Jerzy Andrzejewski - Złoty lis.pdf

(147 KB) Pobierz
Jerzy Andrzejewski
Złoty lis
1954 - Łukaszowi Abgarowiczowi
Lis zjawił się zupełnie niespodziewanie pewnego październikowego wieczora,
kiedy Łukasz był w mieszkaniu sam jeden. Ojca wezwano właśnie do jakiejś
nagłej operacji, matka miała w szkole nauczycielską konferencję, a Grześ
poszedł z kolegami do kina, na seans o ósmej.
Łukasz leżał już w łóżku i chociaż pomalutku ogarniała go senność, żal mu
było zasnąć, ponieważ na dworze rozpadało się na dobre, więc w ciszy pokoju
przyjemnie było nadsłuchiwać, jak za oknami, na mariensztackiej skarpie,
wśród ciemności rozjaśnionych chybotliwymi poblaskami lamp, pluszcze
deszcz, drzewa szumią i pogwizduje wiatr.
Łukasz zamierzał właśnie poprowadzić na dobranoc cichą, mruczaną
rozmowę z niedalekim wiatrem, gdy nagle skrzypnęły drzwi prowadzące z
korytarza i do pokoju wszedł lis. Łukasz natychmiast zapomniał o senności,
nie poruszył się jednak, nawet oddech w sobie ściszył, aby nie spłoszyć
niespodziewanego gościa. Zresztą lis wcale nie robił wrażenia skrępowanego
lub zaniepokojonego. Przeciwnie, zachowywał się bardzo naturalnie. Zrazu
stał przy drzwiach, bystro rozglądając się dokoła błyszczącymi ślepiami,
wyraźnie było widać, że nieco uniósł spiczastą mordkę, jakby się chciał
zaznajomić z zapachami nowego pomieszczenia, potem zaś leciutko, lecz
całkiem śmiało, bezszelestnie stawiając łapy, posunął się na środek pokoju.
Mimo mroku, jaki dokoła panował, Łukasz od razu się zorientował, że
wieczorny gość jest niezwykle piękny. Był to przede wszystkim lis bardzo
duży, lecz smukły i gibki, wspaniale rozrośnięty, o ślepiach połyskujących w
ciemnościach jak dwa rozżarzone węgielki, z wielką puszystą kitą, i co
najbardziej zdumiewające: cały był złoty jakąś niezwykłą złocistością, miękką
i jedwabistą, lśniącą w mroku zadziwiającym poblaskiem.
Mimo pięciu lat Łukasz był chłopcem roztropnym i w tym momencie
bynajmniej nie zamierzał zdradzić się ze swym zachwytem. A jednak stało się
to, czego nie chciał, i naraz krótkie: "Ach!", bardzo donośne, zabrzmiało w
1
ciszy.
Usłyszawszy swój głos Łukasz zdrętwiał z przerażenia. "Koniec" — pomyślał z
rozpaczą. I nie chcąc oglądać ucieczki lisa zacisnął powieki i dla pewności
przysłonił je dłońmi. A jednocześnie szeptał w myślach: "Och, lisie, mój
najdroższy, kochany lisie, nie uciekaj ode mnie, proszę cię, zostań tutaj,
dobrze? a ja ci przyrzekam, że cię będę bardzo, bardzo kochał i będę myślał o
wszystkim, czego ci trzeba, zawsze będę twoim pomaganiem, proszę cię, tylko
nie odchodź..."
Ciszy nie mącił najmniejszy szelest i Łukasz z całej siły przyciskając
piąstkami powieki słyszał tylko przyśpieszony łomot własnego serca. Gdy
odważył się na koniec otworzyć oczy, nie uwierzył zrazu własnemu szczęściu:
lis nie uciekł, wciąż stał na środku pokoju, dokładnie w tym samym miejscu,
w którym znajdował się był przed wiadomym okrzykiem. Łeb tylko w tej
chwili obrócił ku Łukaszowi, dzięki czemu oba jego ślepia wydawały się
jeszcze większe, bardziej ogniste i błyszczące.
Łukasz nie wytrzymał i usiadł na łóżku.
— Och, lisie! — szepnął.
Wówczas lis skinął przyjaźnie głową, wyraźnie się przy tym do Łukasza
uśmiechnął, po czym kołysząc puszystą, złotą kitą skierował się w stronę
stojącej w głębi pokoju szafy. Tam, wspiąwszy się na przednie łapy, otworzył
drzwi i bezszelestnie wsunął się do środka. Przez sekundę złotawa poświata
rozjaśniała wnętrze szafy, następnie drzwi zamknęły się równie bezgłośnie,
jak przed chwilą się otworzyły, i w pokoju znów się stało ciemno.
Łukasz nie bardzo zdawał sobie sprawę, jak długo tego wieczora leżał
bezsennie, wsłuchany w ciągle zbyt pośpieszne tik-tak swego serca. W
każdym razie sporo czasu musiało upłynąć od pojawienia się lisa, ponieważ
nie spał jeszcze i wtedy, gdy do pokoju wszedł Grześ, głośno, po swojemu,
stukając narciarskimi butami.
Zapaliwszy górne światło Grześ od razu zauważył, że Łukasz nie śpi.
— Nie śpisz? — spytał. — Dlaczego? Już po dziesiątej.
Łukasz instynktownie wyczuł, że w obecnej sytuacji nie należy swoich oczu
wydawać na jakiekolwiek spojrzenie z zewnątrz. Któż wie, czy swoim
wyrazem nie zdradziłyby natychmiast obecności lisa? Szybko je więc
2
zamknął.
— Śpię — mruknął.
Grześ usiadł na tapczanie i zabrał się do rozsznurowywania butów.
— Jak to śpisz? — oburzył się. — Przecież widzę, że nie śpisz. I jeszcze
kłamiesz.
W normalnych warunkach Łukasz, dotknięty w ten sposób na honorze, z
miejsca podjąłby przeciw bratu działania obronno-zaczepne. Ponieważ
jednak wszelka taktyka podobnej akcji bezwarunkowo wymagała otwartych
oczu, zrezygnował z walki i udał, że to, co zostało powiedziane, w ogóle nie
odnosi się do jegoosoby.
I być może Grześ, zajęty rozplątywaniem sznurowadeł, zrezygnowałby z
dalszego śledztwa, gdyby w korytarzyku, przy którym mieściła się łazienka,
nie rozległy się kroki matki.
— Mamo! — zawołał natychmiast Grześ.
Oczywiście matka zajrzała do pokoju. Była jeszczew płaszczu, musiała
dopiero co wrócić do domu.
— Co się stało? ^— spytała. — Czego tak krzyczysz?
— Łukasz nie śpi — wyjaśnił Grześ.
Gdy matka podeszła do łóżka Łukasza, Grześ, już: bez butów, też się tam
znalazł.
— Musi mieć gorączkę — powiedział. — Popatrz, jakie ma czerwone uszy.
Matka przyglądała się chwilę Łukaszowi, potem dotknęła dłonią jego czoła.
— Gorące? — spytał Grześ ściągając przez głowęsweter.
Matce nie wydało się, żeby czoło Łukasza było szczególnie ciepłe.
— Ale uszy ma czerwone — powiedział Grześ.
Matka pochyliła się nad Łukaszem i poprawiła zsuniętą na bok kołdrę.
— Nic cię nie boli, synku?
Łukasz potrząsnął głową.
— A dlaczego nie śpisz?
— Śpię — mruknął bardzo sennie.
— Kłamie! — stwierdził Grześ zdejmując spodnie. — Jak wszedłem do
pokoju, to wcale nie spał.
I uszy ma czerwone.
3
Matka jeszcze raz pochyliła się nad Łukaszem i pocałowała go w czoło.
— Spij, synku, późno już.
A potem zwróciła się do Grzesia:
— Zgaś, Grzesiu, górne światło, Łukasz zaraz zaśnie.
W tym jednak momencie musiała coś dojrzeć, ponieważ Łukasz dosłyszał jej
krótkie i pełne wyrzutu: "Grześ!" Nastawił uszu.
Zaś matka mówiła:
— Grześ, ile razy była mowa, żebyś nie rozrzucał swoich rzeczy po
wszystkich kątach?
— Ja rozrzucam? — zdziwił się Grześ.
