Gruszecka Aniela - Przygoda w nieznanym kraju.doc

(1200 KB) Pobierz
ANIELA GRUSZECKA

 

ANIELA GRUSZECKA

PRZYGODA

W NIEZNANYM KRAJU

POWIEŚĆ

WARSZAWA-  1933

NAKŁADEM   WYDAWNICTWA "KOBIETA   WSPÓŁCZESNA"

Odbito   czcionkami Drukarni Krajowej

w   Warszawie

Chłodna  44

1933

 

I

1. SPRAWA ZYGMUNTA.

Okazały i elegancki pan około pięćdziesiątki, z jasną twarzą, orlim nosem i przenikliwemi oczyma niebieskie-mi, doskonale wygolony, z wąsem przyciętym na krótką szczecinkę, bez cienia zmięcia na jesiennym płaszczu, ani ubraniu (z którego było widać tylko spodnie, ostro zaprasowanym kantem wzdłuż goleni), wysiadł spokojnie z drugiej klasy pośpiesznego warszawskiego i z parasolem pod pachą, a płaską walizeczką z jasnej świńskiej skóry w ręku, dopinając duńskie rękawiczki, szedł ku wyjściu pod światłem elektrycznych lamp, w gwarze i masowym pośpiechu przyjezdnego tłumu, nie podlegając zbiorowemu podnieceniu dojechania, śpieszenia się, ciśnięcia, wyprzedzania.

Szedł w wybornej formie, swobodnie i umiejętnie, doskonale wyrobiony podróżny, pewny i godny. Nawet pod dachem przyjezdnej hali było oczywiste, że Kraków jest na mokro; w miarę wysypywania się tłumu z dworca pod lejący deszcz, rozpinały się wszędzie parasole. Ale ten gość nie rozpiął parasola i nie biegł do tramwajów w jednej chwili zajętych, tylko zatrzymał się przy podjeździe aut i dorożek.

Auto pomknęło, dołączając swoje beki do chóru trąbień i dzwonień; w gęstych łzach deszczu na szybach rozpuszczając latarnie i wystawowe okna w trzęsące się i zamazane słupy i szpady blasków. Rozpoznał, nachyliwszy się ku oku, planty czarne, gałęziste, krzaczaste, po nich tu i tam idących przechodni w skąpem świetle. Doznał chwilki przyjemnego - i lekceważącego-odnalezienia "starej budy", - pochodził z Krakowa. Znowu wygodnie cofnął się wstecz ku oparciu, poddając się bez wrażeń zataczaniu zakrętów i podrzucaniu na nierównych brukach. - "Oczywiście dostała moją depesze, czeka mnie z tą jakąś kolacją i nie może się uspokoić, o co idzie". - Był zadowolony, że przygotował sobie grunt i wiezie decydujące wyjaśnienia, pobłażliwie pewien swego, jakby już był w mieszkaniu siostry, oglądał oświetlony i nakryty stół i ją samą, zaciekawioną, niespokojną i chłonną na jego słowa.

Goła, czysta klatka schodowa, do której wszedł, chude balustrady żelazne, parapety okien obłusze/one z białego lakieru, mizerne oświetlenie jedną żarówką, wszystko przypominało się bez zmiany z poprzednich bytności u niej i wskrzeszało te same refleksje:

- "No, jabym w takim domu... ale ona? Chwała Bogu, że ma to mieszkanie, dla niej to prawdziwy los. W dzisiejszych czasach trzypokojowe mieszkanie, i to własne!"

Podziw ten rozwijał ściśle ze stanowiska potrzeb ludzi skromnych i prawie biednych, do jakich niewątpliwie należała siostra. Dlatego nie podnosił nawet, że jeden z tych pokoi był bardzo mały, raczej nyża z oknem. Miary swoich własnych wymagań zupełnie nie mógł tu stosować.

- Co? Pani niema?

Zdumiony nie wierzył. Ale nie było jej. Czyżby nie dostała depeszy? Służąca zapaliła światło w przedpokoju, w jadalnym i w łazience i znikła ze swoją grubą, młodą twarzą, naiwnie pogodną i z szacunkiem uśmiechnięta. Umył ręce i musiał zasiąść w jadalnym (dwa inne pokoje pozostały ciemne) i czekać. O mały włos, a jego pobłażanie byłoby się skończyło i zamiast uznawać mieszkanie za doskonałe w imieniu siostry, zacząłby je krytykować we własnem. Ale wyjął dzienniki, wyjął papierosa (złota papierośnica z monogramem), zapalił go, spojrzał krótko i przelotnie po nielicznych, a nie-podobających mu się meblach i zagłębił się w czytanie. W tym samym czasie siostra, osoba średniego wzrostu, o pewnych siebie ruchach, ciemno a krótko ubrana, śpieszyła się od sklepu do sklepu pod mokrym parasolem po lśniących wodą, pełnych świateł i ciemności ulicach, kupując szynkę, ser, bułki i owoce; widząc,, że się spóźni, że się już spóźniła, w przykrem poczuciu źle spełnianego obowiązku gościnności: oficjalnie, w zakupach, starając się o dobre przyjęcie brata, a wewnątrz, w mętnem i niedajacem się opanować podrażnieniu niezadowolona z jego przyjazdu, z tych jakichś znowu pretensyj czy czego, co się wynurzy. Tak czy inaczej strata czasu i skrępowanie, długie rozprawy, przymus słyszenia i mówienia o rzeczach rodzinne - przykrych, jak z nim zwykle. Wszystko to piętrzyło się w jej przewidywaniach coraz wyżej, a deszcz lał, kałuże chlupały (właśnie zdejmowano bruk na całej Szewskiej), w związaniach licznych paczuszek coś się psuło, a rozpięty i oblatujący wodą parasol uniemożliwiał uwolnienie ręki i dokładne zaradzenie obsuwaniu się sznurków.

- Też to wiążą w tych sklepach!...

Zapomocą skomplikowanego podparcia przy murze łokciem i bokiem paczuszek i parasola zdołała uwolnić trochę ręce i umocnić opakowania, a ruszając spiesznie dalej, spotkała spojrzenie jakiejś obcej, na chwilę zainteresowane jej kłopotem.

- "Gdyby to była znajoma, możnaby ją prosić o potrzymanie rzeczy" -jgomyjlałoi w niej poza pośpiechem i niewygodą chwili - "ale tak? choć cóż więcej nieraz wiem o znajomej, niż o tej, co przeszła? Imię i nazwisko? Szczególna instytucja, to "bycie znajomym" - nic się zresztą może o sobie nie wiedzieć, ale uprawnia do odezwania się, spytania: obustronne przyzwolenie na naruszenie osobności, czy strefy izolują-cej..."

Napchany tramwaj wymagał zręczności i energji, aby go można użyć. Jakiś mizerny i cały mokry młodzieniec ustąpił jej swoje miejsce. Usiadła bez entuzjazmu, z konieczności obyczajowej, podziękowawszy uprzejmwn skinieniem.

- "Taki zdechlaczek! - mam chyba trzy razy tyle siły co on - no, ale "kobiecie trzeba ustąpić" - a jeszcze starszej - biedactwo!"

Brat wyszedł ją powitać do przedpokoju. Sam się narzucił doskonały i serdecznie zgodny temat rozmowy: ależ to leje! - i pytania o zdrowie Ady i dzieci, przeprosiny, że nie mogła go oczekiwać w domu.

Obojgu było niezręcznie (tak się jej zdawało). Ale tuż drugi ożywiony temat: kolacja.

- Co, nie nakryte? Joasiu!

Joasia zabrała się do nakrywania.

Zaparzenie herbaty, zastawienie sera, szynki, bułek, masła, w odwodzie na kloszu owoców.

Te jej przygotowania przywróciły bratu całą jego pobłażliwość i wyższość: mój Boże, ta kolacja! No, w jej wyobrażeniu nawet wspaniała zapewne, w tradycji domowej utrzymana, bo i u rodziców wyglądałaby podobnie. Patrzył jak na dziecinną zabawę w obiad.

Był najstarszy z trojga rodzeństwa, o dziesięć lat starszy od niej, o dwanaście od drugiego brata, Stanisława. Ta najstarszość konserwowała się w nim w postaci autorytetu, którego poczucie należało mu się od nich.

- No i cóż, nie jesteś ciekawa, widzę, powodu mego przyjazdu?

Tak łatwo rozmawiało się dotąd (opowiadał o swoich dzieciach: Reni i Tomku), że niemal wyszła jej z pamięci cała ta,  prawdopodobnie przykra jakaś  sprawa.

- Ale owszem, właśnie o tem myślałam. O cóż to idzie?

On zaciągał się dymem ze spokojnem używaniem. Ta aktywność - manipulowanie papierosem, wciąganie i wypuszczanie dymu-zaznaczała mu przewagę nad nią, bezczynną. Joasia posprzątała ze stołu. Umyślnie to prze- czekał milcząc, jak siostra bez wyjaśnień zrozumiała.

- Otóż moja droga, rzecz jest taka. Idzie mi o ten dom na Zagrapiu.

To wyjaśnienie w pierwszej chwili zaskoczyło ją swoją niespodzianością. Ale zaraz stało się naturalne. Nawet były przedtem oznaki, bo narzekał w liście (nie korespondowali) na uciążliwość administrowania z Warszawy tym domem po rodzicach na Podkarpaciu. "Będzie pewnie chciał, żebym tam pojechała przypilnować jakiej naprawy, albo może w ogóle, żebym się tem za-jęła?"

- Otóż nie wiem, jak wy będziecie na to patrzyli-ale mojem zdaniem najlepiej go sprzedać. Właśnie trafia mi się pewna kombinacja...

- Sprzedać?

- Wiedziałem, że wy się oburzycie, ale poczekaj.

(Już to jego nierozróżnianie kolorów! Najpierw, wcale się jeszcze nie oburzyła; powtóre, przecież to ona, a nie Stach. Ale jemu było dogodnie odrazu ich traktować razem i schematycznie).

- Wcale się narazić nie oburzam, a co Stach powie, nie wiem. Może do ciebie co pisał?

- No, tak nie można przecież piłować. Nic do mnie nie pisał, bo mu nic o moich planach nie donosiłem, tak jak i tobie. Prosiłem go tylko, aby tu się ze mną zjechał w Krakowie. Powinien być, jeśli nie dziś, to jutro.

- No, ja mogłam się łatwo domyślić z twego listu z narzekaniem na trudności.

 

- Czego domyślić? Od tego do sprzedaży

- Małe pół kroku, które też zrobiłeś.

Brat przypomniał sobie z niezadowoleniem tę jej zwykłą szorstkość. Zupełnie, jakby chciała nic sobie nie robić z tego, co on powie. Jak dzieci, wieczne dzieci ci oboje. Trzeba jej to wytłumaczyć cierpliwie i spokojnie, on jeden ostatecznie musi za nich dwoje wszystko obmyślić i przeprowadzić.

- Mylisz się, moja Klarciu. Same trudności w administracji to zamało, aby wyrzec się tej bądź co bądź pamiątki. Mnie w każdym razie byłoby napewno milej zachować tę posiadłość. Zauważ, że skoro tylko ja, z nas dwu braci mam syna, tem samem jestem niejako najbardziej interesowany w zachowaniu -

- Och Boże, zostaw już te uzasadnienia, Zygmusiu. Zupełnie nie rozumiem dlaczego nie możesz tak samo przemawiać jako ojciec Reni, albo Stach, jako ojciec Jadwini.

- Ty, jako kobieta, nie możesz widać zrozumieć tego, co

-- No więc mnie, jako kobiecie, tego nie mów.

- Logika istotnie kobieca, Ale zawsze przecież chciałaś być męskim umysłem.

- Chciałam? No, to dawno przestałam chcieć.

- Pierwszy raz słyszę o tej rezygnacji na rzecz uczucia - ale owszem -

- O żadnej rezygnacji ani uczuciu nic nie było. Jest mi poprostu wszystko jedno, jaką etykietę się nalepi na mnie, na tobie, czy na kim bądź: że to mężczyzna, to kobieta, ten taki, ten owaki - a pod tem pozostaje, jak było, żywe stworzenie i niewiadomo, taksamo jak przedtem, jaki ma charakter, jakie komplikacje i możliwości.

Mówiąc to, czuła z niezadowoleniem, że wpada w ton ich dawnych, młodzieńczych dysput, w których się "wypowiadało swoje przekonania".

- No dobrze, zgoda, wszystko uznaję - czy jesteś zadowolona? To jest w każdym razie szczególne, jak wy, kobiety, nie macie zrozumienia interesów. Od godziny próbuję dojść do rzeczy - i co chwilę mi przerywasz.

Siostra zadowoliła się tym razem tylko miną, wysokiem podniesieniem brwi: niechże już istotnie powie po swojemu wszystko, z czem przyjechał.

Zaciągnąwszy się jeszcze kilka razy, jak dla urównania drogi swoim słowom i przywrócenia dystansu swemu autorytetowi, metodycznie wypuścił dym w górę i powrócił do kwestji sprzedaży domu na Zagrapiu.

- Kiedy nasi rodzice przed dwudziestu kilku laty to kupili-można powiedzieć, że naprawdę okazyjnie- miało wartość bardzo niewielką. Dom oczywiście na wartości nie przybrał. Ani fundamentów, ani piwnic - drewniany, żadnego komfortu - wiesz sama zresztą. Głównie grunt.

Słyszała dalej o jakiejś fabryce drenów, o surówce i o dachówkach, parcelacji, rozbudowie letniska - ale uwaga jej czepiła się po drodze tego "gruntu" - przeciez toTJyT ten przeszło dwumorgowy lasek, ten "rezerwat", tyle sprawiający radości ojcu i matce, jemu z powodu obfitości drobnego ptactwa, jej z powodu dzikich roślin, które tak wyjątkowo lubiła. Szczygły, sikorki, pliszki, pokrzewki, zięby, drozdy - przeróżne furknięcia, przeloty: kolorowe i szczebioczące trzepoty skrzydełek, zwinne przeskoki w gałązkach - i na różnych leśnych rozłogach nad strumykiem smółki, niezapominajki "żabie oczka", sasanki, żółte jaskry i różowe "bocianie noski" z rozetą karminowych liści. Troska o płoty, o wystraszanie kotów - ale kiedy oni oboje umarli, cóż może być warte to niby pielęgnowanie ich ulubionych miejsc, bez prawdziwego wejścia w ich rolę wobec tego wszystkiego?

Od śmierci   ojca, który   przeżył   matkę o kilka lat.

W… żadne z rodzeństwa tam nie jeździło nawet na wakacje, bo Zygmunt nie znosił pobytu na wsi bez komfortu, Stanisław woził chorą żonę co rok do Krynicy, a Klara -

- Ja, owszem, co pewien czas tam jeżdżę.

- Tak, ale te dwa, czy trzy tygodnie, to chyba za-mało, aby dlatego trzymać ten dom i grunt bezużytecznie stojące.

Istotnie, trudno było twierdzić, że dom i grunt nie stoją bezużytecznie. Ale buntowała się wobec perspektywy wydania tego obcym na zniszczenie. Sama jeździła tam zawsze tylko jak na cmentarz, ale to była jedyna forma dotknięcia dziś tej przeszłości. A tu zamknąć i tę bramę - już nic materjalnego, wszystko w sferę nię-dosięgalnej przeszłości? "Już tego łoni nigdy nie dogoni" - zrezygnowane dotknięcie strefy śmierci dotychczas jeszcze bezradnie ciężkiej.

- Drzewa oczywiście zaraz wytną - zauważyła jak do siebie.

- To już prawo właścicieli. Powtarzam ci zresztą, że mnie samemu jest przykro, ale w interesach niepodobna rządzić się lakierni argumentami. Zresztą i tak wycinają i kradną.

Klara słuchała z rezygnacją.

- Natomiast nasunęła mi się inna kombinacja. Jak wiesz, od dwu lat jeździmy do Zakopanego z powodu Reni. Szczególne, jak tej dziewczynie służą góry. To samo zresztą Tomek. Ada narzeka na pensjonatowe życie, ale jestem przekonany, że to oderwanie się od gospodarstwa robi jej dobrze. Trochę rozglądałem się tam po willach już w roku zeszłym, ale to przeważnie tandeta, że coś strasznego. No, ale ostatecznie w tym roku znalazłem coś odpowiedniego. Pojmujesz mnie: jeżeli mam płacić pensjonat za cztery osoby, to niechże się przynajmniej jednocześnie coś amortyzuje, niech się coś z tego skapitalizuje, co jest możliwe właśnie tylko przy posiadaniu domu.

- Więc chcesz kupić?

- Tak, ale idzie o gotówkę. Ja mam wszystko w "Lignozycie'', a niepodobna mi teraz wypuszczać z rąk udziałów, kiedy właśnie zaczynają coś przynosić. Zupełnie nieźle zresztą. Świeżo poczyniłem właśnie znaczne wkłady, nabyłem bardzo duże partje dębiny na Polesiu, ogromne wyręby. Wprost niebywały interes. Jeśli cię to zajmuje, opowiem ci to dokładnie przy sposobności, bo ma istotnie rzadkie epizody. Obecnie idzie zresztą tylko o pozwolenie na wyrąb, co po pokonaniu pewnych trudności... Ale muszę tam bywać niemal co miesiąc. Nieraz tak mi się składa, że wpadam do domu tylko w przejeździe z Polesia na Pomorze, do naszych tartaków w Bydgoszczy. Słowem pełne tempo - pojmujesz, że nie mogę brać z "Lignozytu" w takich warunkach. Otóż - o czem że to... aha, więc wycofywać z "Lignozytu" teraz niema sensu. Ale za to Zagrapie ofiarowują mi już dwadzieścia pięć tysięcy. Dawali piętnaście, a dojdą wyżej trzydziestu, już ja to zrobię. Na willi część może zostać na pierwszej hipotece.

- A ile żądają?

- Niby zażądali sześćdziesiąt, ale to takie zdaje się sondowanie. Ja myślę, że coś się da uzyskać - muszę to jeszcze omówić z adwokatem. To nie jest zresztą tak drogo. Właścicielką jest młoda osoba - wdowa - więc pojmujesz - pewne względy musi się...

- Mój Boże - czy taka ładna? Poczerwieniał nagle:

- Ty masz szczególne zamiłowanie do plotek!

Z takiem podrażnieniem rozduszał papieros w popielniczce, że i w siostrze zadrażniło się coś kpiąco. Powiedziała oficjalnie:

- Myślałam o willi. Cały jeszcze rozbłysły gniewem spojrzał na nią piorunująco i zajął się w obrażonem milczeniu wyborem i zapaleniem nowego papierosa.

Potem, ostro jak naganę, zaczął pochwałę swego planu: położenie, zalety budowy, rozkład pokoi, ewentualne korzystne odprzedanie. Jeden argument niezupełnie trafiał w drugi, były w tem jakieś nieszczelności, jakieś coś innego. Tyle pewne, że chciał tu czegoś, coś z tem łączył: no to niechże sobie kupi tę willę, czy inną - jego rzecz. W porównaniu z rodzeństwem był tak bogaty. - Ada kiedyś wspominała o przeszło sześćdziesięciu tysiącach rocznie, czy półrocznie? - skąd teraz ta chęć wciągnięcia w to ich także?

Klara spoglądała na niego z milczącem zastanowieniem. Nic ją to wszystko nie przekonywało:

- No, nie wiem, czy Nina zechce wyrzec się Krynicy. Jej to podobno najlepiej robi.

- Ach, to kwestja lekarza, ty jej nie znasz. Niech jej poradzi Zakopane, to będzie jej najlepiej robiło Zakopane.

I dalej rozwijał wysoką praktyczność i finansową zręczność tego planu. Co za porównanie z Zagrapiem. W takiej pustce, bez komfortu, bez atrakcyj, bez żadnych urządzeń - a porównać to z Zakopanem. Kijek na siekierkę!

- A jeśliby które z nas wolało wycofać swój udział?

- Bardzobym się dziwił - odpowiedział surowo. - Bardzobym odradzał. Wartość willi będzie rosła z rozwojem Zakopanego.

- Tak, ale jeśli kto jest za słaby finansowo, aby czekać na te zyski?

- Tego, wybacz, nie rozumiem. Więc póki pieniądz jest uwięziony na Zagrapiu, to nie jesteś za słaba finansowo, ale z chwilą, jak się przenosi na lepszy procent do Zakopanego, to jesteś?

- Nic w tem niema trudnego. Dopóki mamy dom na Zagrapiu, nie uważam tego wcale za pieniądze. Ale z chwilą, jakby się to sprzedało, leży przede mną pewna suma pieniędzy, którą mogę woleć obrócić na co innego, niż na posiadanie prawa do pokoju w tej willi.

- Zupełnie romantyczne czy poetyczne stawianie rzeczy. Chcesz, czy nie chcesz, ten dom przedstawia lokatę pieniężną, i to niezbyt szczególną. Przeniesienie kapitału do Zakopanego będzie operacją tylko korzystną.

- Dla mnie to są dwie zupełnie niewspółmierne rzeczy.

- Darujesz, Klarciu, ale to jest egzaltacja. Ja przecież także byłem bardzo przywiązany do rodziców, i nikt mi nie może zarzucić, abym nie był dobrym synem, i abym nie... Mówił,, mówił. W niej trzęsło się wszystko z obrzydzenia i niechęci. Poco gada. Już swoje znowu. Ich syn, tak samo jak ona, I tak się rozejść w życiu. Wszystko do dna obce, ani cienia wspólnego: "i nikt mi nie może zarzucić, abym nie był dobrym synem". To to jest ma-terjał do osądzenia przez widzów? Dla widzów. Oddech jej przystanął, przeszło przez nią ciężkie i ciemne zwalenie się wstrętu, żalu i oporów, i trochę zachwianym z nierównego tchu głosem starała się to zlikwidować:

- Zupełnie nie idzie o przywiązanie do "rodziców" (Termin ten w jej poczuciu był dziką urzędowością, u niej i Stanisława nigdy nieużywaną), ani o kontrolę twoich uczuć, czy obowiązków. (Jednak szło właśnie o to). - I musiała powtórzyć z naciskiem jeszcze raz:

- Zupełnie nie dlatego - aby odciąć się od jego sposobu brania tych rzeczy. - Wartość Zagrapia... zresztą, jeśli to sprzedasz... Nie, ja mam inne potrzeby, i do tej willi nie przystąpię - odetchnęła ciężko, ten napór minął. Odkaszlnęła i strzeźwiała do reszty. Minęło.

- Pozwól.  Nie  przesądzaj  nic  zgóry,  bobyś  mogła potem żałować. Pozwól. Zawsze twierdzisz, że zarabiasz ~1 dostatecznie temi twojemi projektami czy wzorami na kilimy, czy dywany - a w dodatku masz przecież emeryturę po mężu.  I  mieszkanie  własne:  położenie,  którego bardzo wielu może ci zazdrościć.

- Emerytura jest, jak wiesz dobrze, minimalna, bo Janek był za krótko... - a moje zarobki są chwiejne, i choć mi razem wystarcza, bo musi, to muszę także wyrzekać się bardzo wielu rzeczy. Gdyby mi się trafiła jakaś większa suma - takich dziesięć tysięcy - to nie wiem, czy choć połowę z nich dałoby się wypełnić.

- Czegóż się tak musisz wyrzekać? Masz chyba wszystko - potrzeby masz skromne... Widzę, że nawet trzymasz sobie służącą, co dawno zresztą powinnaś była zrobić.

- Służącą musiałam wziąć po wakacjach, kiedy byłam przez miesiąc chora, a ponieważ idzie zamąż w listopadzie, więc już do tego czasu...

- Tak się tłumaczysz, jakbym cię przyłapał na gorącym uczynku, z czego wnoszę, że twoje zasady społeczne czy socjalistyczne jeszcze nie wyszły z okresu...- i t. d. Mówił, a Klara z przykrem zdziwieniem stwierdziła, że istotnie tłumaczyła się - istotnie! Dlaczego? Pozostałość z dzieciństwa i młodości, starszeństwo tego brata, mającego za sobą tradycję (zwalczanego) autorytetu, bezwiednie wracającą i u młodszych i u niego w tym jego tonie zawsze trochę zgóry.

Odpowiedziała, pomijając ten epizod:

- O służącą zatem nie idzie, ale o inne rzeczy. Chcę mieć większą swobodę ruchów, chcę móc się ruszyć, wyjechać choć raz do Włoch, Francji, czy gdzieindziej...

- Jest! Ona musi jechać do Włoch! Ależ moja Klar-ciu, przecież nawet ja jeżdżę zagranicę bardzo rzadko, i to przeważnie z okazji zjazdów czy reprezentacji, gdzie wprost muszę być nietylko, jako fachowiec, ale i jako Polak, i...

- ...katolik - dokończyła w jego tonie.

- Moja droga... są rzeczy, które powinny być dla nas poza mniej czy więcej dowcipnemi aluzjami. A jeśli ty... jeśli dla ciebie, z twojemi socjalistycznemi przekonaniami, to nie istnieje, to z samego szacunku dla moich, dobrze ci znanych zasad...

W tej chwili zadzwoniono mocno do przedpokoju.

_ O wilku mowa - powiedział Zygmunt - pewno Stach. Trochę już późno, ale umówimy się na jutro.

Słuchali chwilę.

_ Przepraszani cię - Klara wstała - zdaje się, ze Joasia już śpi, więc muszę sama - i poszła otworzyć.

Zygmunt, spojrzawszy na swój złoty zegarek, schował papierośnicę, zapiął marynarkę, i zorientowawszy się, że siostra rozmawia w przedpokoju tylko z jakąś służącą, poszedł tam, aby się już pożegnać i pojechać do hotelu, gdzie miał zamówiony numer. Zaczynał się czuć zmęczonym, a jutro miał ważny dzień i chciał być zupełnie świeży i wypoczęty.

 

2.    DOLA.

Wysoka, cienka, z jasno-bezbarwną twarzą kobieta, od szyi po kostki długo i czarno ubrana, w czarnym szaliku na włosach (Żytka - ani chybi), stała przy drzwiach wejściowych, niezupełnie domkniętych. Przez szparę ciągnął dojmujący chłód, od którego rozgrzany Zygmunt wstrząsnął się nagle.

- Ja już idę - powiedział do siostry - jutro przyjdziemy do ciebie obaj ze Stachem (o ile przyjedzie) około dwunastej i zapraszam was oboje do Grandu na obiad - możesz?

- W tej chwili. Poczekaj chwilę, zaraz. Odpowiadała jemu, ale cała jej uwaga była przy rozmowie z tą obcą.

- A państwo Bratkowscy nie wiedzą? - spytała.

Wysoka w czerni odpowiadała monotonnie, jakby urzędowo czytała niezrozumiały wyrok, z pewnem pa-tetycznem zadowoleniem:

- Także byłam, bo mi pani mówiła, ale powiedzieli, że nie wiedzą. Pani mówiła tak, żebym potem poszła do pani, że może pani niewątpliwie pamięta, albo że pani sobie przypomni, że kto może będzie wiedział.

- A skądże ja mogę pamiętać, kiedy nigdy nie wiedziałam! - żachnęła się Klara w swojem widocznem zmartwieniu, i zaraz powtórzyła to samo poprawnie spokojnym  tonem,  ale  już  myśląc  dalej:   nie,   nie,  ja nie wiem...

- To ze znajomego państwa może pani kogo powie, tobym poszła.

- No, a ci państwo na Poselskiej?

- Tam tyż byłam, jeszcze nawet popołudniu, zaraz potem.

- A gdzie mieszka pani Wojnowiczowa?

- Na Biskupiej, ałe ja nie wiem numeru, tylko tak trafię.

- Ale ja jej nie znam - powiedziała Klara, jak do siebie.

- O co idzie? - zapytał Zygmunt, który tymczasem ubrał się w płaszcz i miał wrażenie asystowania jakiejś grze zgadywanej, nienaturalnie przykrej i zaprzątającej.

- Ach Boże! Jedna pani jest niemal w agonji i idzie o adres jej córki, boby trzeba koniecznie do niej zatelegrafować - a nikt nie wie.

- Pan doktor Mazurek powiedział, że pani Prozorowa może rana nie doczeka, ale że jeszcze miał przyjść - oznajmiła służąca z pewną siebie i wskutek tego powściąganą doniosłością.

Zygmunt chciał już skończyć i wyjść. Chciał spać. Ta służąca odzywała się niepytana, to go drażniło. Zwrócił się wyłącznie do siostry:

- Jak nie wiesz, to trudno, nic nie pomożesz. Klara stała od chwili bezradnie, szukając widocznie w myśli. Niecierpliwiło go to niezdecydowanie:

- Ale przecież chora chyba ma ten adres? - spytał. Odpowiedziała machinalnie, ciągle zaprzątnięta swoim namysłem:

- Jest nieprzytomna - a zresztą - kto wie, czy go wogóle miała...

- Pani Prozorowa chciała coś wypowiedzieć, ale że nie może wcale mówić tym swoim językiem, bo jej odjęło    mowę    -    wyrecytowała    jednostajnie    służąca w czerni.

Klara sięgnęła po swój płaszcz. Pomógł jej odruchowo, jednocześnie pytając z dezaprobatą:

- Jakto? Wyjdziesz?

- O tej porze! Blisko dwunasta! Przecież trudno, żebyś biegała po mieście i budziła Bogu ducha winnych ludzi!

- Przyszła mi jeszcze jedna rzecz na myśl, coby można zrobić.

- To najgorzej, że tak późno, ale właśnie dlatego. Mnie może łatwiej odpowiedzą, niż gdyby Kostusia poszła sama. Trzeba spróbować; cóż robić. No to chodźmy. Zapal, proszę cię, na schodach, a ja tu pogaszę.

Przekręcił kurek i mdła żarówka na nagiej, czystej ścianie zapaliła się znowu. Klara zamykała drzwi. Zeszli wszyscy troje po gołych schodach, wzdłuż chudej, żelaznej balustrady, koło okna z wyłuszczonym parapetem. Otworzyła swoim kluczem bramę. Przy zamykaniu zagrzmiało głuche i dalekie echo, jakby coś zapadało w głębokie lochy.

Deszcz przestał padać. Mokre ulice świeciły pod elek-trycznemi latarniami, jak posadzka balowej sali. Było czysto, cicho, pusto. W kamienicach, od góry do dołu ciemnych, czuło się głęboki, ciepły sen; nieobecność jawy, a rozpełzywanie się na jej miejsce snów, jak nieznanych, pociemku kwitnących roślin. Zrzadka, tu i tam, oświetlone okna były tylko inną odmianą tego zastąpienia jawy: działo się za niemi o tej porze coś niewiadomego, dziwnego. Ciche kroki idącej trójki głośno odbrzmiewały.

- Gdzie idziemy? - zapytał Zygmunt.

- Ty musisz być przecież zmęczony - że też ja o tem nie pomyślałam! Najlepiej idź do swego hotelu. Jutro się zobaczymy.

Stanęła, aby się z nim pożegnać. Zygmunt miał ten właśnie zamiar. Ale kiedy siostra go wypowiedziała, dla zaznaczenia uprzejmości zaczai się opierać, miękko i bez zwykłej stanowczości tonu:

- Jakżeż ja tak zostawię ciebie samą, o tej porze... Zaśmiała się:

- No, no, bez humorystyki. Bardzo ci, oczywiście, dziękuję. Ale naprawdę, że mi nic nie pomożesz. Kostusia zaprowadzi mnie do jeszcze jednych ludzi, których numeru nie pamięta, a ja ich nie znam. Podobno tam znają tę panią.

- Co za Kostusia?

Pokazała ledwie znacznym ruchem torebki wysoką służącą, która stała nieruchomo, odbijając się długim, czarnym słupem w lustrzanym asfalcie.

- Ach, oczywiście. Istotnie jestem trochę zmęczony i mam jakieś dreszcze. A zatem do widzenia-i życzę ci szybkiego znalezienia adresu tej pani - jak się nazywa?

- Helmerowa. Cofnął się.

- Jak?  Helmerowa?

- No tak. Znasz ją?

- Niska,  brunetka?  z zielonemi  oczami?

- Nie wiem, ja jej nie znam.

- Istotnie! No - istotnie! Co za zbieg okoliczności. Właściwie znam ja niewiele - i to do niej teraz idziesz?

- Nie, ona jest tą córką pani Prozorowej, i szukam jej adresu. A może ty co wiesz?

- To jest córka! Ależ ona pow...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin