Pod koniec wiosny były w modzie elfie szaliki. Wydawało się jakby głowy kobiet zamieniały się w chmury. W szalikach było strasznie ciepło, strasznie duzo kosztowały, ale nikogo to nie zatrzymywało.
Mnie także nie zatrzymało, dlatego pierwsze co zrobiłam po przyjeździe to poszłam na rajd po sklepach
– Głupia baba – stwierdził krasnolud, kiedy przyszłam do jego pokoju pochwalić się rzeczami. – Właśnie przyjechaliśmy do miasta po pół roku. Wywalą nas z akademika. Musimy szukać pomieszczenia do spania i mistrzowni, a ty łazisz po sklepach!
– Muszę sobie wynagrodzić to, co przeżyłam – odpowiedziałam. – Spakowałam wszystkie rzeczy, obiecałeś znaleźć lokum, więc gdzie tu jest moja wina?
Krasnolud tylko westchnął. W tym tygodniu czekała nas ceremonia wręczenia dyplomów, po której podpisywaliśmy obietnicę odpracować dla kraju trzy miesiące i byliśmy wolni. Nikt nie mówił nam kiedy mieliśmy to odbębnić – najważniejsze było to, żeby zrobić to w ciągu trzech lat, potułać się po kraju i zadowolić ludność swoimi usługami. Razem z Otto postanowiliśmy odłożyć to na pewien czas i zająć się rzeczami niecierpiącymi zwłoki.
Po wręczeniu dyplomów powinniśmy wciągu trzech dni opuścić akademik, a to oznacza, że na poszukiwania mieszkania został nam tydzień. Na propozycję moich rodziców, żebyśmy z tym poczekali, wspólnie odpowiedzieliśmy nie – Otto musiał zacząć swoja działalność jak każdy porządny krasnolud, a ja musiałam pokazać Irdze, że uporządkowałam sobie życie. A dopiero potem wcielić w życie plan „odzyskać Irgę”.
Nekromantę spotkałam już w mieście. Nam mój radosny i pełen nadziei krzyk "Irga!" chłopak odwrócił się, kiwnął jak starej znajomej i poszedł dalej. Właśnie po tym spotkaniu musiałam sobie wynagrodzić przeżycia elfim szalikiem.
Na ceremonię wręczenia nagród przyjechała cała rodzina – babcia z dziadkiem, mama, tata i cztery młodsze siostry. Darija, druga w kolejności, objęła mnie niezgrabnie, miażdżąc ogromnym brzuchem.
- Zak! – zwróciłam się do jej męża. – Jak mogłeś jej pozwolić na tak długą podróż! Przecież mogła zacząć rodzić w drodze!
Szwagier wzruszył ramionami. Tak samo jak mój ojciec, pokornie poddawał się kobiecej energii i uważał, że niepotrzebne problemy tylko szkodzą mu na nerwy.
- Tak bardzo chciałam być na ceremonii! – z gorejącymi oczyma mówiła do mnie Darija. – Przecież zostajesz dyplomowanym magiem a to taki prestiż!
- Prestiż, tak – nie mogła nie wmieszać się babka. – Ale kiedy w końcu wyjdziesz za mąż?
Machinalnie pokręciłam na palcu pierścionek, który Irga podarował mi przy oświadczynach, a po zerwaniu nie zabrał. Jakbym sama wiedziała, kiedy wyjdę za mąż! I czy mi się to w ogóle uda.
- Kiedyś tam – niewyraźnie odpowiedziałam i uciekłam, zwalając winę na niedokończone sprawy.
Ceremonia wręczenia dyplomów była jak zwykle bardzo nudna, a jedyną atrakcją byli krewni. Widzowie aktywnie omawiali kto i jak się ubrał, póki absolwenci odbierali dyplomy z rąk Rektora, który na twarzy miał wypisane pytanie „kiedy to się skończy”.
Specjalnie dla krewnych, żądnych wrażeń, zorganizowano koncert, który ku ogólnemu zdziwieniu nie składał się tylko z okolicznych artystów, ale i muzykantów ze „Strzałki”. W czasie uczty, kiedy goście jak szarańcza rzucili się na darmowe jedzenie, podszedł do mnie Bef.
- Olgierdo – powiedział poważnie, kiwając mojej rodzinie – Muszę z tobą porozmawiać.
- Oczywiście, Nauczycielu! – radośnie odpowiedziałam, szczęśliwa od nowej możliwości ucieczki od bliskich.
- Tak – powiedział mag uroczyście – Od tego momentu nie jestem już twoim Nauczycielem. Ale chcę, żebyś wiedziała, że zawsze możesz się do mnie zwrócić.
- Zawsze będziecie dla mnie Nauczycielem – powiedziałam twardo.
- Świetnie – uśmiechnął się Bef. – Rozumiem, że wsadzam nos nie w swoje sprawy, ale chciałbym się dowiedzieć czy wszystko w porządku.
- Tak – zdziwiłam się – Co mogłoby się ze mną dziać?
- Po prostu widziałem w mieście Irronto… mmm… nie samego – delikatnie odpowiedział wykładowca.
- Ach, to – beztrosko rzekłam, starając nie pokazać, jak mnie to zabolało. – Mamy chwilową przerwę w związku, żeby odpocząć od siebie.
- Rozumiem – wydawało mi się jakby ciekawskie oczy Nauczyciela zaglądały mi w samą duszę. – Mogę mieć nadzieję, że nie narobisz głupstw?
"Też mam taką nadzieję" – pomyślałam, stłumiwszy westchnienie.
- Jestem pewien, że wszystko będzie z wami dobrze – powiedział Bef pewnie. – Pamiętam, jak patrzył na ciebie Irga jeszcze na pierwszym spotkaniu w komisji.
- Nigdy mi tego nie mówiliście – rozgadałam się.
- To nie rola wykładowcy – uśmiechnął się. – Ale rola przyjaciela.
- Nauczycielu – rozpromieniłam się. Jeśli SAM Bef nazywa się moim przyjacielem, to znaczy, że moje życie nie jest tak złe, jak mi się wydaję. Nawet lepsze!
- Ola – wynurzył się z tłumu Otto. – O, witajcie! Ola, zaproponowano nam kupno domu w sam raz na nasze możliwości.
No tak, to ludzie zebrali się tu na pogaduchy, a krasnoludy prowadzą interesy.
- Pójdziemy dzisiaj zobaczyć - stwierdziłam, pożegnają się z Befem i podając mu rękę (nie będę myć dłoni przynajmniej przez tydzień od tego momentu na szczęście).
Rodzinka postanowiła pójść na zakupy. Twarze Zaka i ojca przybrały już męczeński wyraz, młodsze siostry już zaczynały jęczeć o czymś drogim i całkowicie niepotrzebnym. Obiecując zaprosić ich do nowego domu, poszłam za krasnoludem.
- Od roku tam nikt już nie mieszka – niewyraźnie mówił Otto, ściągając oficjalną szatę przez głowę. Swoją już dawno zdjęłam i teraz wala się na dnie torebki mamy – na pamięć. – Żył tam stary krasnolud, dlatego dostajemy od razu mistrzownię.
- Dlaczego kiedy zmarł, domu nie przejął ktoś z jego licznej rodziny? – zdziwiłam się.
- Dlatego, że był samotny – delikatnie wyjaśnił krasnolud. – Całą jego rodzinę załatwiły umarlaki z Gór Zmierzchowych, kiedy zaryzykowali tam zamieszkać, bo było tam dużo rud kopalnych. Sam Karl miał trochę zryty beret, dlatego dom ma złą sławę. Ale przecież się tego nie boimy, prawda?
- Nie boimy - potwierdziłam. – Z naszym szczęściem musimy chwytać to, co się da, a nie nosem kręcić. Jak się wzbogacimy…
- To wtedy postawimy na działce dwa domy – powiedział Otto.
- Po co?
- Dlatego, że i tak gadają o nas nie wiadomo co, a jeśli będziemy cały czas żyć razem…
- Co gadają? – nastroszyłam się.
- Że nie jesteśmy przyjaciółmi – zakomunikował Otto. – Szczególnie po tym, jak rozstałaś się z Irgą
- A co? – nagle rozweseliłam się. – Druhu, jesteśmy od tak dawna ze sobą, że znamy się jak łyse konie. Tym bardziej, że zajmujemy się tym samym interesem. Będzie z nas piękna para.
Półkrasnokud zatrzymał się nagle, jakby naleciał na niewidzialną ścianę.
- Ty tak na poważnie?
- Absolutnie. No, czego stoisz, mieliśmy iść dom oglądać.
Otto gniótł w rękach brodę, co oznaczało silne zaniepokojenie i w zamyśleniu dreptał w miejscu.
- Dobry pomysł – wydusił w końcu z siebie, najwyraźniej przemyślawszy wszystkie zyski i straty. – Idziemy obejrzeć dom.
Dom wyglądał solidnie i porządnie, nie patrząc na to, że już od roku nikt w nim nie mieszkał. Krasnoludzki smak zawsze się wyróżniał. Przy skrzypiących drzwiach stał wściekle rusy krasnolud, dalszy krewniak poprzedniego właściciela.
- Dom dobry, dobry, kupujcie - trzeszczał, bez wytchnienia opisując zalety domu i mistrzowni.
- Jeśli jest taki dobry, to dlaczego sami w nim nie mieszkacie? – z trudem, ale udało mi się przebić sprzedawcę.
- Dlatego, że chcę go sprzedać – powiedział krasnolud. – Mam już dom, ale sam bym mieszkał tutaj. Moja rodzina jest za duża, żeby się tutaj zmieściła.
Patrzyłam w krystalicznie niewinne oczy i wiedziałam, że coś jest tutaj nie tak. To uczucie kłębiło się gdzieś w podświadomości i nie mogłam przyoblec tego w słowa. Trzeba było łapać za ręce Ottona i zaciągnąć na stronę.
- Jesteś pewny, że potrzebujemy właśnie tego domu? - wyszeptałam.
- Nic więcej za takie pieniądze nie kupimy – uczciwie odpowiedział Otto.
- Możemy pożyczyć pieniądze i znaleźć coś lepszego niż śmierdzący dom na skraju miasta!
- Nie chcę od nikogo nic pożyczać! – wysyczał rozzłoszczony krasnolud. – To mój pierwszy dom – no dobra, moja połowa domu. Chcę, żeby krewni mnie poważali, że mogłem zacząć sam. Sam! Sam, rozumiesz! A jeśliby niektóre osoby nie poszły niszczyć elfie dzielnicy to kasy byłoby więcej.
- Będziesz mi to wypominał do końca życia? – rozzłościłam się. – To nie był mój pomysł i byłam ofiarą tłumu tak samo jak i ty.
- Tak się tam kłócicie – zauważył sprzedawca. – Że zacząłem myśleć, że jesteście parą.
- To nie wasza sprawa – odgryzł się Otto.
- Otto – błagalnie chwyciłam go za rękaw – nie podoba mi się tu.
- To dlatego, że podwórko jest zapuszczone i dom jest cały w pajęczynie – stwierdził najlepszy przyjaciel. – posadzimy kwiatki, umyjemy okna i podłogę – i sama zauważysz, jak się zmieni.
- Nie dlatego mi się nie podoba – próbowałam wyjaśnić. – Nie podoba mi się gdzieś w duszy. Przeczucie.
- Niczego nie czuję – powiedział Otto, pomyślawszy chwilkę. I zwrócił się do rudego krasnoluda: - Kupujemy dom.
Musiałam się z tym pogodzić. Tym bardziej, że nie mieliśmy innych możliwości. Jeśli krasnolud po wyprowadzki z akademika mógł zamieszkać u rodziny, to ja nie miałam gdzie pójść – wcześniej zamierzałam mieszkać z Irgą, który teraz mnie całkowicie nie zauważał.
Wieczorem pakowałam w pokoju ostatnie rzeczy. Ściany nieprzyjemnie raziły oczy swoją pustotą – znikły półeczki, zawalone zeszytami i podręcznikami, kosmetykami i innymi małymi przyjemnymi drobiazgami. Pusta szafa na ubrania świeciła pustkami i otwartymi na oścież drzwiczkami. Na szafkach leżały owinięte w szmatki filiżanki i talerze. Moja współlokatorka, uzdrowicielka Lira, ostrożnie owijała w we włochaty pled swój ukochany czerep, który tyle lat stał na półce nad jej łóżkiem. Półtora roku temu czerep zniknął bez śladu przez zaklęcie, które miało oczyścić pokój z kurzu. Lira traktowała go jak ukochane zwierzątko. I nagle przy przeprowadzce czerep się odnalazł – pojawił się na półce w środku nocy i stał tam jak gdyby nigdy nic do rana. Tak, tę pobudkę zapomnę na długo – obudził mnie przeraźliwy wizg. Podskoczyłam na łóżku, gotowa do obrony przed martwiakami, złodziejami, bandytami i gwałcicielami razem wziętych. Na łóżku obok kręcił głową zaspany chłopak Liry, Arsenij, a winowajczyni zamieszania tańczyła pośrodku pokoju przytulając się do łba i mówiąc:
- Mój najdroższy, kochany mój, wróciłeś do właścicielki, wróciłeś!
Wtedy razem z Arsenim wypiliśmy resztki uspokajającej nalewki, dochodząc do wniosku, że każdy ma prawo mieć różne dziwactwa.
- Chciałam ci powiedzieć – nagle przerwała nasze milczenie Lira. – Ale bałam się, że nie wytrzymasz.
- Jeśli chodzi ci o to, że Irga łazi po mieście przytulając do siebie długonogą blondynkę, to mi już o tym donieśli – odezwałam się nudnym głosem.
- Nie widziałam go z nikim – zdziwiła się przyjaciółka. – Za każdym razem jak go spotykałam był sam.
- Nie musisz mnie pocieszać – przerwałam jej.
- Nie o to mi chodzi – przyznała zawstydzona Lira. – Postanowiliśmy się z Arsenim ożenić.
- O! – ucieszyłam się. – To dopiero nowina! A dlaczego bałaś się mi o tym powiedzieć?
- No… - przyjaciółka usiadła obok na łóżku – Jesteś teraz sama, a ja…
- Lira! – energicznie krzyknęłam. – To nie ma żadnego znaczenia! Przecież jesteś moją najlepszą przyjaciółką i jestem z twojego powodu bardzo szczęśliwa! Dlaczego miałabym się smucić? Odwrotnie, cieszę się, że chociaż tobie się udało.
Lira westchnęła z jawną ulgą.
- No to zapraszam cię na ślub - powiedziała. – Postanowiliśmy urządzić skromne wesele, w najbliższym kręgu.
- Cieszę się, że jestem zaliczona do najbliższego kręgu.
- Oczywiście, przecież jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami. Nawet więcej – mieszkamy razem!
- Mieszkałyśmy – ze smutkiem uściśliłam.
- Ale za to jesteśmy prawdziwymi przyjaciółkami!
Objęłyśmy się i posiedziałyśmy tak chwilę w ciszy. Moją duszą zawładną spokój.
- Naprawdę jestem szczęśliwa z twojego powodu - powiedziałam. – Tylko powiedz mi, jak to jest całować się z brodatym?
- Bardzo ciekawe wrażenia– ze śmiechem przyznała Lira. – Kiedy go całujesz to jeszcze nic, ale jak on gdzieś ciebie, a broda tak łaskocze, łaskocze… Podwójna radość.
Roześmiałam się. Lira przeprowadzała się do akademiku przy Domu Uzdrowień, gdzie już od kilku lat żył jej chłopak. Obiecano im, że kiedy się ożenią dostaną wspólny pokój, a po zakończeniu praktyki Liry zamierzali pojechać do rodzinnego miasta Arseniego i tam pracować.
- Kiedy się przeprowadzacie? – zapytała mnie przyjaciółka.
- Jutro. Rano załatwimy wszystkie papiery i będziemy się wprowadzać. Czym wcześniej tym lepiej. Tam jest dużo roboty ze sprzątaniem, a Otto najpierw chce wyremontować mistrzownię, żeby zacząć pracować. Nie mamy teraz kasy, ale na szczęście zdążyłam szalik kupić – z przyjemnością pogłaskałam puszystą własność.
Następny dzień okazał się bardziej kłopotliwy niż myślałam. Niekończące się kolejki we wszelakich instytucjach i urzędnicy ze znudzonym wyrazem twarzy, którzy ożywiali się na widok monet. Pół pijany woźnica z obskurną karetą, gdzie wrzuciliśmy wszystkie rzeczy, i jego stara kobyła ledwie idąca po uliczkach miasta.
Żeby odciążyć klacz szliśmy za karetą piechotą.
- Nie będziemy mieli jutro za co zjeść – poskarżył mi się. – Straciliśmy wszystkie pieniądze.
- Nie bój się o żarcie - rzekłam. – Moja mama dała nam jedzenia przynajmniej na trzy tygodnie. Powiedziała, że to prezent od rodziny na wyjście z domu. Na przykład kupno domu to bardzo kosztowna rzecz, i boją się, żeby starsza córka z głodu nie padła na początku magicznej kariery. Tylko nie bardzo wyobrażam sobie jak będziemy przeprowadzać remont.
Otto nagle się roześmiał.
- W remoncie obiecał pomóc ojciec. Jeszcze i braci przyprowadzi. Jak dobrze, że mamy rodzinę.
- Tak, źle by bez nich było – zgodziłam się.
Kiedy wwaliliśmy rzeczy – z pomocą magii, dlatego, że już odpadały nam ręce i w plecach strzelało, zaczęło już ciemnieć.
- Dzisiaj śpimy razem - powiedziałam, wynurzając się wśród worków z odzieżą – I na podłodze. Nie mam sił na sprzątanie.
- Ja też – przyznał Otto. – Tylko nie bij mnie za bardzo, jak będę chrapać.
- Jestem tak zmęczona, że nie będę tracić sił na bicie ciebie.
Półkrasnolud otworzył drzwi do domu i natychmiast zamknął. Odwrócił się do mnie i powiedział:
- Tam jest wampir.
- Co? – zdziwiłam się.
- Wampir.
- Żarty się ciebie trzymają – wkurzyłam się, otwierając drzwi.
W przedsionku stała długa, chuda figura ze świecącymi na czerwono oczyma i zębami, na których migotały odblaski. Wampir ruszył w moją stronę, wyciągając ręce z zakrzywionymi pazurami. Szybko zamknęłam drzwi i odwróciwszy się z całej siły nawaliłam się na nie plecami, czując jak z przerażenia ruszają mi się włosy na głowie.
- Tam naprawdę jest wampir – przyznałam słabym głosem.
Uderzono w drzwi. Artefakty wiszące na szyi zrobiły się gorące. Otto rzucił się na dziwo razem ze mną i zaproponował:
- Pewnie się dopiero przebudził i nie wie co się dzieje.
- To ty po przebudzeniu nie wiesz co się dzieje - powiedziałam. – Powstrzymują go drzwi z dębu, bo wampiry dębu nie lubią.
- A ja myślałem, że nie lubią osiny.
- Osiny nienawidzą – błysnęłam wiedzą i wyjęczałam: - Mówiłam ci, że coś mi się tu nie podoba! Mówiłam! Czułam!
Otto wychrypiał, upierając się nogami w ziemię:
- W dzień nigdzie go nie było widać!
- Bo spał w piwnicy! Zaglądałeś tam? – w wiotkim ciele wampira skrywała się ogromna siła.
- Nie – wyjęczał Otto. – Co będziemy robić?
- Nie wiem! - wizgnęłam. - Co on tu w ogóle robi, przecież wampirów w Czystiakowie nigdy nie było
- Dobra, zrobimy tak, że ja będę trzymał drzwi a ty pobiegniesz po pomoc.
- ...
idym