— A kto?
— Przecież ja wcale nie rozrzucam.
— To spójrz, jak wygląda pokój. Łukasz przewrócił się cichutko na bok,
twarzą do pokoju, i czując, że przestał być ośrodkiem zainteresowania,
podniósł ostrożnie powieki. Grześ w przyfaótkiej koszuli i w kąpielówkach
stał nie opodal stołu. Ze swymi zbyt chudymi nogami dwunastolatka i
wzrokiem, który wyrażał tyleż zmieszania, co zdziwienia — wydał się
Łukaszowi bardzo zabawny. "Masz za czerwone uszy" — pomyślał z
zadowoleniem. I od razu stwierdził, że poszczególne części garderoby Grzesia
rzeczywiście zawędrowały do miejsc raczej przypadkowych. Jeden but leżał
przed łóżkiem, drugi — na środku pokoju, sweter znalazł się na stole,
natomiast spodnie, niedbale rzucone na krzesło, wyraźnie zsuwały się na
podłogę.
Tymczasem Grześ z powolnym namysłem oceniał sytuację.
— Więc? — spytała matka.
Tamten ciężko westchnął.
— Przecież to tylko na razie.
— Co na razie?
— Właśnie miałem zamiar poskładać wszystko.
— A buty?
Grześ spojrzał z ukosa na obłocone buty.
— Zaraz je zabiorę.
— Zdaje się, że należałoby je poza tym oczyścić. Jak sądzisz?
4
I nie czekając na odpowiedź Grzesia zapaliła nocną lampkę przy tapczanie,
po czym zgasiła górne światło.
— Pośpiesz się, Grześ — powiedziała już przy drzwiach. — Jutro znowu nie
będziesz się mógł obudzić. I nie zapomnij się umyć.
— A w czym ja mam spać? — jęknął Grześ.
— Jak to w czym?
— Przecież zabrałaś pidżamę do prania.
Matka pokiwała współczująco głową.
— To nie wiesz, że druga, czysta, leży w szafie?
Łukaszowi natychmiast mocniej zabiło serce. Szafa! Jak mógł zapomnieć, że
w szafie znajdują się nie tytko jego rzeczy, lecz również Grzesia. Cóż więc
teraz będzie? Co się stanie, jeśli Grześ zobaczy ukrytego lisa? Narobi
oczywiście krzyku i lis się przestraszy i ucieknie. Może go zatem ostrzec? "Ale
kogo? — ogarnęły Łukasza wątpliwości. — Kogo ostrzec, Grzesia czy lisa?
Komu zaufać?"
Tymczasem Grześ bardzo sobie musiał wziąć do serca uwagi matki, ponieważ
starannie poskładawszy ubranie i pościeliwszy na noc tapczan poszedł z
butami do łazienki i tam całkiem przepadł. Łukaszowi okropnie się ten czas
wyczekiwania na powrót brata począł dłużyć. "Co on tam robi? — myślał. —
Przecież nie myje chyba uszu..." Nie mógł się jednak zdecydować, aby wstać i
coś przedsięwziąć. Leżał więc bez ruchu, z policzkiem wciśniętym w
poduszkę, ale niepokój ogarniał go coraz większy i czuł poza tym, że uszy nie
tylko mu nie stygną, lecz płoną i pieką coraz natarczywiej.
Na koniec Grześ wrócił z łazienki. Tym razem Łukasz nie dał się zaskoczyć i
tyle potrafił osiągnąć, iż Grześ przyjrzawszy się mu, spokojnie i równo
oddychającemu, poprzestał na tym oczywistym dowo dzie snu i nie
odezwawszy się słowem, począł zdejmować koszulę. Łukasz obserwował
brata spod leciutko uniesionych rzęs. "Och, lisie, lisie!" — szepnął sobie
bezgłośnie.
W tym momencie Grześ podszedł do szafy. Stał przed nią chwilę, jakby się
nad czymś głęboko zastanawiał, po czym otworzył drzwi, następnie
odemknął i drugą ich połowę i na górnej półce począł pomiędzy bielizną
szukać pidżamy. Łukasz wstrzymał oddech. Nie stało się jednak to, czego się
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin