Daniel Silva - Upadly aniol.pdf

(1284 KB) Pobierz
Daniel
Silva
Upadły anioł
The Fallen Angel
przełożyła Agnieszka Andrzejewska
Dla Louisa Toscano, który jest przy mnie od samego początku.
I jak zawsze, dla mojej żony, Jamie, i moich dzieci, Lily i Nicholasa.
Strzeż się rozlewu krwi. Bądź czujny,
bo możliwość ku temu nigdy nie śpi.
Saladyn
SPIS TREŚCI
Część pierwsza …………….MIASTO UMARŁYCH
Część druga …………………MIASTO BOGA
Część trzecia ……………….STUDNIA DUSZ
Część czwarta ……………..EGO TE ABSOLVO
Od Autora .
Podziękowania
Część pierwsza
MIASTO UMARŁYCH
1.
WATYKAN To Niccolò Moretti, dozorca Bazyliki Świętego Piotra, dokonał odkrycia,
od którego wszystko się zaczęło. Stało się to o godzinie szóstej dwadzieścia cztery, jednak
z powodu całkiem niewinnego błędu przy przepisywaniu w pierwszym oficjalnym
oświadczeniu Watykanu podano szóstą czterdzieści dwie. Była to jedna z licznych,
mniejszych i większych, omyłek, z powodu których wiele osób doszło do wniosku, że
Stolica Apostolska ma coś do ukrycia. I faktycznie, miała. Kościół rzymskokatolicki, jak
stwierdził pewien znaczący dysydent, od odejścia w zapomnienie dzieli tylko jeden
skandal. Ostatnią rzeczą, której potrzeba teraz Jego Świątobliwości, są zwłoki w świętym
sercu chrześcijańskiego świata.
Skandal zdecydowanie nie był tym, czego spodziewał się tego ranka w bazylice Niccolò
Moretti. Zjawił się w Watykanie godzinę wcześniej niż zwykle. W ciemnych spodniach i
popielatym płaszczu do kolan był prawie niewidoczny, gdy szedł śpiesznie przez
pogrążony w mroku plac w kierunku schodów bazyliki. Zerknąwszy w prawo, ujrzał
światła palące się w oknach na trzecim piętrze Pałacu Apostolskiego. Jego Świątobliwość
papież Paweł VII już był na nogach. Moretti zastanawiał się, czy Ojciec Święty w ogóle
spał tej nocy. W Watykanie krążyły plotki, że dręczy go ostatnio bezsenność, że noce
spędza, pracując w prywatnym gabinecie lub spacerując samotnie po ogrodach. Dozorca
widział to już nieraz. Z czasem oni wszyscy tracili zdolność snu.
Moretti usłyszał za plecami jakieś głosy. Odwrócił się i ujrzał, jak z mroku wyłania się
dwóch księży z kurii. Zajęci ożywioną rozmową, pomaszerowali w stronę Spiżowej
Bramy, nie zwracając na niego uwagi, i znów wtopili się w ciemność. Rzymskie dzieci
nazywały ich
bagarozzi
- czarnymi żukami. Moretti użył tego słowa raz w życiu, jako
dziecko, i został wówczas zrugany przez samego papieża Piusa XII. Od tamtej pory nigdy
już go nie wypowiedział. Gdy człowiek dostanie reprymendę od Namiestnika
Chrystusowego, nie powtórzy już swego błędu.
Wszedł po stopniach bazyliki do portyku. Do nawy głównej prowadziło pięcioro drzwi.
Wszystkie były zamknięte na stałe, z wyjątkiem tych na samym końcu po lewej,
zwanych Bramą Śmierci. Stał w nich ojciec Jacobo, meksykański duchowny, wychudzony,
o siwych włosach sterczących jak słoma. Odsunął się, by zrobić miejsce Morettiemu, po
czym zamknął drzwi i opuścił ciężką antabę.
- Wrócę o siódmej, żeby wpuścić twoich ludzi - rzekł ksiądz.
- Uważaj tam na górze, Niccolò. Nie jesteś już pierwszej młodości.
Duchowny odszedł. Moretti zanurzył palce w wodzie święconej, przeżegnał się i ruszył
przed siebie środkiem ogromnej nawy. Ktoś inny pewnie stawałby co chwilę, by rozglądać
się z podziwem, on jednak sunął do przodu jak człowiek, który właśnie wszedł do
własnego domu. Jako szef sampietrini, oficjalnych dozorców Bazyliki Świętego Piotra,
przychodził tu co rano przez sześć dni w tygodniu od dwudziestu siedmiu lat. To dzięki
Morettiemu i jego ludziom bazylika świeciła niebiańskim światłem, podczas gdy inne
wielkie kościoły europejskie zdawały się wiecznie pogrążone w mroku. Moretti uważał
się nie za papieskiego sługę, lecz za partnera w przedsiębiorstwie. Do papieży należała
piecza nad miliardem katolickich dusz, ale to Niccolò Moretti troszczył się o Bazylikę
Świętego Piotra, symbolizującą ich władzę na ziemi. Znał każdy centymetr kwadratowy
tej budowli, od wierzchołka kopuły Michała Anioła do głębokich krypt - wszystkie
czterdzieści cztery ołtarze, dwadzieścia siedem kaplic, osiemset kolumn, czterysta
posągów i trzysta okien.
Wiedział, gdzie coś pęka, a gdzie przecieka. Wiedział, kiedy budowla ma się dobrze, a
kiedy coś jej dolega. Bazylika, gdy zdarzyło jej się przemówić, szeptała swoje sekrety do
ucha Niccola Morettiego.
W murach bazyliki zwykli śmiertelnicy wydawali się mniejsi, karleli. Moretti, idąc w
kierunku Ołtarza Papieskiego, w popielatym płaszczu swego uniformu, wyglądał jak mały
szary naparstek. Przykląkł przed konfesją świętego Piotra i zadzierając głowę, spojrzał w
górę. Blisko trzydzieści metrów nad nim wznosiło się
baldacchino
- cztery kolumny z
brązu i złota zwieńczone majestatycznym baldachimem. Tego ranka konstrukcja była
częściowo zasłonięta aluminiowym rusztowaniem. Arcydzieło Berniniego, ze swymi
ozdobnymi figurami, gałązkami oliwnymi i laurowymi, przyciągało kurz i dym. Co roku
w tygodniu poprzedzającym początek Wielkiego Postu Moretti i jego ludzie starannie je
czyścili.
Watykan to miejsce odwiecznych rytuałów; jednym z nich było czyszczenie
baldachimu.
Zasady tego rytuału ustalił sam Moretti; jedna z nich mówiła, że po ustawieniu
rusztowania on wspina się na nie pierwszy. Zaledwie garstka ludzi miała okazję
kiedykolwiek zobaczyć widok ze szczytu. Niccolò Moretti, jako szef
sampietrini,
domagał się przywileju podziwiania go w pierwszej kolejności.
Moretti wspiął się na pinakiel przedniej kolumny. Następnie, przypiąwszy linę
bezpieczeństwa, posuwał się powolutku na czworakach w górę po pochyłości baldachimu.
Na samym jego wierzchołku tkwiła kula podtrzymywana przez cztery żebra i zwieńczona
krzyżem. Tu znajdował się najświętszy punkt Kościoła rzymskokatolickiego, pionowa oś
biegnąca z samego środka kopuły do grobu świętego Piotra. Symbolizowała ona ideę, na
której opierało się całe przedsiębiorstwo. „Ty jesteś Piotr, czyli skała, i na tej skale
zbuduję mój Kościół”. Gdy pierwsze promienie światła oświetliły wnętrze bazyliki,
Moretti, wierny sługa papieży, niemal czuł, jak Bóg stuka go palcem po ramieniu.
Jak zawsze stracił poczucie czasu. Później, podczas przesłuchania przez policję
watykańską, nie był w stanie sobie przypomnieć, jak długo przebywał na szczycie
baldachimu, zanim ujrzał to po raz pierwszy. Z perspektywy Morettiego, z wysokości,
wyglądało jak ptak ze złamanym skrzydłem. Uznał, że to nic ważnego, kawał brezentu
zostawiony przez innego
sampietrino,
a może szal upuszczony przez jakąś turystkę.
Zawsze czegoś zapominają, pomyślał Moretti, w tym też rzeczy, które nie powinny się
znaleźć w kościele.
Tak czy inaczej, należało to sprawdzić, zatem Moretti, dla którego czar już prysł,
wycofał się ostrożnie i rozpoczął długą drogę w dół. Ruszył przez transept, lecz już po
kilku krokach zorientował się, że to na pewno nie porzucony szal ani brezent. Podchodząc
bliżej, dostrzegł krew zaschniętą na świętym marmurze i niewidzące oczy wpatrzone w
kopułę, jak u czterystu posągów zdobiących bazylikę.
- Dobry Boże w niebiesiech - szeptał, biegnąc wzdłuż nawy.
- Zmiłuj się nad jej biedną duszą.
* * *
Do opinii publicznej dotarło niewiele z tego, co wydarzyło się zaraz po odkryciu
Morettiego, ponieważ wszystko utrzymano, zgodnie z tradycją Watykanu, w ścisłej
tajemnicy, z odrobiną jezuickiej przebiegłości. Nikt poza murami świątyni nie wiedział na
przykład, że pierwszą osobą, którą odszukał Moretti, był kardynał proboszcz Bazyliki
Świętego Piotra, surowy Niemiec z Kolonii, o doprowadzonym do perfekcji instynkcie
samozachowawczym. Kardynał żył na tym świecie na tyle długo, by umieć docenić wagę
problemu, co tłumaczyło, dlaczego nie zgłosił wypadku na policję, tylko wezwał
rzeczywistego stróża prawa Watykanu.
Dlatego też pięć minut później Niccolò Moretti był świadkiem niezwykłej sceny -
Zgłoś jeśli naruszono regulamin