Piotr Sarzyński
Leksykon
samobójców
Wstęp
Śmierć naturalną przyjmujemy ze smutkiem, pokorą, rozpaczą. Samobójstwo przyjmujemy zazwyczaj z nieokreślonym napięciem uwagi. Każde odebranie sobie życia jest bowiem dla tych, którzy pozostali, niepokojącą zagadką, nawet gdy motywy są znane i przejrzyste. Zagadką, albowiem dobrowolny wybór tego, co po drugiej stronie, ma w sobie coś z tajemnicy. Słysząc o czyjejś samobójczej śmierci, rzadko natomiast uruchamiamy moralne i społeczne kategorie ocen, niemal nigdy nie myślimy, iż owa tragedia mogłaby mieć jakikolwiek wymiar prawny. A nie zawsze tak było. Historia zna przypadki społeczeństw uznających samobójstwo (dokonane oczywiście w pewnych okolicznościach) za czyn szlachetny i oczyszczający, jak i takich, które samobójców traktowały jak najgorszych złoczyńców. Jeszcze w 1969 roku, a więc w czasach lotów na Księżyc, sąd na wyspie Mań, w samym sercu Europy, skazał na karę chłosty pewnego nastolatka za to, że próbował odebrać sobie życie. Niecałe zaś sto lat wcześniej przyjaciel Aleksandra Hercena Mikołaj Ogariew w liście do kochanki pisał, jak to w Londynie odratowano pewnego nieszczęśnika, który usiłował poderżnąć sobie gardło, tylko po to, by za ów niecny postępek już za chwilę powiesić go w majestacie prawa.
Ludy pierwotne z reguły nie traktowały samobójstwa jako czegoś nagannego. Druidzi zalecali samobójstwo z pobudek religijnych. Wśród plemion afrykańskich odebranie sobie życia przez wojowników po śmierci ich króla było czymś oczywistym. Scytowie uważali zadaną sobie śmierć za honorową, nie mieli nic przeciwko niej Eskimosi Iglulik i mieszkańcy Markizów. Zdarzało się, że poszczególne ludy, w skrajnych sytuacjach, podejmowały masowe samobójstwa. Bezwzględnie kolonizowani rdzenni Tasmańczycy odpowiedzieli zbiorową samozagładą. Blisko tysiąc Żydów bez bojaźni zabiło się w Masadzie, byle tylko nie dostać się w ręce Rzymian. W obawie przed niewolnictwem i okrucieństwem tłumnie popełniali samobójstwa autochtoni w podbijanych krajach Ameryki Środkowej, ale też sprowadzani tam do pracy Murzyni. "Były całe grupy, które popełniały samobójstwo - pisze Marc Ferro w Historii kolonizacji jak maranowie z duńskiej wyspy Saint John, otoczeni przez wojska francuskie w 1734 roku”. Tak samo zachowali się maronowie zaatakowani przez Anglików w XIX wieku na wyspie Saint Yincent. "Trzydziestu powiesiło się w jednym budynku doniósł Malefant w Historii San Domingo wydanej w 1814 roku. Znam właściciela, który na czterystu Murzynów znalazł następnego dnia trzystu osiemdziesięciu powieszonych zaświadczał Xavier Eyma".
