Nie stanowią dysonansu, wręcz przeciwnie... [...] To, co jest krótkie i lekkie, choć byłoby najpoważniejsze (nie mam na myśli matematyki ani tranzytu kaukaskiego), nie wyklucza strawnej lektury... Uchowaj Boże od nudy, ale przecież serdeczne słowo powiedziane na Wielkanoc złodziejowi, który w dodatku przebywa na zesłaniu, numeru nie zarżnie. (A prawdę powiedziawszy, niełatwo jest uganiać się za humorem! Czasami się człowiek rozpędzi — a palnie coś takiego, że samemu przykro. Z konieczności przerzuca się na tereny poważniejsze). Na Zielone Świątki przyślę Panu coś zielonego, a la „Wierzba". Powagę zachowam tylko na największe święta. [...]

4

Do AL. Czechowa

Moskwa, między 15 a 20 października 1883

[...] Razem z Lejkinem był też mój ulubiony pisarz, słynny N. Leskow. Odwiedzał nas, chodził ze mną do „Salonu", do spelunek w zaułku Sobolewskim/1. Dał mi swój tom z dedykacją. Kiedyś jechaliśmy razem w nocy. Leskow, bardzo pijany, zwraca się do mnie i pyta: „Wiesz, kto ja jestem?" „Wiem". „Nie, nie wiesz... Jestem mistyk..." „I o tym wiem..." Wytrzeszcza na mnie te starcze oczy i wygłasza proroctwo;

Umrzesz wcześniej niż twój brat". „Możliwe". „Namaszczam cię olejami jak Samuel Dawida... Pisz". Ten człowiek wygląda jak wytworny Francuz i równocześnie jak wyklęty pop. Człeczysko zasługujące na uwagę. Kiedy pojadę do Pitra, pobędę u niego parę dni. Rozstaliśmy się jak przyjaciele. [...]

1886

5

Do Al. Czechowa

Moskwa, 4 stycznia 1886

[...] Byłem w Pitrze, a mieszkając u Lejkina przeżyłem wszystkie te katusze, które Pismo święte określa jako „wieniec męczeński"... Jedzenie było wyborne, ale ten bydlak o mało mnie nie dobił swoimi kłamstwami... Poznałem redaktorów „Gazety Petersburskiej", gdzie przyjęto mnie jak szacha perskiego. Z tą gazetą prawdopodobnie będziesz współpracował, ale dopiero od lata. Na Lejkina nie licz. W „Gazecie Petersburskiej" podstawia mi nogę na różne sposoby. Tobie też podstawi. [...]

Na Allacha! Błagam Cię, daj już spokój tym pognębionym rejestratorom kolegialnym! Czy nie czujesz, że ten temat już przebrzmiał i przyprawia ludzi o śpiączkę? I gdzieżeś znalazł w tej swojej Azji te wszystkie męczarnie, które w Twoich opowiadaniach przeżywają urzędasy? Szczerze Ci mówię: strach czytać! Opowiadanie „Jak z igły" pomyślane jest świetnie, ale... urzędnicy! Gdybyś zamiast urzędnika dał zadowolonego z siebie mieszczucha, nie podkreślając specjalnie jego władzy i rangi, twoje „Jak z igły" byłoby smaczne niczym raki z koperkiem. A także nie pozwalaj skracać i poprawiać swoich opowiadań... Przecież to obrzydliwe, gdy w każdym zdaniu czuje się prawicę Lejkina... Trudno nie pozwolić; łatwiej uciec się do innego środka, który zawsze jest w Twojej mocy: sam skracaj do nec plus ultra i sam poprawiaj. Im bardziej skracasz, tym częściej Cię drukują... I najważniejsze — męcz się i ślęcz nad tekstami, jak długo możesz, przepisuj je po pięć razy, skracaj itd., ciągle mając na uwadze, że cały Piter interesuje się pracą braci Czechowów. Byłem zdumiony, jak mnie przyjęli petersburżanie. Suworin, Grygorowicz/l, Burzenin/2,.. całe to bractwo piało, zapraszało... aż mnie strach obleciał, że piszę niedbale, byle jak. Gdybym wiedział, że mnie tak czytają, pisałbym inaczej, nie na kolanie... Pamiętaj więc: ludzie Cię czytają. Następnie: nie używaj w opowiadaniach imion i nazwisk Twoich znajomych. To nieładnie; jakaś poufałość i w ogóle... znajomi tracą szacunek dla słowa drukowanego. [...]

6

Do W. Bilibina

Moskwa, 14 lutego 1886

[...} Może Pan słyszał, co się dzieje z moją książką? l Pan mi radził, żeby jej na chrzcie świętym nadać moje nazwisko, a nie pseudonim... Dlaczego nie chciał Pan tego zdania umotywować?... Przypuszczam, że było słuszne, ale ja po namyśle wybrałem pseudonim i też nie bez podstaw... Nazwisko i herb rodowy rezerwuję dla medycyny, której nie porzucę aż do grobu. Literaturę natomiast wcześniej czy później będę musiał porzucić. A po drugie, medycyna, która w swoim własnym mniemaniu jest zajęciem poważnym, to co innego niż zabawa w literaturę, toteż powinny wabić się inaczej...

Zresztą Suworin także pytał telegraficznie, czy moje opowiadanie/2 można podpisać nazwiskiem. Raczyłem zezwolić, więc moje medytacje de facto diabła są warte/3.

Nie rozumiem Pana, dlaczego dla publiczności Ant. Czechow ma być czymś lepszym niż A. Czechonte? Czy jej nie wszystko jedno? [...]

7

Do A. Suworina

Moskwa, 21 lutego 1886

Wielce Szanowny Panie!

List Pański otrzymałem. Dziękuję za przychylną ocenę moich prac i szybką publikację opowiadania/1. Jak orzeźwiająco, a nawet pobudzająco podziałały na moje autorskie uczucia uprzejme względy tak doświadczonego i utalentowanego człowieka jak Pan, można się łatwo domyślić...

Podzielam Pańskie zdanie co do skrótu w zakończeniu i jestem wdzięczny za pożyteczną wskazówkę. Współpracuję z redakcjami już od sześciu lat, ale Pan pierwszy zadał sobie trud, aby mi coś doradzić i rzeczowo umotywować.

Pseudonim A. Czechonte prawdopodobnie jest dziwny i wymyślny. Ale nadano mi go jeszcze w szczenięcych latach/2, jestem do niego przyzwyczajony, toteż sztuczności tej nie dostrzegam...

Piszę stosunkowo niewiele: w tygodniu najwyżej dwa, trzy krótkie opowiadania. Luz na robotę dla ,, Nowych Czasów" oczywiście się znajdzie, mimo to cieszy mnie, że nie stawia Pan ścisłych terminów jako warunku mojej współpracy. Gdzie terminy, tam pośpiech i ciężar na karku, a to przeszkadza pracować... Mnie osobiście stałe terminy nie dogadzają choćby dlatego, ze jestem lekarzem i zajmuję się medycyną... Nie mogę zaręczyć, czy nazajutrz nie odciągną mnie na cały dzień od biurka... Wciąż ryzykowałbym, że nie napiszę na czas...

Zaproponowane przez Pana honorarium na razie całkiem mi wystarcza. Gdyby Pan jeszcze polecił, żeby mi przysyłano Pańskie pismo, które rzadko czytuję, byłbym bardzo wdzięczny.

Tym razem posyłam opowiadanie akurat dwa razy dłuższe od poprzedniego i... obawiam się, że dwa razy gorsze/3.

Łączę słowa szacunku

A. Czechow

8

Do W. Bilibina

Moskwa, 28 lutego 1886

[...] Prosi Pan, żebym napisał szczerze, jak dalece Lejkin potrzebny jest ,,Odłamkom", czy prenumeratorzy nie zrezygnują w razie gdyby itd. Widocznie wy, petersburżanie, uważacie mnie za człowieka bardzo szczerego! Pan prosi, żebym szczerze napisał o Lejkinie, Lejkin w tych dniach prosił w post scriptum, żebym szczerze się wypowiedział na temat jego opowiadań, Suworin prosi, żebym mu szczerze napisał, czy jestem zadowolony z honorariów itp. Jeszcze trochę, a wszystkie struny mojej duszy stargacie! Chce Pan szczerości, to proszę: prowincja o pisarstwie Lejkina nie ma żadnego zdania; już przestała go czytać, ale nazwisko jego jest popularne. Jako firma jest dla ,,Odłamków" bardzo potrzebny, ponieważ znany redaktor jest lepszy od nieznanego. Ludzkość nic nie straci, jeżeli Lejkin przestanie pisać dla ,,Odłamków" (chociaż ze względu na małą liczbę piszących, opowiadania jego trudno zastąpić czymś lepszym), „Odłamki" natomiast stracą, jeżeli on zrezygnuje z redaktorstwa. Nie mówiąc już o popularności, skąd wziąć drugiego takiego pedanta, który niezmordowanie pisze listy, lata do cenzury itd.? Ponadto ma on jeszcze jedną, bardzo ważną zaletę redaktorską — jest zrównoważony i prostolinijny. [...]

9

Do W. Bilibina

Moskwa, 11 marca 1886

[...} ,,Kłosy" trafiły kulą w płot. Pan jest brutalny! Akurat na odwrót... Pańską wadą jest właśnie miękkość, bebechowatość (od „bebechy" — przepraszam za porównanie). Jeżeli nie boi się Pan porównań, to powiem, że jako felietonista przypomina Pan kochanka, któremu kobieta mówi: „Bierzesz mnie delikatnie... A trzeba brutalniej!" (A propos: kobieta jest jak kura — lubi, żeby ją w tym momencie bić.) A Pan właśnie bierze delikatnie. [...]

Czytam Darwina. Co za rozkosz! Strasznie go lubię. [...]

Wiem, ,,Czarownica" nie jest w Pańskim guście, zresztą nie podobała się wielu ludziom. Cóż robić! Tematów brak, a diabeł pcha pod pióro takie kawałki. [...]

10

Do D. Grigorowicza

Moskwa, 28 marca 1886

Mój zacny, serdecznie ukochany zwiastunie dobrej nowiny! List Pański spadł na mnie jak grom z jasnego nieba/1. Ledwo się nie rozpłakałem ze wzruszenia i czuję teraz, że po tym liście w duszy został niezatarty ślad. Za tę serdeczność, którą okazał Pan mojej młodości, niech Bóg ześle Panu spokojną starość, ja zaś nie znajduję słów ani sposobów, żeby się Panu odwdzięczyć. Pan wie, jakimi oczami spoglądają zwykli ludzie na takich wybrańców jak Pan; można więc sobie wyobrazić, czym jest ten list dla mojej ambicji. To więcej warte od wszelkich dyplomów, a dla początkującego autora to honorarium za teraźniejszość i przyszłość. Czuję się jak zaczadzony. Nie jestem w stanie osądzić, czy zasłużyłem na tak wielką nagrodę. Powtarzam tylko, że spadła na mnie jak piorun.

Jeżeli rzeczywiście mam talent, który należy szanować, to wyznam ze skruchą przed Pańskim czystym sercem, że dotychczas nie szanowałem go wcale. Czułem, że go mam, ale zwykłem był sądzić, że niewiele jest wart. Człowiekowi, żeby sobie nie ufał, żeby był wobec siebie niesprawiedliwy, wystarczą powody natury czysto zewnętrznej... A tych powodów, jak to teraz sobie uprzytomniłem, jest dosyć. Wszyscy moi najbliżsi zawsze traktowali moje pisarstwo pobłażliwie i wciąż po przyjacielsku radzili mi, żebym dla pisaniny nie rezygnował ze swego właściwego zawodu. W Moskwie mam całe setki znajomych, pomiędzy nimi kilkunastu piszących, ale nie przypominam sobie żadnego, który by mnie czytał czy uważał za pisarza. Istnieje w Moskwie tak zwane kółko literackie: talenty i miernoty różnego wieku i autoramentu spotykają się co tydzień w gabinecie restauracyjnym i ostrzą tu sobie języki. Gdybym poszedł tam i przeczytał choć mały urywek z Pańskiego listu, wyśmieliby mnie w oczy. Przez pięć lat obijania się po redakcjach dałem się zasugerować powszechnej opinii, że jestem tylko płotką i niebawem sam zacząłem lekceważyć swoją pracę. Stało się! To pierwszy powód... A drugi: jestem lekarzem i ugrzązłem po uszy w swojej medycynie, toteż przysłowie o dwu srokach nikomu chyba tak nie spędzało snu z powiek jak mnie.

Piszę to wszystko tylko dlatego, żeby się choć trochę oczyścić przed Panem z tych ciężkich grzechów. Dotychczas traktowałem swoją pracę literacką nader lekkomyślnie, niedbale, lekceważąco. Nie przypominam sobie, żebym nad jakimkolwiek opowiadaniem pracował dłużej niż jeden dzień, a ,,Strzelca", który się Panu podobał, napisałem w budce kąpielowej podobnie jak reporterzy piszą wzmianki o pożarach, tak i ja pisałem swoje opowiadania: mechanicznie, na pół świadomie, całkiem nie dbając ani o czytelnika, ani o samego siebie... Pisałem i tylko starałem się nie roztrwonić w błahostkach scen i postaci, na których mi zależy i które, Bóg raczy wiedzieć czemu, skrzętnie chowałem.

Tym, co mnie po raz pierwszy skłoniło do samokrytycyzmu, był wielce uprzejmy i — o ile się orientuję — szczery list Suworina. Zacząłem planować coś poważniejszego, ale wiary w swoją bardziej doniosłą rolę w literaturze nadal nie miałem.

I wtedy niespodziewanie i nagle nadszedł ten Pański list. Przepraszam za porównanie, ale podziałał on na mnie jak gubernatorski rozkaz; „Opuścić miasto w ciągu dwudziestu czterech godzin", czyli raptem poczułem, że absolutnie muszę jak najprędzej wyjść z impasu, w którym ugrzęzłem...

Zgadzam się z Panem we wszystkim. Cynizm, o którym Pan wspomina, wyczułem sam z chwilą, kiedy zobaczyłem ,,Czarownicę" w druku. Gdybym ją napisał nie w ciągu jednego dnia, tylko trzech czy czterech, z pewnością bym tego uniknął/2...

Od prac terminowych uwolnię się, ale nie tak prędko— Na razie nie widzę możliwości wyjścia z kołowrotu, w który się dostałem. Mogę głodować, jak już głodowałem, ale chodzi nie o mnie/3... Pisaniu poświęcam wolne chwile, ze dwie, trzy godziny w dzień i część nocy, czyli czas, który można wykorzystać tylko na małe robótki. Latem, kiedy czasu będę miał więcej, a wydatków mniej, zabiorę się do poważnej pracy.

Nie mogę umieścić na książce swego prawdziwego nazwiska, bo już za późno: winieta gotowa i druk skończony/4. Wielu petersburżan, jeszcze przed Panem, radziło mi, żebym nie psuł książki pseudonimem, ale nie usłuchałem — chyba przez ambicję. Moja książka bardzo mi się nie podoba. To jakiś bigos, chaotyczny zbiór studenckich robótek oskubanych przez cenzurę i redakcje czasopism humorystycznych. Myślę, że po przeczytaniu książki wielu się rozczaruje/5. Gdybym wiedział, że jestem czytany i że interesuje się mną Pan, nie wydałbym tej książki w ogóle.

Cała moja nadzieja w przyszłości. Mam dopiero dwadzieścia sześć lat. Może jeszcze zdążę zrobić coś niecoś, chociaż czas ucieka szybko.

Proszę mi darować ten przydługi list i nie mieć za złe, że po raz pierwszy w życiu pozwoliłem sobie na taki luksus, jak list do Grigorowicza.

Jeżeli można o to prosić, niech mi Pan przyśle swoją fotografię. Jestem tak Panu wdzięczny i tak przejęty, że w odpowiedzi mógłbym, zdaje się, zapisać nie arkusz papieru, ale całą ryzę. Niech Bóg da Panu szczęście i zdrowie, a Pan niech nie wątpi o szczerości uczuć pełnego szacunku i wdzięcznego

A. Czechowa

11

Do N. Czechowa

Moskwa, marzec 1886

[...] Mówiono mi, że się czujesz dotknięty kpinami zarówno moimi, jak Szechtla/1... Wrażliwość na zniewagę jest właściwością li tylko szlachetnych dusz, jednakże skoro wolno kpić z Iwanienki, ze mnie, z Miszki, z Nelly/2, czemu nie wolno z Ciebie? To niesprawiedliwe... Zresztą, jeżeli nie udajesz i rzeczywiście jesteś dotknięty, muszę Cię jak najprędzej przeprosić.

Ludzie śmieją się tylko z tego, co śmieszne, albo dla nich niezrozumiałe... Wybieraj jedno z dwojga.

To drugie oczywiście bardziej schlebia miłości własnej, ale — niestety! — dla mnie osobiście bynajmniej nie jesteś zagadką. Nietrudno zrozumieć człowieka, z którym przeżyło się wspólnie przyjemności tatarskich czapek, łaciny i wreszcie całego moskiewskiego żywota. A ponadto Twoje życie jest czymś tak psychologicznie nieskomplikowanym, że mogą je zrozumieć nawet ci, co nie liznęli szkół. Przez szacunek dla Ciebie będę szczery. Gniewasz się, jesteś dotknięty... ale przecież nie o kpiny chodzi... Chodzi o to, że Ty jako człowiek przyzwoity sam się czujesz w fałszywej sytuacji, a kto ma świadomość winy, zawsze szuka usprawiedliwienia w okolicznościach zewnętrznych: pijak tłumaczy wszystko zgryzotą, Puciata/3 — cenzurą, ten, co ucieka z Jakimanki/4 na rozpustę — zimnem w mieszkaniu, kpinami itd... Gdybym teraz rzucił rodzinę na pastwę losu, starałbym się usprawiedliwić swój czyn ciężkim charakterem matki, krwotokami itd.... To normalne i zrozumiałe. Taka jest natura ludzka. A że Ty czujesz się w fałszywej sytuacji, to także jest pewne, w przeciwnym razie nie uważałbym Ciebie za uczciwego człowieka. Kiedy uczciwość się wyczerpie, to co innego: pogodzisz się z tym i przestaniesz dostrzegać własny fałsz...

Że dla mnie nie jesteś żadną zagadką, że bywasz czasami piekielnie śmieszny, to także pewne. Jesteś przecież zwykłym śmiertelnikiem, a my, zwykli śmiertelnicy, tylko wtedy wydajemy się zagadkowi, gdyśmy głupi, natomiast śmieszni jesteśmy przez czterdzieści osiem tygodni w roku... Czy nie tak?

Nieraz skarżyłeś się przede mną, że Ciebie „nikt nie rozumie!!" Na to nawet Goethe i Newton się nie skarżyli. Skarżył się tylko Chrystus, ale miał na myśli nie własną osobę, tylko swoją naukę... Wszyscy Cię doskonale rozumieją... A jeżeli Ty sam siebie nie rozumiesz, nikt temu nie winien...

Możesz być pewny, że jako brat i człowiek bliski rozumiem Ciebie i współczuję Ci z całego serca... Znam wszystkie Twoje zalety jak własną kieszeń, cenię je i mam dla nich głęboki szacunek. Jeżeli chcesz dowodów, że Cię rozumiem, to mogę je nawet wyliczyć. Uważam, że jesteś dobry aż do mazgajstwa, wspaniałomyślny, nie jesteś egoistą, podzielisz się z ludźmi ostatnim groszem, jesteś szczery; zazdrość i nienawiść są Ci obce, współczujesz ludziom i zwierzętom, jesteś prostoduszny, ufny, niezłośliwy, nie pamiętasz uraz... Z łaski losu masz to, czego nie mają inni: talent. Ten talent stawia Cię wyżej od milionów ludzi, albowiem na każde dwa miliony trafia się zaledwie jeden artysta... Talent daje Ci szczególny przywilej: gdybyś był nawet żabą czy pająkiem, to i wtedy by Cię szanowano, bowiem talentowi wybacza się wszystko.

A wadę masz tylko jedną. I właśnie z niej płynie Twoja fałszywa sytuacja, Twoje nieszczęścia, Twój katar kiszek. Tą wadą jest kompletny brak wychowania. Bardzo Cię przepraszam, ale veritas magis amicitiae... Chodzi o to, że życie czegoś od nas wymaga... Żeby w środowisku inteligenckim czuć się jak u siebie w domu, żeby w nim nie być obcym i skrępowanym, trzeba mieć określone wychowanie... Talent Cię pchnął do tego środowiska, tu Twoje miejsce, ale …coś Cię od niego odrzuca, musisz więc lawirować miedzy kulturalnymi ludźmi i lokatorami z vis-a-vis. Odzywa się krew mieszczańska, wychowanie na rózgach przy handelku win, w upokorzeniu. Trudno to z siebie wyplenić, bardzo trudno.

Ludzie dobrze wychowani powinni według mnie odpowiadać następującym warunkom:

1. Szanują osobowość innych ludzi i dlatego zawsze są wyrozumiali, łagodni, uprzejmi, ustępliwi... Nie awanturują się z powodu młotka czy zaginionej gumki; mieszkając z kimś pod jednym dachem nie robią tym łaski, a odchodząc nie mówią: z wami nie sposób wytrzymać. Umieją wybaczyć i hałasy, i zimno, i przesmażone kotlety, i dowcipy, i obecność obcych ludzi w ich mieszkaniu...

2. Są litościwi nie tylko dla żebraków i kotów. Przejmują się nawet tym, czego na pierwszy rzut oka nie widać. Jeżeli na przykład człowiek wie, że ojciec i matka siwieją z rozpaczy i nie śpią po nocach, ponieważ widzą go rzadko (a gdy widzą, to pijanego), wówczas machnie ręką na wódkę i poleci do nich. Ci dobrze wychowani pracują po nocach, żeby pomagać przyjaciołom, płacić wpisowe za braci-studentów, ubierać matkę. [...]

3. Szanują cudzą własność, a więc zwracają długi.

4. Są prawdomówni i boją się kłamstwa jak ognia. Nie kłamią nawet wt...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin