Za minute pierwsza A5 ilustr.doc

(2424 KB) Pobierz
Za minutę pierwsza miłość




Hanna Ożogowska

Za minutę pierwsza miłość

 

 

Ilustrował Gwidon Miklaszewski

Wydanie polskie 1972

 

 

Irka Gołąbkówna lubiła przychodzić do Ewy na wspólne odrabianie lekcji. Duży pokój, gdzie nikomu nie przeszkadzały, miał okna od podwórza. Topole, które wiosną i latem zieloną ścianą zasłaniały stojącą w głębi oficynę, teraz gubiły już żółte liście przy mocniejszych podmuchach, stawały się koronkowe, przejrzyste.

W ciepłe wrześniowe popołudnia przyjaciółki siadały przy parapecie otwartego okna, a kiedy nadchodził zmierzch, przenosiły się z książkami na duży, dobrze oświetlony stół. Starsza siostra Ewy wychodziła do koleżanki albo zamykała się w pokoju po drugiej stronie mieszkania, babcia krzątała się w kuchni i podrzucała dziewczętom coś na „ząb". Kiedy milkły obie, słychać było przyjemne cykanie wahadła w starym, stojącym w kącie, zegarze babci. Ale takie chwile ciszy zdarzały się rzadko.

Odrzucając co chwila przydługą czarną grzywkę i zerkając do podręcznika, Irka mówiła:

- ,,... i wtedy Napoleon opromieniony sławą niezwyciężonego wodza sięgnął po cesarską koronę..."

- A widziałaś film „Marysia i Napoleon"? Śliczny! Jak ona go kochała! - przerwała przyjaciółce Ewa.

- Widziałam. I czytałam książkę Gąsiorowskiego: „Pani Walewska". Weź z biblioteki, fajna. Owszem, kochała go, ale on był podły, bo jak wyjechał z Polski, to zaraz się za innymi oglądał.

- Z tego filmu wynikało, że i on Ją bardzo kochał. Może to nie była prawdziwa miłość? - westchnęła Ewa. - Ale wiesz, nasza Ola znowu się zakochała.

- Jak to „znowu"? - dziwiła się Irka. - Opowiadałaś mi przed wakacjami, że zakochała się na wiosnę, wtedy jak pojechali na wycieczkę do Krakowa. I on się nazywał... zaraz... Janusz?

- Już zaliczony! Ola powiedziała, że kolega z tej samej klasy dobry jest na pierwszą miłość, a ona już przedtem była zakochana dwa razy. Janusz był ten trzeci.

- Więc teraz zakochała się już czwarty raz? - Irka była niemile zdziwiona. - Chyba niemożliwe! Tyle razy?...

- Widocznie możliwe. Ola mówi, że te trzy razy były nieważne, że dopiero teraz to jest prawdziwe uczucie.

- A po czym się poznaje prawdziwe czy nieprawdziwe? - dopytywała Irka.

- Bo ja wiem... - zamyśliła się Ewa. - Ja jeszcze nigdy nie byłam zakochana...

- Ja też nigdy... - westchnęła Irka. - Nam zadają tyle lekcji... po prostu na nic nie ma czasu.

- Jak się człowiek zakocha, lekcje idą na bok. Ale w kim się zakochać? Sama powiedz, w kim?

- Właśnie! A w kim zakochała się twoja siostra?

- W studencie. Poznała go na wakacyjnym obozie, był kierownikiem ich grupy.

- Szczęściara! Na naszym obozie ani jednego studenta nie było. A ty go widziałaś?

- Widziałam. Przyszedł do nas tego samego dnia, jak Ola wróciła do domu. Niby pomógł jej walizkę przynieść, ale ja od razu wyczułam, że coś w tym musi być, bo Ola i herbatę sama zrobiła, i do stołu tak starannie nakryła, jakby nie wiem co. Wyciągnęła najładniejszy obrus - wiesz, taki dla lepszych gości. I wcale nie chciała, żebym jej pomagała, wszystko sama, sama, a ja musiałam tylko skoczyć do „Delikatesów" po ciastka, i to za swoje pieniądze, bo mamusia akurat wyszła, a Ola była bez gronia. Ale przysięgła, że odda, i od razu widziałam, co się święci, jak w kuchni złapała mnie za rękę tak mocno, że dwa dni mnie bolało, i tylko syknęła: „Ewka! Musisz pomóc". Co miałam robić?

- No i co było dalej?

- No i pili herbatę w pokoju, i on jadł ciasto, i jadł - już myślałam, że ani kawałka nie zostanie. I ciągle się śmiali i wspominali wakacyjne przygody.

- Byłaś z nimi w pokoju?

- Nie, w kuchni prasowałam sobie różne rzeczy, ale słyszałam, jak rozmawiali, a jak się zrobiło cicho, zajrzałam, czy czego nie potrzebują, i widziałam, że on ją za ręce trzymał, a jak mnie zobaczył, to zaraz puścił i zapalił fajkę. Ola była wyciekła, widziałam po oczach, ale powiedziała słodziutko: „Ewuniu, uważaj, żeby się żelazko nie przepaliło!" Tak, jakbym nie umiała obchodzić się z elektrycznym żelazkiem! Co?

- No i co? I co? - Irka czekała na coś więcej niż picie herbaty.

- No i wtedy przyszła mama i Ola zaraz zaczęła: „Mamusiu, to jest pan Jurek jakiś tam, kierownik naszego szkolnego obozu, i właśnie był taki dobry, że mi pomógł nieść walizkę"... I znowu do niego: panie Jurku to, panie Jurku tamto, a przecież mam dobry słuch i słyszałam, że mu przedtem po imieniu mówiła, a on jej też. No i niedługo poszedł.

- Nie widzę w tym wszystkim nic nadzwyczajnego - wydęła wargi zawiedziona Irka - poznali się na obozie i on jej pomógł przytargać walizkę. Wielka rzecz! Każdy przyzwoity chłopak tak by postąpił. Nawet z naszej klasy.

- Z naszej klasy? Który? Dobrze, jeżeliby nogi nie podstawił. Ty, Irka, masz złudzenia co do naszych kolegów, no!

- Raz dźwigałam dwie wielkie torby, wiesz, zakupy na niedzielę i poniedziałek, i jeszcze kartofle dla chorej sąsiadki, mówię ci, mało mi ręce nie odpadły. Spotkałam Nemka Batorowicza, pomógł mi. Chciał nawet wziąć obie torby, ledwie go przekonałam, że z jedną śpiewająco sobie poradzę.

- Phi! Jeden Batorowicz! Wyjątek potwierdza regułę.

- W każdym razie żadnego zakochania tu nie widzę. Ponosi cię wyobraźnia.

- Wcale nie - protestowała Ewa. - Posłuchaj tylko, co było dalej. Pan Jurek, jak powiedziałam, już długo nie siedział. Jasne: ciasto zjadł, herbaty dwie szklanki wypił i przy mnie, rozumiesz, już tylko: „panno Olu", „panie Jurku", i żadnych takich. Więc zaczął niby się śpieszyć na pociąg. Mieszka w jakimś miasteczku pod Siedlcami, to znaczy jego rodzice tam mieszkają, a on jedzie, mówił, bo do rozpoczęcia roku na uniwerku ma cały miesiąc, i że będzie kuł do egzaminu, i że leci swojej mamie kupić jakiś prezent. No i poszedł. Jeszcze w drzwiach z Olą szuszuszu i szuszuszu, ale nie słyszałam co. Dopiero potem Ola mi powiedziała (bo ja jej powiedziałam, że słyszałam, jak mówiła mu „Jureczku"), że jest zakochana i że tym razem to naprawdę, i że na obozie wszystkie dziewczyny zazdrościły jej takiego chłopaka.

- Ładny?

- Bo ja wiem? - zastanawiała się Ewka. - Niby ładny, owszem: brodacz, kudłaty, kurtka zamszowa, pepegi bez sznurowadeł i kołnierzyk przypięty z tyłu na guziczek, widziałam, bo kurtkę zdjął. Za to mamie nie spodobał się absolutnie.

- Mówiła?

- Nie, ale od razu było widać. Kiedy wyszedł, zapytała Olę, czy on sznurowadła na obozie zgubił, i bardzo się gniewała o ten nowy obrus, bo herbata się wylała, a po herbacie, wiesz, trudno doprać.

- No, a Ola co?

- Ola się kłóciła z mamą ząb za ząb, mówię ci, wołała, że mama jest zastarzała i konserwa, że mama nie zna się na młodzieżowej modzie, że to jest postępowy chłopak i że jest bardzo zdolny. A jak mama powiedziała, że niech sobie nim głowy nie zawraca, bo od razu widać, że to ktoś niepoważny, to Ola w bek, że ona przez mamę matury nie zda. No to już wiedziałam, że to miłość, jeszcze zanim mi o tym powiedziała.

- A co będzie z Januszem?

- Janusz przyleciał tego samego dnia. Ola się schowała i kazała mi powiedzieć, że wyszła, i teraz tak ciągle, ile razy on telefonuje, muszę odbierać telefon i wyłgiwać ją, że to, że tamto. Już mam tego dość, mówię ci, Janusz się chyba czegoś domyśla, bo mówi takim smutnym głosem. Jestem przekonana, że on ją kocha na całe życie!

- Na całe życie! - powtórzyła współczuciem Irka. - A to się urządził! I co on teraz zrobi?

- Nie wiem. Zupełnie jestem na to głupia. Bardzo mi go żal. Na miejscu Oli wolałabym Janusza.

- Ładniejszy?

- O sto procent! Elektryczna gitara, czarne oczy, piękne, włosy długie, ale nie takie, jak ten student. W szkole, wiadomo, nie ma się tej wolności, co na uniwerku.

- Studenci są rozmaici - rozważała Irka. - Ci, co przychodzą się uczyć z naszą Marylą, wszyscy mają włosy zwyczajne.

- A Maryla zakochana?

- Bo ja wiem... - namyśla się Irka. - Teraz chyba nic... Zrobił się z niej straszny kujon. Tylko o swoich egzaminach myśli. W domu palcem nie ruszy, wszystko na mnie zwala, mówię ci, ja mam życie! Nie, teraz chyba nie jest zakochana. Przecież bym się poznała. W zeszłym roku na wiosnę owszem, coś tam musiało być. Wszystko jej z rąk leciało, taka ciągle była zamyślona. Jak zbiła trzeci talerz, mama powiedziała, żeby się do zmywania broń Boże nie brała. Że niby ja to lepiej robię. No i tak już zostało. Chociaż teraz Maryla już się tak nie zamyśla.

- E, to chyba nie była miłość - zlekceważyła Ewa - zamyślać się, cóż w tym dziwnego? Każdy może się zamyślać. Moja babcia tak się czasem zamyśli, aż zaśnie.

- To ci jeszcze powiem, że parę razy wtedy beczała bez żadnego powodu. Aż mi jej żal było, szlochała i szlochała. A twarz miała spuchniętą, że coś okropnego!

- No i co? Co twoja mama?

- Maryla płakała, jak mamy nie było, i prosiła mnie na wszystko, żebym o tym nic nie mówiła. Dała mi wtedy tę aksamitkę z wisiorkiem. I kazała mi nazywać się Mariolą, bo „on" tak lubi. Ale nic z tego nie wyszło. Zdążyłam tylko raz przy kolacji powiedzieć „Mariolko", to się rozpętało takie piekło, że mówię ci... Maryla usłyszała po raz nie wiem który, że to imię ukochanej Mickiewicza i tak dalej. Słyszysz? Mickiewicza! Kiedy to było!!!

- Dokładnie ci nie powiem - Ewa zrozumiała, że Irka ją pyta. - Ale jeżeli umarł w roku 1855...

- W każdym razie strasznie dawno.

- No i co było z tym zakochaniem w wakacje?

- Chyba się skończyło, bo Maryla teraz nic, tylko się uczy, aż mama znowu krzyczy, że zanadto i że...

- To musiała być miłość bez wzajemności - przerwała Ewa - a to już najgorsze ze wszystkiego. Ja się zakocham z wzajemnością. Wyłącznie.

- Ja też bym tak chciała - westchnęła Irka - ale czy to można wiedzieć?...

- Można. Trzeba się zakochać w takim chłopcu, o którym wiesz, że mu się podobasz.

- Dobrze, ale skąd takiego wziąć?

- Przecież do twojej siostry przychodzą różni koledzy. Przecież ich widujesz?

- Owszem. Zawsze im otwierani drzwi.

- No więc jest okazja. Nie zauważyłaś nigdy, że któryś z nich... że któremuś z nich podobałaś się?

- Zauważyłam tylko to, że oni mnie wcale nie zauważają. Mówię ci, Ewa, oni patrzą na mnie jak...'jak... oni chyba nawet nie wiedzą, że ja mam przeszło trzynaście lat!

- Hm... Prawda, jesteś drobna i wyglądasz jak dziecko... Szkoda...

- Za to ty na pewno znasz niejednego chłopca, któremu się podobasz...

- Ach, moja droga - Ewa nie dosłyszała ironii w słowach Irki - cóż mi z tego, że ja się podobam komuś, kto mnie wcale, ale to wcale nie interesuje -mówiła nie patrząc przyjaciółce w oczy. - Owszem, chciałabym poznać kogoś, ale gdzie? Jak? Ciągle tylko gonią mnie do lekcji. Czy to jest życie?...

- Może masz rację - westchnęła Irka - ale skoro nie ma na to rady...

- Jest. Irka, popatrz tylko: nasza Ola już tyłe razy była zakochana, twoja Maryla - też, Kostka siostra wychodzi za mąż, a jak wiesz, za mąż wychodzi się z miłości. Bigosa brat zakochany w jakiejś dziewczynie...

- Bigos ci mówił?

- On by co powiedział! Sobek i zarozumialec! Wyobraża sobie Bóg wie co! Podciągnął się z matmy, bo podobno ma bardzo zdolnego brata i ten brat mu pomaga. A może, kto wie, całą matmę za niego odrabia?

- E... to się rzadko zdarza - powątpiewała Irka. - Mnie siostra najwyżej wytłumaczy, i to tylko raz.

- Trzeba by sprawdzić. Więc ten brat Marcina podciąga Maciołajtyszewicza. No i musi być rzeczywiście zdolny, bo zauważyłaś, z tego tępaka zrobił się w tym roku całkiem niezły uczeń, i mówił mi właśnie, że...

- Że mu się podobasz? - przerwała z najwyższym zainteresowaniem Irka.

- Też masz pomysły!... Maciołajtyszewicz myśli tylko o tym co by zjeść. Ale jest spostrzegawczy, bo właśnie on opowiadał mi o bracie Bigosa, że jak tylko nikogo w domu nie ma, to ten dzwoni do jakiejś Grażyny. I że wklepany na amen.

- No dobrze, ale co z tego? - Irka nie rozumiała, do czego Ewa prowadzi.

- Z czego?

- Z tego wszystkiego, co mówisz.

- Jak to, nie rozumiesz? Wszyscy naokoło zakochani, a my?

- Wszyscy?. Skąd wiesz? W naszej klasie nie widzę nikogo, kto by był zakochany. Może w siódmej to jeszcze za wcześnie?...

- A jakże! Mało razy słyszałaś, że teraz wszystko wcześniej się zaczyna i młodzież szybciej się rozwija? Nawet nie stawiają przeszkód, jak kto chce wcześniej zdawać maturę.

- Wszystko trzeba umieć i tak, więc po co?

- Zgoda, ale co do naszej klasy, to teraz cię zastrzelę: ta nowa, Jaga Sieczko, co siedzi w ostatniej ławce, jest właśnie zakochana.

- Co ty mówisz? - oczy Irki zrobiły się okrągłe. - Skąd wiesz? Może tylko ktoś ją obgadał?

- Żadne takie. Sama prawda - Ewa zniżyła głos tajemniczo. - Powiem ci, ale przysięgnij, że ani piśniesz, bo ja też...

- Przysięgam! Mów prędzej!

- Przyjaciółka mojej cioci jest nauczycielką w tej szkole, gdzie chodziła Sieczko. I kiedy moja ciocia przypadkiem powiedziała jej coś o naszej szkole, dowiedziała się...

- I powiedziała tobie?

- A jakże! Ciocia spytała tylko, czy u nas w klasie jest nowa, która się nazywa Jaga Sieczko, i jak się uczy. A potem w kuchni, kiedy mamusia szykowała herbatę, rozmawiały tak cicho, że od razu pomyślałam sobie: „Coś w tym jest!" I stanęłam blisko drzwi przy półce z książkami, że niby czegoś szukam, i wszystko słyszałam.

- Mów prędzej!

- Sieczko zakochała się w nauczycielu od wuefu. No! Coś okropnego! Przestała odrabiać lekcje, tylko trenowała, bo chciała mu zaimponować. Aż pewnego razu przyszła do szkoły żona tego nauczyciela z bliźniakami w wózku!

- O raju! A Sieczko nie wiedziała?

- Nic a nic. Nie przyszło jej to na myśl, bo on podobno bardzo młody...

- Nauczyciel i młody! Też coś! Gdzie ona miała. oczy?

- Właśnie! No i wtedy powiedziała matce, że więcej do tej szkoły nie pójdzie. I tak ją zostawili na drugi rok. bo miała dwój a dwój - tylko z wuefu piątkę. |

- Fiuu! - gwizdnęła Irka. - Dlatego jest taka osowiała! Uczy się nieźle, ale to żadna sztuka, powtarza klasę... No, no...

- Mnie na tym podsłuchiwaniu ciocia przyłapała i miałam za swoje. Przysięgłam, że nikomu ani mrumru. Ty się nie liczysz, bo przyjaciółce mówi się wszystko, prawda? - Zadowolona Ewa bujała się na krześle w poczuciu spełnionego obowiązku.

- Jasne - Irka oszołomiona rewelacją zamknęła podręcznik. - Sieczko z nikim się nie przyjaźni, mil- czek. Nic dziwnego, ta miłość musiała ją wkurzyć. Ale głupia! W nauczycielu!...

- A ty w kim byś się chciała zakochać?

- Ja? - Irka usiadła lepiej na krześle i zamyśliła się głęboko. - Jeszcze nie wiem...

- A ja wiem - oświadczyła zdecydowanie Ewa, bujając się ciągle. - Będzie ładny i musi coś mieć... rozumiesz, żeby mi wszystkie dziewczyny z klasy zazdrościły. I chcę, żeby był elegancki i delikatny, na przykład taki, jak Marek Grechuta. Irka, mówię ci, jak go widzę w telewizorze, serce mi zamiera!...

- Marek Grechuta? - Irka była zaskoczona. - Owszem, ładnie śpiewa, ale... naprawdę on ci się podoba?

- Nawet sobie nie wyobrażasz jak!...

- Chyba już dosyć na dzisiaj tej nauki? - W drzwiach stanęła babcia Ewy. - Za kilkanaście minut ósma. Zrobiłam kanapki. Przegryziecie?

Kiedy Ewa wróciła z talerzem kanapek, zastała Irkę pochyloną nad podręcznikiem historii i przerażoną.

- Ewa, Ewka! Przegadałyśmy tyle czasu! Co ja w domu powiem? Maryla będzie mnie przepytywać... A matma?

- Zdążymy jeszcze raz przeczytać. Ale zjedzmy, bo dopiero teraz czuję, że umieram z głodu, a ty?

- Ja? Też, i chętnie. Dziękuję.

Kanapki zniknęły w przyspieszonym tempie. Przy ostatniej Irka spojrzała badawczo na Ewę i powiedziała:

- Przez chwilę myślałam... że... że ten Grechuta... Ale - nie. Maryla, jak się zakochała, to prawie wcale nie jadła.

 

 

Irka tego dnia długo nie mogła zasnąć, choć późno poszła spać. Spodziewała się jutro odpowiadania z historii. Starsza siostra jak zwykle przepytała ją i stwierdziła z całym okrucieństwem, że jeżeli nie powtórzy sobie jeszcze przynajmniej ze dwa razy, oberwie murowaną dwóję!

Powtórzyła więc kilkakrotnie zadaną lekcję, aż złowieszczy cień „murowanej dwói" zniknął. Z całego materiału najlepiej zapamiętała o Napoleonie. Stawał jej przed oczami zawsze razem z piękną panią Walewską,

która go tak bardzo kochała Szkoda, że o to pani

Skoczelowa na pewno nie zapyta. A przecież los Marysi Walewskiej to wątek równie autentyczny, jak pobyt Wielkiego Cesarza w Polsce i związane z nim nadzieje Polaków.

Miłość!... Ewa powiedziała, że jak nadchodzi miłość, to lekcje można odłożyć. A jakże! Żeby zostać na drugi rok w tej samej klasie? Nie, takiej sytuacji Irka sobie nawet nie wyobrażała. Była dobrą uczennicą, a z niektórych przedmiotów nawet bardzo dobrą. Cieszyła się każdą piątką i obawiała - dwói, nie tylko ze strachu przed konsekwencjami w domu, a po prostu ze względu na własną ambicję....

Zgłoś jeśli naruszono regulamin