W dobrej wierze - Rozdział 19.pdf

(503 KB) Pobierz
Strona
1
z
20
KARINA PJANKOWA
„W DOBREJ WIERZE”
– Risz, moja droga, chcę obwieścić ci najnowsze wiadomości! – do mojego
pokoju wleciał z białego rana brat, bezwstydnie odsłaniając zasłony.
Bogowie, co za potwór...
– Mam nadzieję, że są tego warte, bo inaczej cię zabiję – mruknęłam sennie,
siadając na łóżku.
Riencharn dosłownie promieniał. Biorąc pod uwagę mój rozdrażniony stan,
zabić można było już tylko za ten zadowolony uśmiech.
– Nasi, to znaczy informatorzy kae Orona, nocą przysłali pilną depeszę. Illena
w ogniu.
W ogniu. Jak uroczo.
– On?
– Kae Oron jest gotów postawić swoją cętkowaną skórę za fałszywą monetę,
że to właśnie nasz rudy przyjaciel tak ładnie się zabawia w stolicy Erolu. Nie byłbym
zaskoczony, gdyby sam król spłonie żywcem, moja droga.
Teraz i na mojej twarzy rozkwitł uśmiech – dokładnie taki, jaki miał Rien.
– Jeśli powiem, że taka już jego dola, to będzie zbyt krwiożercze? –
zapytałam, wstając i nakładając na koszulę szlafrok.
– W porównaniu z Trzecim Lordem Rysi to jesteś po prostu aniołek – odbił
brat. – Myślę, że udało nam się rozwiązać wszystkie problemy kae Orona. Cokolwiek
Strona
2
z
20
chciał król, teraz po prostu nic do ciebie nie ma. I do przemieńców. Nasza umowa
została wykonana i zasadniczo jesteśmy wolni.
– Ale... czy Lord będzie jak dawniej trzymać się warunków? – spytałam
niepewnie, obejmując się ramionami. Do diabła... przecież ja nie chcę wyjeżdżać,
absolutnie nie chcę.
Trudno mi sobie wyobrazić, że nie będę codziennie zjawiać się przed jasnymi
oczami Jego Ekscelencji, oczekując jakiejś podłości.
– Kae Oron słowa nie złamie. Ale Rinnelis, moja droga, możesz zmienić
warunki umowy. On jest zauroczony i chce, żebyś z nim została. Na zawsze.
Wiedziałam to.
Dobrze wiedziałam. I to, że wobec takiego rozwiązania prawdopodobnie nikt
nie będzie protestować, nawet moja ukochana rodzicielka. A tym, którzy odważą się
powiedzieć choć jedno słowo sprzeciwu, Trzeci Lord osobiście wepchnie je z
powrotem do gardła.
Wiedziałam to.
Jak i to, że gdyby nie ta noc, nie ten przypadkowy, idiotyczny błąd, nigdy nie
popatrzyłby na mnie inaczej niż jak na narzędzie w swoich rękach. Upokarzające.
Bardzo nieprzyjemne. A co najgorsze - nieprawdziwe. Nie chcę.
– Nie, Rien. Wyjeżdżamy. Razem z moimi rodzicami. Tak szybko, jak to
możliwe. Mam nadzieję, że nasza trójka odnajdzie się w życiu Domu Erris.
Kahe jakoś dziwnie spojrzał na mnie i pokiwał głową:
– Tak, moja droga. Zawsze znajdzie się dla was miejsce w Domu Erris. Możesz
w to nie wątpić.
Strona
3
z
20
Ulżyło mi na sercu. W pewnym momencie wydawało się, że mógłby odmówić
zabrania nas ze sobą, ulec życzeniom Lorda Lincha. To byłaby dla mnie katastrofa. Dla
mojej dumy, dla mojego honoru, który zawsze był moim najwyższym prawem.
– Kiedy wyjeżdżamy? – zapytałam.
– Dwa lub trzy dni zajmie rozwiązanie pewnych poróznień w planie
wzajemnych stosunków Domu i klanów, ale to nic poważnego.
Dwa lub trzy dni... Byłoby lepiej teraz, od razu, by zniszczyć raz na zawsze
głupie marzenia. Czułam się jak głupia trzynastoletka, usychająca z miłości do sąsiada.
Nie chcę.
Ale tak wielka była pokusa, splunąć na wszystko i zostać... Zaufać tej iluzji...
Dostać swoje nielegalne, skradzione losowi lub bogom szczęście.
To się nie zdarza, Rinnelis Tyen. Przynajmniej nie takim jak ty. Kiedy czar
osłabnie, to co wtedy, hę? Gdzie pobiegniesz, żeby ukryć się przed gniewem swojego
pięknego księcia z bajki? A co stanie się z twoimi rodzicami? Przecież ani matka, ani
ojciec nigdy nie zgodzą się odejść bez ciebie.
Wszystko dobrze.
Wyjadę z Rienem.
A w okno świeciło oślepiająco białe, słoneczne światło. Idzie jesień... jeszcze
nie było żadnych oznak, ale słońce stało się jesiennie jasne i ostre. Jak życie. Jak
prawda. Ale na ziemiach Domu Erris jest jeszcze lato, delikatne i szczodre.
– Dobrze. Mam czas, żeby zdążyć pożegnać się ze wszystkimi – powiedziałam
ciszej niż chciałam. – Będzie szkoda zostawić tu laro kae Werra, czuję się prawie jakby
był moją rodziną...
Wszystko dobrze…
Strona
4
z
20
Riencharnowi chciało się przeklinać. Chociaż z jakiego powodu? Wiedział, że
w końcu tak wyjdzie. Rinnelis uprze się z powodu jakiejś głupoty albo dumy, albo
tchórzostwa, lub dumy i tchórzostwa razem. Do diabła, Linch kae Oron byłby niezły w
roli małżonka, co do tego nie mogło być żadnych wątpliwości... Przynajmniej w roli
małżonka Risz.
Jednak przekonać siostrę do zmiany swojej decyzji, nie zamierzał. To nie
pomoże. Im silniej będzie przekonywać, tym bardziej będzie się opierać. Wytrwałość
robiąca wrażenie, ale na pewno nie w tym przypadku.
„Wmieszać się czy nie wmieszać? – z zakłopotaniem rozmyślał kahe. – Nie...
Niech już lepiej kae Oron walczy z jej głupotą. Bardziej to doceni i niech Risz pojmie,
kto w tym domu jest panem. Tak wszystkim będzie łatwiej żyć. Chociaż... kae Oronowi
trzeba trochę pomóc.”
Jak pomyślał tak zrobił. Kahe poszedł szukać wroga, w najbliższej przyszłości
być może byłego wroga. Ten jakby się celowo ukrywał. W pięciu miejscach na pytanie
Riena odpowiadano, że Lord właśnie tu był, ale odszedł w sprawach niecierpiących
zwłoki. Oczywiście, wyjaśnianie spisku na swoim terytorium to kłopotliwa sprawa, ale
niech demony piekielne wezmą plamistą skórę wielmożnego przemieńca, mógłby nie
miotać się z taką prędkością, kiedy chcą z nim porozmawiać o potencjalnej żonie.
Złapać kae Orona udało się koło południa i to całkiem przypadkowo:
wrogowie wprost wlecieli na siebie na korytarzu, i z poczatku, nie wiedząc na kogo
udało się wpaść, rzucili kilka niepochlebnych zwrotów, a następnie ucieszyli się jakby
byli rodziną.
– Jak twoja siostra, Aen? – zapytał przemieniec po wymianie obowiązkowych
przytyków. – W porządku?
Strona
5
z
20
– Poczytalna, pewna siebie... Tak, Risz czuje się dość dobrze. Jeśli niepokoiłeś
się, że zbyt silnie będzie przeżywać śmierć półkrewka, to nie. Oczywiście, również
doszła do wniosku, że sprawy potoczyły się dla niego jak najlepiej.
– Ale przecież szukałeś mnie z jakiegoś powodu. To znaczy, że coś jest nie tak,
prawda? – zapytał ostrożnie przemieniec, patrząc wrogowi w oczy.
– Z jednej strony, wszystko jest tak jak przewidywano i żadna wielka tragedia
się nie dzieje... Z drugiej strony... Ogólnie rzecz biorąc, moja droga siostra z powodów
subiektywnych nie chce nawet myśleć o możliwości związku z tobą – westchnął ze
znużeniem kahe, zwracając się do Lorda.
Korytarz był całkowicie pusty, co mówiły oczy i poszukiwawcze zaklęcie,
wypuszczone niemal jednocześnie przez kahe i przemieńca, dlatego nic nie
przeszkadzało dwóm mężczyznom omówić tak delikatny temat, jakim była budowa
osobistego życia jednego z nich.
– Mówiłeś, że ona… jest we mnie zakochana – w głosie Lincha kae Orona na
chwilę zabrzmiał ból. Ale tylko przez moment.
– Nadal tak twierdzę, kae Oron. W tym problem. Risz z jednej strony jest jak
nauczona doświadczeniem staruszka, z drugiej jak mała dziewczynka, która dopiero
co zaczyna spoglądać na chłopców z sąsiedztwa. Jest przerażona i chce uciec.
Przemieniec uśmiechnął się krzywo:
– I przyszedłeś mi powiedzieć, że nie będziesz zmuszać swojej siostry do
ślubu, jeśli ona tego nie chce? Tak?
– Wszystko prawda. I jeszcze chcę powiedzieć, że jeśli zmusisz ją do ślubu, to
ja nie będę przeszkadzać – odpowiedział południowiec, wiedząc doskonale, że jeśli o
tej rozmowie jakimś sposobem dowie się Rinnelis... to będzie bardzo wesoło. W
szczególności jemu samemu, Riencharnowi Aenowi.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin