Amanda Quick
RYZYKANTKA
Prolog
Zegar w holu właśnie wybijał północ. Głuche uderzenia brzmiały jak zwiastun śmierci. Przepiękna, nieco staromodna, straszliwie ciężka suknia, która nie bardzo na nią pasowała, ponieważ była przeznaczona dla innej kobiety, krępowała jej ruchy. Gruby wełniany materiał owijał się wokół nóg, kiedy biegła korytarzem. Podciągnęła suknię wysoko, prawie do kolan, i z przestrachem obejrzała się za siebie.
Prześladowca był coraz bliżej, ścigał ją jak ogarnięty żądzą krwi pies myśliwski w pogoni za jeleniem. Na przystojnej niegdyś twarzy mężczyzny, który zwiódł niewinną, ufną kobietę i zmusił ją do małżeństwa, a potem przywiódł do zguby, malował się teraz strach i mordercza, niepohamowana wściekłość. Biegł za nią z dziko płonącymi oczyma, które niemal wychodziły z orbit i z włosem rozwianym jak u szaleńca. W ręku trzymał nóż, który za chwilę miał utkwić w jej szyi.
– Ty suko szatana! – Usłyszała jego wściekły głos w holu prowadzącym do schodów. Złowieszczo błysnęło ostrze noża. – Ty nie żyjesz. Dlaczego nie zostawisz mnie w spokoju? Przysięgam, że odeślę cię z powrotem do piekła. Ale tym razem na dobre. Słyszysz, ty przeklęty upiorze? Na dobre!
Chciała krzyknąć, lecz nie mogła wydobyć głosu. Biegła, ile sił w nogach.
– Będę patrzył, jak twoja krew spływa mi między palcami, aż zupełnie się wykrwawisz! – krzyknął, zmniejszając odległość między nimi. – Tym razem nie wstaniesz z grobu, ty szatańska suko! Dość już sprawiłaś mi kłopotów!
Zatrzymała się u szczytu schodów, gwałtownie chwytając powietrze. Serce waliło jej jak młotem. Unosząc suknię jeszcze wyżej, zaczęła zbiegać ze schodów, jedną ręką przytrzymując się poręczy, by nie upaść. Przecież nie mogła złamać sobie karku, skoro miała umrzeć od ciosu nożem.
Był tuż za nią. Wszystko wskazywało na to, że rym jazem nie uda jej się wyjść z tego cało. Posunęła się za daleko. Wkrótce sama stanie się duchem, w którego się wcieliła. Nic zdąży nawet zbiec ze schodów.
A przecież wreszcie zdobyła dowód, którego tak poszukiwała. Ogarnięty wściekłością, wyjawił całą prawdę. Jeśli uda się jej przeżyć, to biedna matka zostanie pomszczona. Niestety, wszystko wskazywało na to, że przypłaci życiem śledztwo, którego się podjęła.
Za chwilę uchwycą ją jego ręce, podobnie jak zwykł to czynić ku jej przerażeniu przed laty, potem poczuje w ciele lodowate ostrze noża.
Nóż!
O Boże, nóż!
Była w połowie schodów, kiedy ciemności rozdarł przerażający krzyk jej prześladowcy. Obejrzała się ze strachem i już wiedziała, że odtąd północ zawsze będzie dla niej koszmarem.
1
Victoria Claire Huntington potrafiła wyczuć, kiedy stawała się obiektem męskiego zainteresowania. W wieku dwudziestu czterech lal nauczyła się rozpoznawać doświadczonych łowców posagów. Bogate panny stanowiły przecież nie lada kąsek.
Fakt że będąc dziedziczką pokaźnej fortuny, jeszcze nie wyszła za mąż, dobitnie świadczył o talencie, z jakim potrafiła się wymykać przebiegłym oportunistom, których w towarzystwie nie brakowało. Dawno już przyrzekła sobie, że nie ulegnie ich pociągającemu lecz powierzchownemu urokowi.
Ale Lucas Mallory Colebrook, nowo upieczony hrabia Stonevale, zdecydowanie się wśród nich wyróżniał. Może i był oportunistą, lecz takie określenia, jak przebiegły czy powierzchowny, zupełnie do niego nie pasowały. Wśród jaskrawo upierzonych ptaszków z towarzystwa ten człowiek był prawdziwym jastrzębiem.
Victoria zdawała sobie sprawę, że właśnie te cechy charakteru, ukryta siła i nieugięta wola, które w nim rozpoznała i które powinny być dla niej ostrzeżeniem, przyciągnęły ją ku niemu, Stonevale zafascynował ją w chwili, kiedy został jej przedstawiony. Owo dziwne przyciąganie, jakie odczuwała, było wysoce kłopotliwe i wręcz niebezpieczne.
– Zdaje mi się, że znowu wygrałam, milordzie. – Victoria rozłożyła karty na pokrytym zielonym suknem stole i obdarzyła swego przeciwnika olśniewającym uśmiechem.
– Proszę przyjąć moje gratulacje, panno Huntington. Los jest dziś dla pani Wyjątkowo łaskawy.
Stonevale, którego szare oczy przywodziły Victorii na myśl upiory krążące w ciemną noc, nie wyglądał bynajmniej na zmartwionego poniesioną stratą. Przeciwnie, wydawał się nawet usatysfakcjonowany takim obrotem sprawy, jakby wszystko sobie dokładnie zaplanował.
– W rzeczy samej, los jest dziś dla mnie zdumiewająco łaskawy – mruknęła Victoria. – Można by pomyśleć, że ktoś mu dopomógł.
– Nawet nie dopuszczam takiej myśli. Nie mogę pozwolić, byś obrażała swój honor, pani.
– To niezwykle uprzejme z pańskiej strony, lecz tu nie o mój honor chodzi. Zapewniam pana, że ja nie oszukiwałam.
Wstrzymała oddech, bo zdała sobie sprawę, że zbyt daleko się posunęła. Właściwie oskarżyła hrabiego o oszustwo. Stonevale spojrzał na nią. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Jest przerażająco spokojny, pomyślała Victoria z lekkim drżeniem. W tych zimnych, szarych oczach powinien pojawić się jakiś błysk emocji. Lecz z wyjątkiem pewnej czujności niczego nie mogła z nich wyczytać.
– Czy zechciałaby pani to wyjaśnić?
Postanowiła się wycofać na pewniejszy grunt.
– Proszę nie zwracać uwagi na moje słowa, milordzie. Jestem po prostu zaskoczona, że to nie tobie dopisało dziś szczęście. W najlepszym razie uważam się za miernego gracza. Ty zaś, panie, masz opinię wytrawnego karciarza. W każdym razie tak słyszałam.
– Pochlebia mi pani.
– Nie sądzę – odparła Victoria. – Słyszałam opowieści o zręczności, jaką się wykazujesz u Włiite'a i Brooksa, a także w innych klubach o, powiedzmy, nieco gorszej reputacji.
– Wysoce przesadzone to opowieści. Ale zaciekawiła mnie pani. Jako że dopiero zostaliśmy sobie przedstawieni, chciałbym zapytać, skąd o tym wiesz?
Nie mogła mu wyjawić, że wypytywała o niego swą przyjaciółkę, Annabellę Lyndwood.
– Jestem pewna, że pan wie, jak rodzą się takie plotki.
– W rzeczy samej. Ale kobiecie z twoją inteligencją nie przystoi słuchać plotek. – Płynnym ruchem zebrał karty w schludny stosik. Dłonią o pięknych długich palcach nakrył talię kart i uśmiechnął się chłodno do Victorii. – A teraz czy zechce pani odebrać swoją wygraną?
Victoria popatrzyła na niego niepewnie, nie mogąc stłumić wzbierającego w niej podniecenia. Rozum podpowiadał jej, że powinna skończyć tą znajomość, tu i teraz. Lecz tego wieczoru zawiodła ją chłodna logika, którą posługiwała się w takich okolicznościach. Nigdy dotąd nie spotkała takiego człowieka jak Stonevale.
Śmiech i rozmowy w pokoju gier nagle ucichły, a muzyka dochodząca z sali balowej wydała się odległa i cicha. Ogromny londyński dom Athertonów był pełen szykownych dam i dżentelmenów z towarzystwa, wśród których uwijali się lokaje, ale Victoria miała wrażenie, że są z hrabią zupełnie sami.
– Moją wygraną? – powtórzyła wolno, starając się zebrać myśli. – Istotnie, powinnam coś z nią zrobić.
– O ile pamiętam, założyliśmy się o przysługę, prawda? Jako zwyciężczyni ma pani prawo zażądać jej ode mnie. Jestem na pani usługi.
– Tak się składa, milordzie, że nie potrzebuję od ciebie żadnej przysługi.
– Jest pani tego pewna?
Zaskoczył ją wyraz jego oczu. Ten człowiek wiedział więcej, niż powinien.
– Najzupełniej.
– Obawiam się, że muszą temu zaprzeczyć, panno Huntington. Myślę, że będzie ci potrzebna moja pomoc. Dano mi do zrozumienia, że będziesz potrzebować eskorty na dzisiejszy wieczór, Ty i panna Lyndwood wybieracie się bowiem na jarmark. – Victoria zesztywniała.
– Skąd o tym wiesz, milordzie?
Stonevale zręcznie przerzucał karty jednym palcem.
– Lyndwood i ja przyjaźnimy się ze sobą. Należymy do tych samych klubów i od czasu do czasu grywamy razem w karty.
– Lord Lyndwood? Brat Annabelli? Rozmawiałeś z nim, panie?
– Tak.
Victoria poczuła wzbierający gniew.
– Obiecał towarzyszyć nam dziś wieczór i dał słowo, że zachowa całą sprawę w sekrecie. Jak on śmiał rozmawiać o tym z kimkolwiek? Tego już za wiele! I mężczyźni mają czelność oskarżać kobiety o plotkarstwo. Cóż za zniewaga!
– Twój sąd na temat mężczyzn jest zbyt surowy, pani.
– A cóż uczynił Lyndwood? Rozgłosił w klubie, że zabiera swoją siostrę i jej przyjaciółkę na jarmark
– Mogę cię zapewnić, pani, że wcale nie rozgłosił. Był niezwykle dyskretny. W końcu chodzi o jego siostrę, czyż nie? Jeśli musisz już znać całą prawdę, to Lyndwood zwierzył mi się z sekretu, ponieważ był nim wielce zaniepokojony.
– Nie pojmuję dlaczego? Nie widzę w tym nic niepokojącego. Ma jedynie towarzyszyć Annabelli i mnie do parku, gdzie odbywa się jarmark.
– Jeśli dobrze zrozumiałem, to ty, pani, i jego siostra wywarłyście na nim presję, aby przystał na wasz plan. Chłopak jest zbyt niedoświadczony i dał się w to wciągnąć. Na szczęście okazał się na tyle mądry, by żałować chwilowej słabości, i dość sprytny, by szukać pomocy.
– Rzeczywiście, biedny chłopak! Cóż za nonsens! Przedstawiłeś to, panie, tak, jakbyśmy z Annabellą zmusiły Bertiego do uczestnictwa w tej wyprawie.
– A nie było tak? – zapytał.
– Oczywiście, że nie. Powiedziałyśmy mu jedynie, że mamy zamiar wybrać się dziś wieczór na jarmark, a on się uparł, by nam towarzyszyć. To niezwykle wspaniałomyślne z jego strony. Tak przynajmniej sądziłyśmy.
– Nie zostawiłyście mu wielkiego wyboru. Przecież nie mógł się zgodzić, byście poszły tam same. Doskonale o tym wiedziałyście. To był szantaż. Co więcej, podejrzewam, że to był pani pomysł, panno Huntington.
– Szantaż?! – wykrzyknęła Victoria. – Pan mnie obraża, milordzie.
– Dlaczego? Przecież to prawda. Czy sądzisz, pani, że Lyndwood z ochotą przystałby na uczestniczenie w tak nieprzystojnej eskapadzie, gdybyście nie zagroziły, że pójdziecie same? Mama panny Lyndwood dostałaby waporów, gdyby się o wszystkim dowiedziała i przypuszczam, że rwoja ciotka również.
– Zapewniam cię, panie, że ciocia Cleo nie należy do osób, które dostają waporów – oświadczyła stanowczo Victoria. Musiała jednak przyznać mu w duchu rację, że nie mylił się co do matki Annabelli. Lady Lyndwood rzeczywiście wpadłaby w histerię, gdyby odkryła plany swej córki. Dobrze wychowane panny nie chodzą nocami na jarmarki.
– Być może twoja ciotka, pani, ma silny charakter. Wierzę na słowo, nie miałem jeszcze bowiem honoru być przedstawionym lady Nettleship. Lecz bardzo wątpię, żeby zaaprobowała twoje plany na dzisiejszy wieczór – powiedział Stonevale.
– Uduszę lorda Lyndwooda, kiedy go zobaczę. Nie postąpił jak dżentelmen, zdradzając czyjś sekret.
– Nie można go obarczać winą za to, że mi się zwierzył. Jako były oficer potrafię rozpoznać, kiedy młodego człowieka coś gnębi. Z łatwością namówiłem go do zwierzeń.
Oczy Victorii zwęziły się.
– Właściwie w jakim celu?
– Powiedzmy, że bardzo mnie ta sprawa zaciekawiła. Kiedy powiedziałem Lyndwoodowi, że może na mnie liczyć, wszystko wyznał i błagał, żebym mu pomógł.
– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie, panie. Dlaczego ta sprawa tak cię zaciekawiła?
– To w tej chwili nie jest ważne – odpowiedział Stonevale, bawiąc się talią kart. – Wydaje mi się, że mamy do omówienia znacznie ważniejsze sprawy.
– Nie widzę żadnych ważnych spraw. – Z wyjątkiem tej, by się od ciebie uwolnić, dodała w duchu. Instynkt jej nie zawiódł. Powinna odejść, kiedy jeszcze miała szansę. Niestety, wyglądało na to, że od początku stała na straconej pozycji. Wszystko się toczyło jakby według jakiegoś niezwykle sprytnego planu, na który ona nie miała żadnego wpływu.
– Czy nie sądzisz, pani, że powinniśmy omówić szczegóły dzisiejszej eskapady?
– Dziękuję panu, ale wszystko zostało już omówione.
Nie podobało jej się, że próbuje przejąć inicjatywę.
– Wybacz, pani. Być może odezwał się we mnie eksżołnierz, a może to tylko czysta ciekawość, ale lubię wiedzieć zawczasu, w co się angażuję. Czy zechciałabyś nieco dokładniej przedstawić mi plan dzisiejszej wyprawy? – zapytał z niewinną miną.
– Nie widzę powodu, dla którego miałabym to robić. Nie zapraszałam pana.
– Chciałem jedynie być pomocny. Nie tylko Lyndwood, ale i ty, pani, będziecie mi wdzięczni za dodatkową eskortę. Gawiedź bywa wieczorem niezwykle hałaśliwa i gwałtowna.
– Nie przeszkadza mi hałaśliwa gawiedź. To tylko czyni całą wyprawę bardziej ekscytującą.
– Zatem spodziewam się, że potrafisz docenić moją gotowość do zachowania milczenia o całej sprawie, jeśli zdarzy się okazja, iż zostanę przedstawiony twej ciotce.
Victoria mierzyła go wzrokiem przez krótką, pełną napięcia chwilę.
– Wygląda na to, że nie tylko lordowi Lyndwoodowi grożono szantażem. Ja również padłam jego ofiarą.
– Ranisz mnie, pani.
– Niestety, nic śmiertelnie. W przeciwnym razie pozbyłabym się kłopotu.
– Usilnie proszę, abyś widziała we mnie, pani, rękę opatrzności, a nie kłopot. – Stonevale uśmiechnął się lekko. Jednak w jego oczach nadal czaiły się upiory. – Proszę tylko, abym mógł ci służyć jako eskorta dziś wieczorem, kiedy znajdziesz się w niebezpiecznej okolicy. Bardzo bym chciał wywiązać się z mego karcianego długu.
– A jeśli się nie zgodzę, byś mi dziś wieczór towarzyszył, opowiesz o wszystkim mojej ciotce, tak?
Stonevale westchnął.
– Byłoby to bardzo nieprzyjemne dla wszystkich zainteresowanych, gdyby mama panny Lyndwood albo twoja ciotka dowiedziały się o waszych planach, lecz któż może wiedzieć, jak potoczy się rozmowa, nieprawdaż?
– Wiedziałam. To szantaż. – Victoria uderzyła wachlarzem o blat stołu.
– Wstrętne słowo, ale tak, poniekąd to jest szantaż.
Łowca posagów. To jedyne wytłumaczenie, jakie przychodziło jej namyśl. Nigdy jeszcze nie spotkała kogoś tak zuchwałego i upartego. Wszyscy jej dotychczasowi konkurenci mieli nienaganne maniery i zachowywali się niezwykle szarmancko, przynajmniej na początku. Victoria ufała jednak swoim instynktom. Spojrzała w szare oczy hrabiego i zafascynował ją wyraz oczekiwania, jaki w nich dostrzegła. Wstała od stołu. Stonevale natychmiast znalazł się u jej boku.
– Będę niecierpliwie oczekiwał spotkania z panią dziś wieczorem – szepnął jej do ucha.
– Jeśli liczy pan na mój posag – wycedziła – to zechciej pan swoje zaloty skierować w inną stronę. Przy mnie tracisz czas. Przyznaję, że twoja metoda jest oryginalna, lecz nie znajduję w niej nic atrakcyjnego. Mogę cię zapewnić, że potrafiłam się oprzeć daleko bardziej nęcącym przynętom.
– Tak mi właśnie mówiono.
Szedł obok niej w stronę rozjarzonej światłami sali balowej. Dostrzegła coś dziwnego w pozornie równym kroku hrabiego. Elegancki, czarny, wieczorowy strój, nienagannie zawiązany halsztuk, obcisłe spodnie i błyszczące buty nie były w stanie skryć faktu, że Stonevale utykał na lewą nogę.
– A co dokładnie ci mówiono, milordzie? – zapytała.
Wzruszył ramionami.
– Że małżeństwo nie bardzo cię interesuje.
– Twoi informatorzy są w błędzie. – Uśmiechnęła się lekko. – Mnie w ogóle nie interesuje małżeństwo.
Stonevale obrzucił ją uważnym spojrzeniem.
– Jaka szkoda. Może gdybyś miała męża i rodzinę, którą musiałabyś się zajmować wieczorami, nie zabawiałabyś się wymyślaniem tak ryzykownych przedsięwzięć, jak to dzisiejsze.
Uśmiechnęła się promiennie.
– Jestem pewna, że dzisiejsza przygoda będzie daleko bardziej zajmująca od wieczornych obowiązków żony.
– Skąd ta pewność?
– Rodzinne doświadczenie. Z moją matką ożeniono się dla pieniędzy i to przywiodło ją do zguby. Moją ciotkę również poślubiono z powodu jej majątku. Na szczęście mój wuj był na tyle uprzejmy, że wkrótce zginął w wypadku na polowaniu. Ja zaś, skoro nie mogę liczyć na równie szczęśliwy traf, postanowiłam w ogóle nie wychodzić za mąż.
– Czy nie obawiasz się, pani, że może cię ominąć niezwykle ważna sfera kobiecego życia?
– Bynajmniej. Nie widzę, w stanie małżeńskim nic godnego uwagi.
Otworzyła pozłacany wachlarz, by skryć zdenerwowanie. Ciągle stały jej przed oczami wspomnienia drobnych okrucieństw i aktów pijackiej brutalności, jakich dopuszczał się jej ojczym wobec matki. Nawet jasne światła sali balowej nie potrafiły ich zaćmić. Wstrząsnęła wachlarzem raz i drugi, mając nadzieję, że Stonevale domyśli się, że nie ma ochoty dłużej rozmawiać na ten temat.
– Proszę wybaczyć, milordzie, ale dostrzegłam właśnie przyjaciółkę, z którą muszę pomówić.
Podążył za jej wzrokiem.
– Ach tak, nieustraszona Annabella Lyndwood. Zapewne pragnie omówić wieczorne plany. Wygląda na to, że skoro nie chcesz, pani, ze mną współpracować, sam będę musiał się wszystkiego dowiedzieć. Lecz nie obawiaj się, jestem mistrzem strategii. – Skłonił głowę przed Victorią. – Do zobaczenia, panno Huntington.
– Będę się modlić, byś znalazł, panie, coś bardziej zajmującego na dzisiejszy wieczór.
– To mało prawdopodobne.
Błysnął szelmowskim uśmiechem, odsłaniając białe zęby.
Odwróciła się od niego bez słowa, szeleszcząc złocistożółtymi jedwabnymi spódnicami. Ten człowiek był nie tylko niebezpieczny, był wprost nieznośny. Stłumiła jęk rozpaczy i wtopiła się w tłum gości. Nic powinna była dać się zwabić hrabiemu do pokoju gier. Nie należało do dobrego tonu, aby dama na balu grała w karty. Ale Victoria nigdy nie potrafiła się oprzeć przygodzie i ten przeklęty człowiek natychmiast to wyczuł. Wyczuł i wykorzystał jej słabość.
Właściwie została zaskoczona. Stonevale'a przedstawiła jej Jessica Atherton, a lady Atherton nie można niczego zarzucić, to po prostu wzór doskonałości. Smukła, ciemnowłosa i niebieskooka była nie tylko młodą, delikatną i uroczą kobietą, ale także skromną niezwykle uprzejmą, godną najwyższego szacunku damą która zawsze wiedziała, jak należy się zachować. Innymi słowy, nigdy by nie przedstawiła hulaki czy łowcy posagów któremuś ze swoich gości.
– Wszędzie cię szukam, Vicky. – Annabella Lyndwood spiesznie podeszła do przyjaciółki. Rozsunęła wachlarz, by przysłonić usta i szepnęła: – Grałaś w karty ze Stonevale'em? Cóż za nieprzyzwoitość. Kto wygrał?
– Niestety, ja. – Victoria westchnęła.
– Czy powiedział ci, że Bertie prosił go o towarzyszenie nam dziś wieczorem? Byłam wściekła, kiedy się o tym dowiedziałam, ale Bertie twierdzi, że powinnyśmy mieć jeszcze jednego mężczyznę do ochrony.
– Dano mi to do zrozumienia. – Ojej, pewnie się na mnie gniewasz. Strasznie mi przykro, Vicky, naprawdę, lecz nic na to nic mogłam poradzić. Bertie obiecał dochować sekretu, a Stonevale najwidoczniej go podszedł.
– Tak, mogę sobie wyobrazić, jak to się stało. Prawdopodobnie tak spoił Bertiego, że ten wyznał mu wszystko. Wielka szkoda, że twój brat nie potrafił trzymać języka za zębami, ale nie przejmuj się, Bella. I tak postanowiłam dobrze się bawić.
W błękitnych oczach Annabelli błysnęła ulga. Jej jasne loki zadrżały zalotnie, kiedy z uśmiechem kiwnęła głową. Annabella Lyndwood uważana była przez niektórych za nieco zbyt pulchną jak na wymogi panującej mody. Ale skłonność do pełnej figury nie odstraszała licznych konkurentów. Właśnie wkroczyła w dwudziestą pierwszą wiosnę życia i, jak zwierzyła się Victorii, będzie zmuszona do przyjęcia jednej z kilkunastu ofert złożonych jej w tym sezonie. Annabella późno weszła w świat ze względu na śmierć ojca. Kiedy jednak pojawiła się w Londynie, natychmiast zyskała wielkie powodzenie.
– Co o nim wiesz, Bella? – zapytała cicho Victoria.
– O kim? O Stonevale'u? Prawdę powiedziawszy niewiele. Bertie mówi, że jest przyjmowany we wszystkich klubach. O ile wiem, to niedawno otrzymał tytuł. Poprzedni hrabia był jego dalekim krewnym. Wujem, czy kimś takim. Bertie mówił coś o posiadłościach w Yorkshire.
– Co jeszcze mówił Bertie?
– Poczekaj, niech pomyślę. Zdaje się, że nikt już z tej rodziny nie pozostał przy życiu. Mało brakowało, a ród wymarłby bezpotomnie, kiedy Lucas Colebrook rok temu został ciężko ranny na Półwyspie.
Victoria poczuła dziwny skurcz w żołądku.
– W nogę?
– Tak. Prawdopodobnie z tego powodu musiał wystąpić z wojska. Zresztą i tak by to zrobił ze względu na tytuł. Teraz powinien zając się majątkiem.
– Oczywiście. – Victoria nie mogła się powstrzymać, by nie zapytać: – Jak do tego doszło?
– Że został ranny w nogę? Nie znam szczegółów. Bertie twierdzi, że Stonevale nie chce o tym mówić, Ale sam Wellington wymieniał go w swoich raportach. Podobno w czasie bitwy, w której został ranny, najpierw zdobył wyznaczony cel i dopiero wówczas spadł z konia. Pozostawiono go nieprzytomnego na polu bitwy.
Pozostawiony na polu bitwy! Victoria poczuła, że robi jej się słabo. Natychmiast jednak powiedziała sobie, że Lucas Colebrook nie należy do mężczyzn, nad którymi trzeba się litować. Co więcej, nie przyjąłby nawet wyrazów współczucia. Chyba, że miałby w tym jakiś cel.
A może Stonevale zaproponował jej grę w karty po to, by nie musieć tańczyć? Chora noga zapewne trzymała go z dala od parkietów.
– Co o nim sądzisz, Vicky? Zauważyłam, że ten wzór doskonałości, panna Pilkington, przez cały wieczór wodzi za nim oczami. Inne panny również, nie wyłączając ich mam. Nic tak nie zaostrza apetytu jak świeża krew w towarzystwie, nieprawdaż? – Annabella pozwoliła sobie na lekką złośliwość.
– To straszne. – Victoria wybuchnęła gromkim śmiechem. – Ciekawa jestem, czy Stonevale wie, że ogląda się go tu jak kosztownego ogiera.
– Nie mam pojęcia, ale jak dotąd jesteś jedyną, za którą on się ogląda. Wszyscy zauważyli, że to ciebie zaprosił do pokoju gier.
– Podejrzewam, że on poluje na posag – stwierdziła Victoria.
– Daj spokój, Vicky. Według ciebie mężczyźni widzą jedynie twój posag. To już się staje chorobliwe. Nie sądzisz, że niektórzy z twoich konkurentów mogą być zainteresowani tobą, a nie twoim majątkiem?
– Mam prawie dwadzieścia pięć lat, Bello. Obie dobrze wiemy, że panowie z towarzystwa nie oświadczają się kobietom w moim wieku, chyba że znęcą ich praktyczne powody. Mój majątek jest właśnie jednym z takich powodów.
– Mówisz, jakby cię już odłożono na półkę, a to nieprawda.
– Oczywiście, że to prawda i jeśli mam być uczciwa, bardzo mi to odpowiada – oświadczyła Victoria ze spokojem.
– Ale dlaczego? – zapytała Annabella ze zdziwieniem.
– To wszystko upraszcza – odparła wymijająco, lustrując wzrokiem tłum gości w poszukiwaniu Stonevale'a. Dostrzegła go po chwili pogrążonego w rozmowie z panią domu, tuż przy drzwiach wychodzących na rozległy ogród. Z jakąż serdecznością odnosił się do anielskiej lady Atherton, która wyglądała jak różowe zjawisko.
– Jeśli to cię pocieszy, to Bertie nie powiedział absolutnie nic, co mogłoby wskazywać na to, że Stonevale jest łowcą posagów – powiedziała Annabella. – Przeciwnie. Wieść niesie, że stary hrabia był ekscentrykiem i ukrywał swe bogactwa aż do dnia śmierci. Teraz wszystko to odziedziczył nasz nowy hrabia. Znasz Bertiego, nie zaprosiłby do towarzystwa kogoś, kogo by nie aprobował.
Victoria, chcąc nie chcąc, musiała się z tym zgodzić. Lord Lyndwood, zaledwie dwa lata starszy od siostry traktował niedawno otrzymany tytuł niezwykle poważnie. Opiekował się troskliwie swą rozflirtowaną, bogatą siostrą i z sympatią odnosił się do Victorii. Nigdy by nie naraził kobiety na kontakt z mężczyzną, którego pochodzenie czy reputacja były wątpliwe. Może Annabella ma rację, pomyślała Victoria. Może jestem zbyt przewrażliwiona na punkcie przebiegłych łowców posagów.
Nagle przypomniała sobie wyraz oczu Stonevale'a. Nawet jeśli nie był łowcą posagów, był bardziej niebezpieczny od wszystkich dotychczasowych konkurentów, może z wyjątkiem jej ojczyma. Poczuła ucisk w żołądku i gwałtownie odepchnęła od siebie to wspomnienie.
Nie, pomyślała z nagłą determinacją, bez względu na to, jak niebezpieczny mógł być Stonevale, nie należało go porównywać z brutalem, który ożenił się z matką. Coś jej mówiło, że ci dwaj mężczyźni zdecydowanie się od siebie różnią.
– Gratuluję, moja droga. Widzę, że przyciągnęłaś uwagę naszego nowego hrabiego. Stonevale to interesujący okaz, nieprawdaż?
Wyrwana z zamyślenia obejrzała się przez ramię i napotkała wzrok Isabel Rycott. Zmusiła się do uprzejmego uśmiechu. Niezbyt lubiła tę kobietę, ale w skrytości ducha zazdrościła jej, Isabel Rycott przypominała egzotyczny klejnot. Przekroczyła już trzydziestkę i roztaczała wokół siebie atmosferę tajemniczej zmysłowości, która przyciągała mężczyzn tak jak miód wabi pszczoły. Wrażenie egzotyczności sprawiały kocie ruchy, lśniące czarne włosy i lekko skośne oczy. Obok Victorii była jedną z nielicznych kobiet, które nie zważając na obowiązujący styl, tego wieczoru były ubrane w suknie o ostrych barwach zamiast białych czy pastelowych. Jej przykuwająca oczy szmaragdowozielona kreacja połyskiwała zmysłowo w rozświetlonej sali balowej.
Lecz nie urody zazdrościła jej Victoria, tylko wolności, jaką cieszyła się ta kobieta z racji wieku i statusu wdowy. Kobieta z pozycją lady Rycott o wiele rzadziej stawała się obiektem wnikliwej obserwacji towarzystwa. Lady Rycott mogła sobie pozwolić nawet na dyskretne romanse. Victoria nigdy nie spotkała mężczyzny, z którym chciałaby nawiązać romans, ale gorąco pragnęła niezależności, dającej możliwość przeżycia miłosnej przygody.
– Dobry wieczór, lady Rycott. – Victoria uśmiechnęła się do stojącej obok kobiety. – Czy poznała już pani hrabiego?
Isabel pokręciła misternie ufryzowaną główką.
– Niestety, nie zostaliśmy sobie przedstawieni. Dopiero niedawno zaczął bywać towarzystwie, choć słyszałam, że dał się juz poznać jako gracz w klubach.
– Ja również o tym słyszałam – odezwała się Annabella. – Bertie twierdzi, że hrabia jest wybornym graczem. Niezwykle opanowanym.
– Doprawdy? – Isabel spojrzała w stronę, gdzie stał Stonevale, nadal pogrążony w rozmowie z lady Atherton. – Nie można go nazwać przystojnym, choć jest w nim coś intrygującego, nieprawdaż?
Przystojny? Victoria omal nie roześmiała się w głos, słysząc tak nieodpowiednie słowo. Nie, Stonevale nie był przystojny. Rysy twarzy miał ostre, nawet surowe, orli nos, wydatną szczękę i bezlitosną przenikliwość w szarych oczach. Włosy miały barwę czarnej bezksiężycowej nocy, przyprószone srebrem na skroniach, jednak żadna z tych cech nie przybliżała go do określenia „przystojny”. Patrząc na niego, widziało się spokojną i kontrolowaną męską siłę, a nie gładkiego dandysa.
– Przyzna pani – powiedziała Annabella – że ubrania dobrze na nim leżą. – Tak – przytaknęła lady Rycott. – Leżą na nim nadzwyczaj dobrze.
Victorii nie podobało się taksujące spojrzenie, jakim Isabel obrzuciła hrabiego, lecz musiała przyznać, że Stonevale należał do tych nielicznych mężczyzn, którzy nie hołdowali modzie. Szerokie ramiona, szczupła talia i silnie umięśnione uda nie potrzebowały żadnych poduszek czy innego kamuflażu.
– Może okazać się zabawny – stwierdziła Isabel.
– Tak, zapewne – zgodziła się ochoczo Annabella, Victoria spojrzała ponownie na wysoką postać stojącą obok lady Atherton, – „Zabawny” nie jest chyba najwłaściwszym określeniem. „Niebezpieczny” byłoby zdecydowanie lepszym.
Nagle zapragnęła zmierzyć się z rym nowym dla niej wyzwaniem. Życie towarzyskie, któremu ostatnio oddawała się z coraz większym zapałem, wypełniając w ten sposób długie nocne godziny, przestało jej już wystarczać. Potrzebowała czegoś więcej, by przepędzić dręczące ją koszmary. Hrabia Stonevale mógł być właśnie lekarstwem, jakiego potrzebowała.
– I co o niej myślisz, drogi Lucasie? Czy będzie ci odpowiadać? – Lady Atherton popatrzyła na Stonevale z niepokojem w pięknych łagodnych oczach.
– Sądzę, że najzupełniej, Jessico. – Lucas sączył szampana, lustrując wzrokiem tłum gości.
– Jest może trochę za stara.
– Ja też jestem trochę za stary – oznajmił oschle.
– Nonsens. Trzydzieści cztery lata to doskonały wiek dla mężczyzny pragnącego założyć rodzinę. Edward miał trzydzieści trzy, kiedy go poślubiłam.
– Doprawdy?
Oczy Jessiki wyrażały szczerą skruchę.
– Och, wybacz, Lucasie. Popełniłam straszny nietakt. Ale doprawdy, nie chciałam cię urazić.
– Nic się nie stało.
Lucas dostrzegł wreszcie Victorię w tłumie. Obserwował, jak zmierza na parkiet w towarzystwie zażywnego starszawego barona. Victoria lubiła tańczyć, chociaż wybierała sobie partnerów albo bardzo młodych i niezbyt atrakcyjnych towarzysko, albo znacznie od siebie starszych. Uważała ich prawdopodobnie za nieszkodliwych.
Żałował, że nie może zaryzykować i zaprosić jej do tańca. Ciekawe, czy równie chętnie poszłaby zanim na parkiet, jak do pokoju gier. Nie był jednak pewien, jak przyjmie jego kalectwo, toteż wolał nie ryzykować. Nie wyczuł w niej skłonności do okrucieństwa. Miała temperament, owszem, lecz nie zniżyłaby się do kąśliwych docinków na temat jego nogi.
Niemniej, sprowokowana, mogła boleśnie nastąpić mu na palce, jak to zdarzyło się w pokoju gier. Uśmiechnął się na wspomnienie ich rozmowy.
– To wprost nieprzyzwoite, że zgodziła się pójść z tobą do pokoju gier – stwierdziła lady Atherton. – Obawiam się, że to cała panna Huntington. Ma dziwną skłonność do niewłaściwych zachowań. Jestem jednak przekonana, Że odpowiedni mąż poradzi sobie z tą godną pożałowania cechą charakteru.
– Z pewnością.
– I ma wyraźną predykcję do raczej jaskrawego odcienia żółtego – dodała lady Atherton.
– Wynika z tego, że panna Huntington ma własny rozum i wolę. Muszę jednak przyznać, że do twarzy jej w żółtym. O niewielu kobietach można to powiedzieć.
...
renmak