Lach Ewa Zielona Banda A5 ilustr.doc

(3160 KB) Pobierz
Zielona Banda




Ewa Lach

Zielona Banda

 

Pierwsze wydanie polskie 1961

Ilustrowała Helena Matuszewska

 

„Dorośli zapomnieli, co się dzieciom podoba i co je interesuje” - mówi Ewa Lach, uczennica IX klasy, która  napisała tę książkę mając lat 14. A oto inne napisane, a nie wydrukowane „książki” Ewy.

„Krzyś”

1954

 

 

„Leśniewscy i Lewandowscy”

1957

„Dzieci”

1955

 

 

„Ciocia Ewa”

1958

„Rodzina Majewskich

1955/56

 

 

„Minnie na Dzikim Zachodzie”

1958

„Uczniowie klasy V”

1956

 

 

„Fantastyczne przygody”

1959

„Adamirek”

1957

 

 

„Urozmaicony miesiąc”

1960

 

„Zielona Banda” - to pełne tajemnic i niespodzianek wakacyjne przygody grupy dzieci, o których żywo i dowcipnie opowiada autorka - ich rówieśniczka.


Chmury nad wakacjami.

Statek coraz bardziej zbliża się do brzegu. Port gdyński rośnie w oczach. Coraz większy, coraz większy...

W porcie tłum ludzi. I orkiestra. Gra jakiegoś powitalnego marsza. Ludzie wiwatują, krzyczą, machają rękami. Rój kolorowych baloników wylatuje w powietrze. I kwiaty, pełno kwiatów.

Na pokładzie statku dwaj chłopcy stoją obok kapitana w niedbałych pozach. Usiłują zrobić obojętne miny, jednak rozpiera ich duma. Przecież to na ich cześć wiwatuje tłum na brzegu. To witają ich, dzielnych, odważnych chłopców, którzy.,.

Na statku odzywa się syrena. Jednakże jej głos jest trochę dziwny. Łudząco przypomina... budzik.

Tak, to głos budzika. Uporczywy, naglący. Sen pierzcha.

Olek Kawecki siada na łóżku i złym okiem spogląda na zegarek. - Wskazówki stoją na szóstej trzydzieści. Trzeba wstawać.

Do pokoju zagląda babcia.

- Dzień dobry, Olusiu. Jak się spało?

- Dzień dobry. Nieźle - bąknął szukając pantofli.

- Na pewno znów śniły ci się jakieś awanturnicze przygody - uśmiechnęła się babcia.

Mruknął coś niewyraźnie pod nosem i zachmurzył się jeszcze bardziej. Przygody! Na wakacjach z Zenkiem można było myśleć o przygodzie. Ale w jakiejś tam dziurze! Jakaś Minina czy coś w ten deseń! Nuda. A tegoroczne wakacje zapowiadały się tak wspaniale!

Po co ta mama akurat teraz poszła na operację!

Lekarstwa drogo kosztują, no i tata wczoraj wieczorem oświadczył, że nie ma pieniędzy na tak kosztowne wakacje syna. Więc Olek musi się zadowolić wakacjami u krewniaków w jakiejś tam Mininie, na wsi.

Nie będzie przecież spędzał całych wakacji w Warszawie! Zresztą on wolałby już Warszawę od tej wiejskiej dziury. Przynajmniej byłyby jakieś rozrywki, a tam...

„Już samo połączenie wskazuje, że tam nuda - myślał ubierając się. - Nawet Mininy nie ma na mapie, bo to jakaś malutka wioseczka. Całe wakacje zepsute!"

Babcia zauważyła ponurą minę wnuka i już nie odezwała się podczas śniadania. O, bo gdy Oleś jest „nie w sosie", potrafi dokuczyć złym słowem lub też w inny, przykry dla otoczenia sposób zademonstrować swój humor.

Pośpiesznie spakował książki do teczki i wyszedł z domu, ledwie raczywszy burknąć babci „do widzenia". Trzasnął drzwiami. Czuje żal do ojca. Tak zepsuć mu wakacje! I to jedynakowi, o którego powinno się dbać i dostarczać mu rozrywek. Co za rodzice! Co prawda do mamy może mieć żal tylko o to, że rozchorowała się tak nie w porę, ale ojciec?

Wprawdzie sąsiadka Walczakowa zawsze wszystkim mówi, że „chłopak od inżyniera ma wszystkiego po dziurki w nosie, że za bardzo mu się pobłaża i powinno się to wreszcie skończyć", ale Walczakowa jest głupia i niech się nie wtrąca. Niech dba lepiej o swoje dzieciaki!

I oto trzeba marzenia wakacyjne schować do kieszeni i jechać do Mininy. Krewniacy bardzo serdecznie zapraszają, ale nie naprawią krzywdy, jaką wyrządzono Olkowi!

Na pewno ojcu nie podoba się i to, że Olek miał spędzić wakacje właśnie z Zenkiem. Co też on widzi w Zenku złego?

Co prawda, to Zenek czasem jest nieznośny, bardzo lubi dokuczać innym i psuć im humor. Ale to zdarza się nie tak znów często. Zenek ma własną żaglówkę. Byłaby wspaniale! Na Jeziorach Mazurskich spędziliby pierwszy miesiąc, a drugi na wędrówkach wzdłuż Wybrzeża. Już od zimy układali plany, a tu masz! Wszystko przepadło wczoraj wieczorem. Ojciec powiedział „nie" i słowa nie cofnie. Gdyby nie choroba mamy i jakieś tam powikłania w pracy ojca, robiłby już przygotowania do tych wspaniałych wakacji!

Trzeba będzie rozmówić się z Zenkiem. A w domu nie odezwie się do ojca bez koniecznej potrzeby. Niech pozna, że ma do niego żal za zepsute wakacje.

Z ponurą miną wszedł na szkolny dziedziniec. Panował tu gwar, prawie wszyscy uczniowie -przyszli już do szkoły.

- Ty, Kawa! - wrzasnął mu w szatni nad uchem rudy Pietrek z szóstej C. - Wyobraź sobie, że jedna taka Teresa z siódmej jedzie na wakacje do Francji!

- No to co? - wzruszył ramionami Olek.

Miał taką minę, jak by wyjazdy za granicę wśród uczniów tej szkoły były na porządku dziennym. On się niczym nie przejmuje, nie wzrusza. „Anglik" - mówią o nim koledzy. On to nazywa zimną krwią i opanowaniem. W dodatku jest dzisiaj w złym humorze i jego mina odstrasza Pietrka, który udziela kilku koleżankom dalszych informacji o „zagranicznej Teresie".

- Ona ma tam ciotkę, która ją zaprosiła. Pojedzie samolotem. „Ciotka zaprosiła! - mruczy Olek wchodząc do klasy. - Mnie też ciotka zaprosiła na wakacje, ale gdzie?"

Wkrótce zabrzmiał dzwonek i rozgadane bractwo wypełniło klasy. Szósta B wyjątkowo krótko oczekiwała wychowawcy, który nadszedł o pięć minut za wcześnie i był świadkiem wielu „niedozwolonych" scen.

Był dziś jednak w wyjątkowym humorze, więc udał, że nic nie zauważył. Mimo tego wyjątkowego humoru wychowawcy i niezłych humorów następnych wykładowców lekcje wlokły się ospale. Na dworze upał, uczyć się nie chce, wszyscy myślą o wakacjach, które rozpoczną się za miesiąc.

Na dużej pauzie Olek odszukał wreszcie Zenka koło boiska do siatkówki.

- Słuchaj, Zenek, nad naszymi wakacjami wiszą chmury - powiedział.

- Mój „PIHM" sygnalizuje pogodę - odparł Zenek, barczysty siódmoklasista, ze szwajcarskim zegarkiem na ręce. - Co tam u ciebie?

- Widzisz, miałem wczoraj kazanie od ojca...

- Pewnie z powodu świadectwa, co? - uśmiechnął się domyślnie Zenek. - Ja się o siebie nie martwię, ,przejdę.

- Ja też przejdę, ale nie o to chodzi - zniecierpliwił się Olek. - Ojciec...

- Oleszczak! Na boisko! - wołali chłopcy ustawiający się do siatkówki.

- Pogadamy po lekcjach - kiwnął Olkowi głową Zenek.

No cóż, po lekcjach!

Przyglądał się jakiś czas grze, potem przystanął przy ping-pongu, wreszcie powlókł się do klasy. Jest w złym humorze i nic mu się nie chce.

Nie był pytany z żadnego przedmiotu, nie uważał na lekcjach. Rozmyślał tylko o zepsutych wakacjach.

Po szkole spotkał się z Zenkiem koło bramy.

- Idziesz ze mną do kina? - spytał Zenek. - Mam dwa bilety.

- Co grają?

- „Fernand cowboy", od dwunastu. W „Gwardii" - informował Zenek. - Znasz?

- Nie.

- No to idziemy! - Ale na którą?

- Na wpół do czwartej. Co masz do roboty w domu?

- Nic.

- No więc. Do wpół do czwartej powłóczymy się trochę, a potem do kina. Zgadzasz się?

- Dobrze.

Olek pomyślał o obiedzie, ale machnął ręką. Babcia coś tam zostawi. Zresztą naumyślnie nie przyjdzie do domu wcześnie. Przypomniał sobie, że ojciec chciał dziś po południu iść z nim do znajomych. Nie szkodzi! Właśnie na złość Olek pójdzie do kina z Zenkiem.

Wsiedli do tramwaju i pojechali do Łazienek. Tutaj Olek chciał wreszcie powiedzieć Zenkowi o zepsutych wakacjach, lecz przyłączyli się do nich jacyś dwaj znajomi Zenka ze szkoły nr 125. Rozmawiali na tematy zupełnie Olka nie obchodzące i nawet nie bardzo zwracali na niego uwagę, czym był głęboko dotknięty.

Karol i Andrzej odprowadzili ich aż pod samą „Gwardię". Weszli do kina jedni z ostatnich. Wkrótce film się zaczął. Nie miał głębszej ,treści, ale ,pośmiali się trochę. Właściwie śmiał się Zenek, bo Olek ,był nie w sosie i ledwie raczył się uśmiechnąć.

- Zabawny film - powiedział Zenek, gdy wyszli z kina.

Olek milczał.

- Coś ty dziś taki mało rozmowny? - zdziwił się Zenek.

- Ojciec popsuł mi humor. I wyobraź sobie, że zabronił mi jechać z tobą na wakacje.

- Oo, z mojego powodu! - uśmiechnął się kwaśno Zenek.

- Nie całkiem. Forsy, powiada, brak.

- No, to gdzie spędzisz lato? - spytał całkiem spokojnie Zenek. Wcale nie był poruszony wiadomością, że jego współtowarzysz nie może z nim jechać.

Uraziło to trochę Olka.

- Będę u krewnych w Lubelskiem - odparł ozięble.

- Szkoda - powiedział Zenek obojętnym. tonem. - Ale tak się składa, że mój kuzyn przyjedzie do Warszawy i już nawet umówiliśmy się na wakacje.

Więc to tak! Olek zamartwia się z powodu zepsutego planu, a ten już sobie znalazł jego następcę!

Wyglądało to nawet tak, jak gdyby Zenek rad był, że się go pozbywa. Ma przecież kuzyna!

- To ten z Krakowa, Władek. Fajno będzie! - uśmiechnął się Zenek.

- Szkoda, że nie zapisałem się na obóz - mruknął Olek. Czuł żal do kolegi.

- Wynudzisz ją, się tam na wsi! - Zenek pokiwał współczująco głową

- To przez ciebie! - zirytował się Olek. - Najpierw namawiałeś mnie i przez to nie zapisałem się na obóz. A teraz...

- O, proszę bardzo! Niech będzie przeze mnie - wzruszył ramionami Zenek. - Zresztą, kto ci bronił się zapisać?

- No wiesz... - Olek aż przystanął na chodniku. - To świństwo!

- Ja ci nie zabraniałem, co się drzesz?!

- Ale razem układaliśmy plany, razem rozmyślaliśmy... a zresztą, co tu z tobą gadać! Świnia jesteś i tyle!

Wskoczył do przejeżdżającego tramwaju. Zenek jeszcze raz wzruszył ramionami i ,poszedł na lody.

A Olek był po prostu wściekły. Takie przeciwności losu i ten Zenek... Nie, z Zenkiem skończone! Przebrała się miarka.

 

 

Pochmurno w dalszym ciągu.

Wreszcie nadeszły nudne wakacje. Olek przywitał je z ponurą miną.

Z Zenkiem na dobre zerwał. Odwracał się do niego plecami i nie rozmawiał z nim. Zenek wzruszał ramionami i uśmiechał się pogardliwie.

- Co was rozdzieliło, druhy? - zagadnął raz Olka na korytarzu Romek Witecki, który siedział z nim w jednej ławce.

- To nasza rzecz - rzucił krótko Olek. A potem dodał: - Z Zenkiem nie warto się zadawać.

- Mówiłem to samo - kiwnął głową Romek. - To nic niewarta kreatura, ozłocona szwajcarskim zegarkiem i skuterem. - Dostał skuter?

- Dostanie. Za zdanie egzaminu do liceum. Prawdę mówiąc, to on się tak nadzwyczajnie nie uczy - uśmiechnął się Romek - ale jego ojciec może mu dać za każdą promocję po skuterze i jeszcze helikopter na dodatek.

- Trochę przesadzasz.

- Możliwe, ale o helikopterze sam mi mówił.

- Że dostanie?

- Prawdopodobnie za maturę, jeżeli w Polsce będą już wtedy prywatne helikoptery.

- Gdzie ty jedziesz na wakacje? - spytał po chwili Olek, który jakoś dotąd wcale nie interesował się planami swego najbliższego sąsiada.

- Na obóz nad morze. A ty? Miałeś jechać z Zenkiem.

- Jadę na wieś - uciął Olek.

Odwrócił się na pięcie i poszedł do klasy. Romek nie zagadywał go więcej w sprawie wakacji, bo zauważył, że sprawia Olkowi przykrość. W ogóle ten Romek to fajny kolega i Olek musiał to zauważyć.

Od tej pory częściej ze sobą przestawali, a na końcu roku szkolnego uścisnęli sobie ręce jak przyjaciele.

- Napiszę do ciebie z obozu - powiedział Romek.

Olek bardzo mu tego obozu zazdrościł. Ze znudzoną i niechętną miną przygotowywał się do wyjazdu na wieś, dając do zrozumienia, że pobyt w Mininie (nad rzeką Mininą) uważa za zło konieczne i jedzie tam tylko dla dogodzenia rodzicom. Jedyną atrakcją było to, że miał jechać sam.

Rodzice (mama już wróciła ze szpitala i czuła się całkiem nieźle) przestudiowali rozkład jazdy pociągów i całą trasę, którą miał Olek przebyć. Zapewniał ich, że będzie uważał, a w Lubartowie miał na niego czekać stryjek, więc zgodzili się na samotną podróż jedynaka.



I tak oto dnia 4 lipca, o godzinie... ale mniejsza o drobnostki, ojciec Kawecki wsadził syna Kaweckiego, umęczonego na duszy i obliczu, do pociągu na Dworcu Wschodnim. Lokomotywa świsnęła i Aleksander Wielki, przepraszam, Kawecki, ruszył na podbój nudy wakacyjnej.

Przy pożegnaniu z ojcem trochę się rozpogodził, ale teraz, znów skrzywiony, usiadł przy oknie i patrzył na uciekające w tył domy, ogrody, ludzi. Gdy skończyło się miasto, nie było, jego zdaniem, na co patrzeć. Wciąż pola i pola, od czasu do czasu las.

Wobec tego zajął się obserwowaniem podróżnych. I to też mu się wkrótce znudziło, bo typy były raczej nieciekawe. Wyjął więc z walizki zaczęty w domu „kryminał" i zabrał się do czytania. Na szczęście wziął więcej książek i będzie się trochę ,mniej nudził w Mininie. Ciocia co prawda. pisała, że jest tam nawet jezioro, ale on nie dowierzał jeziorom w takiej dziurze. Na pewno jakaś nędzna sadzawka i tyle. Dobre zresztą i to. A pomyśleć tylko, że mogłoby się pływać po Jeziorach Mazurskich!

Książka skończyła się dość prędko. Za prędko, jak na długą podróż.

- Może się kawaler poczęstuje? - spytała z uprzejmym uśmiechem siedząca obok starsza pani wyciągając ku niemu pudełko czekoladek.

- Dziękuję.

Czekoladka była smaczna. Jedząc ją pożałował, że te czekoladki nie są zaczarowane i nie przeniosą go w krainę przygód. Były to jednak takie sobie zwykłe słodycze z napisem „E. Wedel".

- Kawaler daleko jedzie? - spytała znów uprzejma sąsiadka.

- Do Lublina - odpowiedział grzecznie. - Tam przesiądę się na pociąg do Lubartowa.

- A, Lubartów! Wiem, wiem. Mam tam synową. - Spojrzała jeszcze przyjaźniej. - Kawaler pewnie na wakacje?

- Tak, do stryja.

- A!

Olek nie był nastawiony zbyt rozmownie, toteż ucieszył się, gdy starsza pani zaczęła jeść.

W przedziale było luźno, bo wielu podróżnych wysiadło po drodze.

Tuż przy drzwiach dość rozległy jegomość czytał gazetę. Jakoś mu to jednak nie szło i po chwili :przymknął oczy. Głowa przechyliła się w bok, na czerwonej od upału twarzy pojawił się błogi uśmiech, a z ust wydobyło się szerokie westchnienie. Była to uwertura do całej opery westchnień, chrapań i posapywań. Jakże rozległą skalę dźwiękową posiadał ten jegomość!

Współtowarzysze podróży starali się wyłączyć słuch, ale nie bardzo im się to udawało. Wreszcie po jakimś „przechrapanym" czasie sąsiadka „Lokomotywy", szczupła i nerwowa kobieta, nie wytrzymała i po kilku nadaremnych próbach obudzenia grubasa okręciła go wiszącym nad nim płaszczem. Chrapanie trochę przycichło.

- No, chwała Bogu - odsapnęła siedząca koło okna kobieta w jedwabnej chustce na szyi. - Z takim chrapaniem nie powinno się wybierać w podróż.

Mała dziewczynka na jej kolanach, która przedtem patrzyła ze strachem na źródło straszliwych dźwięków, rozpogodziła się.

- Nie ma już buff, puff-chrpf! Jest tylko chrrr... chrrr... chrrr...

Roześmiali się. Mała była bardzo zabawna.

Olek postanowił przejść się trochę po korytarzu. Dwa przedziały dalej natknął się na awanturę. Jakiś młody obywatel, trochę niepewnie trzymający się na nogach, usiłował przejechać się „do Paryża" na gapę, czemu sprzeciwiał się konduktor.

- Jjjjak to... wol-nego obywatela... - zawołał podniesiony głos i załamał się śmiesznie.

- Wolnego obywatela wysadzi się na najbliższej stacji i odda pod dobrą opiekę - powiedział spokojnie konduktor usiłując wyprowadzić go na korytarz.

Olek wrócił do .przedziału.

Starsza pani znów chciała go o coś zapytać, ale nie zdążyła, bo przytłumione chrapanie grubasa urwało się nagle i spod płaszcza zaczęły wydobywać się jakieś inne dźwięki.

- Co... Co?... Co to?... Ra... ratunku! Bandyci! Mor... mordercy! - darł się grubas targając zasłonę. - Mor... mor...

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin