Bohdan Petecki - Wiatr od slonca.pdf

(1050 KB) Pobierz
Bohdan Petecki
Wiatr od słońca
1980
1
Tuptaczek, szampana!
Dochodziło południe. Słońce ukazało się nad rosnącymi w ogrodzie sosnami i
promieniami przestrzeliło szklaną ścianę pokoju. Snop światła padł na lekko wypukłą
tarczę
ekranu. Cały wielopiętrowy człon zawiłego wzoru zniknął pod jasnozłotym, ognistym
lśnieniem.
Maciek syknął ze złością i szybko wdusił mały klawisz u dołu pulpitu. Szklana ściana
natychmiast nasiąkła zgaszoną czerwienią, ekran przestał puszczać słoneczne zajączki, ale
wspaniały wzór zdążył już z niego uciec.
- Rupieć!
- Czy dobrze cię zrozumiałem? - spytał przesadnie uprzejmym tonem głośnik
umieszczony z boku ekranu.
- Nic, nic - wycofał się pośpiesznie chłopiec. Nie czas było teraz przypominać
domowemu komputerowi, że słówko „rupieć” zastępuje najmłodszej latorośli rodziny
Całków
absolutnie wszystkie wykrzykniki, jakimi ludzie zwykli obwieszczać światu o swoim
podenerwowaniu. Wątpliwe zresztą, czy komputer, jako bądź co bądź martwa maszyna,
zechciałaby uwierzyć, że w ustach Maćka to słówko wcale nie musi dotyczyć starych,
zepsutych sprzętów, ale że równie dobrze odnosi się do każdej irytującej niespodzianki
czy
jakiejkolwiek niemiłej sytuacji. A poza tym cenne sekundy uciekały bezpowrotnie.
Wprawdzie trening to jeszcze nie zawody, jednakże zakłócenie szybkiego rytmu zadań i
rozwiązań musiało wpłynąć na obniżenie wartości sprawdzianu, zniekształcić prawdziwy
obraz umiejętności kandydata na mistrza Astroniady, złotego medalistę Sześcioboju
Planetarnego.
- Powtórz pytanie - powiedział prędko chłopiec.
- Powtarzam - zgodził się od razu głośniczek. - Oto dane dotyczące położenia statku
wzywającego pomocy - na ekranie odżyły cyfry i znaki. - Kto pierwszy zdąży na ratunek;
ty
czy rakieta znajdująca się teraz w sektorze AX-7?
Maciek zastanowił się chwilę, po czym przebiegł palcami po klawiaturze komputera.
- Krótszą drogę ma pilot z sektora AX-7 - odczytał wynik. - Ale ja także muszę
polecieć. W pobliżu nie ma żadnego innego statku, który mógłby ubezpieczać tamtą
rakietę w
czasie akcji.
- Dobrze. Piłka spada na pole F-2!
- Przebijam na Z-l - odpowiedział Maciek wpatrzony w ekran, na którym teraz
panowała gwiezdna, kosmiczna noc.
- Dobrze. Wymień przynajmniej trzy nazwiska kompozytorów symfonii olimpijskich
z dwudziestego pierwszego i dwudziestego drugiego wieku.
- Co?…
- Nie zrozumiałeś pytania? Wymień przynajmniej trzy…
- Zrozumiałem - przerwał, niecierpliwie Maciek. - Nie wiem - dorzucił hardo.
- Niedobrze - stwierdził obojętnie głośnik, po czym wyrecytował pięć nazwisk. -
Zapamiętasz? Czy mam powtórzyć?
- Nie wiem, czy zapamiętam, ale nie powtarzaj. Chcę startować w zawodach, a nie
grać na flecie.
- Niedobrze.
- Rupieć!
- Słucham? - zagadnął aksamitnym głosem komputer.
Chłopiec przełknął głośno ślinę.
- Powtórz te nazwiska - wycedził przez zęby.
- A teraz ty - zażądał nieustępliwie głośnik, spełniwszy ostatnie polecenie. I Maciek
posłusznie powtórzył.
- Dobrze. Piłka spada na pole C-3!
- Przebijam na Z-2!
- Dobrze. Przed tobą meteoryt lecący z szybkością dziewięćdziesięciu dwóch
kilometrów na sekundę. Zderzenie czołowe za osiemnaście sekund,
- Strzelam - odpowiedział bez namysłu Maciek. - Jeśli meteoryt leci z szybkością
większą niż osiemdziesiąt kilometrów na sekundę, to znaczy że przybywa spoza Układu
Słonecznego. Takie meteoryty są niebezpieczne, kiedy znajdą się na torze statku, i wolno
je
zniszczyć. Meteoryty układowe podlegają ochronie.
- Dobrze. Gdzie znajduje się meta biegu Mars-maratońskiego?
- U stóp Pomnika Człowieka.
- Dobrze. Data bitwy pod Maratonem?
Rytm pytań i odpowiedzi uległ ponownemu zakłóceniu. Przez chwilę w pokoju
panowała cisza.
- Nie zrozumiałeś… - zaczął komputer, ale Maciek i tym razem nie pozwolił mu
skończyć. Zdusił w sobie pewne dwusylabowe słówko i powiedział grobowym głosem:
- Nie pamiętam.
- Niedobrze. Rok czterysta dziewięćdziesiąty przed naszą erą.
- Ale ja nie będę biegał przed naszą erą, tylko teraz, w roku…
- Niedobrze - z kolei przerwał głośnik.
- Bitwę pod Maratonem stoczono w roku czterysta dziewięćdziesiątym przed naszą erą
- ustąpił bez przekonania chłopiec.
- Dobrze. Alarm trzeciego stopnia.
- Zgłaszam swoją pozycję najbliższej bazie, po czym rozpoczynam nasłuch we
wszystkich pasmach częstotliwości.
- Dobrze. Koniec treningu.
Na tarczy ekranu, z czarnej nocy wszechświata wychynęła uśmiechnięta twarz
wychowawcy klasy, matematyka Pawła Kulskiego.
- Całkiem nieźle - powiedział z uznaniem. - Refleks: sześćset dziewięćdziesiąt sześć
punktów na siedemset możliwych, umiejętności: sześćset siedemdziesiąt punktów,
teoria… -
pan Kulski zawahał się przez moment - no cóż, szczerze mówiąc teoria nie jest twoją
najmocniejszą stroną.
- Pytania są jakieś takie dziwne - bąknął z urazą Maciek.
Uśmiech matematyka stał się nieco melancholijny.
- Są dość wszechstronne… zgodnie z regulaminem zawodów. Ale nie martw się -
Kulski mrugnął pocieszająco - za to świetnie biegasz.
- Startuję jako przyszły specjalista - uniósł się honorem Maciek. - Dziękuję za
uznanie, ale Astroniady nie wygrywa się nogami.
Wychowawca spoważniał i zatroskał się.
- Już od kilkuset lat każdy naukowiec, jeśli chce czegoś dokonać, musi być specjalistą
- powiedział. - Ale im więcej w naszym świecie badaczy, którzy pracują w jednej, wąskiej
dziedzinie, tym bardziej potrzebujemy światłych ludzi, interesujących się wszystkim, co
Zgłoś jeśli naruszono regulamin