Cassandra Clare - Miasto upadłych aniołów 04.pdf

(1084 KB) Pobierz
CASSANDRA CLARE
MIASTO UPADŁYCH ANIOŁÓW
Tom IV trylogii „Dary Anioła”
Przełożyła Anna Reszka
Wydawnictwo Mag
Warszawa 20l1
CZĘŚĆ PIERWSZA
ANIOŁY ZAGŁADY
„Są plugastwa, które czają się w mroku, i są anioły zagłady, które latają spowite w
zasłony niematerialności i nieprzystępnej natury; których nie możemy zobaczyć, lecz czujemy
ich moc i padamy pod ich mieczem.”
Księga Hioba, rodział 5, wers 7 - Jeremy Taylor, „Modlitwa pogrzebowa”
1. PAN
- Poproszę tylko kawę. Kelnerka uniosła pomalowane brwi.
- Nic do jedzenia? - spytała z silnym akcentem i wyraźnie rozczarowaną miną.
Simon Lewis wcale się jej nie dziwił; pewnie miała nadzieję na większy napiwek niż
za jedną filiżankę kawy. To jednak nie była wina wampirów, że nic nie jadły. Czasami w
restauracjach zamawiał jedzenie, żeby zachować pozory normalności, ale w ten późny
wtorkowy wieczór, kiedy „Veselka” była prawie pusta, uznał, że nie warto się trudzić.
- Tylko kawę.
Kelnerka wzruszyła ramionami, wzięła od niego menu i poszła zrealizować
zamówienie. Simon odchylił się na twarde oparcie plastikowego krzesła i rozejrzał po sali.
„Veselka”, tania restauracja na rogu Dziewiątej Ulicy i Drugiej Alei, była jednym z jego
ulubionych miejsc na Lower East Side: stara knajpka o ścianach pokrytych biało-czarnymi
muralami, w której można było siedzieć przez cały dzień, jeśli co pół godziny zamawiało się
kawę.
Podawano w niej również jego niegdyś ulubione pierogi wegetariańskie i barszcz, ale
tamte czasy już się dla niego skończyły.
Była połowa października, przy wejściu już umieszczono dekoracje na Halloween:
krzywą wywieszkę z napisem „Barszcz albo psikus!” i kartonową postać wampira o
przezwisku hrabia Blinula. Kiedyś Simon i Clary uważali te tandetne świąteczne rekwizyty za
komiczne, ale teraz hrabia ze sztucznymi kłami i w czarnej pelerynie już nie wydawał mu się
taki zabawny.
Simon spojrzał za okno. Noc była chłodna, wicher gonił liście po Drugiej Alei niczym
garść confetti. Ulicą szła dziewczyna w ciasno zawiązanym trenczu, o długich czarnych
włosach, które powiewały na wietrze. Ludzie odwracali się za nią, kiedy ich mijała. Simon też
kiedyś gapił się na takie dziewczyny i dla zabicia czasu zastanawiał się, dokąd idą, z kim się
spotykają. Na pewno nie z takimi facetami jak on, tyle wiedział.
Ta jedna była wyjątkiem. Zabrzęczał dzwonek, kiedy drzwi restauracji się otworzyły i
do środka weszła Isabelle Lightwood. Uśmiechnęła się na widok Simona i ruszyła w jego
stronę, zdejmując po drodze płaszcz. Rzuciła go na oparcie krzesła i usiadła. Pod spodem
miała „strój typowy dla Isabelle”, jak określała go Clary: krótką, obcisłą sukienkę z aksamitu,
kabaretki i wysokie buty. Z lewego wystawał nóż, który widział tylko Simon, ale i tak
wszyscy obecni obserwowali ją, jak siadała, odrzucając włosy do tyłu. W każdym stroju
Isabelle przyciągała uwagę niczym pokaz fajerwerków.
Piękna Isabelle Lightwood. Kiedy Simon ją poznał, od razu doszedł do wniosku, że ta
dziewczyna nie znajdzie czasu dla takiego faceta jak on. Okazało się, że prawie miał rację.
Isabelle lubiła chłopców, którzy nie znajdowali uznania u jej rodziców, co w jej świecie
oznaczało Podziemnych: faerie, wilkołaki i wampiry. To, że spotykali się regularnie od paru
tygodni, nadal go zdumiewało, nawet jeśli ich znajomość ograniczała się głównie do
nieczęstych randek, takich jak dzisiejsza. I wciąż się zastanawiał, czy, gdyby nie stał się
wampirem, gdyby całe jego życie nie zmieniło się w jednej chwili, w ogóle by się umawiali?
Isabelle odgarnęła kosmyk włosów za ucho i powiedziała z olśniewającym
uśmiechem:
- Ładnie wyglądasz.
Simon zerknął na swoje odbicie w szybie. Odkąd zaczęli ze sobą chodzić, wpływ
Isabelle zaznaczył się przede wszystkim w jego wyglądzie. To ona zmusiła go do porzucenia
bluz z kapturami na rzecz skórzanych kurtek, a adidasów na rzecz designerskich butów, które,
nawiasem mówiąc, kosztowały trzysta dolarów za parę. Simon nadal nosił ulubione koszulki
z napisami - ta, którą teraz miał na sobie, głosiła: „Egzystencjaliści robią to na próżno” - ale
dżinsy już nie miały dziur na kolanach i oberwanych kieszeni. Zapuścił również włosy, tak że
teraz opadały mu na oczy, to jednak była bardziej konieczność niż wpływ Isabelle.
Clary żartowała sobie z jego nowego wyglądu, ale, z drugiej strony, wszystko w
nowym miłosnym życiu Simona uważała za prawie komiczne. Nie mogła uwierzyć, że Simon
na poważnie umawia się z Isabelle. Oczywiście nie mogła też uwierzyć, że jej przyjaciel
spotyka się, również na serio, z Maią Roberts, która, rak się składało, była wilkołakiem. A
największe zdziwienie budziło w niej to, że Simon jeszcze żadnej z nich nie powiedział o tej
drugiej.
On sam nie był pewien, jak właściwie do tego doszło. Maia lubiła odwiedzać go w
domu i korzystać z jego Xboxa - w opuszczonym komisariacie, gdzie mieszkało stado
wilkołaków, nie mieli takiego sprzętu - ale dopiero za trzecim czy czwartym razem
pocałowała go na pożegnanie. Simon od razu zadzwonił do Clary i spytał ją, czy powinien
wyznać prawdę Isabelle. „Najpierw się zastanów, co jest między tobą i Isabelle, a potem jej
powiedz”, doradziła przyjaciółka.
Okazało się to złą radą. Upłynął miesiąc, a on nadal nie był pewien, co dzieje się
między nim i Isabelle, więc nic jej nie mówił. Im więcej czasu mijało, tym bardziej
kłopotliwe stawało się wyznanie prawdy. Do tej pory jakoś mu się udawało lawirować.
Isabelle i Maia nie były bliskimi koleżankami i rzadko się widywały, ale niestety, to miało się
zmienić. Matka Clary i jej długoletni przyjaciel Luke pobierali się za kilka tygodni i zaprosili
obie dziewczyny na ślub. Ta perspektywa przerażała Simona bardziej niż myśl, że po ulicach
Nowego Jorku ściga go wściekły tłum łowców wampirów.
- Dlaczego tutaj, a nie w „Taki”? - spytała Isabelle, wyrywając go z rozmyślań. - Tam
podają krew. Simon się skrzywił. Izzy nie grzeszyła subtelnością. Na szczęście, nikt ich nie
słyszał, nawet kelnerka, która właśnie się zjawiła i z trzaskiem postawiła filiżankę kawy na
stoliku przed Simonem, zmierzyła wzrokiem Isabelle i odeszła, nie przyjmując od niej
zamówienia.
- Podoba mi się tutaj - odparł Simon. - Clary i ja przychodziliśmy do „Veselki”, kiedy
ona miała zajęcia w Tisch. Mają świetny barszcz i bliny, coś w rodzaju słodkich serowych
placków. A poza tym są otwarci przez całą noc.
Isabelle spojrzała ponad jego ramieniem.
- Co to jest? Simon podążył za jej wzrokiem.
- Hrabia Blinula. - Hrabia Blinula? Simon wzruszył ramionami.
- To dekoracja na Halloween. Hrabia Blinula jest dla dzieciaków. Jak hrabia Chocula
albo Liczyhrabia z „Ulicy Sezamkowej”. - Uśmiechnął się szeroko, widząc jej puste
spojrzenie. - No wiesz, ten, który uczy dzieci liczyć.
Isabelle pokręciła głową.
- Jest w telewizji program, w którym wampir uczy dzieci liczyć?
- Zrozumiałabyś, gdybyś zobaczyła - wymamrotał Simon.
- Ten pomysł ma mitologiczne podstawy - stwierdziła Isabelle, przybierając mentorski
ton Nocnego Łowcy. - Niektóre legendy mówią, że wampiry mają obsesję na punkcie liczenia
i że jeśli rozrzuci się przed nimi ziarna ryżu, przestaną robić to, co robią, i zaczną je liczyć.
Oczywiście nie ma w tym krzty prawdy, podobnie jak w tych historiach z czosnkiem.
Wampiry nic powinny uczyć dzieci. Wampiry są przerażające.
- Dziękuję - powiedział Simon. - To był żart, Isabelle. Ten Liczyhrabia lubi liczyć,
rozumiesz. „Co hrabia dzisiaj zjadł, dzieci? Jedno ciasteczko czekoladowe, dwa ciasteczka
czekoladowe, trzy ciasteczka czekoladowe... „.
Kiedy drzwi restauracji się otworzyły i do środka wszedł kolejny gość, zrobił się
przeciąg. Isabelle zadrżała i sięgnęła po czarny jedwabny szal.
- To jest mało realistyczne.
- A co byś wolała? „Co hrabia dzisiaj zjadł, dzieci? Jednego bezradnego wieśniaka,
dwóch bezradnych wieśniaków, trzech bezradnych wieśniaków... „.
- Cii. - Isabelle otuliła szyję szalem, nachyliła się i położyła dłoń na nadgarstku
Simona. Jej ciemne oczy nagle ożyły, tak jak wtedy, gdy polowała na demony albo myślała o
polowaniu na demony. - Spójrz tam.
Simon podążył za jej wzrokiem. Przy szklanej gablocie pełnej wypieków - grubo
lukrowanych ciastek, rogalików i babeczek z kremowym nadzieniem - stali dwaj mężczyźni,
ale żaden z nich nie wyglądał na zainteresowanego słodyczami. Obaj byli niscy i tak
wychudzeni, że kości policzkowe sterczały w ich bezkrwistych twarzach jak noże. Obaj mieli
cienkie mysie włosy i jasnoszare oczy, a na sobie długie do podłogi płaszcze w kolorze łupku.
- Jak myślisz, kim oni są? - zapytała Isabelle. Simon zerknął na nich, mrużąc oczy.
Obaj odwzajemnili jego spojrzenie. Ich oczy pozbawione rzęs wyglądały jak dziury.
- Przypominają złe ogrodowe krasnale.
- To ludzcy niewolnicy - syknęła Isabelle. - Należą do wampira.
- Należą...? Izzy prychnęła ze zniecierpliwieniem.
- Na Anioła, ty nic o nich nie wiesz, prawda? A w ogóle masz pojęcie, jak powstają
wampiry?
- No cóż, kiedy mama wampirzyca i tatuś wampir bardzo się kochają... Isabelle
skarciła go wzrokiem.
- Wampiry nie potrzebują seksu, żeby się rozmnażać, ale założę się, że tak naprawdę
nie wiesz, jak to działa.
- Wiem - obruszył się Simon. - Jestem wampirem, bo wypiłem trochę krwi Raphaela,
zanim umarłem. Picie krwi plus śmierć równa się wampir.
- Niezupełnie - powiedziała Isabelle. - Jesteś wampirem, bo wypiłeś trochę krwi
Raphaela, potem zostałeś ugryziony przez inne wampiry, a jeszcze potem umarłeś. W
którymś momencie tego procesu musiałeś zostać ugryziony.
- Dlaczego?
- Ślina wampirów ma... pewne właściwości. Właściwości transformacyjne.
- Fuj! - mruknął Simon.
- Nie mów tak. Ty też masz magiczną ślinę. Wampiry trzymają przy sobie ludzkich
niewolników i żywią się nimi, kiedy brakuje im krwi. To dla nich chodzące automaty z
przekąskami. - Izzy mówiła z niesmakiem. - Można by sądzić, że ci ludzie będą słabi z
powodu utraty krwi, ale ślina wampirów ma właściwości lecznicze. Zwiększa u nich liczbę
czerwonych krwinek, wzmacnia ich i czyni zdrowszymi, dzięki czemu żyją dłużej. Dlatego
wampir żywiący się krwią człowieka nie łamie Prawa, bo tak naprawdę nie robi mu krzywdy.
Oczywiście, kiedy wampir uzna, że potrzebuje czegoś więcej niż przekąski, zaczyna karmić
niewolnika niewielkimi ilościami swojej krwi, żeby przywiązać go do siebie. Niewolnicy
kochają swoich panów, uwielbiają im służyć. Chcą zawsze być blisko nich. Ty też wróciłeś
do hotelu Dumort, bo przyciągał cię tam wampir, którego krwi spróbowałeś.
- Raphael - rzucił Simon ponurym głosem. - Nie powiem, żebym ostatnio czuł palącą
potrzebę jego bliskości.
- Bo ta potrzeba mija, kiedy sam stajesz się w pełni wampirem. Czują ją tylko
niewolnicy, którzy wielbią swoich panów i nie są w stanie ich nie posłuchać. Nie rozumiesz?
Kiedy wróciłeś do Dumort, klan Raphaela osuszył cię z krwi, a ty umarłeś i stałeś się
wampirem. Gdyby zamiast tego dali ci trochę krwi wampira, stałbyś się niewolnikiem.
- To wszystko jest bardzo interesujące - stwierdził Simon - ale nie wyjaśnia, dlaczego
tamci się na nas gapią. Isabelle obejrzała się na nowych gości.
- Gapią się na ciebie - zauważyła. - Może ich pan umarł i szukają innego właściciela.
Mógłbyś mieć swoich pupilów. - Uśmiechnęła się szeroko.
- Albo przyszli tutaj na ziemniaki z cebulą - podsunął Simon.
- Ludzcy niewolnicy nie jedzą. Żyją dzięki mieszance krwi wampira i zwierzęcej. Nie
są nieśmiertelni, ale starzeją się bardzo powoli.
- To smutne. - Simon zmierzył mężczyzn wzrokiem. - Nie wyglądają najlepiej.
Isabelle usiadła prosto.
- I idą do nas. Chyba zaraz się dowiemy, czego chcą. Ludzcy niewolnicy poruszali się
jak na kółkach. Wydawało się, że nie stawiają kroków, tylko bezgłośnie suną naprzód.
Przejście przez salę zajęło im sekundy. Kiedy zbliżyli się do stolika, Isabelle wyjęła z buta
sztylet ostry jak szpilka i położyła go na stole. Zrobiony z ciężkiego, ciemnego srebra, z
krzyżami wypalonymi po obu stronach rękojeści, lśnił w blasku świetlówek.
Większość broni przeciwko wampirom jest ozdobiona krzyżami, jakby z góry
zakładano, że wszystkie wampiry są chrześcijanami, pomyślał Simon. Czyżby wyznawanie
innej religii mogło choć raz okazać się korzystne?
- Wystarczy - rzuciła Isabelle, kiedy dwaj niewolnicy dotarli do stolika. Rękę trzymała
obok sztyletu. - Mówcie, o co wam chodzi.
- Nocna Łowczyni - przemówił syczącym szeptem osobnik stojący po lewej stronie. -
Nie wiedzieliśmy o twojej obecności.
Isabelle uniosła brew.
- I co z tego? Drugi niewolnik wskazał na Simona długim, szarym palcem o
pożółkłym i ostrym paznokciu.
- Mamy sprawę do Chodzącego za Dnia.
- Nie mam pojęcia, kim jesteście - odezwał się Simon. - Nigdy was nie widziałem.
- Ja jestem pan Walker - przedstawił się pierwszy mężczyzna. - Obok mnie stoi pan
Archer. Służymy najpotężniejszemu wampirowi Nowego Jorku. Głowie największego klanu
na Manhattanie.
- Raphaelowi Santiago - domyśliła się Isabelle. - W takim razie musicie wiedzieć, że
Simon nie należy do żadnego klanu. Sam sobie jest panem.
Pan Walker się uśmiechnął.
- Mój pan ma nadzieję zmienić tę sytuację. Simon popatrzył na Isabelle. Dziewczyna
wzruszyła ramionami.
- Czy Raphael nie przykazał ci, że masz trzymać się z dala od jego klanu? - spytała.
- Może zmienił zdanie - powiedział Simon. - Wiesz, jaki on jest. Kapryśny.
Nieprzewidywalny.
- Nie wiem. Nie widziałam go od tamtego czasu, kiedy zagroziłam, że zabiję go
świecznikiem. Ale całkiem dobrze to przyjął. Nawet nie drgnął.
- Fantastycznie - rzucił Simon. Dwaj niewolnicy wpatrywali się w niego jasnymi
oczami o białawo-szarym odcieniu brudnego śniegu. - Najwyraźniej Raphael czegoś ode mnie
chce. Możecie mi powiedzieć, o co chodzi.
- Nie jesteśmy zaznajomieni z planami naszego pana - oświadczył pan Archer
wyniosłym tonem.
- A więc nie ma mowy - skwitował Simon. - Nigdzie nie pójdę.
- Jeśli z nami nie pójdziesz, jesteśmy upoważnieni do tego, żeby doprowadzić cię siłą.
Wydawało się, że sztylet sam wskoczył w dłoń Isabelle. Nie wykonała żadnego widocznego
ruchu, a mimo to trzymała go w ręce. Obróciła nim lekko.
- Nie robiłabym tego na waszym miejscu. Pan Archer obnażył zęby.
- Odkąd to dzieci Anioła są stróżami Podziemnych? Sądziłem, że jesteście ponad takie
rzeczy, Isabelle Lightwood.
- Nie jestem jego stróżem, tylko dziewczyną - oznajmiła Isabelle. - Co daje mi prawo
kopnąć was w tyłek, jeśli będziecie go niepokoić. Tak to działa.
Dziewczyną? Simon spojrzał na nią z osłupieniem, ale ona patrzyła na dwóch
niewolników. Jej ciemne oczy płonęły. Z jednej strony, nigdy wcześniej nie przedstawiła się
oficjalnie jako jego dziewczyna, a z drugiej, jakie dziwne stało się jego życie, skoro
najbardziej tego wieczoru zaskoczyły go jej słowa, a nie fakt, że właśnie został wezwany na
spotkanie z najpotężniejszym wampirem Nowego Jorku.
- Mój pan ma propozycję dla Chodzącego za Dnia - powiedział pan Walker tonem,
który zapewne uważał za pojednawczy.
- On ma na imię Simon - warknęła Isabelle. - Simon Lewis.
- Propozycję dla pana Lewisa. Mogę zapewnić, że pan Lewis uzna ją za bardzo
korzystną, jeśli raczy nam towarzyszyć i wysłuchać mojego pana. Przysięgam na honor
mojego pana, że nie stanie ci się żadna krzywda, Chodzący za Dnia, a jeśli postanowisz
odrzucić propozycję mojego pana, twój wybór.
„Mój pan, mój pan”. Pan Walker wymawiał te słowa z mieszaniną adoracji i
nabożnego lęku. Simon lekko zadrżał. Jakie to straszne być do kogoś tak przywiązanym i nie
mieć własnej woli.
Isabelle pokręciła głową i bezgłośnie powiedziała „nie” do Simona. Prawdopodobnie
miała rację. Była doskonałym Nocnym Łowcą. Polowała na demony i łamiących Prawo
Podziemnych - wampiry renegatów, czarowników praktykujących czarną magię, zdziczałe
wilkołaki, które kogoś zjadły - odkąd skończyła dwanaście lat i zapewne była lepsza w tym,
co robiła, niż inni Nocni Łowcy w jej wieku, z wyjątkiem jej brata Jace'ego. A Sebastian był
jeszcze lepszy od nich obojga. Ale on już nie żył.
- Dobrze, pójdę - zadecydował Simon. Oczy Isabelle zrobiły się okrągłe.
- Simon!
Obaj niewolnicy zatarli ręce jak łotry z komiksu. Nie sam gest był niepokojący, ale to,
że wykonali go jednocześnie i w taki sam sposób, jakby byli marionetkami, których sznurki
Zgłoś jeśli naruszono regulamin