W starożytnej Grecji praktyka samobójcza, jeżeli nawet nie spotykała się z powszechną akceptacją, to w każdym razie była dopuszczalna. W Atenach władze dysponowały nawet pewnym zapasem trucizny dla tych, którzy zapragnęli umrzeć. Niemal regułą stało się, iż co zacniejsi filozofowie odchodzili z tego świata w wybranym przez nich samych momencie. W starożytnym Rzymie ta tolerancja przerodziła się już w obyczaj. Pisma stoików pełne były zachęt do odebrania sobie życia, a okrutni cesarze miast swych rzeczywistych lub wyimaginowanych wrogów skracać o głowę, wysyłali im liściki z życzeniem, by odebrali sobie życie. Czynność śledził specjalny obserwator upoważniony przez imperatora, zbrojni zaś pozostawali w dyskretnym oddaleniu, na wypadek gdyby "wybraniec" miał inne plany na przyszłość. Ich obecność była zresztą zawsze zbędna, można by rzec, iż. wytypowani samobójcy wychodzili naprzeciw śmierci niemal zawsze z zadziwiającym spokojem. Rzeczjasna można dyskutować, czy były to samobójstwa sensu stricto. Z formalnego punktu widzenia tak. Jednak ze społecznego mieliśmy raczej do czynienia z wymuszeniem śmierci, czyli ze zwyczajnym morderstwem.
Jednak krajem, w którym samobójstwo nie tylko było tolerowane, ale głęboko szanowane oraz zyskało najbardziej rytualny charakter i najdłużej
utrzymało się w systemie zwyczajów i tradycji, była oczywiście Japonia. Harakiri, czy też to ponoć bardziej poprawna forma seppuku, obecne było już w obyczajach pierwotnych mieszkańców wysp japońskich Ajnów. Wojownicy japońscy zaczęli stosować seppuku około Xl wieku. Sto lat później, podczas walki o władzę między potężnymi klanami Taira i Minamoto, samobójstwa samurajów stały się częstą praktyką. Powodów, dla których rycerze rozpruwali sobie brzuch (zazwyczaj chwilę później także podrzynali sobie gardło) było wiele: śmierć ich suzerena i związana z tym obawa niewoli, poniesienie uszczerbku na honorze, popełnienie występku niegodnego rycerza, a nawet wyrok sądu za dokonane przestępstwo. Taka śmierć przydawała honoru, oczyszczała z wszelkich win, stanowiła dowód najwyższego męstwa i wierności. Około XVI wieku seppuku przestało być tylko obyczajem, a stało się prawem. Ceremonie i system reguł związanych z samobójstwem były rozbudowane i bardzo skomplikowane. Ściśle określono wszystkie elementy ceremonii: od długości ostrza, po kolor i gatunek draperii, jaką obijano ściany komnaty przygotowanej do uroczystej śmierci. Jako oficjalną karę zniesiono seppuku w 1873 roku, jako nieoficjalny obyczaj przetrwało do dzisiaj, czego najlepszym przykładem była demonstracyjna śmierć pisarza Yukio Mishimy w 1970 roku.
Jednak nieco wcześniej tradycja dobrowolnej śmierci powróciła w tym kraju wielką falą pod postacią kamikadze -japońskich lotników samobójców w czasie drugiej wojny światowej. Ich determinację najdotkliwiej odczuły Stany Zjednoczone. Piloci ochotnicy uderzali maszynami wypełnionymi materiałem wybuchowym w obiekty wojskowe, głównie okręty. Pierwsze ataki nastąpiły w październiku 1944 roku. Do końca wojny zginęło ponad cztery i pół tysiąca kamikadze. Zatopili trzydzieści cztery okręty, setki innych poważnie uszkodzili. Przyjęli nazwę tajfunu, który w 1281 roku odepchnął od brzegów Japonii, a następnie zniszczył flotyllę Mongołów. Niestety, symbolika nie na wiele się zdała. Kamikadze nie zmienili wyniku drugiej wojny światowej.
Powróćmy do Europy. Po pełnych tolerancji czasach starożytnych, nastały czasy wyznawców Chrystusa. "Dzieje samobójstwa w chrześcijańskiej Europie, to dzieje oficjalnego oburzenia i nieoficjalnego nieszczęścia" pisał Andy Alvarez w eseju Samobójstwo u starożytnych i u chrześcijan. Początkowo nic nie zapowiadało tak pryncypialnego stanowiska
Kościoła w kwestii odbierania sobie życia. Wszak ani w Starym ani w Nowym Testamencie nie można znaleźć jakichkolwiek zakazów samobójstwa, co więcej, starotestamentowi samobójcy (a było ich czterech) nie spotykali się z żadnym potępieniem. Nawet odebranie sobie życia przez Judasza było traktowane raczej w kategoriach kary za grzechy, a nie grzechu. Zresztą pierwsi teologowie skłonni byli nawet śmierć Jezusa interpretować w kategoriach samobójstwa. Dopiero około Vl wieku Kościół potępił oficjalnie odbieranie sobie życia, traktując je jak przestępstwo. W ślad za normami religijnymi poszły normy prawne. W 533 roku rada miejska Orleanu pozbawiła prawa do obrządku pogrzebowego wszystkich, którzy odebrali sobie życie będąc oskarżonymi o jakieś przestępstwo. Trzydzieści lat później zasadę ową rada miejska Bragi rozszerzyła już na wszystkich samobójców. W 693 roku przyjęto w Toledo rozwiązanie najbardziej radykalne: ekskomunikowano nawet za próbę samobójstwa. Katoliccy teologowie wspierali te działania. W Xl wieku święty Bruno nazwał samobójców "męczennikami szatana", a dwieście lat później święty Tomasz z Akwinu uznał ich postępowanie za grzech śmiertelny przeciw Bogu. Rozpoczęło się bezprecedensowe tępienie tych, którzy sami wybierali moment własnej śmierci.
W 1601 roku elżbietański autorytet prawny Fulbecke zalecał wlec niedoszłego samobójcę koniem na miejsce pohańbienia i powiesić go. Jego kolega po fachu, niejaki Blackstone, dodawał zaś, iż pochówku należy dokonać na gościńcu, a ciało jak u wampira przebić kołkiem. Wspomniany już Alvarez przytacza liczne przykłady postępowania z samobójcami we Francji i Anglii. Tych, którym się nie udało, czekała publiczna egzekucja. Tych zaś, którzy skutecznie targnęli się na własne życie, wieszano nogami do góry, wywożono na wysypisko śmieci, ładowano do beczek i spuszczano rzeką oraz na sto innych sposobów poniewierano ich ciało i demonstrowano pogardę. I jednym, i drugim w majestacie prawa rekwirowano majątki, szlachetnie urodzonym odbierano tytuły, burzono zamki, niszczono ich herby.
Dopiero epoka Oświecenia przyniosła pierwsze próby publicznego opowiedzenia się za prawami i godnością samobójców. Ich obrony podjęli się m.in. Monteskiusz w Listach perskich oraz Jan Jakub Rousseau, który już w liście do Woltera w 1756 roku wyraził opinię, iż mędrzec może zadać sobie śmierć, jeżeli okoliczności go do tego zmuszają. Te opinie nie pozostały bez wpływu na życie. Rewolucja francuska, która zmiotła wiele praw, odrzuciła także zasadę konfiskaty majątku i bezczeszczenie pamięci samobójcy. W nowym kodeksie karnym z 1791 roku o samobójcach w ogóle nie było już mowy. Znacznie dłużej szykany te przetrwały w Anglii. Jeszcze w 1870 roku za próbę samobójczą karano konfiskatą majątku, a na początku lat sześćdziesiątych XX wieku można było trafić za to do więzienia. Dziś samobójstwo potępiane jest nadal przez niemal wszystkie wielkie religie światowe (islam, chrześcijaństwo, judaizm) z wyjątkiem buddyzmu. Karane zaś już tylko w kilku ortodoksyjnych teokratycznych krajach. Co ciekawe, dawna krucjata chrześcijaństwa przeciw samobójcom dziś wydaje się koncentrować na jednej tylko szczególnej jego formie: eutanazji.
Błędem byłoby jednak sądzić, że z politycznego, społecznego czy religijnego punktu widzenia problem samobójstw uległ marginalizacji. Otóż powrócił on w ostatnich dziesięcioleciach w formie szczególnie drastycznej i dramatycznej: aktów terrorystycznych. Piszę "powrócił", albowiem rzecz ma swą historię. Otóż za pierwszych terrorystów-samobójców w historii zwykło się uważać sektę asasynów (nizarytów). Stworzył ją muzułmański przywódca Hasan-e Sabbah około 1090 roku. W twierdzy Alamut (co się tłumaczy jako "Gniazdo orłów") mieszczącej się w górach Elburs zebrał młodych Arabów, których przygotowywał do samobójczych ataków na wroga. Otępiał ich narkotykami i obiecywał raj po śmierci. Największą sławę zyskali sobie asasyni kierowani przez Rasida ad-Sinana, zwanego "Starcem z Gór", którzy dokonywali ataków na europejskich rycerzy krzyżowców. "A gdy któryś został schwytany, pragnął umrzeć, by wrócić do raju" - pisał o nich Marco Polo.
Islam zakazuje samobójstw i robi to znacznie bardziej zdecydowanie od chrześcijaństwa. A jednak to właśnie wśród wyznawców tej religii upowszechnił się w ostatnich latach rytuał samobójczego ataku na wroga (ich śmierć duchowni uznają za śmierć w świętej wojnie z wrogiem, a nie jako samobójstwo, co ich nie tylko rozgrzesza, ale i zapewnia miejsce w raju). Pierwszej tego typu akcji dokonano w obozie amerykańskich marines w Libanie w 1983 roku. Śmierć setek żołnierzy i w efekcie wycofanie wojsk Stanów Zjednoczonych, zachęciło innych. 6 kwietnia 1994 roku w izraelskim mieście Afula w powietrze wysadził się palestyński samobójca, zabijając równocześnie dziesięciu Żydów. Od tego czasu podobne ataki są stałym i częstym elementem toczącej się intyfady. I wreszcie 11 września 2001 roku - pamiętny i najbardziej dramatyczny atak terrorystów-samobójców na nowojorski World Trade Center oraz waszyngtoński Pentagon. Niestety, atak to zapewne nieostatni. Jak skrupulatnie podliczył hiszpański dziennik "El Pais'', w ostatnim dwudziestoleciu na całym świecie dokonano dwustu siedemdziesięciu samobójczych ataków. W tej tragicznej statystyce przoduje działające w Sri Lance ugrupowanie Tamilskie Tygrysy (168 akcji) przed islamskimi organizacjami Hezbollah (52) i Harnaś (22). Tamilskie Tygrysy dzierżą także inny niechlubny rekord: jako jedynym udało im się w samobójczych atakach zabić premiera Indii (1991) oraz prezydenta Sri Lanki (1993).
Powróćmy jednak do samobójstw "prywatnych". Bohaterowie tej książki nie są postaciami anonimowymi. Ich śmierć wieńczyła nietuzinkowe życie: wspaniałe, mądre, szlachetne, pożyteczne albo też odrażające, gorszące, szkodliwe. I także bardzo różne były ich śmierci. Wielcy generałowie, marszałkowie i dowódcy w ten sposób kwitowali militarne klęski, politycy, królowie i rewolucjoniści - porażki w zdobywaniu lub sprawowaniu władzy. Twórcy, przede wszystkim poeci, uciekali od czornogo cziełowieka, który siedział w nich i nie pozwalał pogodzić się ze światem. Bezpośrednią przyczyną mogło być każde nieszczęście: choroba, starość, beznadziejna miłość, śmierć najbliższych, hańba, publiczne ośmieszenie, wstyd, splamiony honor, niemoc twórcza, strach przed odpowiedzialnością lub bólem, przed zagrożeniami rzeczywistymi lub urojonymi. Czasami -jak w przypadku malarza Arshile'a Gorky'ego czy poety Adama Gordona - była to cała lawina nadchodzących jedno po drugim nieszczęść.
W tym wielkim spektrum indywidualnych motywacji na jednym końcu należałoby umieścić samobójstwa szlachetne, będące wyrazem protestu przeciw podłościom tego świata. Tak zapamiętano na przykład całą serię aktów samospalenia, jaka miała miejsce w ostatnim półwieczu: Ryszarda Siwca, Jana Palacha, Walentego Badylaka, licznych buddyjskich mnichów. W 1970 roku we Francji w ten tragiczny sposób odebrało sobie życie kilku młodych ludzi protestując przeciw wydarzeniom w Biafrze. Jedna z ofiar, student z Lilie, pisała w pożegnalnym liście: "Jeśli zginę, nie płaczcie. Zrobiłem to, ponieważ nie mogłem przystosować się do tego świata. Zrobiłem to, aby zaprotestować przeciwko przemocy i przyciągnąć uwagę świata, którego tylko mała cząstka obchodzi tutaj wszystkich". Podobne słowa wielu mogło po sobie pozostawić.
A co na drugim końcu spektrum? Zapewne samobójstwa dziwaczne, na pozór niepotrzebne, wręcz idiotyczne, bo wywołane przyczynami błahymi, a nawet groteskowymi. Jak seppuku dwóch samurajów z otoczenia japońskiego cesarza. Wdali się w sprzeczkę tylko dlatego, że ich miecze niechcący zahaczyły o siebie. Z tego samego powodu rozpłatali sobie brzuchy. Jak śmierć słynnego matematyka Cardano, który chciał udowodnić, iż postawił właściwy horoskop dotyczący daty własnej śmierci. Jak samobójstwo japońskiego malarza Watanabe, który w ten sposób uniemożliwił publiczne pokazanie jego prac, bał się bowiem, że wystawa mogłaby zaszkodzić jego opiekunom. Lub jak poeta angielski Creech, który tak ukochał Lukrecjusza, że choć w tym jednym postanowił mu dorównać. Jednak najwięcej przekazów o dziwacznych samobójstwach dotyczy starożytności, należy więc je traktować bardziej jako legendę aniżeli zapis zdarzeń. O Arystotelesie, który rzucił się w głębinę, zrozpaczony, że nie potrafi wytłumaczyć zjawiska prądów morskich. O Empedoklesie, który skoczył do czynnego krateru, by w ten sposób udowodnić swąboskość. Lub o Zenonie z Kition, którego tak rozsierdziło złamanie palca, iż postanowił skończyć z życiem.
"Kto chce się zabić, przed tym wszędzie drogi krótkie i łatwe" - zapewniał Seneka. Jednak nie wszystkie sposoby zadania sobie śmierci, które proponował uznać wypada za "łatwe". Bo jak roztrzaskać sobie głowę o mur lub wstrzymać oddech? W jego poradniku dla samobójców nie zabrakło jednak i technik - nazwijmy - konwencjonalnych: "Widzisz to urwisko nad ziejącą otchłanią? Ono prowadzi ku wolności. Widzisz tę powódź, tę rzekę, tę studnię? Mieszka w nich wolność. Widzisz to nędzne, uschnięte karłowate drzewo? Z każdej jego gałęzi zwisa wolność. Twoja szyja, twoje gardło i serce - wszystko to drogi ucieczki z niewoli (...). Szukasz drogi na wolność? Znajdziesz ją w każdej żyle swego ciała".
I trzeba przyznać, że samobójcy intuicyjnie stosowali się do wskazań Seneki, bo jego rozważania studiowało zapewne niewielu. W czasach antyku zdecydowanie największą popularnością cieszyły się dwie bliskie sobie techniki rozstawania się ze światem: upuszczanie krwi i nabijanie na miecz. Tę drugą co oczywiste, zważywszy na dostęp do narzędzia zazwyczaj wybierali dowódcy i żołnierze. Żyły podcinali sobie zaś szlachetnie urodzeni patrycjusze, senatorowie, konsulowie, artyści. Przekazy historyczne mówią też o licznych i skutecznych, a w późniejszych czasach całkowicie zaniechanych, przypadkach odbierania sobie życia i to zarówno w Grecji, jak i Rzymie za pomocą głodówki. Tę drogę wybrali m.in. Agrypina Starsza, Attyk Tytus, Dionizjos Odstępca, Julia Domna, Kleantes czy Menedemos. Co natomiast ciekawe, choć Rzymianie do perfekcji opanowali sztukę trucia przeciwników, samobójcy niezwykle rzadko sięgali po truciznę. Być może ten sposób uważany był za niehonorowy. Jednak już w czasach nowożytnych kandydaci na szybkie przeniesienie się na tamten świat łykali nie tylko sławetny cyjanek potasu, ale także siarczan morfiny (Jack London) i kwas azotowy (Aleksander Radiszczew). Twórca sztucznej inteligencji Alan Touring zastosował formę wyrafinowaną: cyjankiem posmarował jabłko, które następnie schrupał. Równie skuteczne i popularne okazało się zażycie dużej ilości leków. Poeta Rafał Wojaczek połknął zawartość aż pięciu fiolek różnych medykamentów. Stężenie środków nasennych w organizmie martwej Marylin Monroe czterdziestokrotnie przekraczało normy dopuszczalne w terapii.
Prawdziwym przełomem w technologii samouśmiercania okazało się upowszechnienie broni palnej. Strzał w serce lub w skroń stał się standardowym sposobem dobrowolnego i eleganckiego odchodzenia z tego świata, najczęstszym obok (już nie tak eleganckiej) zakładanej na szyję pętli. W tym gromadnym huku warto jednak wyłowić kilka strzałów: Jana Potockiego, który zastrzelił się specjalną srebrną kulką, czy włoskiego mistrza fechtunku Foldoniego, który zastrzelił się wraz z narzeczoną w ten sposób, że równocześnie pociągnęli za jedwabne wstążeczki przywiązane do cyngli pistoletów. Jednak prawdziwym rekordzistą, jeśli chodzi o kaliber, jest z pewnością hrabia Edward Raczyński, który wypalił do siebie z armatki. Na tym tle już mniejsze wrażenie robią przypadki polskiego kapitana Władysława Raginisa i generała niemieckiego Henninga von Tresckowa, którzy wysadzili się granatami.
Równie często, we wszystkich epokach i kulturach, odbierano sobie życie topiąc się. Już mitologia pełna jest opowieści o straceńcach skaczących ze skał do morza (Ajgeus, Fillis, Leukateus). Ten sposób, jako niepo-zbawiony pewnego romantyzmu, ochoczo podchwyciła opera, każąc rzucać się do wody Fenelli (Niema z Portici) czy Sencie (Holender tułacz). Autor libretta Toski Yictorien Sardu wręcz się uparł, by jego bohaterka skoczyła w otmęty Tybru z murów Zamku Świętego Anioła i dopiero plan miasta przekonał go, że oba te miejsca dzieli kilkaset metrów. Skokiem ze statku do morza odbierały sobie życie zarówno postacie historyczne (finansista Barney Barnato, poeta Hart Crane), jak i literackie (Gwynplane z Człowieka śmiechu, Martin Eden). W nurtach rzek zaś znajdowali ostateczne rozwiązanie dręczących ich problemów pisarze John Berryman, Paul Celan, malarz Jean Gros oraz Georg Bendemann (Wyrok Kafki) czy Javert (Nędznicy Hugo). Bohaterka Śniegu Bronka topi się w przerębli, Agaj-Han u ICrasińskiego zaś romantycznie odpływa na krze ku pełnemu morzu. Mało romantycznie zachował się natomiast Claude Chappe, wynalazca telegrafu optycznego, skacząc po prostu do własnej studni.
Z czasem, gdy zaczęto budować coraz wyższe budynki i wieże, wodę częściej zastępował bruk. W czasach wielkiego kryzysu lat trzydziestych amerykańscy bankruci masowo skakali z okien wieżowców na Manhattanie. W ten sposób zginęli też austriacki artysta Rudolf Schwarzkogel oraz francuski generał Andoche Junot. Ale - czego wytłumaczyć nie potrafię -wśród postaci nietuzinkowych na ulicę z wysokości najczęściej rzucali się Polacy. Wten sposób popełnili samobójstwo: poeta Jan Lechoń i generał Bolesław Wieniawa-Długoszowski (obaj w Nowym Jorku), pisarz Jerzy Krzysztoń, muzycy Mieczysław Kosz i Jacek Olter, prawnik Aleksander Lednicki, ambasador Mirosław Pałasz czy Henryk Holland.
Rozstanie ze światem w oczyszczającym ogniu znacznie częściej wybierali dla swych bohaterów twórcy fikcji aniżeli postaci z krwi i kości. I tak na stos wstępują dobrowolnie Norma (opera Belliniego), Janosik (w powieści Przerwy-Tetmajera ludowy bohater każe podpalić krzew kosodrzewiny, w którym stoi), a nawet straszliwe monstrum stworzone przez doktora Frankensteina. Podobno grecki filozof Peregrinus Proteus spalił się w olimpijskim ogniu, filozof Empedokles zaś skoczył do krateru z gorącą lawą, jednak obie te historie bliższe są chyba legendy aniżeli prawdy. Właściwie dopiero w XX wieku przypomniano sobie o tej drastycznej metodzie wychodzenia naprzeciw śmierci. Rzecz charakterystyczna, stała się ona wyróżnikiem samobójców protestujących, manifestujących obronę wyższych wartości, decydujących się na tak radykalny krok pod wpływem wydarzeń politycznych, a nie spraw osobistych.
Przegląd sposobów odchodzenia ze świata należałoby zakończyć przypomnieniem kilku przypadków niekonwencjonalnych. Nie było ich wiele; samobójcy z reguły polegali na metodach sprawdzonych i wypróbowanych.
Co jednak ciekawe, także uśmiercający swych bohaterów pisarze, mając prawdziwe pole do popisu dla fantazji, niemal zawsze wybierali sposoby konwencjonalne: pętlę, pistolet, truciznę, skok do wody. Właściwie wszystkie przypadki samobójstw niebanalnych wiążą się z przekazami antycznymi lub mitologicznymi. I tak, Deirdre (mitologia irlandzka) wyskoczyła z pędzącego rydwanu, Temistokles wypił duszkiem puchar byczej krwi, Kleopatra dała swe piersi do pokąsania wężom, Giano Giani (Słowacki) najadł się kawałków szkła, Porcja zaś, córka Katona - rozżarzonych węgli. W czasach nowożytnych uwagę zwraca niejaki Charles Couvreux, który wprawdzie utracił głowę dość banalnie na gilotynie, ale i niebanalnie zarazem, albowiem gilotynę tę wcześniej sam mozolnie skonstruował.
Zdarzało się, że samobójcza próba nie udała się i trzeba było podjąć następną. Aleksander Lednicki, którego wyłowiono po skoku do Wisły, jeszcze tej samej nocy wyskoczył przez okno. Seneka wpierw przeciął sobie żyły, a gdy krew nie chciała płynąć, zażył truciznę. Gdy i ta nie poskutkowała - zadusił się w łaźni. Pisarz Chamfort, choć strzałem w głowę roztrzaskał sobie pół czaszki przeżył. Przeżył nawet wówczas, gdy pociął sobie żyły i zmarł dopiero po kilku dniach, głośno narzekając na samobójczą fuszerkę. Rewolucjonista francuski Jacąues Roux zadał sobie kilka ciosów nożem, wysłuchując skazujące...
BoxMagazyn