Hłasko Marek - Lombard złudzeń.pdf

(59 KB) Pobierz
Lombard złudzeń
W naszym mieście jest wiele pięknych ulic i placów.
Napisano o nich wiele pięknych wierszy, poematów,
piosenek i książek; tak wiele, że zbytecznym już jest
rozwodzić się nad urodą miasta. Jest tu jednak
pewna taka ulica, że gdybyś szedł nią nie wiadomo
jak spodlony, jej piękno i wdzięk każą ci trzymać łeb
do góry; kiedy patrzysz na te wszystkie piękne,
dziwne i małe domy, przychodzi ci do głowy
niedorzeczna myśl, że powinni tu mieszkać sami
dobrzy i szczęśliwi ludzie. Doprawdy, człowiek ma czasem ochotę przejść tą
ulicą na kolanach. Na samym końcu owej ulicy, w kamieniczce ozdobionej
pięknymi, brązowymi smokami, mieści się kawiarnia, o której wiedzą tylko
wtajemniczeni, co w praktyce oczy-wiście oznacza, że wie o niej połowa
miasta. Przychodzą tu jednak tylko ci, którzy mają do tego nie pisane jakby,
lecz ściśle przestrzegane prawo; ci, którzy coś zrobili.
W tej kawiarni, przy jednym z misternie wykonanych stolików, siedział
pewien młody pisarz z dziewczyną. Dziewczyna była bardzo młoda: miała
śmieszną twarzyczkę dziecka, w której dziwiły czarne, poważne oczy. Miała
na sobie jasną sukienkę w kratę, gdyż było to lato; nogi jej były długie,
szczupłe i opalone; na te nogi zerkał już od pewnego czasu pewien staruszek
z metafizyczną bródką siedzący przy oknie. Obserwacja jej nóg do tego
stopnia zaabsorbowała jego wyobraźnię, iż zupełnie za-pomniał, że na jutro
ma ukończyć miłosny wiersz do jednego z poczytnych tygodników. W
pewnym momencie staruszek ocknął się, oblizał wargi i pochylił się nad
kartką papieru; zrozumiawszy zaś po jakimś czasie, że nie jest to już
opowieść o szukaniu stonki, której pisanie ukończył był przedwczoraj, począł
układać gorące strofy. Pisarz i dziewczyna milczeli; przed kilkoma minutami
ukończyli właśnie rozmowę, która oszołomiła i ją, i jego; tak zawsze bywa,
kiedy ludzie wyznają sobie nad wyraz dobre i szczęśliwe rzeczy. Oboje bali się
teraz pierwszego słowa; rzucali na siebie krótkie spojrzenia; młody pisarz od
czasu do czasu chrząkał, wiedząc jednocześnie, że chrząkanie jest rzeczą
idiotyczną i nie dającą absolutnie żadnych perspektyw. Wreszcie -
zdławiwszy w sobie z najwyższym trudem olbrzymie ilości niepotrzebnych
słów - zapytał:
- Nie wierzysz mi?
Dziewczyna potrząsnęła głową.
- To nie tak - powiedziała. - Wierzę ci, lecz trudno mi uwierzyć w to, co
mówisz. To tak niespodziewanie... Nawet nie potrafię ci wytłumaczyć...
- Nie tłumacz mi - szepnął gorąco. - W cale nie chcę, żebyś mi tłumaczyła.
Chcę tylko, żebyś uwierzyła temu, co mówię.
- Wierzę.
- Zaufasz mi?
- Chyba tak - powiedziała zaplatając z chrzęstem palce. - Chyba czy tak?
- Więc tak...
Na twarzy młodego pisarza odmalowała się niesłychana ulga. Bawiąc się
filiżanką od kawy, powiedział:
- Nie masz pojęcia, jak strasznie trudno jest zaczynać wszystko od początku.
- Pomogę ci - rzekła.
- Wszystko, co mi możesz pomóc, to tylko mnie kochać. Zrobię, co będę mógł,
żebyś była szczęśliwa.
- Będę szczęśliwa, jeśli tobie będzie dobrze.
- Muszę teraz iść - rzekł po krótkiej chwili milczenia. - Poczekasz na mnie tę
godzinkę, dobrze?
Skinęła głową i uśmiechnęła się do niego oczami. Uścisnął jej rękę i odszedł.
Dziewczyna została sama. Usiłowała skupić się i na zimno pomyśleć o tym
wszystkim, co zaszło, o wszystkim, co jej powiedział; lecz wciąż jeszcze
zdawało się jej, że słyszy po prostu jego głos, że miejsce naprzeciw niej
wypełnione jest jego ciałem i że patrzą wciąż na nią jego oczy. Lecz nagle
obraz ten się zamazał; potem wszystko poczęło się przecierać tak jak na
ekranie i w pewnym momencie ze zdumieniem zauważyła, że naprzeciw niej
siedzi żywa kobieta. Była także młoda, lecz wyglądała na zmęczoną ponad
swój wiek; oczy miała mroczne i pełne smutku; po jakimś czasie oczy takie
stają się pełne zapiekłego żalu.
- To miejsce jest zajęte - powiedziała uprzejmie dziewczyna.
- Na tym polega cały dowcip - rzekła kobieta. - Moment. Mówiłam już do pani
dwa razy, lecz wyglądała pani na bardzo zamyśloną. Bałam się, że jak się
odezwę głośniej, to przestraszę panią. Nie będę pani długo nudzić. Na-
prawdę nie mam o czym długo mówić. Kilka słów.
- Proszę - powiedziała jąkając się dziewczyna. W serce jej wdarło się złe
przeczucie. Patrzyła ze strachem na obcą kobietę i nagle zapragnęła z całej
siły, aby tamta odeszła nie powiedziawszy ani słowa. Wszystko by w tej
chwili za to oddała, tak jak człowiek, który boi się nieuświadomionego
nieszczęścia.
- Niech pani posłucha - rzekła serdecznie kobieta. -Pani siedziała tu przed
chwilą z pewnym młodym mężczyzną. Tak się już nieszczęśliwie składa, że
ten rzekomy mężczyzna jest moim mężem i że z tego powodu znam go co
nieco. Wiem, że panią kocha, bo to jego ulubiony pretekst od wielu miesięcy;
nareszcie może chlać. zresztą, nie wykluczone, że kocha panią naprawdę.
Moja rada jednak: niech się pani zastanowi.
- Nad jego miłością ?
- Nad sobą. Ludzie, którzy kochają trzy razy w roku, nie czynią tego nigdy
naprawdę, nawet wtedy, kiedy sami są o tym przekonani. A potem strasznie
jest patrzeć, jak miłość umiera.
- Musi umrzeć?
- Czy on mówił pani, że całe życie czekał na kobietę taką jak pani?
- Tak.
- Czy mówił, że od miesięcy nie może napisać ani słowa, bo bez przerwy
myśli o pani?
- Tak.
- Czy mówił, że jeśli pani zależy na tym, co on może dać ludziom, aby pani z
nim została?
- Mówił.
- Niech pani posłucha - rzekła po raz drugi kobieta. - Wszystko więc się
zgadza. Ale mnie się to już absolut-nie znudziło. Kilka razy już pocieszałam
te wszystkie nieszczęśnice, a raz nawet, za własne pieniądze, załatwi-łam
jednej z nich pewien kłopotliwy drobiazg. Byłoby mi bardzo głupio, gdyby
pani również w pewnym momencie przyszła do mnie po słowa pociechy,
wygląda pani sympatycznie. Proszę mnie posłuchać jeszcze przez chwilę.
Kiedy pierwszy raz weszłam do tej kawiarni, byłam równie ładna jak pani.
Tak, proszę nie patrzeć na mnie jak na idiotkę. Wysłuchałam tych samych
słów, a ponieważ on jeszcze wtedy miał własne zęby, słowa te brzmiały tym
czyściej. Radzę ci, nie wygłupiaj się. Przez pierwsze
trzy miesiące będziesz zapewne bardzo szczęśliwa, że towarzyszysz
człowiekowi w jego poszukiwaniach twórczych i w jego cierpieniach. Potem
on popadnie w maleńką melancholię; zacznie szukać i cierpieć sam.
Natomiast ty zaczniesz znajdować ślady szminki na jego koszulach, będziesz
mu o trzeciej w nocy robić herbatę z cytryną, aby go ratować od kaca, a w
końcu przyjdzie dzień, kiedy on stanie przed tobą i powie ci: " Wybacz,
pomyliłem się. Moje życie to ciągłe błądzenie. Muszę błądzić i szukać;
gdybym nie szukał, ludzie zapomnieliby o mnie. Poznałem kobietę; nie wiem,
czy będę z nią szczęśliwy, lecz dopiero teraz, przy niej, odnalazłem siebie i
jeśli ona nie zostanie ze mną, nie napiszę już ani słowa..." I tak dalej.
Przerwała. Milczała przez chwilę, rozglądając się po sali. Potem położyła
swoją dłoń na dłoni dziewczyny i rzekła:
- A kiedy w pani życiu zrobi się już takie piekiełko, że odda się pani
pierwszemu lepszemu durniowi, aby choć przez sekundę mieć złudzenie, że
leży pani koło mężczyzny, ci wszyscy ludzie zrobią z pani taką kurwę, że
rzeczywiście zacznie pani o sobie tak myśleć, słysząc, że "człowiek szarpie
się, dręczy i męczy", a pani nie jest go w stanie zrozumieć. Jestem już
wrakiem, na który nie popatrzy żaden mężczyzna, i radzę pani, niech pani
zamknie drzwi i zapomni o tym lokalu. To lombard; za-stawi pani swoje
złudzenia, marzenia i pragnienia, ale nie będzie pani miała już za co tego
wykupić. Te wszystkie inteligentnie wyglądające panie, siedzące tutaj, wlezą
nie tylko w pani łóżko, ale w każdą myśl; będzie się pani o sobie dowiadywać
takich rzeczy, od których cierpną zęby. Będą rozpruwać pani życie jak
pierzynę. Niech pani pomyśli nad tym. W życiu warto mimo wszystko od
czasu do czasu pomyśleć o sobie: to nie takie głupie, jakby się zdawało. Ma
pani ładną suknię. Skąd?
- Cepelia.
- Jakby się pani ktoś zapytał, skąd, niech pani powie, że ma pani wuja w
Paryżu. Dobre entree. Do widzenia. Wyszła. Dziewczyna siedziała przez
chwilę z zapartym tchem. Staruszek spod okna ciągle patrzył na nią; w
pewnym momencie spojrzenia ich spotkały się i staruszka zatkało. W kącie
ktoś głośno mówił: "Brykalski się skończył". "Jak to? - zapytał ktoś inny. -
Przecież to jego debiut. Nie wiadomo, co jeszcze napisze". "Nic już nie napisze
- cerkiewnym basem krzyknął pierwszy. - Ta książka jest końcem początku".
Dziewczyna posiedziała jeszcze chwilę i wyszła. Staruszek spojrzał. za nią ze
smutkiem i wrócił do swego poematu.
Na ulicy było duszno. Środkiem jezdni jechała polewaczka sikając
strumieniami wody. Szofer wychylił się do dziewczyny i krzyknął: "Lalka,
uważaj, bo ci z pupki garaż zrobię! Przechodź wolniej". Ludzie na chodnikach
zaryczeli uszczęśliwieni. Polewaczka odjechała z szumem. Jakiś starszy,
wykwintnie siwiejący pan, powiedział do dziewczyny:
- Niech pani naprawdę przechodzi uważniej przez jezdnię, bo może się pani
nabawić kalectwa na całe życie...
- Ach, idź pan do stu diabłów - powiedziała dziewczyna żelaznym głosem. -
To panu by się przydało, żeby panu obie nogi równo obcięło; siedziałby pan
wtedy w domu j myślał o wieczności, zamiast szwendać się po ulicach
bezmyślnie j pleść androny.
Wykwintnie siwiejącemu panu w sposób apoplektyczny zsiniał kark, a
dziewczyna odwróciła się w drugą stronę i odeszła. Minęła wiele ulic, zeszła
wielu rozmai-tymi schodami i, sama nie wiedząc kiedy, znalazła się nad
Wisłą. Długo szła zielonym brzegiem, aż w końcu, zmęczona, usiadła
wyciągając przed siebie swoje wspaniałe
nogi. Słońce zachodziło; rzeką płynęła zastygła miedź. Takie obrazy można
kupić na placu Szembeka; można tam zobaczyć również najwytworniejszych
mężczyzn j wszystkie trzy ładne kobiety mieszkające w Warszawie. Łąki
dymiły rosą. Po drugiej stronie Wisły brzegami wałęsały się mgły i nic już
dojrzeć nie było można. Światło dnia wygasało i nagle dziewczyna pomyślała,
że jeśli nie odezwie się do kogoś, to zapłacze jak małe dziecko; a była twarda
j nie znosiła łez. Obejrzała się rozpaczliwie w bok i zobaczyła, że niedaleko
niej siedzi mały piegowaty chłopiec z książką na kolanach. Przysunęła się do
Zgłoś jeśli naruszono regulamin