Robert Goddard - Uchwycona w światło.pdf
(
1426 KB
)
Pobierz
Robert Goddard
Uchwycona w światło
Przełożyła Zofia Kierszys
Tytuł oryginału CAUGHT IN THE LIGHT
Część pierwsza
Kompozycja
I
Pojechałem do Wiednia, żeby fotografować. Na ogół
właśnie w tym celu wszędzie jeździłem. Fotografowanie
było dla mnie nie tylko środkiem utrzymania. Było częścią
mojego życia. Refleksy światła na powierzchni
fotografowanego obiektu zawsze pobudzały moją
wyobraźnię. Fascynowała mnie myśl, że jednym
pstryknięciem, na pojedynczej fotografii można uchwycić
samą esencję czasu i miejsca, miasta, wojny, istoty
ludzkiej. Pewnego dnia w jakiejś chwili może uda mi się
zrobić fotografię doskonałą. Wciąż istnieje taka
możliwość, dopóki film jest w aparacie. Jeden się
skończył, włóż następny i nie przestawaj patrzeć szeroko
otwartymi oczami. Była to moja odwieczna zasada.
Raz nieomal mi się udało - w Kuwejcie pod koniec
wojny w Zatoce, gdy niesamowita sugestywność
zasupłanego kłębu dymu płonącego szybu naftowego
sprawiła, że o moją fotografię nagle zaczęły się ubiegać
gazety i magazyny całego świata. Ulotna chwała dzięki
jeszcze bardziej ulotnej chwili. Po prostu szczęśliwy traf.
Chociaż podobno jest się kowalem swojego szczęścia -
tak jak nieszczęścia.
Po wojnie w Zatoce fotografowałem jako wolny
strzelec, co powinno być mądrym posunięciem i
prawdopodobnie okazałoby się mądre, tylko że parę razy
życie za obiektywem aparatu przyjęło niewłaściwy obrót.
W połowie lat dziewięćdziesiątych nie odnosiłem
triumfów, których się spodziewałem od czasu, gdy moja
fotografia - kwintesencja tamtej szalonej wojny - znalazła
się na okładce magazynu „Time”. I dlatego wybrałem
Wiedeń, a nie Bośnię czy Zair, czy inny teren wydarzeń,
bodaj trochę interesujących media. Ale nadal
fotografowałem i płacono mi za to. Więc jeszcze nie było
tak źle. Powiedziałbym, że zlecenie wiedeńskie dostałem
przypadkowo. Do eleganckiego połyskliwego albumu
„Cztery miasta w czterech porach roku - Londyn, Paryż,
Rzym, Wiedeń”, wspólnego przedsięwzięcia kilku
europejskich wydawnictw, zrobiłem już zleconą mi
porcję, czyli zdjęcia Londynu, kręcąc się wokół ponurych
osobliwości mojego rodzinnego miasta wiosną, latem,
jesienią i zimą. Nadałem własny, indywidualny wyraz
żonkilom w Hyde Parku, mgiełce upału i spalin na
Piccadilly, mokrym od deszczu liściom na Berkeley
Square i łatom śniegu na dachach w okręgu WC 1.
Pogodziłem się z faktem, że to najprawdziwsze i
najlepsze, na co mnie stać, musi poczekać. W końcu jest to
tylko książka z obrazkami - nie ma być wyzwaniem dla
czyichś utrwalonych poglądów ani zmuszać ludzi do
dostrzegania czegoś innego, niż sami widzą. Nie jestem
Billem Brandtem. Tak samo jak moim francuskim
odpowiednikiem nie jest Henri Cartier-Bresson.
Ledwie dostarczyłem grzeczne chłodne migawki z
Bożego Narodzenia i Nowego Roku, czyli Londyn w
zimie, zawiadomiono mnie, że Rudi Schüssner, który
fotografował Wiedeń, zrezygnował ni stąd, ni zowąd -
dlaczego, nie uznano za stosowne mi wyjaśnić. Nie
chciało im się szukać kogoś nowego, więc zaproponowali
mi, żebym go zastąpił. Najwidoczniej mój Londyn
spodobał się austriackim wydawcom. Poza tym byłem
wolny, a fotograficy Paryża i Rzymu mieli swoje zajęcia.
Chętnie wyruszyłem do Wiednia. Sprawy w kraju nie
układały się najlepiej, stanowczo nie. Proponując mi
pstrykanie zaśnieżonego Wiednia, wydawcy nie musieli
udawać, że to dowód uznania dla mojego kunsztu, i tak
poleciałbym tam jak strzała.
Zarezerwowali mi pokój w hotelu Europa na Neuer
Markt, w połowie drogi pomiędzy katedrą św. Stefana a
Staatsoper, w samym sercu starego miasta. Ostatni raz
byłem w Wiedniu na długim weekendzie z Faith, zanim się
pobraliśmy: taka tam letnia turystyczna włóczęga po
prawie wszystkich otwartych pałacach i muzeach. Gorąco,
gorączkowo i nic szczególnie godnego zapamiętania.
Niewiele wówczas fotografowałem. Ale teraz, w zimnym,
mroźnym styczniu przyjechałem sam, więc miało być
inaczej. Wiedziałem to już w chwili, gdy wysiadłem z
autobusu kursującego z lotniska i spojrzałem na
szaroróżową kopułę światła ponad lukrowanymi śniegiem
dachami miasta. Tu będzie mi dobrze. Zrobię sporo
świetnych zdjęć.
Pierwszego
dnia
nawet
nie
próbowałem
fotografować. Jeździłem tramwajami po Ringstrasse, i
wysiadałem, ilekroć chciałem zakosztować nastroju
danego miejsca. Zimowa pogoda się ustaliła, mroźna, tak
jak zmrożone były liczne barokowe pozostałości
rozbuchanego cesarstwa, które stworzyło tę metropolię.
Nie wiedziałem, jak Schüssner pokazał wiedeńską
wiosnę, lato i jesień. I nie chciałem wiedzieć. Zimą
Wiedeń miał być mój, nie jego. Miał mi się oddać.
Musiałem tylko cierpliwie czekać, aż to nastąpi.
Fotografia jest chwilą. Ale trzeba czekać, żeby owa
chwila nadeszła. Nie śpieszyłem się, patrzyłem tak długo,
aż wreszcie wyraźnie zobaczyłem to, na co czekałem. I już
byłem gotów.
Nazajutrz rano wyszedłem z hotelu o świcie.
Spodziewałem się, że po śnieżnej nocy na placu św.
Stefana będzie dziewiczo biało i właściwie pusto. Nie
wiedziałem, jak sfotografować całą katedrę. Niczym
żyrafa szyję wyciągała wieżę w srebrzyście szare niebo,
ale siedziała w samym środku miasta ciężko jak słonica.
Uznałem, że prawdopodobnie nie da się tego uchwycić,
muszę się więc ograniczyć do fragmentu. Przy tej
pogodzie, w tej porze roku może to jednak mieć jakiś czar.
No ale coś czarownego jest w każdym
fotografowaniu. Na pewno tak się wydawało
wiktoriańskim pionierom, zanim pojęli należycie istotę tej
pracy. Fotografie same się wywołują, wyostrzają i
utrwalają. Można tylko stać w ciemni, tak jak stał Fox
Talbot, i patrzeć na czysty kawałek papieru,
przeistaczający się w zdjęcie. Nawet gdy człowiek wie,
na czym to polega, czuje tę tajemniczość. Zawsze.
Chyba dlatego to, co się wydarzyło na Stephansplatz
Plik z chomika:
uzavrano
Inne pliki z tego folderu:
Robert Goddard - Bez śladu.pdf
(2718 KB)
Robert Goddard - Cienie przeszłości.pdf
(1350 KB)
Robert Goddard - Co kryje mrok.pdf
(1063 KB)
Robert Goddard - Dłoń w rękawiczce.pdf
(1401 KB)
Robert Goddard - Uchwycona w światło.pdf
(1426 KB)
Inne foldery tego chomika:
R. J. Palacio
R.A.Salvatore
R.Jonasz
Rachel Abbott
Rachel Caine
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin