Sanderson Brandon - Siewca wojny.rtf

(2228 KB) Pobierz
Sanderson Brandon

              Brandon Sanderson

              SIEWCA

              WOJNY

              Przełożył Grzegorz Komerski

              Tytuł oryginału: Warbreaker

              Dla Emily,

              która powiedziała „tak".

              PROLOG

              To zabawne, pomyślał Vasher, że tak wiele historii w moim życiu zaczyna się od

              tego, że wtrącają mnie do więzienia.

              Wartownicy zaśmiali się rubasznie i z głośnym brzękiem zamka zatrzasnęli celę.

              Vasher podniósł się z podłogi i otrzepał z kurzu. Poruszył ramieniem i skrzywił się.

              Dolna połowa drzwi była wykonana z twardego drewna, ale nieco wyżej widniała w nich

              stalowa krata, przez którą zobaczył, jak trzej strażnicy otwierają jego worek i

              przeglądają zawartość.

              Jeden z nich zauważył spojrzenie Vashera. Był potężny, przerośnięty do

              prawdziwie zwierzęcych rozmiarów, miał ogoloną głowę i brudny mundur, na którym

              ledwie tylko można było rozpoznać jaskrawą żółć i błękit, barwy straży miejskiej

              T'Telir.

              Te jasne, intensywne barwy, przemknęło Vasherowi przez głowę. Znów muszę się

              do nich przyzwyczaić. W każdym innym mieście, w dowolnym innym królestwie, aż tak

              żywe kolory wyglądałyby na żołnierzach niedorzecznie. Teraz jednak był w Hallandren,

              w Krainie Bogów, którzy Powrócili, ziemi Nieżywych, badań nad BioChromą i -

              oczywiście - kolorów.

              Barczysty strażnik zostawił zabawę rzeczami Vashera towarzyszom i podszedł do

              celi.

              - Mówią, że niezły z ciebie twardziel - zagaił, mierząc więźnia spojrzeniem.

              Vasher nie zareagował.

              - Karczmarz twierdzi, że sam jeden pokonałeś dwudziestu chłopa - wartownik

              podrapał się po brodzie. - Na moje oko nie wyglądasz na takiego. Tak czy inaczej,

              powinieneś wiedzieć, że na kapłana nie wolno podnosić ręki. Wszyscy pozostali spędzą

              noc w ciupie. Ale ty, no cóż... zawiśniesz. Bezbarwny głupcze.

              Vasher odwrócił się od drzwi. Cela była urządzona jak wszystkie inne, które

              widział w życiu. Bez polotu. Światło wpadało do środka przez cienką szczelinę

              otwierającą się u góry jednej ze ścian. Porośnięte mchem mury ociekały wodą. W kącie

              leżało naręcze przegniłej słomy.

              - Ignorujesz mnie? - rzucił strażnik i podszedł bliżej kraty.

              Barwy na jego mundurze nabrały intensywności, jakby zalało go nagle

              mocniejsze światło. Zmiana jednak nie była wyraźna. Vasherowi nie pozostało wiele

              Oddechów, więc jego aura nie wpływała zbyt silnie na kolory otaczających go

              przedmiotów. Wartownik nic nie zauważył - podobnie, jak nie zwrócił uwagi na to

              zjawisko w karczmie, w której razem z kolegami zgarnęli Vashera z podłogi, po czym

              wrzucili go do swojego wózka. Zmiana intensywności barw była na tyle słaba, że

              wyłowienie jej okiem przeciętnego człowieka graniczyło z niemożliwością.

              - A to co znowu? - odezwał się jeden z mężczyzn przetrząsających worek.

              Vasherowi od zawsze wydawało się niezwykle ciekawe, że faceci strzegący lochów

              okazywali się zazwyczaj równie źli lub nawet gorsi od tych, których pilnowali. Istniała

              oczywiście możliwość, że był to element większego planu. Społeczeństwu jako całości nie

              sprawiało różnicy, czy tego pokroju ludzie siedzą w celach, czy poza nimi, byle tylko

              tkwili w więzieniach, z dala od uczciwych ludzi.

              O ile ci ostatni w ogóle istnieją.

              Strażnik wyciągnął z worka Vashera długi, owinięty w białą, lnianą płachtę

              przedmiot. Odwinął go i aż zagwizdał ze zdumienia. Spod materiału wyjrzał smukły

              miecz o wąskim ostrzu, ukryty w srebrnej pochwie. Rękojeść była jednolicie czarna.

              - Jak myślicie, komu on to ukradł?

              Dowódca wartowników obrzucił więźnia uważnym spojrzeniem, prawdopodobnie

              zastanawiając się, czy ma do czynienia z arystokratą. W samym Hallandren

              arystokracja nie istniała, ale w wielu sąsiednich królestwach aż się roiło od lordów i

              szlachetnie urodzonych dam. Tylko jaki lord paradowałby po T'Telir w znoszonym,

              brązowym płaszczu, z niechlujną brodą i butach noszących ślady wieloletnich

              wędrówek? Strażnik odwrócił się wreszcie, zapewne dochodząc do wniosku, że Vasher

              nie jest lordem.

              Miał rację. I jednocześnie bardzo się mylił.

              - Pokaż mi to - rzucił wartownik i odebrał koledze miecz. Mruknął głucho,

              wyraźnie zaskoczony ciężarem ostrza. Obrócił broń w dłoni i zauważył zatrzask,

              zabezpieczający klingę przed wysunięciem z pochwy. Otworzył go.

              Barwy w pomieszczeniu nabrały głębi i wyrazu. Nie stały się jaśniejsze - nie w ten

              sposób, w jaki pojaskrawiały kolory na kamizelce wartownika, kiedy podszedł do celi

              Vashera. Zrobiły się po prostu silniejsze. Ciemniejsze. Czerwienie przeobraziły się w

              karmazynowe plamy. Żółć zhardziała i przemieniła się w złoto. Błękity zbliżyły się do

              odcieni granatu.

              - Ostrożnie, przyjacielu - przestrzegł Vasher. - Ta zabawka potrafi być

              niebezpieczna.

              Strażnik podniósł wzrok. Zawahał się, po czym prychnął niewyraźnie pod nosem i

              odszedł od celi, nie wypuszczając miecza z dłoni. Pozostała dwójka wartowników

              zabrała ze sobą worek i ruszyli korytarzem za dowódcą. Zniknęli w wartowni.

              Rozległ się trzask zamykanych drzwi. Vasher natychmiast uklęknął przy

              słomianym posłaniu, z którego wybrał kilka mocnych i długich ździebeł. Ze swojego

              płaszcza - który u dołu zaczynał się miejscami pruć - wysnuł kilka nici i związał słomę na

              kształt niewielkiej, wysokiej może na trzy cale, figurki o szorstkich ramionach i nogach.

              Wyrwał sobie włos i przyłożył do głowy słomianego człowieczka, po czym sięgnął do

              buta i wyciągnął z cholewy wspaniały, czerwony szal.

              Uwolnił swój Oddech.

              Wypłynął z niego - rozchodząc się, rosnąc w powietrzu, przejrzysty choć

              jednocześnie lśniący, przypominający nieco oświetloną słonecznymi promieniami plamę

              oliwy, rozlewającą się na powierzchni wody. Vasher wyraźnie czuł, jak opuszcza jego

              ciało: BioChromatyczny Oddech, jak nazywali go uczeni. Większość ludzi mówiła po

              prostu Oddech. Każdy takim dysponował. Przynajmniej w większości wypadków - jedna

              osoba, jeden Oddech.

              Vasher miał ich około pięćdziesięciu, co stanowiło liczbę ledwie pozwalającą mu

              osiągnąć poziom Pierwszego Wywyższenia. Teraz, z tak niewieloma Oddechami czuł się

              ubogi w porównaniu z ilością, jaką miał do dyspozycji dawniej, choć wielu innych

              uznałoby posiadanie pięćdziesięciu za wielki skarb. Niestety, nawet proste Przebudzenie

              niewielkiej figurki sporządzonej z organicznego materiału - z wykorzystaniem części

              własnego ciała jako ogniska - wyczerpało około połowy jego Oddechów.

              Mały, słomiany ludzik drgnął i zaczął wchłaniać w siebie BioChromę. Połowa

              trzymanego przez Vashera czerwonego szala spłowiała, stała się szara. Vasher pochylił

              się - skupił na poleceniu, które zamierzał wydać figurce - i dokończył całości,

              wypowiadając Rozkaz.

              - Przynieś klucze - rzucił wyraźnie.

              Ludzik wstał i unosząc jedyną brew, spojrzał na swego twórcę. Vasher wskazał

              palcem na wartownię, z której dobiegły go zaskoczone okrzyki.

              Nie zostało mi już wiele czasu, pomyślał.

              Figurka rozpędziła się po posadzce celi, wybiła w powietrze i wyskoczyła na

              zewnątrz pomiędzy prętami zakratowanego okienka w drzwiach. Vasher zdjął płaszcz i

              rozłożył go na podłodze. Materiał był skrojony na kształt ludzkiego ciała - poznaczonego

              teraz rozcięciami pasującymi do blizn na ciele właściciela. Otwory w kapturze

              odpowiadały oczom Vashera. Im bardziej materiał przypominał człowieka, tym mniej

              Oddechów potrzeba było do jego Przebudzenia.

              Vasher pochylił się i próbował nie przypominać sobie czasów, kiedy miał tyle

              Oddechów, by nie przejmować się kształtem czy skupieniem przy Przebudzeniu. To było

              bardzo dawno temu. Skrzywił się, wyrwał z głowy jeszcze jeden włos i przytknął go do

              kaptura.

              Znów wypuścił BioChromę.

              Ta czynność wyczerpała wszystkie jego pozostałe Oddechy. Płaszcz zadrżał, szal

              stał się już zupełnie szary - sam Vasher poczuł się... bezbarwny. Utrata Oddechu nie

              była śmiertelna. Co więcej, dodatkowe Oddechy, z których właśnie skorzystał, też kiedyś

              należały do innych ludzi. Vasher nie miał pojęcia kim byli; nie zebrał tej BioChromy

              samodzielnie. Dostał ją. Jak zawsze. Oddechu nie można było nikomu odebrać

              przemocą.

              A jednak utrata BioChromy zmieniła sposób, w jaki postrzegał świat. Barwy nie

              wydawały się już tak jaskrawe. Przestał wyczuwać tłumy przechadzających się w

              mieście powyżej ludzi, co zazwyczaj było dlań stanem normalnym. Była to ta sama

              świadomość obecności innego człowieka, jaką odczuwają wszyscy - taka jak

              ostrzegawcze przeczucie, które otrzymujemy we śnie, gdy ktoś wchodzi do pokoju. Tego

              rodzaju zmysł Vasher miał zwykle pięćdziesiąt razy silniejszy.

              A teraz go stracił. Wraz z Oddechem wessanym przez słomianą figurkę i płaszcz,

              udzielającym im siły.

              Płaszcz zadrżał. Vasher się pochylił.

              - Chroń mnie - Rozkazał i płaszcz znieruchomiał.

              Vasher wstał i założył go na powrót.

              Pod celą pojawił się słomiany człowieczek. Niósł ze sobą wielkie koło z kluczami.

              Nogi figurki splamione były czerwienią. Szkarłatna barwa krwi wydawała się teraz

              Vasherowi niecodziennie przytłumiona.

              Zabrał klucze.

              - Dziękuję - powiedział.

              Zawsze im dziękował. Nie wiedział dlaczego, zwłaszcza że chwilę potem zrobił coś

              jeszcze.

              - Twój Oddech do mnie - polecił i dotknął piersi słomianego ludzika, który

              pozbawiony życia natychmiast padł na podłogę.

              Vasher odzyskał swój Oddech. Znajomy zmysł, świadomość obecności innych,

              powrócił, wraz z wrażeniem bycia połączonym, dopasowanym do świata. Oddech mógł

              odebrać figurce jedynie dlatego, iż sam ją stworzył, sam ją Przebudził. Przebudzeń tego

              rodzaju rzadko dokonywało się na stałe. Najczęściej, oddawał swoją BioChromę

              przedmiotom, a potem ją odbierał.

              Jeśli wziąć pod uwagę potęgę, którą dysponował kiedyś, dwadzieścia pięć

              Oddechów stanowiło śmiechu wartą liczbę. Niemniej, w porównaniu z niczym,

              wydawało się niezmiernym skarbem. Zadrżał z emocji, jakie towarzyszyły przyjęciu

              BioChromy

              Krzyki z wartowni umilkły. W lochu zapadła cisza. Wiedział, że musi działać

              szybko.

              Vasher przełożył rękę przez kraty i przekręcił klucz w zamku. Pchnął grube

              drzwi i szybko wyszedł na korytarz, zostawiając za sobą zapomnianą figurkę. Nie udał

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin