Andrew Britton - Amerykanin.pdf

(1252 KB) Pobierz
A
NDREW
B
RITTON
AMERYKANIN
P
RZEŁOŻYŁA
A
NNA
K
ŁOSIEWICZ
T
YTUŁ ORYGINAŁU
T
HE
A
MERICAN
Dla mojej matki, Anne
Podziękowania
Chciałbym przede wszystkim wyrazić swoją ogromną wdzięczność Lindzie
Cashdan z The Word Process. Jej rady stanowiły wyraz wielkiej przenikliwości i
często nawet te sugestie, które początkowo odrzuciłem, znalazły w końcu, za radą
mojego wydawcy, odbicie w tekście. Bez jej pomocy z pewnością nie poradziłbym
sobie z trudami pisania.
Serdeczne podziękowania kieruję także do Marka A. Jonesa z biura szeryfa w
hrabstwie Wake, który poświęcił mi wiele czasu, zawsze chętnie służąc swoją wiedzą,
funkcjonariusza Rodneya Parksa z D.C. Metro Police Department za wszystkie mądre
rady, oraz Eriki Lease, doktora medycyny, za jej mądrość i, co ważniejsze, przyjaźń.
Na szczególne wyrazy uznania zasługuje zespół znakomitych profesjonalistów z
Kensington: prezes i dyrektor generalny wydawnictwa Steven Zacharius, Laurie
Parkin, Michaela Hamilton i Wendy Bernhardt oraz moja redaktorka, Audrey LaFehr,
której jestem dozgonnie wdzięczny za bezgraniczne wsparcie i entuzjazm.
Książka ta nie mogłaby również powstać bez pomocy mojej agentki literackiej,
Nancy Coffey, jej wiary w powodzenie tego przedsięwzięcia.
Jeszcze specjalne podziękowania dla Jeralyn Valdillez za to, że wspierała mnie
nawet wtedy, gdy jedyną rzeczą, jaka wychodziła spod mojego pióra, były prace
zaliczeniowe na studiach.
WASZYNGTON
Szeptali coś pomiędzy sobą. Miejsce to było znacznie bardziej odpowiednie do
przekazania informacji mniejszej wagi, powtarzali.
To zupełnie naturalne, że narzekali. Zresztą organizatorzy nie spodziewali się
innych reakcji. Stażyści odpowiedzialni za rozsadzenie gości i rozdzielenie przepustek
prasowych byliby wręcz zaskoczeni, słysząc milsze słowo, a kiedy z powodu ciągłych
przerw nastąpiło poważne opóźnienie w przebiegu spotkania, rzadko kto się temu
dziwił. Dołożono jednak wszelkich starań, żeby pomieścić wszystkich przybyłych.
Przyniesiono dodatkowe krzesła dla spóźnialskich, a termosy z kawą i dzbankami
schłodzonej wody napełniano praktycznie bez przerwy. Bogato zdobione żyrandole
ponad ich głowami zapewniały wystarczającą ilość światła, chociaż kamerzyści i tak
narzekali, co prawda nadaremnie. Skorzystanie w tej sali z naturalnego oświetlenia
nigdy nie było nawet brane pod uwagę. Sześć ogromnych okien było zakratowanych ze
względów bezpieczeństwa i zasłoniętych ciężkimi bordowymi kotarami, idealnie
dopasowanymi do koloru dywanu. Ponad skrzącymi się jasnym blaskiem
kryształowymi żyrandolami, tuż pod pozłacanym sufitem, szybowały niespiesznie dwa
zapomniane balony w kształcie gwiazd. Pomimo iż na ścianach brakowało
zwyczajowej galerii obrazów, godnie zastępowały je, a może nawet wręcz
przewyższały, wyniosłe marmurowe kolumny porządku
W przeważającej części zgadzali się co do tego, że wokół widoczne są
zwyczajowe oznaki władzy, za to zdecydowanie brakowało tu miejsca. Wszyscy
siedzieli stłoczeni, mocno odczuwając niewygodę, jednak im dłużej trwało
posiedzenie, tym słabsze były głosy protestu. Większość gryzmoliła coś pospiesznie w
swoich notesach, co rusz rzucając gniewne spojrzenia tym, którzy nie przerwali
rozmów. W końcu jednak stłumione szepty umilkły i wszyscy zaczęli słuchać w
skupieniu mężczyzny przemawiającego właśnie na tle grupy pozostałych
przedstawicieli władzy.
- Wierzę, że udało się nam osiągnąć konsensus pomiędzy najbardziej szanowanymi
i wpływowymi osobami w Waszyngtonie, zwłaszcza tymi, których wkład jest tak
istotny w procesie podejmowania decyzji przez głowę naszego państwa. Jestem
całkowicie przekonany, że prezydent zaakceptuje większość podjętych dzisiaj przez
komisję rezolucji. Odpowiem teraz na jeszcze jedno państwa pytanie... Widzę, Susan,
że nie możesz usiedzieć na miejscu. Słucham.
Między tłumem zgromadzonych w sali reporterów prasowych i telewizyjnych
przeleciał lekki śmiech, podczas gdy korespondentka CNN zarumieniła się odrobinę i
w końcu zadała pytanie mężczyźnie na podium.
- Panie senatorze, co zamierzają państwo osiągnąć, stawiając takie ultimatum
tymczasowym władzom irańskim, a poza tym czy nie uważa pan, że obecny rząd
zmierza tą samą drogą, która doprowadziła już do kontrowersyjnej sytuacji w Iraku?
Senator Levy zmarszczył brwi przy ostatniej wzmiance, co nie umknęło uwadze
zebranych.
- Po pierwsze, pragniemy uświadomić ludziom sprawującym władzę w Teheranie,
że rząd Stanów Zjednoczonych nie zamierza siedzieć bezczynnie, podczas gdy trwają
przygotowania, których celem jest szkodzenie obywatelom naszego kraju. Nie
rozważaliśmy jeszcze - i chciałbym to wyraźnie podkreślić - możliwości zbrojnego
konfliktu, a nawet rozmieszczenia wojsk w tamtym regionie, jeśli o to chodzi. - Levy
zrobił krótką przerwę, starając się sprawić wrażenie, że musi pozbierać myśli, choć
tak naprawdę chodziło jedynie o wywołanie odpowiedniego efektu. - W tym
momencie dysponujemy niepodważalnymi dowodami na to, że Iran wznowił prace nad
oczyszczaniem uranu na potrzeby produkcji broni jądrowej, dowód, którego
brakowało nam, kiedy została podjęta decyzja o obaleniu Saddama Husajna. W takiej
sytuacji prezydent odmawia uznania nowych władz w Teheranie, a ja, to znaczy my
popieramy go w tej decyzji całkowicie. Co więcej, uzyskaliśmy również wstępne
deklaracje współpracy ze strony prezydenta Francji, Jacquesa Chiraca, oraz premiera
Włoch, Silvio Berlusconiego. Obaj przywódcy zapewnili nas, że jeśli uda się
osiągnąć porozumienie w sprawie częściowej rekompensaty, francuskie i włoskie
firmy powiązane z przemysłem naftowym w Iranie są gotowe zerwać kontrakty i
wycofać się z tamtego rejonu przy najbliższej nadarzającej się okazji. Chociaż
ustalenia te mają być jeszcze tematem rozmów zaplanowanych na koniec listopada,
stanowią one jednak ogromny krok w kierunku zaostrzenia już nałożonych sankcji.
Zaręczam również, że nikt nie zdoła powstrzymać naszych wysiłków zmierzających do
stworzenia jednolitego frontu mającego przeciwdziałać nuklearnym ambicjom Iranu.
Levy znowu urwał, a tę chwilę ciszy natychmiast przerwały wzburzone głosy
dziennikarzy. Ignorując głośne okrzyki, senator popatrzył na atrakcyjną młodą
korespondentkę w trzecim rzędzie.
- Co do drugiej części twojego pytania, Susan, to chciałbym podkreślić, że
oczekujemy silnego poparcia ze strony ONZ w tej sprawie. Dowód na produkcję broni
jądrowej przez Iran, o którym mówiłem, znajduje się obecnie w rękach Rady
Bezpieczeństwa. Sprawdzanie tych informacji powinno się zakończyć na początku
przyszłego miesiąca, po czym spodziewamy się stanowczego wystąpienia Rady i
potępienia działań podejmowanych przez nowy reżim. Przykro mi, ale musimy już
kończyć - powiedział, kiedy dziennikarze zaczęli znowu głośno wykrzykiwać w jego
kierunku. - Dziękuję państwu za przybycie.
Senator Daniel Levy zszedł z podium, zasypywany gradem pytań, na które nie
zamierzał odpowiadać. Czteroipółgodzinne posiedzenie było wystarczająco męczące,
jednak podniesione głosy pozostałych dwudziestu sześciu senatorów i oślepiające
światła kamer przyprawiły go dodatkowo o pulsujący ból głowy i tępy ucisk w
żołądku. Levy nie miał żadnych wątpliwości, że niedawno zdiagnozowany u niego
wrzód jest rezultatem narastających znowu na Bliskim Wschodzie problemów. Po
niedawnej śmierci ajatollaha Chameneiego, najwyższego przywódcy Iranu, władzę w
kraju przejął ultrakonserwatywny duchowny, zdecydo-wanie nieprzyjaźnie nastawiony
do Stanów Zjednoczonych. Pomimo wypowiadanych kilka chwil wcześniej zapewnień
senator Levy nie miał żadnych wątpliwości, że wojna w tamtym regionie staje się jak
najbardziej realnym zagrożeniem.
Wyszedł z sali posiedzeń i skręciwszy ostro w prawo, ruszył raźnym krokiem w
dół po marmurowych schodach. Po chwili dołączył do niego Kevin Aidan, jego
główny doradca.
- I znowu czekają nas te nonsensowne przepychanki - mruknął Levy, przeczesując
palcami swoje gęste siwe włosy. Zniżył głos, bo nie do końca ufał swojej niewielkiej,
ale niezwykle kompetentnej obstawie z Secret Sendce1. Członkowie Kongresu nie byli
zazwyczaj uprawnieni do tego rodzaju ochrony, ale jako przewodniczący senackiej
większości oraz komisji do spraw wojskowych senator Levy znajdował się pod
specjalną opieką, zwłaszcza w obliczu ostatnich wydarzeń. - Wydaliśmy miliardy
dolarów w Iraku, żeby obywatele naszego kraju mieli okazję zobaczyć w telewizji
śmierć swoich synów i córek. I co, do cholery, dostaliśmy w zamian, Kevin?
Aidan zerknął na senatora kątem oka. Musiał patrzeć lekko w dół, bo senator Levy
Zgłoś jeśli naruszono regulamin