Maria Dąbrowska - DZIEŃ PISARZA - humoreska.pdf

(61 KB) Pobierz
DZIEŃ PISARZA
Humoreska
Budzę się wczesnym rankiem, obracam głowę ku oknu. Pogodny świt.
Wschodzące słońce nadaje ruinom blask rzeczy drogocennej. Niebo jest
przejrzyście błękitne. Zry
wam się raźna i rześka, czuję przed sobą ogromny,
płodny dzień. „Nie ― myślę wdzięcząc się do jasności poranka ― świat już
uspokoił się chyba na tyle, by mogło powstać moje dzieło. Ale na razie ― kończyć,
kończyć moje zaczę
te opowiadanie”. Po kilku dniach, które nazywam „głupio
załatanymi”, wreszcie ― nic prawie do załatwiania na mieście. Jedno tylko krótkie
wyjście do wydawców, któ
honora
rzy właśnie na dziś naznaczyli mi wypłatę reszty
ku
rium, pozostałej z rozrachunku za dwie wydane przed kil
miesiącami książki. Zajmie mi to niespełna godzinkę czasu, króciutka przerwa w
pracy, mały spacer przed obia
dem, korzystny zarówno dla zdrowia, jak dla...
kieszeni. Poza tym ― cały dzień mój! Cztery godziny pracy rano, pięć do sześciu po
południu ― nie, dziś już na pewno pchnę naprzód moje opowiadanie.
Gimnastyka, zamykam okno (śpię bowiem przy otwar
zimną wodą, łazienka, toaleta, śniada
tym), wycieram sig
nie, mała przyjemna chwila z
domownikami, którzy cieszą się, że jestem wesoła ― i zasiadam do biurka. Czuję
w ca
łej sobie szczególny, ożywczy głód tworzenia. Spoglądam w okno, wypijam
haust błękitnego nieba! Dziś nie będzie ani papierosów, ani kawy ― postanawiam.
Pogoda, stan istnej łaski tworzącej, świadomość wolnego czasu ― wszy
stko to stanowi dostateczną podnietą. Ludzie, których po
zaczynają mnie otaczać, słyszę ich gło
opowiadania wynurza się z nicości.
Nagle ― dzwonek. Moi domownicy powychodzili. Je
stem sama,
wołuję do życia,
sy, widzę gesty ― mały świat mego
postanawiam nie otwierać. Dzwonek ponawia się. Niecierpliwy! Wreszcie trzeci raz
dzwoni jak na alarm. W świat mej twórczości ten dźwięk wpada siejąc kosmicz
ne spustoszenie, jak bomba atomowa, wobec której nie okazuję się bynajmniej
ową bombotrwałą kozą z „okre- ku”. Postacie, sytuacje, raz tylko możliwe do
znalezienia słowa roztrzaskują się, giną, znikają. Wstaję i ― wście
otwieram. Nakaz Urzędu Skarbowego. Mam się sta
grozą kary 5000 lub więzie
kła ―
wić w ciągu trzech dni pod
nia. Znam to, już mnie wzywali cztery razy, za
każdym razem po nic. Raz alarmująca depesza z domu ściągnęła mnie z powodu
takiego wezwania aż z Wrocławia.
Ale czegóż mogą chcieć znowu? Przecież chodzę co mie
siąc i płacę. No, nic,
mam trzy dni czasu, pójdę pojutrze. Nie, to mnie będzie denerwować, zresztą i tak
dziś na chwilę muszę wyjść. To po drodze, załatwię od ręki, nie będę miała tego
przed sobą.
Zasiadam z powrotem do pracy, ale minęła blisko go dzina, nim z największym
wysiłkiem udało mi się dźwig
nąć na nowo z gruzów moją zaczętą stronicę.
Pomimo woli słyszę, jak moi domownicy wracają. Ale to nic, to mi nie
przeszkadza, nikt z nich nie wejdzie, gdy pracuję. Piszmy. Wtem cichutkie,
długotrwałe pukanie do drzwi. Wchodzi bawiący u mnie chwilowo w gościnie chło
piec, uroczy malec w wieku lat sześć i pół ― bardzo inte
ligentny. Podchodzi do
biurka najbardziej stanowczym krokiem i mówi z najbardziej rzeczowym wyrazem
ślicz
książkę.
Jakże tu nie odpowiedzieć na takie zamówienie spo
Dobrze ― mówię. ― Zaraz czy potem trochę?
Lepiej zahaz, ale ghubą, bo ja nie lubię cienkich książek.
łeczne.
nej twarzy: ― Phoszę pani, ja phoszę, żeby pani dla mnie napisała
Bierze książkę leżącą na moim biurku:
O, taką ghubą.
żek ― dzwonek. Mój
Zaledwie wyprawiłam małego miłośnika grubych ksią
bratanek oznajmia, że jakaś pani chce mnie koniecznie widzieć.
Powiedz, że mnie nie ma.
Mój Boże, kiedy już powiedziałem, że ciocia jest.
Powiedz, że nie wiedziałeś...
Ale „pani”, słysząc rozmowę, już sama wtargnęła do pokoju. Dama w średnim
wieku o twarzy nie do zapamię
tania.
Pani pozwoli, że się przedstawię. Skierowano mnie tu z Polskiego Filmu.
To pomyłka. Ja nie mam na razie nic wspólnego z filmami.
Ależ nie pomyłka. Pani Maria Dąbrowska, niepraw
Prawdaż, ale na Polnej mieszka kilka Marii Dąbrow
daż?
skich.
Nie, nie, to na pewno pani. Wyraźnie podali mi adres. Polna czterdzieści,
mieszkania trzydzieści jeden. I że pani opracowuje tematy do filmów. I właśnie
dlatego... Bo ja mam takie strasznie ciekawe przeżycia z czasu wojny. Mam taki
pomysł i właśnie chciałam, żeby pani go opra
cowała do filmu.
Ależ, pani! Ja nigdy nie robiłam żadnego filmu. A jeszcze z cudzych
pomysłów. Mam własnych aż zanadto.
No, widzi pani... Sama pani się przyznaje, że pani ma pomysły do filmu.
― Ależ ja nie to powiedziałam... Mam pomysły do...
― Pani może nie ma zaufania ― przerywa dama... ― Ale jak się pani zapozna,
to pani na pewno się zachęci... Ja pani zostawię rękopis. Przecież nie dawaliby mi
pani adresu, jakby pani dla nich nie pracowała.
― Zapewniam panią, że „dla nich” nie pracuję. To po
myłka.
―Ach, jaka pani jest niedobra. Pani może nie ma do mnie zaufania. Przecież ja
nie chcę pani wykorzystać. Ja się z panią podzielę dochodami. Proszę pani ―
przybliża się tajemniczo ― z tego może być sława...
― Ja nie lubię sławy ― mówię z jękiem, jak ta dziew
czynka, która, gdy jej
kazano zjeść coś tam ze względu na witaminy, wołała płacząc: ― Ja nie lubię
witamin.
― Ale, proszę pani, z tego mogą być pieniądze. Zaro
―Przepraszam panią ― decyduję się wreszcie na bru
bimy...
talność ― ale ja już nie
mogę więcej z panią rozmawiać. Jestem powieściopisarką i właśnie...
―- Ach, pani jest powieściopisarką ― przerywa dama z ogromnym
rozczarowaniem. ― Szkoda. Chociaż, owszem, to może lepiej. Ale rzeczywiście,
skoro pani jest zajęta, to nie przeszkadzam. To ja przyjdę kiedy indziej? Pani poz
woli, prawda? Może... nó, za tydzień. Niech pani się tylko nie zraża, błagam panią.
Już nic, już nie przeszkadzam. Przyjdę za tydzień.
― Za tydzień mnie nie będzie ― czuję, jak mi się robi na przemian to zimno, to
gorąco. ― Za tydzień wyjeżdżam.
― Ach, Boże... Na długo pani wyjeżdża?
― Na długo. I daleko. Za granicę. Na pół roku ― krzy
dama wreszcie wychodzi, mam ocho
czę z rozpaczą. A gdy
tę wołać za nią: ― Za tydzień umrę!
Tak, już teraz nic z moich postanowień, że obejdę się bez kawy i papierosów.
Zapalam papierosa i wołam na
moje cudo, Franię, żeby mi dała kawy. Papieros, haust ka
oknem robią swoje. Znowu cisza. Bra
żywnościowe, w cią
wy i haust nieba za
tanek poszedł do Związku po kartki
gu godziny doprowadzam się do możności wskrzeszenia
kilku na nowo zamordowanych zdań.
Słyszę za sobą, jak Frania uchyla drzwi po cichu raz, drugi, trzeci.
― Czego tam? Przecież mówiłam, żeby mi nikt nie przeszkadzał!
Okazuje się, że jakaś pani przyszła przez kuchnię i ko
niecznie musi mnie
widzieć.
― Podała jakisiś list czy coś, mówi, że jak pani prze
pewno przyjmie.
Czytam ten list czy coś. Polecenie od znajomej, którą bardzo poważam, żeby
koniecznie przyjąć tę młodą osobę. Klnąc swój brak charakteru, i osobę, którą
poważam ― przyjmuję tę młodą osobę. Jest pełna atencji i tak zwane
go kultu,
czyta, to ją pani na
jest szczęśliwa, że mnie widzi. ― Mój Boże, to ten pokój, w którym powstały pani
dzieła! ― Pragnie pro
sić mnie o jeden mały, maleńki drobiazg. Żebym przeczy
sać, czy ma talent, czy
tała zbiór jej wierszy i powiedziała jej, czy ma dalej pi
będzie pisarką. Pod wpływem mo
ich łagodnych tłumaczeń, że nie znam się na
poezji, że itd., itd., ustępuje wielkodusznie.
― Ja rozumiem, że to zuchwalstwo i barbarzyństwo zajmować pani bezcenny
czas. Rozumiem, i naturalnie zwalniam panią od czytania tego całego zbioru. Ale
ja pa
ni zadeklamuję niektóre moje wiersze. Te, które uważam
' za najlepsze. I, nie zwlekając, deklamuje wiersze, które uważa za najlepsze.
Kiedy zdołałam ją jakoś pokojowo nakłonić do zakoń
pożegnanie prosi mnie jeszcze tylko
o
jedno: ― Tak strasznie chciałabym wiedzieć, jak pani stała się pisarzem. To
czenia rozmowy, na
takie interesujące!
―Bardzo prosto, proszę pani. Pewnej październikowej nocy, o czwartej nad
ranem ― urodziłam się. A potem ― nie pytałam nigdy nikogo o radę i czy mam
talent ― od
powiadam niegrzecznie.
czone myśli: ― „Jaka ta
Na ładnej twarzy panienki czytam wyraźnie rozgory
Dąbrowska nieprzyjemna, jaka arogancka, wielka... A mówili, że przystępna... Że
taka społeczna...”
Panna wychodzi nadąsana. Otwierając jej drzwi, naty
kam się na mającego
Zgłoś jeśli naruszono regulamin