Pracoń A. - Masakra na wyspie Utoya.pdf

(4234 KB) Pobierz
gdy Słyszyszsercr udmaacs
o
Kamień
SPIS TREŚCI
Jezioro ...................................................................
W spólnota ............................................................
Atak .......................................................................
Szpital ....................................................................
Dzień drugi ..........................................................
Ksiądz ....................................................................
Uroczystości upamiętniające .............................
Spotkanie w sądzie ..............................................
Posłowie ................................................................
Podziękowania
7
12
60
119
141
149
157
174
184
191
JEZIORO
Pierwsze dobiegające z lasu strzały rozlegają się zale­
dwie parę m inut po tym, jak siadam. Wszystkie zmy­
sły się wyostrzają. Przede m ną znajduje się jezioro.
Za
mną
kończy się
las.
Wokół
mnie siedzą
przyjacie­
le, niektórzy przy stole, niektórzy na trawie, inni na
leżakach lub krzesłach kempingowych. Rozmawiają
i śmieją się. Nikt nie reaguje na dźwięki. Czy tylko ja
rozumiem, że coś jest nie tak? Serce zaczyna bić szyb­
ciej. Ściska mnie w piersi. Po kolejnej salwie strzałów,
szybkiej serii huków wreszcie udaje mi się powiązać
fakty. Przecież Christian m nie uprzedzał.
- Wiesz, że w pobliżu jest strzelnica? - zapytał.
- Tak, tak - odparłem. - W porządku.
Sam nieraz chodziłem na strzelnicę. Dopóki byłem
przygotowany, myślałem, że będzie dobrze, jednak po
ucichnięciu drugiej serii strzałów czuję, jakby coś się
przelało, jakbym nie m ógł już więcej znieść. Czyżby
miał nadejść kryzys?
Zaledwie parę dni tem u wyszedłem ze szpitala i od
tamtej pory nie spałem. Powrót do domu, do mojego
starego pokoju, tylko pogorszył sprawę. W szpitalu
było inaczej - natłok nowych uczuć, wrażeń. Ale
takiego doświadczenia nie dało się zabrać do pokoju
w suterenie w dom u mamy. Nie dało się zamknąć
oczu i zasnąć. Zażyłem podw ójną dawkę tabletek
nasennych, lecz w ogóle m i nie pomogły. Za każ­
dym razem, gdy zamykałem oczy, pod powiekami
pojawiały się nowe obrazy. Po dwóch dniach byłem
wycieńczony.
Przecież nie mogę odmawiać sobie spotkań z przy­
jaciółmi? Christian zebrał w swoim domku letnisko­
wym wszystkie osoby z klasy, aby pokazać, że mnie
wspierają. Niezwykła inicjatywa jak na niego. To bła­
zen, który całą zimę spędza, jeżdżąc na snowboardzie.
A teraz nagle chciał okazać troskę, co czyniło jego
zaproszenie wyjątkowo wzruszającym.
Gdy otworzyłem furtkę, większość gości już tam
była. Przytulali mnie i pocieszali. Na początku szukali
odpowiednich słów, nie wiedzieli, jak się zachować,
ale po pierwszym żarcie atm osfera się rozluźniła.
W spaniale było znów się śmiać. Wyzwalające uczu­
cie bycia sobą. Siedziałem na trawie w cieniu drzew
i cieszyłem się w idokiem wszystkich m oich przy­
jaciół. Mojego psa M ikea, długowłosego owczarka
australijskiego, który leżał przywiązany do drzewa
przy jeziorze. Pomyślałem, że dam sobie radę, że
uda m i się zostawić to za sobą, lecz gdy rozległy się
strzały, wszystko od razu wróciło. Brzmiały dokładnie
tak jak tamtego dnia.
Przy trzeciej serii udaje mi się zająć myśli czymś
innym. Ktoś chce się kąpać w jeziorze. Rana na moim
ram ieniu jeszcze się nie zagoiła, do tego przykrywa
ją duży opatrunek, więc nie mogę się zamoczyć. Za
to Mikę drepcze za nimi. Chce do wody. Na brzegu
jeziora położyli paletę, która pełni funkcję pom o­
stu. Kilkaset metrów dalej leży mała wyspa poroś­
nięta świerkami. Mężczyzna, który przez ostatnią
godzinę pływał tam i z pow rotem między wyspą
a kempingiem, wraca właśnie do brzegu. Przyjaciele
zrzucają ubrania. Koszulki, spodnie i buty zosta­
ją na kam ieniach. W mojej głowie rozgrywają się
sceny. Są bardzo wyraźne, trudno oddzielić je od
tego, co widzę przed sobą. Obrazy kolegów i ko­
leżanek rozbierających się tego dnia na cyplu. Byli
Zgłoś jeśli naruszono regulamin