87.Orzeszkowa Eliza - Cham.pdf

(949 KB) Pobierz
Eliza Orzeszkowa
Cham
Spis treści
Rozdział I ...................................................................................................................................... 3
Rozdział II ................................................................................................................................... 26
Rozdział III .................................................................................................................................. 52
Rozdział IV .................................................................................................................................. 72
Rozdział V ..................................................................................................................................101
2
Rozdział I
Miał lat przeszło czterdzieści i widać to było z paru zmarszczek, które cienkimi liniami
przerzynały mu czoło wysokie a wydające się jeszcze wyższym od przerzedzonych nad nim
włosów ciemnych i u skroni trochę siwiejących. Pomimo jednak tych zmarszczek i tej
rozpoczynającej się siwizny, wyglądał czerstwo, silnie i razem poważnie. Rybakiem był, dnie
całe, a czasem i część nocy spędzał na wodzie; więc słońce, wiatry i wilgotne oddechy rzeki
ciemnawą i zdrową śniadością okryły mu twarz, zbyt nieco długą i c hudą, lecz rozświeconą
dwojgiem oczu z bardzo błękitną i czystą źrenicą, z trochę nieruchomym, poważnym
wejrzeniem. Powagę też i zamyślenie czuć było w ruchach jego wysokiej, kształtnej, silnej
postaci.
3
Kiedy było mu lat osiemnaście, ojciec ożenił go z dziewką ze wsi sąsiedniej, dlatego że
gospodyni brakowało w chacie. Z tą żoną swoją, łagodną i pracowitą, lecz głupowatą i
brzydką, żył spokojnie i zgodnie, ale krótko, bo po latach kilku umarła, dzieci mu nie
pozostawiając. Wkrótce też odumarł go stary ojciec, a kiedy jeszcze jedyną siostrę, o
dwanaście lat od siebie młodszą, za mąż wydał, sam zupełnie pozostał w chacie u końca wsi
niedużej, na wysokim brzegu Niemna pod małym borkiem sosnowym stojącej. Wołów ani
koni nie posiadał i pomocników do gospodarskiej pracy nie potrzebował, bo ziemi prawie nie
miał. Ojciec jego od dawnego dziedzica wsi otrzymał tę chatę ze sporym kawałkiem
warzywnego ogrodu, a przeważnie żył z tkactwa, które przez czas jakiś w tej wsi kwitnęło i
przynosiło niejakie zyski. Ale on z tkackimi krośnami, z niskim sufitem i ciemnymi ścianami
chaty zżyć się nie mógł. Coś go ciągnęło ku okiem niedoścignionemu szlakowi rzeki, ku
błękitnej ciszy jej w pogodę i spienionym szumom w czas burzliwy, ku powstającym nad nią
co rana różowym wschodom słońca i odbijającym się w niej co wieczora bogactwom
zachodów. Lubił powietrze nieskażone, choćby upalne lub mroźne, niebo odkryte, choćby
pochmurne i smutne; w dzieciństwie już czółna strugał, wędy wiązał i gdy tylko dorósł,
rybakiem został. Dawniej wracając z rzeki znajdował w chacie ojca, żonę, siostrę, czasem
sąsiadów i kumów; czasem też i do karczmy zachodził, choć w wódce nie mógł zasmakować
nigdy, a w tańcach i gawędach niewielki przyjmował udział. Teraz, od lat już kilku chata jego
była zupełnie pusta; wróciwszy do niej, sam doił krowę, którą wspólny wiejski pastuch do
obórki z pastwiska mu przypędzał, sam sobie strawę warzył i samotnie ją spożywszy do snu
się układał, aby nazajutrz w większym lub mniejszym czółnie płynąć naprzeciw wschodzącej
jutrzenki lub na zachód pomykających mgieł i mroków nocnych. Do karczmy nie chodził już
nigdy i z ludźmi przestawał rzadko, oprócz siostry i szwagra, u których w zimie, gdy rzeka
znajdowała się pod lodem, milcząc najczęściej, pod ścianą przesiadywał. Nie można było
powiedzieć, aby ludzi nie lubił, bo nie tylko nikomu szkodzić nie chciał i kłótni z nikim nie
zawodził, ale owszem, temu i owemu przysługę jakąś nieraz oddał, w gospodarskiej pracy
dopomógł lub w dzbanku drobnych rybek przyniósł, a każdemu, kto go zac zepił, odpowiadał
życzliwie i chętnie. Tylko nie szukał ludzi, nawet unikał ich nieco, jakby mu pierś i usta w
długich po rzece wędrówkach przyzwyczaiły się do milczenia; ilekroć zaś mówił, głos jego
był przyciszony i słowa powoli ciekły z warg łagodnych, ale uśmiechających się bardzo
rzadko. Jednak nie można go też było nazwać smutnym; przeciwnie, wydawał się spokojnym
i zupełnie ze wszystkiego zadowolonym. Tylko układ ust, wejrzenie, ruchy jego posiadały
wyraz ciągłego jakby zamyślenia, co mu nadawało piętno powagi i powolności. O czym
myślał? Nie opowiadał nikomu, ale z błyskawiczną szybkością mknąc po zwierciadle
spokojnej wody czy zwolna pomiędzy dwoma utkwionymi w dno rzeki tykami kołysząc się
na jej fali, na jutrzenki, chmury, burze, tęcze, staczające się za pas boru tarcze słoneczne
patrząc — myślał. Krąg tego myślenia był zapewne ciasnym, lecz może głębokim, skoro
zdawać się mogło, że człowiek ten w nim utonął i że mu tam najlepiej.
We wsi uważano go za odmiennego od innych, ale też uczciwego i spokojnego człowieka.
Gdy młodo owdowiał, powtórne małżeństwo mu doradzano, tę i ową swatano; ale on, raz i
drugi na wskazywaną dziewkę spojrzawszy, głową przecząco trząsł, ręką machał i co prędzej
ku rzece z wysokiego brzegu zstępował. Przez kumę Awdocię, która i jego, i swatostwa
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin