Som oza Jose Tetra meron A5.doc

(1011 KB) Pobierz
Tetrameron




José Carlos Somoza

Tetrameron

 

 

Przekład Agnieszka Rurarz

Tytuł oryginału: Tetrammeron

Wydanie oryginalne 2012

Wydanie polskie 2014

 

Soledad ma dwanaście lat i wydaje jej się, że w szkole nikt jej nie zauważa. Pewnego dnia podczas szkolnej wycieczki oddala się od grupy, a kiedy usiłuje odnaleźć koleżanki, znajduje tajemnicze drzwi. Otwiera je i staje przed czwórką dziwnych dorosłych, którzy opowiadają niesamowite historie, a następnie zadają trudne pytania. Opowieści tej czwórki – kręgu Tetramerona –  konieczność dokonania przez Soledad ich właściwej interpretacji i rozszyfrowania ukrytych znaczeń, w połączeniu z niepewnością, seksualnymi aluzjami i zagrożeniem, stopniowo – dosłownie i symbolicznie - przenoszą nastolatkę z dzieciństwa do świata dorosłych, ze szkolnych ławek i drobnych problemów w tajemniczy krąg Tetramerona.

Somoza czerpie z literackich tradycji: Dekamerona Bocaccia, do którego nawiązuje tytuł, powieści gotyckiej, powieści grozy. Wielbiciele autora doszukają się tu również nawiązań do jego wcześniejszych powieści.

 

 

 

Spis treści:

Duch Curie.              15

Narodziny Wenus.              31

Dekoracja.              50

Jennifer Budoski.              72

Ślub pani Boj.              87

Aura.              97

Ślub pani Boj (dokończenie).              112

Corpus Christi.              119

Cząstki.              151

Karbunkuły.              176

Małpka.              195

* * *

 

Ta książka to szkatułka w kolorze mahoniu ze złoconym zamkiem pośrodku.

Wewnątrz niej znajdziesz kolejne szkatułki. Pewnie będziesz chciała pootwierać je wszystkie naraz. Jeżeli tak zrobisz, to przed czasem dotrzesz do ostatniej z nich i zobaczysz, co się w niej kryje.

Muszę więc cię ostrzec: jeżeli nie jesteś odpowiednio przygotowana, może się to okazać niebezpieczne.

Ostatnia szkatułka znajduje się na samym końcu, bo powinna zostać otwarta dopiero wtedy, gdy starannie obejrzysz pozostałe. Żebyś potem nie gadała, że nie ostrzegałem.

A teraz weź kluczyk w kolorze mahoniu i otwórz pierwszą szkatułkę.

Wewnątrz niej tkwi kolejna, z kości słoniowej, zdobiona misternym filigranem. Na wierzchu napisane jest: „Soledad”.

Soledad ma lat dwanaście. Ciemne włosy, skręcające się na dole w luźne loki, długie aż do ramion, błyszczą od ulubionego szamponu. Jest szczupła, prawie koścista, na skórze widać zadrapania po upadkach. Ma duże szare oczy i usta w kształcie serca. W tym roku zaczęła nosić stanik i z zaciekawieniem ogląda w lustrze swoje rosnące piersi. Tak, urosły, ale owłosienie na wzgórku łonowym jeszcze się nie pojawiło. Ubrana jest w świeżo uprasowaną białą bluzkę z krótkim rękawem i szarą plisowaną spódniczkę. Mundurku dopełniają białe podkolanówki, czarne mokasyny i żakiecik tak ciemny, że wydaje się czarny, ze srebrną tarczą szkoły wyszytą na górnej kieszeni.

Przyjrzyj się jej dobrze: ubrana w ten mundurek idzie korytarzem wiodącym do jadalni. Siada przy stole, jej świetnie ubrany ojciec podnosi wzrok znad gazety, a siostra, o cztery lata starsza, wyciera usta serwetką. Wsłuchaj się: Soledad mówi „dzień dobry”, a służąca stawia przed nią kubek mleka, w którym niewielka ilość czekoladowych płatków utworzyła przedziwną spiralę przypominającą stonogę. Posłuchaj wymówek siostry, która oczywiście ma rację.

- Późno wstałaś.

- O tej samej porze co zawsze.

- Czyli późno. Dzisiaj masz wycieczkę do pustelni. Autobus przyjedzie wcześniej.

- Jestem gotowa do wyjścia.

- Ja też bym była, gdybym miała wyjść bez śniadania.

- Dajcie spokój - odzywa się ojciec. - O której wrócisz z wycieczki, Sol?

- Chyba o… ósmej, nie, raczej o wpół do dziewiątej.

- Jest autobus - woła służąca.

Patrz dalej: biegnie do pokoju, wyrzuca z plecaka zeszyty, których nie będzie potrzebowała, i wrzuca doń opowiadania i kredki; wyciąga luźne kartki z uwagami, których najważniejsze słowa napisane są dużymi literami, na przykład „konik polny NIE jest ważką”, z podkreślonymi zdaniami, i wkłada kilka zawiniętych w folię aluminiową kanapek i karton soku pomarańczowego. Całuje ojca, krzyczy „cześć” do siostry, wybiega za ogrodzenie i wsiada do autobusu.

Nigdy nie wróci z tej wycieczki, ale, rzecz jasna, jeszcze o tym nie wie.

A teraz otwórz szkatułkę z kości słoniowej i zanurz się w jej wnętrzu. W tej ciemności.

 

* * *

 

W autobusie panuje zamieszanie. Po godzinie jazdy żakieciki od mundurków leżą zmięte na półkach, a ich właścicielki pozmieniały miejsca i porozsiadały się w niewielkich grupach. W przejściu widać kolana, założone nogi na nogę, sylwetki pochylone jedna ku drugiej. Poszły w ruch gadżety: Lidia pozwala, by Viviana odsłuchała wiadomość z jej komórki; Greta otworzyła nintendo; Alicia i Laura dzielą się słuchawkami. Siostra Esther siedzi bez ruchu. Usadowiła się w pobliżu kierowcy i wygląda, jakby drzemała. Ledwie widać jej lewe ramię skryte w fałdach habitu.

Ale wszystko to, co dzieje się dookoła, mało obchodzi Soledad; nagle dociera do niej, że chyba stała się duchem.

Bo najwyraźniej nikt nie zauważa jej obecności.

Ona też zmienia miejsce i przesiada się do ostatniego rzędu, ponieważ nienawidzi siedzieć pośrodku. Przesuwa się nad skrzyżowanymi nogami Yael, które połyskują ciemną skórą tuż poniżej brzegu spódniczki. Yael nie chowa nóg, rozmawia dalej z Magali siedzącą po drugiej stronie przejścia, a Soledad nawet nie stara się przepraszać. Podnosi jedną nogę, potem drugą. Dredy Yael niemal przylepiają się do spódniczki, ale Yael nie zwraca na to uwagi. Soledad zajmuje wolne siedzenie w ostatnim rzędzie po lewej stronie, gdzie skulona Eider czyta książkę.

- Cześć - odzywa się Soledad na próbę.

Eider ma wypukłe czoło i grube szkła, co wyjaśnia, czemu w szkole przezywają ją „mrówą”. Jej plecak rozpłaszczył się na szybie, a na kolanach leży torebka z owocami - to chyba brzoskwinie. Na okładce książki widać jedynie tytuł: Opowiadania zebrane, całą resztę zasłaniają palce Eider. Soledad miałaby ochotę poczytać, uwielbia opowiadania. A Eider wygląda, jakby się wybudziła z transu, gdy Soledad się do niej odzywa.

- Co? - pyta.

- Nic. Sądziłam, że nikt mnie nie zauważy.

To ostatnie mówi bardziej do siebie niż do Eider, która i tak nie zwraca na nią uwagi i tkwi pogrążona w lekturze. Soledad znowu się wydaje, że jest duchem, i pomysł ten tak ją rozbawia, że zaczyna się głośno śmiać. Kiedy dokładnie podczas wycieczki mógł się zdarzyć taki cud? Łatwiej jednak spostrzec, kiedy pozostali zaczynają ci się przyglądać, niż kiedy przestają cię zauważać.

Autobus przechyla się, skręcając w drogę lokalną. Wiele dziewcząt podnosi głowę na zakręcie, Soledad też. Tablica przydrożna, która zdaje się zmykać w podskokach na nierównej drodze, obwieszcza: „Pustelnia Świętego…”. Jej kolor i czcionka są typowe dla tablic stawianych w miejscach o znaczeniu turystycznym.

- Chyba dojechaliśmy - stwierdza Soledad, nie spodziewając się reakcji Eider.

Pustelnia jest olbrzymia, o wiele większa, niż można się było spodziewać, ale zrujnowana; wznosi się na wzgórzu czystej zieleni, którego jedno zbocze oświetla słońce. Niektóre ściany pustelni zapadły się, inne pozbawione są sufitu. Dwa okrągłe okna wpatrują się w dziewczynki niczym oczodoły, a potężna, łukowato sklepiona brama stoi otworem pośrodku budowli.

Kiedy gaśnie silnik, zapada zadziwiająca cisza, jak w teatrze tuż przed spektaklem. Gdzieś z oddali dochodzą świsty niczym głosy egzotycznych ptaków. Żakieciki i plecaki są już w rękach swoich właścicielek, siostra Esther staje z przodu i poleca uczennicom ustawić się w rzędzie, żeby mogła je policzyć. Te wskazane długim bladym palcem wychodzą z wozu.

- Jeden… dwa… trzy…

Soledad specjalnie ustawia się na końcu, za Eider. I podczas gdy rząd koleżanek przesuwa się do przodu, w głowie świdruje jej myśl: „Nie zauważy mnie, nie policzy”. Jest absolutnie pewna, że gdy przyjdzie jej kolej, siostra Esther przeszyje ją wzrokiem, ale jej źrenice nie zatrzymają się na niej nawet na sekundę. Ta myśl nagle przepełnia dziewczynkę lękiem. „Nie policzy mnie. Jestem niewidzialna”. Białe, okrągłe i nieziemskie jak księżyc oblicze siostry Esther wypełnia jej pole widzenia, w miarę jak autobus opuszczają kolejne koleżanki. Pośrodku głowy siostry Esther pod sztywnym czepkiem widnieje przedziałek, który Soledad w wyobraźni przedłuża aż do podbródka, rozszczepiając twarz kobiety na dwie niemal dokładnie symetryczne połowy, jak gdyby przedziałek był taflą lustra.

- Trzydzieści pięć… - przystaje przy Eider - trzydzieści sześć…

Soledad wstrzymuje oddech, podczas gdy siostra Esther kieruje ku niej swój palec.

- …i trzydzieści siedem.

Soledad nie wie, czy cieszyć się, czy martwić, skoro okazało się, że mimo wszystko nie jest duchem. Przechodząc obok kierowcy, starszego pana, gdzieś pod czterdziestkę, zauważa, że ten intensywnie się jej przygląda. A więc z pewnością nie stała się niewidzialna! Coś jednak w tym spojrzeniu sprawia, że zaczyna się czuć nieswojo i pospiesznie przesuwa się do bijącego chłodem wyjścia, dołączając do koleżanek na wzgórzu.

W łukowatej bramie wszystko się zmienia. Z głębi ciemnego wnętrza dochodzi przeciąg niczym z odległej przeszłości i woń jak starczy oddech. Dalej widać wielkie półotwarte drzwi, a tuż obok tablicę z godzinami zwiedzania. W kamiennej sieni żakieciki nabierają czarnej barwy, a srebrne tarcze z nazwą szkoły - Valdelosa - pobłyskują, gdy dziewczynki zwracają się w stronę światła. Niebawem wszystkie żakieciki demonstrują swoje tyły, ciasno otaczając siostrę Esther, która recytuje ostatnie instrukcje.

- Mówcie cicho, odnoście się z szacunkiem do wszystkiego, co ujrzycie, nie rozdzielajcie się. Jest was trzydzieści sześć i trzydzieści sześć ma się pojawić przy wyjściu.

Tylko Soledad się nie śmieje.

- Jest nas trzydzieści siedem - odzywa się właściwie do nikogo i może dlatego nikt jej nie odpowiada.

Zaabsorbowana przystaje, by przyjrzeć się wielkiej czarnej stonodze, którą przypomina teraz prześlizgujący się do wnętrza sznur koleżanek, obwieszonych plecakami, drepcących w dziesiątkach mokasynów. Ona sama, z tyłu, odseparowana od reszty, bezbronna i przestraszona, jak jajko zniesione (i zapomniane) przez fascynujące stworzenie, które właśnie zniknęło.

„Byłam numerem trzydzieści siedem… Byłam…”

W końcu postępuje parę kroków naprzód i wkracza w ciemności, które mają w sobie coś z nietkniętego powietrza, jak to, które bucha zapewne podczas ekshumacji nienaruszonego ciała jakiegoś świętego. Odróżnia ściany pełne szczelin, kształty, które mogą być kolumnami, i przebłyski światła i cienia, jakie tworzą mundurki i nogi koleżanek poruszające się gdzieś daleko, w pomieszczeniu. Na lewo widać kolejne drzwi, w bocznej ścianie, jakby to była zakrystia w kościele, i Soledad wiedziona paniką biegnie ku nim bez wahania.

Dosłownie biegnie.

„Byłam trzydziesta siódma, ale już nie jestem… Nie istnieję!”

Strach nie pozwala jej myśleć. Nawet się nie zastanawia, po co biegnie ani co zrobi, jeśli drzwi się nie otworzą albo nie zdoła ich otworzyć ponownie, gdy raz się za nią zamkną. Dopada ich, popycha i wkracza na inny poziom ciemności. Schody w kształcie ślimaka toną w mroku, gdzie nie dociera światło. Soledad schodzi po stopniach, przesuwając rękę po poręczy z kutego żelaza, która spiralnie schodzi w głąb. Ucieka, jakby coś ją ścigało, przerażona samym pomysłem powrotu z grupą istot żywych, podczas gdy ona, naturalnie, chyba jest martwa. Schodzi szybko, nie zauważa, że ściany się ścieśniają i to, co się zaczynało jako szacowne schody, traci poręcz i zwęża się w rodzaj leja. Stopnie sprawiają coraz więcej problemów swoją niebezpieczną wysokością, co zmusza do zwolnienia tempa.

Ale jednocześnie dziewczynka czuje się lepiej. Jest coś prowokującego w tym schodzeniu po krętych, wilgotnych schodach. Każdy kolejny zakręt wydaje się ostatni, jakby całość składała się z fałszywych końców. Soledad przeskakuje ze stopnia na stopień. Jej serce przystosowuje się do zwolnionego rytmu stóp. Soledad już się nie boi. Nawet się uśmiecha na myśl o możliwych zaletach bycia duchem. Przypomina sobie dzień, gdy przyszła spóźniona na lekcje, otworzyła drzwi, zapukawszy spokojnie, i ujrzała Elenę (nie, to raczej była Sofía) stojącą przy tablicy i piszącą jakiś tekst. Nauczyciel przy oknie, w kręgu światła skinął tylko głową, nic nie mówiąc, a ona prześlizgnęła się jak w zwolnionym filmie w kierunku swojego miejsca, podczas gdy dosłownie wszyscy się na nią gapili. Wydaje jej się, że gorzej, dużo gorzej, jak wszyscy na ciebie patrzą, niż jak nikt nie patrzy. Że gorzej, jak zbyt natarczywie wydajesz się kimś być, niż jak całkowicie znikasz. Z tą myślą dochodzi do końca schodów, gdzie pali się tylko jedna słaba żarówka nad zamkniętymi drzwiami.

To drzwi barwy mahoniu z pozłacanym zamkiem pośrodku.

 

* * *

 

- Chwileczkę, panie Figury, niech pan jeszcze nie zaczyna.

- Słucham?

- Ktoś stoi w drzwiach.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin