David Brin - Trzeci i szosty zmysl.pdf

(190 KB) Pobierz
DAVID BRIN
TRZECI I SZÓSTY ZMYS³
Siedzê opieraj¹c siê o drewnian¹ powierzchniê baru. Gra perkusja. Wokó³ snuje siê dym.
Niczym oszala³e zwierzê, moje uczucia wyrywaj¹ siê spod kontroli. Przez ostatnie noce
prawie nie spa³em, lêkaj¹c siê snów, które znowu powróci³y… oczy na niebie… p³on¹ce
zbocza.
Nawet po tylu latach, tamten przeklêty dzieñ wyrywa ze mnie wspomnienia, niczym
przesycone wilgoci¹ ³achmany wyci¹gane ze sterty starych ubrañ - rzeczy, o których
myœla³em, ¿e zagrzeba³em je wystarczaj¹co g³êboko.
W tej chwili na przyk³ad nie mogê zapomnieæ, jakim dziwakiem wydawa³ mi siê mój
ojciec, gdy by³em dzieckiem.
By³ surowy, cholernie surowy. Kiedy tylko przy³apa³ mnie na k³amstwie, kara³ mnie dwa
razy. Najpierw zabiera³ mnie do domu i wyg³asza³ rzeczow¹ pogadankê o tym, jak to
niemoralnie jest mówiæ k³amstwa, jak prawdziwy mê¿czyzna stawia czo³o prawdzie i
inne
takie bzdury. Potem kaza³ mi siê pochyliæ i obserwowa³ jak „mê¿nie” kuli³em siê pod
pasem.
Ta czêœæ by³a jeszcze w porz¹dku. Nie lubi³em pogadanki, ale on nie bi³ zbyt mocno.
PóŸniej, tego samego dnia by³em tak wystraszony, ¿e ledwo mog³em oddychaæ. Jak ju¿ o
tym mówiê, to myœlê, ¿e kara³ mnie trzykrotnie, za ka¿dym razem kiedy zauwa¿y³, ¿e
k³amiê… Lanie w domu, chiñskie tortury oczekiwania, a potem mordercze sprz¹tanie za
gara¿em za to, ¿e da³em siê z³apaæ.
To oczekiwanie by³o chyba po to, ¿ebym móg³ spokojnie pomyœleæ jak mog³em
poradziæ sobie bez k³amstwa, albo wymyœliæ lepsze - takie bez s³abych punktów.
Kiedy mnie beszta³, zawsze powtarza³, jak g³upio jest marnowaæ nieprawdê, ¿e czyjaœ
wiarygodnoœæ jest tak wa¿na do przetrwania jak oddychanie, energia ¿yciowa i
umiejêtnoœæ pozyskiwania przyjació³. Mój ojciec ju¿ taki by³. W domu próbowa³
nauczyæ
mnie, ¿ebym by³ moralny i prawy. Na zewn¹trz, w mroku, dzia³a³ jak gdybym jutro mia³
byæ
porzucony w Amazonii, na Diabelskiej Wyspie, albo na najg³êbszej i najmroczniejszej
Wall
Street. Jego celem by³o dopilnowaæ, ¿ebym by³ szlachetny… nawet w d¿ungli.
Jedn¹ z dobrych rzeczy, które mogê o nim powiedzieæ, to to, ¿e siê nigdy nie wœcieka³,
kiedy mówi³em mu w oczy, ¿e jest œwirem. Œmia³ siê tylko i mówi³, ¿e to ciekawe
stwierdzenie, a do jego obowi¹zku nauczenia mnie przetrwania nie nale¿y kszta³towanie
moich opinii.
W ca³ym tym dymie, ha³asie i wij¹cym siê strumieniu wspomnieñ, po raz pierwszy
objawia mi siê, ¿e mój stary móg³ mieæ racjê. Byæ mo¿e mia³ przeczucie, ¿e skoñczê w
miejscu takim jak to - œcigany i w potrzasku, z ¿yciem moim zale¿nym od
wiarygodnoœci
k³amstwa.
Te oczy na niebie, wci¹¿ powracaj¹. I ten obraz p³on¹cej góry. Próbujê to odtr¹ciæ,
odrzuciæ ale inny obraz nadchodzi, nieproszony, niechciany… Ksiê¿yc…
Hej, nie jestem niepiœmienny, choæ moje ¿ycie zale¿y od tego, ¿ebym na takiego
wygl¹da³. To tak jakby Bogart mówi³ do Bacall: „Ja studiowa³ i potrafi czytaæ”. Po prostu
dobrze siê przystosowujê. A teraz, muszê staæ siê Chuckiem. Wzmacniam Chucka.
Naturalnie Chuck wygl¹da tak jak ja. Tego nie mog³em zmieniæ. Jest wielkim facetem z
szerokimi barami, a wszystko to ma coœ z metr dziewiêædziesi¹t. Wygl¹da groŸnie.
Codziennie podnosi ciê¿ary i przebiega wiele mil wzd³u¿ brzegu rzeki. Ma starego
Harleya
rozw³óczonego po swoim pokoju i ca³y czas s³ucha telewizji albo audycji country.
Chuck pije w miejscowych barach. Ogl¹daj¹c mecze rugby klnie na wszystkich z³ych
rozgrywaj¹cych. Uwielbia te¿ ryæ ziemiê swoim motorem krosowym. Czasami, kiedy
pêdzi
na nim, przeklina, ¿eby sobie ul¿yæ. Nigdy jednak nie traci w tym umiaru.
Czyta magazyny motocyklowe i instrukcje naprawy z wyg³odnia³ym przestrachem. Nie
mo¿e przeczytaæ wiêcej ni¿ szeœciu czy oœmiu zdañ, aby nagle nie spojrzeæ z lêkiem w
górê, jak gdyby obawia³ siê, ¿e ktoœ go przy³apie lub zabije.
Poza tym, raczej nie czyta. Jest w pe³ni kwalifikowanym przedstawicielem proletariatu, a
przynajmniej ma tak¹ nadziejê. Mo¿e nied³ugo siê o¿eni…
( … Księżyc… Gwiazdy boleśnie promienieją…. Szkarłatne, o kocich źrenicach
oczy… )
Co to by³o? Trzêsienie ziemi? Czy to dr¿y bar, czy moja rêka?
Mo¿e przez jakiœ czas powinienem trzymaæ siê z dala od prowokacyjnych tematów.
Jednak póki stojê tutaj mrucz¹c coœ do nieistniej¹cego s³uchacza w mojej w³asnej g³owie,
równie dobrze mogê dodaæ kilka szczegó³ów. To zabije trochê czasu.
By³eœ kiedyœ wykidaj³¹? Mówisz „nie”, mój zmyœlony przyjacielu? Pozwól wiêc, ¿e
wyt³umaczê ci kilka rzeczy. To nie³atwa robota. Tacy poznaj¹ wszystkie panienki. To
chyba
rodzaj fascynacji, któr¹ kobiety czuj¹ do tych krzepkich brodatych typków, którzy siedz¹
samotnie, z czujnym spojrzeniem, du¿¹ latark¹ w kieszeni i piwem, które ca³y wieczór stoi
nietkniête. Mo¿e to myœl, ¿e jest jakiœ wielki ogier, którego jedynym celem ¿ycia jest
upewniæ siê, ¿e jeœli same tego nie zechc¹, ma³e dziewczynki bêd¹ zostawione w spokoju
wewn¹trz, albo w pobli¿u Yankee Dollar.
Tak czy inaczej, dziewczyny zawsze flirtuj¹ z Chuckiem. On nie ma nic przeciw temu, ale
ja tego nie cierpiê. Ich oczekiwania denerwuj¹ mnie. Nie lubiê jak obcy patrz¹ ze zbyt
bliska.
Na pewno ¿aden z Nich - potworów, które mnie œcigaj¹ - nie móg³by przebraæ siê za
m³od¹
kobietê. Szczególnie jeœli pamiêtaæ, jaka moda ostatnio panuje.
Chc¹c sp³awiæ te panienki, kaza³em dziewczynie Chucka, ¿eby z nim by³a. Cholera, to nie
ich wina. Ani Chucka.
Tyle o lekcji wykidaj³y numer jeden. Rada numer dwa to znaleŸæ lokal, w którym
przesiaduj¹ dzieciaki. To o wiele bardziej wkurzaj¹ce, z minuty na minutê, ale o ca³e niebo
lepsze to, ni¿ pracowaæ, umieraj¹c z nudów, w jakimœ barze topless. Zw³aszcza jak jakiœ
pijak wskakuje na scenê ¿eby zatañczyæ z Dziewczyn¹ i ty te¿ musisz wskoczyæ, ¿eby z
szerokim uœmiechem i po przyjacielsku zaproponowaæ mu zejœcie ze sceny i piwo.
Biedna
Dziewczyna ma wtedy og³upia³y uœmiech na twarzy i tylko malutkie bikini na ty³ku, a
ka¿dy
w lokalu widzi tê wielk¹ latarkê, któr¹ masz za plecami. Ty wtedy zastanawiasz siê, czy
twoje
zwieracze wytrzymaj¹, bo pijak ma przy barze jeszcze szeœciu równie „przyjaznych”
kumpli.
Coœ takiego zdarzy³o siê dwa razy w Weed, zanim nie odszed³em. Ma³o co nie straci³em
reputacji ³ami¹c kark jakiemuœ g³upiemu Indianowi.
Weed by³o podobne do Crescent City, wilgotne i zjadliwe. Tylko tutaj mg³a tworzy siê z
py³u morskiego i jej ³awice sun¹ wzd³u¿ rzeki aby stoczyæ potyczkê z górami. W Weed
porann¹ mg³¹ by³y roje komarów.
Dzieciaki, które przychodz¹ do Yankee Dollar pos³uchaæ country i swoich starszych braci
i sióstr pij¹cych piwo, nie wiedz¹ jeszcze, jak sprawiaæ k³opoty. S¹ jeszcze przywi¹zane do
dzieciêcych zapachów i trosk dorastania. Pamiêtam, jak to by³o, kiedy by³em w ich wieku,
wiêc staram siê byæ tolerancyjny. To œmieszne, ¿e dziœ mogê sobie przypomnieæ takie
rzeczy sprzed dwudziestu lat, a do niedawna nie by³em w stanie zatrzymaæ w pamiêci
wiêcej
ni¿ tygodnia. Dziœ widzia³em odrzutowiec lec¹cy wysoko po niebie. Jakiœ szybki, ma³y
myœliwiec. Sprawi³, ¿e zamyœli³em siê.
Pomruk silników… urastaj¹cy niczym fanfary Beethovena… œmiech i wspania³y
lot…
Przestañ! Zostaw to! Co siê ze mn¹ dzieje? Sk¹d nadchodz¹ te wizje?
Zignoruj je! To w³aœnie zrobiê. Nigdy nic takiego siê nie zdarzy³o…. Pomyœl o czymœ
innym. Pomyœl o dzieciakach. Pomyœl o dzieciakach i radach wykidaj³y.
Chyba wystarczaj¹co je lubiê. Jednak obserwujê uwa¿nie. Najgorsze, co zwykle robi¹, to
próbuj¹ przemyciæ na zewn¹trz kufle, albo zapaliæ skrêta w k¹cie. Szybko ich ³apiê i
zdoby³em sobie s³awê najbystrzejszego oka w moim fachu.
Nie mo¿e byæ mowy, ¿ebym przed jakimœ sêdzi¹ t³umaczy³ siê za wspó³udzia³ w
przestêpstwie. Sêdzia móg³by byæ jednym z tych, których Oni obserwuj¹. Wywêsz¹ mój
zapach i pyk! Ju¿ i po mnie i po Chucku.
- Hej, Chuck!
- Czeœæ. Czego chcecie? - wrzeszczê. Wrzeszczy znad skraju baru ju¿ pe³ny Chuck.
Stoj¹ w drzwiach, trzy metry ode mnie - trzech ubranych w drelichy wyrostków wysokich
jak sosny, z rzadkimi w¹sikami i pryszczami. Maj¹ zamiar wnieœæ coœ, co ³atwo bym
znalaz³. Chc¹ wiêc odwo³aæ siê do mojego poczucia kole¿eñstwa. Uœmiecham siê.
- Czeœæ, Chuck. Mo¿emy wnieœæ trochê piw? Jesteœ w porz¹dku. Bêdziemy je trzymaæ
pod sto³em.
Zmieñ wyraz twarzy na grymas.
- Nie, do licha. Wynieœcie to na zewn¹trz! Wypijcie w domu i wróæcie. Albo lepiej wcale
nie wracajcie!
Œmiej¹ siê i krzywi¹ na mnie. Ja te¿ siê krzywiê, ¿eby zachowaæ twarz, ale dziœ nie
wk³adam w to serca.
Piêæ minut póŸniej wracaj¹. S¹dz¹c po tym jak chwiej¹ siê i chichocz¹ puszczaj¹c do mnie
oko, musieli wychlaæ chyba ca³¹ paczkê piw. Jezu! Pamiêtasz jak piliœmy, a¿ nasze
brzuchy
by³y pe³ne piwa? Robiliœmy to, bo ch³opak musi mieæ jakiœ rytua³ przejœcia, ¿eby
zadziwiæ dziewczyny. Przecie¿ ju¿ nie wysy³amy m³odych mê¿czyzn po pióra or³a.
Teraz rada numer trzy. Musisz polubiæ swoj¹ klientelê, nawi¹zaæ porozumienie. Ale nigdy
nie b¹dŸ zbyt blisko, bo zwariujesz.
Powierzchnia baru jest g³adka jak klawisze z koœci s³oniowej, jak wypolerowane
do po³ysku spojenie w solidnym samolocie…
Gdy zamykam oczy rytm perkusji zlewa siê z ha³asem t³umu i zdaje siê byæ
rykiem silników. Czerwona mgie³ka pod powiekami zmienia siê w ogieñ…
Ogieñ na zboczu.
Moje palce naciskaj¹ dŸwignie, œciêgna natychmiast pomrukuj¹ niczym do
muzyki Strawiñskiego…
A oczy Parmina by³y szkar³atne.
Zignoruj to! Przestañ! W wiruj¹cych oparach tytoniowego dymu Ch³opaki z B³êkitnej
Grani graj¹ teraz szybki kawa³ek. Domyœlam siê, ¿e w dymie s¹ te¿ inne sk³adniki, ale
trudno
powiedzieæ jakie. Mój wêch nie jest ju¿ taki jak dawniej. Prawdê mówi¹c - z powodów, w
które nie chcia³bym siê zag³êbiaæ - mo¿na przyj¹æ, ¿e ju¿ nie istnieje. Szybko przebiegam
okiem przez salê, aby upewniæ siê, ¿e nikt zbyt otwarcie nie szykuje skrêta. Nie lubiê
psuæ
komuœ zabawy.
Ch³opakom z kapeli mogê zaufaæ. Na pewno dodaj¹ tej prowincjonalnej muzyce niez³e
uderzenie. Tañcz¹cy na parkiecie podskakuj¹ i wrzeszcz¹ “iiihaa” - mieszczañsk¹ wersjê
okrzyku ludzi prerii. Chuck lubi tê kapelê. Raz upi³ siê z nimi i naprawia ich motory za
mniej
ni¿ normalnie ¿¹da. Raz, kiedy trochê za du¿o wypi³, da³ siê namówiæ na przy³¹czenie siê
do
nich z po¿yczon¹ harmonijk¹. Chcia³ tylko trochê popajacowaæ, ale da³ siê ponieœæ.
Pochyli³
siê nad organkami i zagra³.
Kiedy doszed³em do siebie t³um wiwatowa³, Ch³opaki poklepywali mnie po plecach, a ja
mru¿y³em oczy do reflektora dziwi¹c siê, jak dopuœci³em, ¿eby coœ takiego siê sta³o.
W tamtej chwili prawie opuœci³em miasto, ale w³aœnie wtedy Elise z³ama³a rêkê, gdy
pierwszy raz by³a na krosach. Chuck chyba czu³ siê trochê winny, wiêc zosta³em.
Przedziwne szkar³atne oczy - zmru¿one, o kocich Ÿrenicach. Uœmiech subtelny
Zgłoś jeśli naruszono regulamin