Hr. de Beouvoir, Podróż naokoło świata. Pekin, Veddo, San Francisco, Warszawa 1873, tom3.pdf

(22040 KB) Pobierz
BIBLIOTEKA NAJNOWSZYCH PODRÓŻY,
IV.
. PODRÓŻ
NAOKOŁO ŚWIATA
ODBYTA PRZEZ
WR,
DE
B E A U V O I R .
TOM III.
PEKIN, YEDDO, SAN-FRANCISCO.
Przekład
z
Jrancuzkiego.
WARSZAWA
p R J J K.IEJM
jIÓZEFA
J J N G R^A
ulica Nowolipki N r . 2406 ( 3 ) .
1873.
PEKIN. YEDDO. SAMMCISCO.
Biblioteka Narodowa
Warszawa
Szang-Hai.
30001003413046
,J,o3iso.iciio H,eH3ypoBo
Bapmaua 1 Ceiraiópji 1873 ro.ua.
Wylądowanie w Szang-Hai.—JRozporządze-
nie co do polowania. - Rozmaite traktyernie.
Pole pokryte trumnami.—Jezuici w Zi-ka-wai.
Opowiadania z wojny przeciw Buntownikom.
Szang-Hai, 6 marca 1867
r.
_ S>?
O
i.W^6G
3-
«wjfeKo/rça,
Zostawiliśmy już daleko za sobą Kanton i jego
czerwone pagody, Hong-Kong i gmachy pełne herba­
ty, całe Chiny południowe z właściwą sobie cuchną­
cą wonią. Odbyliśmy 390 mil drogi po morzu naje-
żonem skałami, między kontynentem i szpetnemi wy­
brzeżami Formozy; pragniemy koniecznie zwiedzić
północne, aż po za Pekinem, Chiny, daleko dziksze
podobno i ciekawsze. Płyniemy po żółtych falach rze­
ki Błękitnej i przybijamy do lądu w Szang-Hai, w bli-
zkićm sąsiedztwie Nankinu, słynącego z wież porcelano­
wych, Szang-Hai jest głównym punktem działania wojsk
cesarskich przeciwko taipingom czyli Buntownikom;
jeatto zarazem brama wjazdowa dla Yang-tse-kiang.
Wysiadłszy na ląd, dowiadujemy się co następuje:
1-mo, że polowanie od dnia 1 marca zostało za­
bronionym, i
Dodatek do Wędrowca Nr. 176.
1.
2
2-do że rada municypalna dzielnicy francuzkiéj
zbuntowała się nadobre przeciwko naszemu konsulo­
wi, który przyaresztowawszy za to jéj członków, ma
nawet zamiar, jak mówią, zastąpić ich, przez kupców
angielskich!
Jakież rozczarowanie! Czyż nie lepiej odrazu po­
rzucić myśl dalszej podróży!
Co do rady municypalnej szang-hajskiéj przyrze­
kamy sobie nie mieszać się w jéj sprawy; ale wzbra­
niające rozporządzenie mandaryna - prefekta sprawia
nam żal niemały. Oddawna już pieściliśmy się nadzie­
ją rozkosznego polowania na złote bażanty i manda-
ryńskie kaczki. Mieliśmy broń nabitą i widzieliśmy
w marzeniu nasze torby myśliwskie pełne mieniących
się skrzydeł i ogonów. Tymczasem! W kraju który
leży gdzieś na końcu świata, w takiej zapadłej oko­
licy, że chyże słońce dopiero po ośmiu godzinach,
dobiega ztąd do Francyi, śród czysto-parawanowego
krajobrazu chińskiego, musimy się strzedz tak samo
jak za rogatką Saint-Denis, żeby stróż polny lub żan­
darm nie zabrał nam dubeltówek i nie poprowadził
nas, jako brakonierów, do ciupy. Czy tylko? Widzę
już jak uciekam co tchu przed zgrają wyjących urzę­
dników Państwa Niebieskiego, którzy w lazurowych
szatach, z warkoczami puszczonemi na wolę wiatrów
w zabłoconych pantoflach, pędzą za mną, żeby mnie
schwycić, zaprowadzić do Yamen, wbić na pal, zanu­
rzyć we wrzącym oleju
Szang-Hai należy do wszystkich i nie należy do ni­
kogo: w części jestto koncessya francuzka, angielska,
3
amerykańska; rząd chiński raczy się uważać za wła­
ściciela gruntu, my zaś jesteśmy tylko lokatorami; lecz
bądźcobądź jesteśmy tam, i pragnąłbym, żebyśmy choć
raz zdołali zdobyć się na założenie czynnego, uczci­
wego i trwałego kantoru handlowego.
Nie uwierzycie, jaką mi to zrobiło przyjemność,
zaprawną zdziwteniem, gdym zobaczył nad wybrze­
żem dzielnego celnika francuzkiego, ze zwykłem ke­
pi na uchu, równie marsowego i krzykliwego jak
w kraju rodzinnym. Trzeba widzieć, jak on umié
nakazać uszanowanie dla siebie, cokolwiek wzrokiem
ale więcej jeszcze kijem, gwarliwéj massie Chińczy­
ków, rybaków i rybaczek, którzy wbrew rozporzą­
dzeniom rady municypalnej, przybijają do lądu ze
swemi smrodliwemi łodziami. Prawdę powiedziawszy,
jakże to mało poezyi w tych Chinach, w.tćm Pań­
stwie Niebieskiém nadgraniczném!
Pojmujecie zatém, że skorośmy tylko zaszli do
Astor-House, to jest do najmniej brudnego hotelu
w mieście, natychmiast spytaliśmy się o sposób wy­
dostania się z jego murów, o kommunikacyą dalszą
z Pekinem, a nawet z Mongolią. Niestety, nowy kło­
pot: zatoka Pe-czi-li jeszcze nie puściła; Pei-ho ta­
kże stoi, a podróż lądem ciągnęła by się chyba bez
końca. Musimy więc cierpliwie czekać na to, aż lo­
dy północne pękną i nudzić się w tak nieobiecującej
dziurze jak Szang-Hai.
Zaczynamy więc przebiegać miasto, podobne zu­
pełnie do tych jakie już widzieliśmy w Niebieskiém
4
Panstwie; ludność miejscowa różni się powierzchownie
od ludności Południa; tam Chińczycy byli żółci, lub
też cery miedzianej, chudzi i lekko zaledwie pokry­
ci bawełnianą materyą; tutejsi wydają nam się ru­
miani i czerstwi, jak wiejskie dzieciaki, a otyli jak
pogańskie bożki; co więcej, owinięci są w kilka futer
jedno na drugiém, z których każde podszyte jeszcze
baranią skórą, prócz tego od spodu noszą po pół tu­
zina kamizelek bez rękawów, a na wszystko dopiero
wkładają długą opończę, której rękawy sięgają ziemi.
Wyglądają jak gdyby im było bardzo gorąco, a kształt
ich ciała podobny jest raczej do wańtuchów wełny
niż do ludzkiej postaci.
Przypadkiem droga nasza wypadła przez dzielni­
cę restauracyj. Ponieważ dawniej opowiadałem wam
o chińskiej kuchni, dzisiaj nie chcę już powracać do
tego samego przedmiotu; lecz co mnie tu najbardziej
zdziwiło to rzadkie nagromadzenie wszystkich kast
w jednej miejscowości gastronomicznej, zacząwszy od
najnędzniejszegO' biedaka aż do milionerów kupców,
spożywających najprzepyszniejsze smakołyki obok naj-
obrzydliwszych pokarmów żebraczych.
Na prawo ujrzeliśmy restauracyą tylko dla boga­
czy; było ich tam przeszło trzystu; siedzieli po czterech,
lub pięciu koło okrągłych stoliczków, przystrojonych
kwiatami z różnokolorowego papieru i mandarynka­
mi czyli pomarańczami; chłopcy przyzwoicie ubrani
usługują im, czekając na rozkazy z oznakami nad­
zwyczajnego szacunku; zielone lepkie kompoty za po-
5
mocą sztucznych pałeczek cudownie prawie dostają
się w jednej chwili do szerokich a śmiejących się ust
biesiadników.
Na przyległej znowu uliczce znajdują się zakłady
gastronomiczne dla ludności średniej klasy; tutaj nie
czekają już przededrzwiami strojne palankiny: mało
kwiatów, mniej jeszcze owoców, lecz daleko więcej
hałasu i zgiełku chińskiego! Dalej przy bramie Jlon-
tauban ciągnie się uliczka długa której powierzcho­
wność dreszczem przejmuje; tutaj bowiem schodzi
się na posiłek tysiące biednych żebraków, mających
zaledwie podobieństwo, do twarzy ludzkiej, i zupełnie-
prawie nagich, jakkolwiek czas jest mroźny i dżdżysty.
Nieopodal mnie, spostrzegam całe wesołe towarzystwo,
któremu podano potrawę ze starego zgniłego psa, le­
żącego już oddawna w cuchnącym rowie, otaczającym
fortecę. I tutaj są stoliki nizkie, obstawione tabureci-
kami, a siedzący przy nich goście świadczą sobie grze­
czności, zabierając się do spożycia wyżej wspomnia­
nej potrawy
Co za grzeczny naród!
Wracając do mieszkania, przechodzimy koło Ya-
mén, rezydencyi gubernatora miejscowego. Władza na
wschodzie polega tylko na głośnem wymierzaniu kary
a rządzić tam, jestto karać; więzienie więc umieszczo­
ne jest naprzeciw gmachu gubernatora. Uderzającą jest
sprzeczność pomiędzy werniksowanemu i dziwaczne-
mi dachami, portykami rzeźbionemi z marmuru, ażu-
rowemi ścianami tego pałacu, a ciemną piwnica
w
któ­
rej znajduje się tylu delikwentów: przez szczeliny te­
go budynku łatwo przedostaje się śnieg i grad. Na
7
kupach barłogu, wydających z siebie zabijającą woń,
jęczą ci nieszczęśliwi dzień i noc, czekając nieszczęsne­
go wyroku, na mocy którego zostaną albo skazani na
męki upieczenia żywcem, popiłowania na kawały za­
cząwszy od nóg, wrzucenia w studnią głową na doł;
a może też za pomocą ostrego narzędzia zalewać im
będą witryoléj za skórę.
Szang-Hai, 7 marca 1867.
•słych drzew; won gnijących szczątków, rozchodząc
się, ma użyźniać piękne łany chińskich ogrodów. Co
do nas, zapach ten pozbawiał nas zupełnie humoru,
niepojmowaliśmy owej dziwnej czci dla swych przo­
dków.
Opowiadano nam niektóre dziwactwa dotyczące
szczególniej czci okazywanej owym przodkom. Dopóki
panuje w Pekinie taż sama dynastya, te groby znaj­
dujące się na powierzchni ziemi, mnożą się bezustan­
nie i biada temu, ktoby się odważył dotknąć owego
zbioru wyrobów stolarskich, niegdyś tak świetnych,
dziś zgniłych i zupełnie spróchniałych. Lecz histo-
rya wspomina, że podczas każdej przemiany dynasty­
cznej wszystkie te słabe budynki równane bywają
7.
ziemią. Tylko że ponieważ w Chinach nie tak ła­
two jak u nas o strącenie panującej dynastyi, zdarza
się więc często że trzysta lat upłynie, zanim pocho­
wane zostaną w ziemi ciała umarłych, którzy tym spo­
sobem długo jeszcze po śmierci przemieszkują na tym
świecie.
Żałuję mocno że pomimo najszczerszej chęci, nie
mogę przez tak krótki pobyt zapoznać się ośmdziesięciu
tysiącami liter chińskich, coby mi pozwoliło sprawdzić
czy fakt który tu przytaczam jest prawdziwy; mogę wam
jednak zaręczyć, że owa cześć dla trumien o której do­
piero co pisałem, jest jedną z ostatnich, ale niezawo­
dnie najważniejszą przeszkodą dla budowania w Chi­
nach kolei żelaznych i telegrafów.
Dom handlowy Reynolds w Szanghai urządził li­
nią telegraficzną na przestrzeni kilku kilometrów t. j , aż
Przechadzka po mieście prędko nas znużyła: trze-
baby chyba mieć serce żelazne, aby módz dwa dni
z kolei patrzeć na podobne obrazy. Postanowiliśmy
więc dzisiaj zwiedzić wieś sąsiednią; Zi-Ka-Wai jest
celem naszej wyprawy: jestto mała osada, założona
przez jezuitów, leżąca o dwie mile od Szang—Hai.
Wyobraźcie sobie płaszczyznę piaszczystą, pustą i po­
kopaną, przerżniętą kilkoma błotnemi kanałami bez
wody i cuchnącemi bagniskami. Gdzieniegdzie wzno­
szą się szałasy, budowane z żółtawej trzciny i gliny;
po obu stronach ścieżki, którą postępujemy, leżą setki
niezliczone trumien! W Chinach północnych niema
cmentarzy; tam tylko trumny poustawiane są w an­
gielskich parkach, jak kosze z kwiatami tu i owd/.ie
na rabatach. Niekiedy pośród zagonów kapusty lub
innych jarzyn stoi długa drewniana skrzynia, a w niej
spoczywają zwłoki zmarłego. Tam znowu w bujnie
rosnącem zbożu czterech nieboszczyków zdaje się grać
„w c z t e r y k ą t y " . Tutaj stos trumien ustawionych
jedna na drugiej tworzy kształt piramidy, gdzieindziej
znowu służą one za ławeczkę pod cieniem wynio-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin