Chase James Hadley - Ostatni cel Bensona.txt

(331 KB) Pobierz
     Chase James Hadley 
     Ostatni cel Bensona  
     
     1
     
     Teoretycznie wydawało się, że pomysł jest olniewajšcy. Będę miał forsy jak lodu. Ale po czterech miesišcach zrozumiałem, że szkoła strzelania Jaya Bensona stacza się nieuchronnie w kierunku bankructwa.
      Naturalnie powinienem był się tego spodziewać. Poprzedni właciciel, Nick Lewis, uroczy staruszek, dał mi do zrozumienia, że interes od jakiego czasu kuleje. Rzeczywicie szkoła była nieco naruszona zębem czasu i wymagała gruntownego odnowienia. Ale było jasne jak słońce, że Lewis swoje lata już ma i z całš pewnociš nie jest taki dobry jak dawniej. To tłumaczyło, dlaczego miał tylko szeciu uczniów, wszystkich równie jak on niedołężnych. W księgach rachunkowych odnotowane były całkiem okršgłe zyski w cišgu pierwszych dwudziestu lat jego dyrekcji i dopiero w ostatnich pięciu latach krzywa dochodów opadała równolegle do obniżania się jego umiejętnoci strzeleckich. Czułem się na siłach, by postawić szkołę na nogi. Ale nie wzišłem pod uwagę dwóch ważnych czynników: braku kapitału i położenia szkoły.
      Jak tylko stałem się formalnie włacicielem budynków i półtora hektara piaszczystej plaży, wydałem wszystkie oszczędnoci oraz prawie całš premię demobilizacyjnš. W Paradise City i Miami reklama jest droga i żeby móc sobie na niš pozwolić, trzeba najpierw zarobić trochę gotówki. Dopóki moje konto bankowe nie zaokršgli się znowu, nie stać mnie będzie na odnowienie strzelnicy, restauracji, baru i naszego bungalowu, chociaż koniecznoć takiej inwestycji rzucała się w oczy. Oczywicie, było to zamknięte koło. Nieliczni klienci, którzy skłonni byliby wybulić parę dolarów na naukę prawidłowego strzelania, chcieli mieć przyzwoitš restaurację i wygodny bar. Jeli nawet kto się pojawił, rezygnował, widzšc stan lokali. Spodziewali się luksusu. Byli rozczarowani, kiedy zobaczyli odrapane budynki i stwierdzili, że zasoby baru ograniczajš się do dwóch butelek: jednej z whisky, drugiej z ginem.
      Po Nicku Lewisie odziedziczyłem jednak szeciu uczniów, starych, trudnych i do niczego niezdatnych, ale dzięki nim mielimy co jeć.
      Cztery miesišce po otwarciu postanowiłem sporzšdzić bilans. Porównałem stan naszego konta - 1050 dolarów, z naszymi cotygodniowymi wydatkami - 130 dolarów. Spojrzałem na Lucy:
      - Nic z tego interesu nie wydusimy, jeli nie doprowadzimy szkoły do takiego stanu, żeby przycišgała klientów bogatych i majšcych dużo wolnego czasu.
      Zamachała rękami, co u niej było oznakš paniki.
      - Nie przejmuj się - podjšłem - tylko spokojnie. Kupę rzeczy możemy zrobić we własnym zakresie. Trochę farby, dwa pędzle. Jeli zabierzemy się ostro do roboty, będziemy mogli odnowić właciwie cały pawilon. Co ty na to?
      Skinęła głowš. - Jak chcesz, Jay.
      Przyjrzałem się jej. Od czasu do czasu zadawałem sobie pytanie, czy nie popełniłem czasem błędu. Wiedziałem, że jeli szkoła ma przynosić zyski, trzeba solidnie przyłożyć ręki, a sam nie dałbym rady. Gdybym ożenił się z dziewczynš typu żona pioniera, byłoby być może łatwiej. Ale nie miałem najmniejszego zamiaru brać sobie takiej kobiety; chciałem polubić Lucy.
      Wystarczyło, żebym zerknšł na Lucy, od razu odczuwałem ogromnš satysfakcję. Kiedy zobaczyłem jš po raz pierwszy, natychmiast wiedziałem z całš pewnociš, że włanie ta dziewczyna jest mi przeznaczona. Spotkalimy się w dziwacznych okolicznociach, jak to zwykle bywa, kiedy przypadek wmiesza się, by zwišzać ze sobš dwoje ludzi.
      Włanie zwolniono mnie z wojska po dziesięciu latach prowadzenia instruktażu strzelania i trzech spędzonych w Wietnamie jako strzelec wyborowy. Snułem plany dotyczšce przyszłoci, ale nie mylałem o żeniaczce.
      Dwudziestoczteroletnia, cudownie zbudowana, zachwycajšca blondynka, szła przede mnš bulwarem Florida w Miami, dokšd przybyłem, żeby wygrzać koci na słoneczku, a następnie rozejrzeć się za najlepszym sposobem zarabiania na życie. Na niektórych mężczyzn działajš piersi kobiece, na innych nogi, a sš również tacy, którzy szukajš absolutu kobiecoci.
      Lucy przechodziła przed jednym z barów, kiedy jaki olbrzymi, pijany facet wyszedł stamtšd, chwiejšc się na nogach, i potršcił jš. Straciła równowagę i zachwiała się w stronę jezdni pełnej pędzšcych samochodów. Szedłem kilka kroków za niš. Rzuciłem się w jej stronę, chwyciłem jš za rękę i przycišgnšłem do siebie.
      Spojrzała na mnie. Ja spojrzałem na niš. Jasnoniebieskie oczy, zadarty nosek, piegi, szerokie, przerażone usta, jasne, długie i jedwabiste włosy oraz zuchwałe piersi, które napinały sukienkę z białej bawełny, jakby miała za chwilę pęknšć, wywarły na mnie oszałamiajšce wrażenie. Natychmiast uwiadomiłem sobie, że jest to kobieta mojego życia.
      W wojsku zetknšłem się z mnóstwem dziewczšt. Dowiadczenie nauczyło mnie traktować je zależnie od typu, jaki reprezentowały. Od razu zauważyłem, że Lucy należy do gatunku tych niemiałych i pełnych wahań; uderzyłem więc w strunę dobroci. Powiedziałem, że jestem sam, że nie mam przyjaciół. Uratowałem jej życie, może więc zechciałaby zjeć ze mnš kolację?
      Przyglšdała mi się przez dłuższš chwilę, a ja wykrzywiłem się, jak mogłem, żeby wyglšdać na ofiarę losu; wreszcie skinieniem główki wyraziła zgodę.
      Przez trzy tygodnie co wieczór gdzie chodzilimy. Nie ulegało wštpliwoci, że interesuje się mnš poważnie. Tej dziewczynie potrzebny był mężczyzna, który by się niš opiekował. Pracowała jako kasjerka w sklepie z artykułami dla psów przy bulwarze Biscayne i miała wolne dopiero wieczorem. Wzišłem jš szturmem. Powiedziałem jej, że mam okazję kupić szkołę strzelania, i wyjaniłem, dlaczego uważam, że to dobry interes.
      Sklasyfikowano mnie na drugim miejscu wród strzelców wojskowych. Medalami, trofeami i pucharami mógłbym wypełnić niewielki pokój. Byłem również przez trzy lata strzelcem wyborowym w wietnamskiej dżungli; tego Lucy nie opowiedziałem, bo wyczuwałem, że stracę u niej wszystkie szanse, jeli się o tym dowie. Strzelec wyborowy to zwykły morderca, który odwala tę robotę, bo kto musi to robić. Przyzwyczaiłem się, ale nie lubię o tym mówić. Po demobilizacji musiałem znaleć sobie jaki inny zawód. Jestem znakomitym strzelcem - koniec, kropka. Kiedy przeczytałem w ogłoszeniu, że jest do sprzedania szkoła strzelania, z miejsca skapowałem, jaka to dla mnie gratka.
      - Wyjd za mnie, Lucy - zaproponowałem. - Poprowadzimy szkołę we dwójkę. Ty znasz się na interesach, ja umiem strzelać, więc wyjdziemy na swoje. Co ty na to?
      Błysk wahania przemknšł przez jej błękitne oczy. To jedna z tych dziewczyn, które same nie wiedzš, czy majš ruszyć krok do przodu, czy też cofnšć się. Kochała mnie, byłem o tym przekonany, ale dla niej małżeństwo to sprawa poważna i trzeba było jš do tego popchnšć. Wskoczyłem w garnitur i roztoczyłem cały mój czar. Po wielu wahaniach w końcu wyraziła zgodę.
      Wzięlimy lub, potem kupilimy szkołę. Pierwszy miesišc to był raj, jaki moim skromnym zdaniem może istnieć chyba jedynie w snach. Uwielbiałem zgrywać się na władczego męża. Lucy nie była zbyt dobrš kucharkš i wolała zajmować się czytaniem romansów historycznych niż kuchniš. Natomiast w łóżku była rewelacyjna. Potem, ponieważ gotówka nie wpływała i mielimy tylko tych szeciu starych durni, którzy w sumie płacili sto dolarów tygodniowo, wliczajšc w to koszty amunicji, zaczšłem się tym truć. Wszystko wymaga czasu, bšdmy cierpliwi - powtarzałem sobie.
      Pod koniec czwartego miesišca sytuacja była na tyle zła, że postanowiłem podzielić się odpowiedzialnociš. Zwołałem naradę wojennš.
      - Skarbie, nasz zakład musi się lepiej prezentować, to raz, trzeba zorganizować reklamę, to dwa. Bieda w tym, że jestemy dwadziecia kilometrów od Paradise City, czyli o dwadziecia kilometrów za daleko. Jak majš przychodzić do nas ludzie, skoro w ogóle nie majš pojęcia o naszym istnieniu?
      Lucy skinęła tylko głowš.
      - Kupię więc farby i odnowimy dom. Co ty na to? - dodałem.
      Umiechnęła się. - Zgoda, bardzo dobrze, to będzie zabawne.
      Tak więc pewnego pięknego i ciepłego, letniego wieczoru, kiedy wiatr miótł piaskiem, fale lizały plażę, a cienie były coraz dłuższe, oboje bylimy w trakcie pacykowania.
      Ja malowałem strzelnicę, a Lucy zabrała się za dom. Harowalimy od pištej rano i zrobilimy tylko jednš przerwę na kawę i drugš na zjedzenie kanapki z szynkš. Zanurzyłem włanie pędzel w puszce z farbš, kiedy zobaczyłem czarnego cadillaca, który podskakujšc na wybojach, jechał w kierunku strzelnicy.
      Odłożyłem pędzel, wytarłem w popiechu dłonie i wstałem.
      Zobaczyłem, że Lucy robi dokładnie to samo. Ona także patrzyła pełna nadziei na wielki wóz, który jechał wolno alejš, wzbijajšc chmury piasku i żwiru.
      Dojrzałem szofera i dwóch mężczyzn siedzšcych z tyłu. Wszyscy trzej ubrani byli na ciemno, na głowach mieli czarne kapelusze z opuszczonymi rondami. Siedzieli nieruchomo niby trzy kruki, dopóki samochód nie zatrzymał się w odległoci dziesięciu metrów od nas.
      Przechodziłem włanie na drugš stronę drogi, kiedy jaki typ, mały i barczysty, wysiadł z samochodu i rozejrzał się dookoła. Drugi pasażer oraz kierowca zostali w samochodzie.
      Kiedy teraz przypominam sobie wszystko, wiem, że ten niski facet o drapieżnym wyglšdzie miał postawę gronš, ale wtedy jeszcze nie zwróciłem na to uwagi. Zbliżajšc się do niego, miałem jedynie nadzieję, że trafił mi się dobry klient. W jakim innym celu mógł się zjawić?
      Niski mężczyzna przyjrzał się Lucy - która patrzyła na niego, wytrzeszczajšc oczy, gdyż była zbyt niemiała, żeby powiedzieć dzień dobry - a potem zwrócił się w mojš stronę. Nalana, niada twarz rozjaniła się umiechem, który odsłonił złote zęby. Podszedł i podał mi małš, pulchnš dłoń.
      - Pan Benson?
      - Tak jest.
...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin