41.Thomas Hardy - Pierwsza hrabina Wessex.pdf

(955 KB) Pobierz
Thomas Hardy
Pierwsza hrabina Wessex
Opowiadania
Tłumaczyły
K. Jurasz-Dąmbska
J. Korniłowiczowa
Tytuł oryginału:
THE FIRST COMTESS OF WESSEX
W pewnym miasteczku
1
Pasterz pasący owce na wschodnim zboczu mógł bez zbytniego natężenia
głosu porozumiewać się z pasterzem znajdującym się na zboczu zachodnim,
ponad kominami miasteczka leżącego w kotlinie, gdyż strome pastwiska wkra-
czały tu niemal w podmiejskie podwórka. W nocy nawet ze środka miasta
można było usłyszeć łagodne porykiwanie jałówek i głęboki, gorący oddech
tych stworzeń w okólniku, położonym na niższych terasach wzgórza porośnię-
tego murawą. Osada wciśnięta w tak ciasną dolinę była jednak prawdziwym
miastem, posiadającym prawdziwego burmistrza i Radę Miejską oraz
manufakturę włókienniczą.
Pewnego dżdżystego wieczora, a działo się to trzydzieści pięć lat temu
1
,
przed zapadnięciem zupełnego zmroku jakiś przechodzień o wyglądzie
człowieka wolnego zawodu, z długim parasolem i torbą w ręku, schodził ze
wzgórza drogą wiodącą do rogatki, gdy dopędził go nadjeżdżający faeton.
— Halo, Downe, czy to pan? — zaczepił go siedzący na koźle wytworny
młodzieniec o bladej twarzy. — Proszę wskoczyć do powozu, a podwiozę pana
do domu.
Zagadnięty obejrzał się przez ramię. Twarz miał pucołowatą, wesołą, raczej
zadowoloną z siebie.
— O, dobry wieczór, panie Barnet, dziękuję bardzo! — rzekł gramoląc się do
powozu.
Byli współmieszkańcami miasta, które teraz rozciągało się u ich stóp, lecz
jakkolwiek stosunki ich były dawne i zażyłe, istniała duża różnica w sytuacji
życiowej obydwu przyjaciół. Barnet był znacznie zamożniejszy od młodego,
1
Od czasu napisania noweli w 1880 r.
dorabiającego się adwokata Downe'a, co dawało się lekko odczuć w sposobie
bycia Downe'a wobec towarzysza, nigdy zaś w stosunku Barneta do niego.
Barnet nie zawdzięczał swej pozycji w mieście samemu sobie — jego ojciec
dorobił się tu majątku handlując lnem, a handel ten rozwijał się wtedy bardzo
żywo jak na prowincjonalne warunki. Po wzbogaceniu się stary pan Barnet
wycofał się z interesów, wychował swego syna na miejskiego dżentelmena i,
trzeba przyznać, na młodzieńca wykształconego, o liberalnych poglądach.
— Jak się miewa pani Barnet? — spytał Downe.
— Kiedy wyjeżdżałem miała się zupełnie dobrze — odpowiedział tamten z
przymusem, a w jego oczach, dotąd z zadumą wpatrzonych w konia, odbił się
wyraz niepewności.
Downe zdawał się żałować swego pytania i zmienił natychmiast temat
rozmowy. Złożył więc znajomemu gratulacje z okazji jego wyboru na radnego
miejskiego, zdawało mu się bowiem, że nie widzieli się od tej pory. Pani Downe
zamierzała odwiedzić panią Barnet, by jej pogratulować ze swej strony, lecz
Downe obawiał się, że dotąd tego nie zrobiła.
Barnet zdawał się wikłać w odpowiedzi.
— Radzi bylibyśmy widzieć państwa u siebie. Ja... żona moja... zawsze
chętnie, jak pan wie, powitamy panią Downe... Tak, zostałem członkiem Rady
Miejskiej, choć jestem raczej niedoświadczony, jak niektórzy uważają. To praw-
da, byłbym uchylił się od tego, jako od przedwczesnego zaszczytu, mając teraz
wiele innych spraw na głowie, gdyby mi to nie zostało narzucone w tak
serdeczny sposób.
— Wśród tych spraw, jakie pan ma na głowie, jest jedna, której potrzeby nie
mogę zrozumieć — rzekł Downe z dobroduszną swobodą. — Po co, u licha,
zaczął pan budowę nowego domu mając taką doskonałą siedzibę?
Twarz Barneta poczerwieniała, widząc jednak, że to pytanie zostało rzucone
od niechcenia i że młody adwokat przypatruje się raczej trzodom na łąkach,
odpowiedział dopiero po pewnej chwili, bez widocznego zakłopotania:
— Chcieliśmy odsunąć się trochę od miasta, przy tym dom, w którym
mieszkamy, jest stary i niewygodny.
Downe przyznał, że Barnet wybrał ślicznie położone miejsce. Z okien będzie
można oglądać nie kończące się przestrzenie. Czy obmyślił jaką nazwę dla tego
domu? Zapewne tak?
Barnet zaprzeczył. W pobliżu nie było żadnego innego domu, więc nie było
obawy pomyłki. A dla niego osobiście nazwa nie grała roli.
— Zdaje mi się, że widziałem napis! — rozważał Downe. — Kiedy to było?
Bodajże dziś rano. Napis na desce. „Château Ringdale”, tak mi się zdaje.
— Tak, to był pierwotnie jej... nasz pomysł przez krótki czas — rzekł
pospiesznie Barnet. — Potem postanowiliśmy nie dawać nazwy, a w każdym
razie tej nazwy. Musiał pan widzieć napis przed tygodniem, bo w zeszłą sobotę
był już zdjęty... Na tym punkcie jestem stanowczy! — dodał ponuro.
Downe nie wyglądał na przekonanego i mruknął, że napis ten musiał widzieć
wczoraj.
Tak rozmawiając dojechali do miasta. Ulica była niezwykle pusta jak na
godzinę siódmą wieczór. Od południa zacinał drobny deszcz, napływający od
strony morza. Tworzył on dokoła żółtych latarni jakby zasłonę z gazy i z cichym
szelestem spływał z ciężkich dachów krytych kamiennymi dachówkami, których
ciężar przytłaczał szczyty domów, a w niektórych wypadkach wybrzuszał ich
ściany na wyższych piętrach. Minąwszy mały ratusz i hotel „Pod Czarnym
Bykiem” przyjaciele dojechali do rogu uliczki zabudowanej szeregiem
ceglanych domków nieokreślonego wieku, mających po dwa okna na każdym
piętrze i tak absolutnie jednakowych, że jedyną między nimi różnicę stanowili
zamieszkujący je ludzie.
— Proszę poczekać, podwiozę pana do drzwi — rzekł Barnet, widząc, że
Downe zamierza wysiąść na rogu, i zawrócił w węższą uliczkę. Tu, w odległości
paru jardów, we framudze oświetlonego okna ukazały się trzy główki
dziewczęce, a nad nimi głowa młodej matki. Wszystkie cztery wpatrywały się z
Zgłoś jeśli naruszono regulamin