Salgari.Emilio.Gora.Swiatla.1987.POLiSH.eBook-Olbrzym.pdf

(1033 KB) Pobierz
Emilio Salgari
GÓRA ŚWIATŁA
Spis treści
Rozdział I - Napad pantery
Rozdział II - Tajemnica Dhundii
Rozdział III - Fakir
Rozdział IV - Straszna walka
Rozdział V - Nienawiść ministra
Rozdział VI - Dhundia się odsłania
Rozdział VII - Zaklinacz węży
Rozdział VIII - Wyżyna Pannahu
Rozdział IX - Święto Tirunalu
Rozdział X - Polowanie na fakira
Rozdział XI - Pożeracz ludzi
Rozdział XII - Podwójny napad
Rozdział XIII - Drugi pożeracz ludzi
Rozdział XIV - Polowanie kornaka
Rozdział XV - Nieocenione wiadomości
Rozdział XVI - Straszna walka
Rozdział XVII - Mały Sadras
Rozdział XVIII - Nocna wyprawa
Rozdział XIX - Tajemnice świątyni
Rozdział XX - Napad węży
Rozdział XXI - Ocalić ich lub stracić Koh-i-Nura
Rozdział XXII - Powrót do domu
Rozdział XXIII - Walki olbrzymów i tytanów
Rozdział XXIV - Góra Światła
Rozdział XXV - Przygotowanie zasadzki
Rozdział XXVI - Żołnierze radży
Rozdział XXVII - Wspaniałomyślność księcia
Rozdział XXVIII - Ucieczka złodziei
Rozdział XXIX - Atak na grobowiec
Rozdział XXX - Pościg za zdrajcą
Rozdział XXXI - Ucieczka fakira
Rozdział XXXII - Potrójne morderstwo
Rozdział XXXIII - Pościg dakoitów
Rozdział XXXIV - Głowa fakira
Posłowie
Notes
Rozdział I - Napad pantery
Było to w roku 1843. W upalne lipcowe popołudnie olbrzymich rozmiarów słoń, mogący
współzawodniczyć z wielkimi okazami Afryki środkowej jeżeli nie pod względem kształtów,
to przynajmniej pod względem wielkości, wspinał się mozolnie na najwyższe złomy skalne
ogromnego płaskowzgórza Pannah, jednej z najdzikszych, a zarazem najbardziej
malowniczych okolic Indii środkowych.
Jak wszystkie gruboskórce indyjskie, które tylko bogacze mogą utrzymywać, miał na
grzbiecie wspaniały niebieski czaprak z czerwonym brzegiem, wielkie kokardy przy uszach,
naczołek z pozłacanego metalu i szerokie pasy do przytrzymywania haudy - rodzaju skrzyni, w
której mieści się nawet sześć osób.
Olbrzym wiózł troje ludzi: kornak, czyli przewodnik, siedział okrakiem na grubej szyi
zwierzęcia z nogami ukrytymi pomiędzy jego ogromnymi uszami, trzymając w ręku krótki hak z
czubkiem ze stali, dwóch innych, sądząc po szatach, należało do wysokiej warstwy społecznej.
I kiedy kornak prażył się w słońcu nie zwracając na to uwagi, tamci spoczywali wygodnie
na jedwabnych poduszkach haudy, osłonięci małym namiotem zrobionym z błękitnego perkalu
ze złotymi frędzlami. Starszy z nich, człowiek mniej więcej czterdziestoletni, był wspaniałym
typem indyjskim: wysoki, chudy, jednakże z szerokimi ramionami i muskularnymi członkami, o
śmiałym profilu, który długa, czarna, nieco siwiejąca broda i dwoje oczu czarnych i
niezmiernie ruchliwych czyniły jeszcze bardziej imponującym. Ubrany był w obszerne dhoti z
żółtego jedwabiu w czerwone kwiaty, spływające dokoła niego w luźnych fałdach, ściągnięte
w pasie szeroką wstęgą, haftowaną złotem; głowę miał owiniętą chustką z nansuku, czyli
tkaniny podobnej do batystu, która ma połysk jedwabiu i jest prawie przezroczysta.
Jego towarzysz natomiast wyglądał najwyżej na trzydzieści lat; był on zupełnie
pozbawiony tej postawy pańskiej, jaka cechuje wysokie warstwy indyjskie. Był to człowiek
niskiego wzrostu, o członkach raczej słabych, ciemniejszej skórze, rysach nieregularnych i
niesympatycznych, twarz pooraną miał szerokimi bliznami, może wywołanymi chorobą, przez
co wygląd raził jeszcze bardziej. I w oczach jego, małych, niespokojnych, przymykających się
często, jak gdyby znieść nie mogły blasku słońca,było coś fałszywego i budzącego nieufność.
Mimo że był tak samo ubrany jak jego towarzysz, z łatwością odgadywało się w nim
człowieka należącego do niższej kasty. Skulony jak małpa w kącie haudy, żuł z widocznym
zadowoleniem szczyptę betelu - mieszaniny składającej się z orzecha tej samej nazwy, z liścia
palmy areka oraz z odrobiny niegaszonego wapna, która wywołuje obfitą, czerwoną ślinę.
Żaden z tych trzech ludzi nie przerywał milczenia, nawet kornak, który pozwalał, aby słoń
dawał sobie sam radę, nie zachęcając go ani jednym łaskawym słowem. Tylko od czasu do
czasu wyciągał rękę, aby posmarować i natrzeć tłuszczem wielką głowę zwierzęcia, chroniąc
w ten sposób skórę od popękania wskutek działania palących promieni słonecznych.
Brodaty Indus drzemał. Gdyby nie lekkie zmarszczenia czoła, można by sądzić, że spał,
ponieważ nie poruszał się.
Słoń tymczasem podwajał wysiłki, aby wdrapać się na urwiska, które stawały się coraz
bardziej strome. Sapał, dysząc silnie, wstrząsał nagle haudą, wymachiwał trąbą wciągając
głośno powietrze i badał ostrożnie grunt pod nogami, bojąc się nagłego osunięcia się ziemi.
Ghaty wyżyny Pannahu są najtrudniejsze do przebycia z powodu spadzistości oraz z
3
2
1
powodu bardzo źle utrzymywanych ścieżyn; znajduje się tam bowiem tylko jedna droga godna
tej nazwy, ta mianowicie, która łączy się z drogą do Marwa Ghat, jedyną możliwą do
przebycia, a i to nie zawsze.
Cała wyżyna wznosi się w kształcie olbrzymich złomów zaczynających się od Kenu, jednej
z największych rzek Bundelkhandu wschodniego, która wypływa z gór Dżahgarh i wpada
potem, przepłynąwszy sto pięćdziesiąt kilometrów, do Jamuny. Wąwozów jest tam tysiące,
wszystkie pokryte bujną roślinnością, ogromnymi tektoniami wznoszącymi się na pięćdziesiąt
metrów i wyżej, kolosalnymiplatanami, drzewami mangowymi, tulipanowcami i krzakami,
strojnymi w kiście złotych i purpurowych kwiatów.
Jednakże pomimo tylu przeszkód słoń wspinał się śmiało w górę, pragnąc dotrzeć do
lasów na szczycie wyżyny i użyć trochę cienia. Już doszedł był do pierwszych drzew, kiedy
zatrzymał się nagle, wydając głuchy ryk i przejawiając niepokój.
Kornak, zdziwiony tym niespodzianym zatrzymaniem się, podniósł hak, mówiąc:
- Naprzód, Bangavadi!
Zamiast usłuchać, słoń uczynił kilka kroków wstecz, zwijając ostrożnie trąbę, tak że ją
chroniły dwa silne kły.
Brodaty Indus, przebudzony nagle tym ruchem wstecz, który gwałtownie wstrząsnął haudą,
otworzył oczy, pytając:
- Co się dzieje, Bandharo?
- Nie wiem, panie - odpowiedział kornak. - Zdaje się, że Bangavadi zwietrzył jakieś
niebezpieczeństwo, bo nie chce iść naprzód.
- Czyżby tu mieli być dakoici (bandyci)? - zapytał człowiek niskiego wzrostu. - Jesteśmy w
kraju tych łotrów.
- Czy mówisz o sekcie trucicieli? - spytał jego towarzysz?
- Tak, Indri.
- I myślisz, że mieszkają w tych okolicach, Dhundio?
- Żyją w lasach i na wyżynach Bundelkhandu.
- Ale my nie możemy być daleko od Pannahu.
- Ci zbóje zapuszczają się często w okolice zaludnione, aby dopuszczać się łotrostw.
Baczność, Indri! Uważają oni za zasługę zabijać lub truć osoby, które uda im się zobaczyć.
- Mamy karabiny i będziemy się bronili - odparł brodaty Indus. - Indri nigdy nie bał się
nikogo.
- Z wyjątkiem Gaikwara Barody - rzekł Dhundia lekko drwiącym tonem.
- Milcz! - rzekł Indri rozkazująco. - Otrzymałeś polecenie towarzyszenia mi, a nie...
- I pilnowania ciebie.
- Więc dobrze, ale teraz dosyć tego. Bangavadi zwietrzył nieprzyjaciela, musimy
przygotować broń.
Indus nachylił się i odczepił od jednego z czterech filarków haudy wspaniały karabin z lufą
polerowaną, ozdobioną arabeskami i kolbą z intarsjami ze srebra i masy perłowej.
Bandharo - rzekł, zwracając się do kornaka, który badał uważnie drzewa - popędź
Bangavadiego.
- Postaram się panie.
- Czy domyślasz się, jakie grozi nam niebezpieczeństwo? Czy to ze strony ludzi, czy
zwierząt?
5
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin