Ossendowski Antoni Lisowczycy A5.pdf

(1755 KB) Pobierz
Ferdynand Antoni Ossendowski
Lisowczycy
powieść historyczna
Lisowczycy. Nazywano tak oddziały niezrównanej kawalerii,
sformowanej na początku XVII wieku przez A.J. Lisowskiego. Na
lekkich koniach, uzbrojeni tylko w krzywe szable i rohatyny, łuki
lub rusznice, byli wówczas lisowczycy najruchliwszym i
najsprawniejszym wojskiem. Ale sławni w całej Europie byli
także z grabieży i okrucieństwa wobec cywilnej ludności.
Również polskiej - toteż chętnie oddawano ich w służbę państw
obcych.
Książka opowiada o przygodach i walkach, a także rozterkach i
kłopotach, jakich doświadczają dwaj chłopcy, którzy przystali do
lisowczyków.
***
-2-
Spis treści:
Rozdział I. Klekot orli.....................................................................................................................................................4
Rozdział II. Narady szlachty litewsko-białoruskiej......................................................................................................16
Rozdział III. Przed wielkim lotem................................................................................................................................29
Rozdział IV. Podszept rozpaczy...................................................................................................................................42
Rozdział V. W Wilnie...................................................................................................................................................55
Rozdział VI. Zew sławy................................................................................................................................................67
Rozdział VII. Lisowy trop............................................................................................................................................88
Rozdział VIII. Amor skrzydlaty Marsowi zbrojnemu urąga......................................................................................115
Rozdział IX. Zwodnicze drogi miłości.......................................................................................................................134
Rozdział X Fortuna kołem się toczy...........................................................................................................................150
Rozdział XI. Lotem ptaków wędrownych..................................................................................................................171
Rozdział XII. Losy zmienne.......................................................................................................................................192
Rozdział XIII. Pod strzechą rodzinną.........................................................................................................................207
Rozdział XIV. Krzywda..............................................................................................................................................218
Rozdział XV. Dni męki...............................................................................................................................................231
Rozdział XVI. Nowa wojna........................................................................................................................................244
Rozdział XVII. Ostatnia przygoda..............................................................................................................................251
ZNACZENIE ŁACIŃSKICH ZDAŃ.........................................................................................................................261
Temporis iniquitas atque invidia recessit,
ut, quod in tempore mali fuit, nihil obsit,
quod in causa boni fuit, prosit.
11
1
Znaczenie zdań łacińskich na końcu książki. (przyp. wyd.)
-3-
Rozdział I. Klekot orli.
W sierpniu r. 1611 gwarno było na wszystkich placach i ulicach
Wilna. Tłumy mieszczan i Żydów wyległy z domów, porzuciwszy
swoje kamienice, warsztaty, kramiki i barłogi. Ludzie rozprawiali
wzburzonymi
głosami,
wymachiwali
rękami,
mówiąc
jednocześnie i nikogo z osobna nie słuchając.
Niewiasty i dzieci wytykały głowy z okien i patrzyły z
ciekawością. Na bocznych, biegnących ku katedrze ulicach
ciągnęły się długie rzędy karoc pańskich, wózków, karabonów,
koni osiodłanych. Tutaj z takim samym zapałem szedł rozhowor
pomiędzy hajdukami i pachołkami, noszącymi barwy swoich
panów.
Przed katedrą zgromadziła się niemal cała szlachta litewska, -
dumna, milcząca i bitna. Nikogo, zdawało się, nie zbrakło tu:
Radziwiłłowie różnych gniazd, Tyszkiewiczowie, Pacowie możni,
zazdrośni o wpływy na sejmie Wańkowiczowie, kniaziowie
Giedroyciowie i Gedyminowie, od wielkich władców litewskich
ród swój prowadzący, a za nimi - pomniejsi, acz w dziejach Litwy
i Korony znamienici, stali w oczekiwaniu niespokojnym.
Tuż obok stłoczyła się szlachta białoruska i inflancka, która do
Wilna umyślnie zjechała. Panowie spod Witebska i Dynaburga
wieńcem otoczyli wielkiego kanclerza litewskiego, pana Lwa
Sapiehę.
Troska i niepewność zamroczyła oblicza rycerzy, chociaż każdy
z nich w różnych, ciężkich potrzebach bywał, bo na nich, jak na
twardej osełce nie ostrzyli, ino tępili i łamali miecze Turcy,
Tatarzy, Wołosi, Kozacy i Szwedzi.
Ten i ów z rycerzy coraz to głowę zadzierał, patrząc ponad
tłumy szlachty, i wyglądał kogoś niecierpliwym, zatrwożonym
wzrokiem. Wszystkie oczy skierowane były w stronę Ostrej
-4-
Bramy. Dolatywało stamtąd wycie ciżby ludzkiej, przeszywane
niby świszczącym ciosem szabli zgrzytliwym graniem piszczałek.
W pobliżu głównych podwoi katedry, tuż przy Sapiehach,
stanęło nieliczne grono panów, snadź, dopiero z daleka
przybyłych, bo zakurzonych i zdradzających ślady nieprzespanej
nocy i trudów podróży.
Najstarszy - siwy, lecz krzepki szlachcic, w czerwony kontusz
przyodziany, co chwila podnosił na sąsiada oczy, czekając, że ten
coś do niego przemówi.
Sąsiad zaś - chudy, straszliwie wybujały mąż o wąskiej i ostrej,
jak klinga miecza, zawadiackiej twarzy, milczał, pociągając co
chwila wąsiska na dół i owijając nimi srebrne guzy szarej
samodziałowej kapoty.
Nareszcie starzec nie wytrzymał. Trącił sąsiada łokciem w bok i
mruknął z docinkiem:
- Panie Jur! Jesteś, co prawda, nie najwyższym z cnego rodu
Haraburdów inflanckich, lecz eodem tempore
2
za wysoki na to,
abym mógł dojrzeć na twym obliczu, co zasię myślisz o tej
imprezie całej? Panie Haraburdo, sąsiedzie miły, kiedyż, kiedyż?!
- Rychło patrzeć, mośdzieju, jak nadążą. Bo to widzicie,
mośdzieju, przez ciżbę niełacno im się przepchać. Non licet
3
szabli w robotę puszczać w onej chwili...
Posłyszał tę odpowiedź mocno pokraśniały pan Lew Sapieha.
Krótkiego wąsa dotknął, okiem błysnął i zapytał siwego
szlachcica:
- Spieszno waćpanu, mości Ksawery, onego sławnego straceńca
obaczyć? Burzy się, widzę, w starym ciele krew Lisów
znamienita? Lubicie o niej po dworach swoich rozprawiać, wiem
o tym...
- Krew, zaprawdę, jak miód stuletni, wasza dostojność, co od
innych snadniej Sapiehowie wyrozumieć mogą, bo nasz znak
-5-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin