ręka thrawna 1 - widmo przeszłości_kr33.doc

(1588 KB) Pobierz
ręka thrawna 1 - widmo przeszłości

 

Timothy Zahn

 

Widmo przeszłości

 

 

 

 

 

Ręka Thrawna

Tom I

 

 

Przekład:

Jarosław Kotarski

 

 

 


ROZDZIAŁ 1

 

Powoli i bezgłośnie „Chimaera, niszczyciel klasy Imperial, przesuwał się przez pustkę i ciemność przestrzeni o wiele lat świetlnych od najbliższego systemu planetarnego. Jedynie jego światła pokładowe rozjaśniały mroki obszaru stanowiącego granicę między Zewnętrznymi Odległymi Rubieżami a Niepoznaną Przestrzenią. Inaczej mówiąc, niszczyciel znajdował się na samym skraju terenów Imperium.

Albo raczej na samym skraju resztek terenów, które niegdyś tworzyły Imperium.

Głównodowodzący Sił Zbrojnych Imperium, admirał Pellaeon, stał przy jednym z bocznych okien na mostku niszczyciela i przyglądał się tej pustce, czując przygniatający go ciężar zbyt wielu lat, bitew i porażek. Pełniący służbę na mostku też musieli być przygnębieni albo pod wrażeniem miejsca, w którym okręt się znajdował, ponieważ zachowywali się znacznie ciszej niż zwykle. A przebywali naprawdę daleko od czegokolwiek.

Załogę wybrano z najlepszego personelu, jakim dysponowała imperialna flota, która jeszcze się nie poddała. A teoria głosiła, że Imperium nie podda się nigdy.

Dalsze rozmyślania przerwały admirałowi ciche kroki i głos kapitana Ardiffa:

- Jesteśmy gotowi, sir.

Przez moment Pellaeon miał nieodparte wrażenie, że czas cofnął się o dziesięć lat. Wtedy na tym samym mostku wielki admirał Thrawn i on obserwowali ostateczny test prototypu urządzenia zapewniającego niewidzialność, które to urządzenie znaleziono w prywatnym magazynie Imperatora pod górą Tantiss. Doskonale pamiętał swoje podniecenie i poirytowanie wywołane zachowaniami szalonego klona Mistrza Jedi Joruusa C'baotha. Było to wówczas, gdy praktycznie Thrawn w pojedynkę dowodził Imperium. Szkoda, że nie do końca...

Cóż, magazyn Imperatora już nie istniał, podobnie jak większość góry - zniszczyło je szaleństwo Joruusa i ekspedycja Nowej Republiki. A wielki admirał Thrawn zakończył życie.

Co więcej: umierało Imperium.

Pellaeon z wyraźnym wysiłkiem otrząsnął się z ponurych wspomnień: był oficerem Imperium, a to zobowiązywało.

- Dziękuję, kapitanie - powiedział spokojnie. - Proszę zaczynać według własnego uznania.

- Tak, sir! - Ardiff dał znak kontrolerowi myśliwców i polecił: - Rozpocząć atak!

Oficer pochylił się nad umieszczoną przy lewej burcie konsoletą i wydał odpowiednie rozkazy, a Pellaeon ponownie wpatrzył się w mrok za oknem.

Osiem myśliwców SoroSuub typu Preybird wypadło zza niszczyciela, przemknęło w ciasnej formacji koło nadbudówki, ostrzelało śródokręcie i rozprysnęło się na wszystkie strony w unikach. Dopóki nie minęły całej długości kadłuba, prowadziły ostrzał z różnych kierunków, po czym zgrabnym manewrem oderwały się i przegrupowały.

- Sir? - spytał Ardiff.

- Niech przelecą jeszcze raz - zdecydował Pellaeon. - Im więcej danych otrzyma Predictor, tym skuteczniejszy powinien się okazać. Jakie straty?

- Jeden zestaw sensorów obsługujący pięć baterii turbolaserów, sir.

- Doskonale.

Były to naturalnie zniszczenia teoretyczne, czyli takie, jakie wywołałby atak, gdyby myśliwce prowadziły ostrzał z broni pokładowej, a nie ze specjalnie zamontowanych laserów celowniczych. Pellaeon zawsze lubił ćwiczenia pozorujące walkę, w których mógł się przekonać, ile naprawdę jest wart nowy sprzęt bez ryzyka związanego z prawdziwą walką. Tylko przez te wszystkie lata zniknęła gdzieś radość, którą odczuwał w takich chwilach jako młody oficer.

- Ster, dwadzieścia stopni na prawą burtę - polecił. - Przy następnym przelocie prawoburtowe turbolasery postawią zaporę ogniową. Wykonać!

Myśliwce nadleciały ponownie, utrzymując zwarty szyk umożliwiający częściowe zachodzenie na siebie tarcz dziobowych, co znacznie zwiększało ich wspólną wytrzymałość. Przez kilkanaście sekund myśliwce i lasery celownicze zamontowane na wieżach baterii turbolaserowych ostrzeliwały się nawzajem, po czym myśliwce rozprysnęły się niczym palce energicznie otwartej dłoni i w gwałtownych unikach przemknęły nad i pod niszczycielem, niknąc w oddali.

- Jakie uszkodzenia? - zainteresował się Pellaeon.

- Trzy prawoburtowe baterie turbolaserów, dwa działa jonowe i emiter promienia ściągającego zniszczone, sir - zameldował oficer dyżurny.

- Przeciwnik?

- Jeden myśliwiec stracił tarcze, dwa mają uszkodzone uzbrojenie, sir.

- Czyli właściwie wyszły bez szwanku - skonstatował Ardiff. - Naturalnie to jedynie teoria i w dodatku o nieuczciwych założeniach: w praktyce tak małe jednostki nie mogłyby dysponować równie potężnym uzbrojeniem czy generatorami pól, w jakie teoretycznie je wyposażyliśmy.

- Uczciwość i wojna wzajemnie się wykluczają - oznajmił kwaśno Pellaeon. - Jeśli chce pan uczciwej rozgrywki, kapitanie, radzę zająć się zawodami sportowymi!

- Przepraszam, sir.

Pellaeon westchnął - najlepsze załogi imperialnej floty, ech...

- Kapitanie, proszę przygotować znikacz - polecił, krzywiąc się w duchu: określenie było upiorne, ale nikt, jak dotąd, nie wymyślił lepszego. - Uruchomienie na mój rozkaz.

- Tak, sir!

Myśliwce ponownie sformowały szyk zwarty i nagły blask, jaki się za nimi pojawił, świadczył, iż włączyły dopalacze. Pellaeon obserwował je spokojnie, a gdy pojedynczy punkt przekształcał się w osiem, polecił:

- Przełączyć sterowanie ogniem na Predictora i przygotować generator niewidzialności.

- Predictor w sieci, generator gotów, sir - potwierdził Ardiff.

Pellaeon skinął głową, nie spuszczając wzroku z nadlatujących myśliwców: Preybirdy prawie osiągnęły odległość, z której poprzednio rozpoczęły atak.

- Włączyć znikacz!

Światła na mostku mrugnęły, a na zewnątrz gwiazdy, myśliwce i w ogóle wszystko zniknęło - pozostała jedynie totalna ciemność.

- Generator niewidzialności włączony, pole znikające stabilne, sir - zameldował Ardiff.

- Ster lewo na burt, kurs trzydzieści na osiem, prędkość pierwsza - polecił admirał. - Turbolasery ognia!

- Jest, turbolasery ognia! - potwierdził oficer ogniowy.

Pellaeon podszedł do okna i spojrzał w dół, na klinowaty kadłub niszczyciela - z obu burt widać było słabe migotanie laserów celowniczych. Efektów ostrzału naturalnie nie dało się zobaczyć, gdyż pole otaczające okręt, które z zewnątrz zapewniało mu niewidzialność, a od wewnątrz niwelowało wszelkie odczyty zarówno sensorów, jak i wzroku, dawało efekt równy oślepieniu. Działa strzelały w zasadzie na oślep, a raczej nie tyle na oślep, ile według wskazań Predictora. Jeśli test dowiedzie, że jego konstruktorzy mieli rację, to Imperium zyska jeszcze szansę w tej wojnie.

Turbolasery, a właściwie udające je urządzenia, zamilkły po znacznie dłuższym czasie, niż się spodziewał, więc na wszelki wypadek spytał kapitana:

- Próba skończona?

- Tak, sir. Pięćset strzałów, tak jak zaprogramowaliśmy - potwierdził Ardiff.

- Wyłączyć generator niewidzialności. Zobaczymy, co nam się udało osiągnąć.

Światełka mrugnęły i na zewnątrz znów było widać gwiazdy. I przez chwilę nic więcej. A po tej chwili siedem przesuwających się powoli poświat przesłoniętych ciemnymi kształtami.

- Meldunek od dowódcy eskadry, sir - odezwał się oficer łącznościowy. - Cel numer trzy został trafiony i ma wyłączone silniki, reszta doznała jedynie drobnych uszkodzeń. Oczekują dalszych rozkazów.

Pellaeon tylko się skrzywił - jedno trafienie przy ośmiu celach i pięciuset strzałach z ciężkiej artylerii. To załatwiało sprawę. Definitywnie i negatywnie. Cud techniki zwany Komputerowym Systemem Przewidującym opracowanym specjalnie do wykorzystania w warunkach bojowych przy użyciu generatora niewidzialności, a w skrócie zwany Predictorem, właśnie dowiódł swej bezużyteczności. Fakt, spisał się lepiej, niż gdyby działa strzelały zupełnie na oślep, ale nie wystarczająco dobrze, by miało to jakiekolwiek znaczenie praktyczne.

- Proszę poinformować dowódcę eskadry o zakończeniu ćwiczeń - polecił Pellaeon. - I uruchomić napęd celu numer trzy. Niech wszystkie maszyny wracają na „Chimaerę, a za dwie godziny oczekuję pełnych raportów od pilotów.

- Rozkaz, sir!

- Panie admirale, jestem pewien, że można usprawnić Predictora - odezwał się cicho Ardiff. - To przecież pierwszy test w warunkach polowych. Na pewno można go poprawić.

- Jak?! Ratuje nas wyłącznie urządzenie nieomylne albo potrafiące czytać w myślach przeciwnika. Inaczej, jak widać, jego skuteczność jest zerowa.

- Zezwolił pan na zaledwie dwa przeloty przed uruchomieniem. To za mało, żeby skutecznie przewidzieć manewry tak małych i zwrotnych celów jak myśliwce, sir.

- Miła teoria, która w pewnych ściśle określonych warunkach mogłaby się okazać skuteczna - parsknął Pellaeon. - Tylko że walka rzadko bywa sytuacją o ściśle określonych warunkach, a zazwyczaj wręcz przeciwnie. Tutaj mieliśmy do czynienia z jednym typem myśliwców i pilotowanymi tylko przez ludzi, co znacznie ułatwia rozpoznanie charakterystyki pilotażu. Nowa Rebelia ma na wyposażeniu wiele typów myśliwców, a piloci rekrutują się z setek ras inteligentnych. Daje to nieobliczalną ilość kombinacji, szkół pilotażu, przyzwyczajeń i stylów walki, z którymi możemy się spotkać. Od początku nie wierzyłem, że komputer zdołałby sobie poradzić z podobnym problemem, ale musieliśmy spróbować.

- Zatem wróciliśmy do punktu wyjścia - ocenił Ardiff. - Trzeba wymyślić coś innego. Muszą istnieć jakieś praktyczne zastosowania dla urządzenia zapewniającego niewidzialność!

- Wiadomo, że są: wielki admirał Thrawn sam znalazł trzy. Tylko że w całym Imperium nie pozostał nikt, kto mógłby się z nim równać znajomością strategii czy taktyki - westchnął ciężko Pellaeon. - Nie, kapitanie, to koniec. Walka się skończyła, a my przegraliśmy.

Przez długą chwilę na mostku panowała cisza, zakłócona jedynie przez odgłosy pracy dyżurnej wachty. Milczenie przerwał wreszcie Ardiff.

- Przepraszam, panie admirale, ale głównodowodzący Sił Zbrojnych Imperium nie powinien mówić takich rzeczy.

- A niby dlaczego? Przecież to oczywiste dla wszystkich.

- Z pewnością nie, sir. Nadal zajmujemy osiem sektorów, czyli ponad tysiąc zamieszkanych układów planetarnych - przypomniał Ardiff. - Mamy prawie dwieście niszczycieli, głównie klasy Imperial. W dalszym ciągu stanowimy siłę, z którą należy się liczyć.

- Doprawdy?

- Oczywiście! Jakże inaczej moglibyśmy dotąd skutecznie bronić się przed siłami Nowej Republiki?

- Bo od dłuższego czasu mają ważniejsze zmartwienia niż poważny atak na nasze sektory, a ostatnio całą ich uwagę pochłaniają tarcia i konflikty wewnętrzne.

- Co działa na naszą korzyść, sir. Daje nam czas na reorganizację i dozbrojenie.

- W co? - Pellaeon nawet nie próbował ukryć niesmaku. - Nie zauważył pan, na czym zmuszeni są latać nasi piloci myśliwscy? To niech pan się przyjrzy: to Preybirdy SoroSuub!

- A co złego jest w Preybirdach? - zdziwił się Ardiff. - To całkiem dobre myśliwce średniego zasięgu, sir.

- Problem nie w tym, jakie mają osiągi, tylko jakiej są produkcji. Nie buduje ich Imperium, są „załatwiane nie wiadomo skąd, pewnie od piratów czy innego najemnego śmiecia. A powód jest prosty: pozostała nam jedna stocznia, która nie może nadążyć z budową jednostek liniowych, toteż o drobnicy takiej jak myśliwce nawet nie ma co mówić. Proszę mi więc powiedzieć, jak pan sobie wyobraża to dozbrojenie.

- Mimo wszystko wojna się jeszcze nie skończyła, sir - powiedział Ardiff z uporem.

Pellaeon wiedział, że się skończyła i był pewien, iż Ardiff także to wie. Tysiąc systemów z Imperium obejmującego niegdyś milion. Dwieście niszczycieli z floty liczącej dwadzieścia pięć tysięcy takich okrętów. Ale najdobitniej przekonywały, że to koniec, setki układów planetarnych, które dotychczas starannie kultywowały przynajmniej teoretyczną neutralność, a ostatnio masowo zaczęły występować z petycjami o przyjęcie w poczet członków Nowej Republiki. Nie mogli się oszukiwać: wszyscy znali ostateczny wynik tego starcia i wiedzieli, że długo już ono nie potrwa.

Ktoś taki jak wielki admirał Thrawn mógłby może jeszcze zmienić wynik konfliktu i obrócić klęskę w zwycięstwo, ale Thrawn był martwy, a nikt podobny do niego się nie pojawił.

- Proszę wziąć kurs na system Bastion i przesłać wiadomość do wszystkich moffów, żeby zjawili się niezwłocznie w pałacu moffa Disry. Ruszamy, gdy tylko myśliwce znajdą się na pokładzie - polecił, zdecydowany już, co musi zrobić.

- Tak jest, sir! Mogę znać powód spotkania? Moffowie na pewno będą oto pytać.

- Proszę im powiedzieć, że chodzi o wysłanie emisariusza do Nowej Republiki - powiedział cicho Pellaeon, spoglądając na gwiazdy, które jakoś przeciekły Imperium między palcami. - Uda się on tam, by przedyskutować warunki naszej kapitulacji.


ROZDZIAŁ 2

 

Dźwięk alarmu popiskującego na konsoli „Sokoła Millenium wyrwał Hana Solo z drzemki.

- Obudź się, Chewie - ziewnął Han, przeciągając się, i trącił drzemiącego obok kudłacza. - Prawie jesteśmy na miejscu.

Chewbacca wymamrotał krótkie pytanie i przetarł oczy.

- Nic się nie stało, tylko dolecieliśmy - oznajmił Han. Ujął dźwignię hipernapędu i obserwował odliczający ostatnie sekundy zegar. - O właśnie!

Gdy na zegarze pojawiło się zero, przesunął dźwignię i smugi na zewnątrz zmieniły się w gwiazdy, a przed dziobem frachtowca zobaczyli błękitno-czerwony dysk planety.

Chewbacca warknął pytająco.

- Koło Iphiginu zawsze jest tłoczno - wyjaśnił Han, przyglądając się dobrej setce błyszczących punktów, z których każdy oznaczał napęd podświetlny jakiejś jednostki: wszystkie kręciły się wokół planety niby rój zwariowanych świetlików. - To główny punkt transferowy dla całego sektora i co najmniej dwóch sąsiednich. Pewnie dlatego Purchawa tu ustalił miejsce spotkania: raczej nie strzela się na oślep, gdy wokoło kręcą się własne statki.

Chewbacca warknął zwięźle i z irytacją.

- A, to przepraszam uprzejmie. Nie wiedziałem, że jesteś jego gorącym zwolennikiem. Niech będzie prezydent Gavrisom.

Dalszą wymianę złośliwości przerwał brzęczyk modułu łączności. Chewie trzasnął dłonią w przełącznik i ryknął potwierdzająco.

- Witaj, Chewie - usłyszeli głos Luke'a Skywalkera. - Jesteście niesamowicie wręcz punktualni. Tym razem nic się w „Sokole nie zepsuło?

- Nie licząc przełącznika łączności - warknął Han. - Chewie właśnie go wcisnął w tablicę. Gdzie jesteś?

- Po ciemnej stronie, zaraz mnie zobaczycie. Co się stało Chewiemu?

- Mała różnica zdań w ocenie polityków - wyjaśnił niechętnie Han.

- Aha, znowu nazwałeś Gavrisoma Purchawą?

- Tylko teraz ty nie zaczynaj! - zirytował się Han.

Chewbacca, już spokojniej, ryknął pytająco.

- Koniecznie musisz wiedzieć? Sam chciałeś! Przede wszystkim jest taki ważny, że aż się niedobrze robi, a poza tym, zamiast działać, wyłącznie gada.

- Calibopowie właśnie w tym są najlepsi - przypomniał Luke. - A po drugie, ostatnio słowa stały się bronią groźniejszą od miotaczy.

- Wiem - skrzywił się Han. - Leia stale mi to powtarza: „Już nie jesteśmy Rebelią, gdzie kilka osób kierowało całym ruchem. Teraz staliśmy się negocjatorami i arbitrami, i mamy pomagać rządom planetarnym czy władzom sektorów, żeby były wobec siebie miłe i uprzejme.

Ostatnie zdanie wygłosił tonem wcale udatnie naśladującym żonę.

- Naprawdę tak to ujęła? - zaciekawił się Luke.

- Może trochę uprościłem, trudno zapamiętać wszystkie ozdobniki - Han spojrzał na ekran. - Ten myśliwiec typu X to ty?

- Ja - potwierdził Luke. - Bo co? Uważasz, że zapomniałem, jak się nim lata?

- Nie, tylko ostatnio rozbijałeś się jakimś promem należącym do akademii. Zdaje się Lambdą.

- Bo przeważnie miałem pasażerów, i to w większych ilościach. Tym razem udało mi się uniknąć towarzystwa, więc kiedy odebrałem twoją wiadomość, zapakowaliśmy się z Artoo do myśliwca i jesteśmy. O co chodzi?

- A o co zawsze chodzi w tych okolicach? - spytał Han. - Ishori i Diamalanie znowu się kłócą. Tylko tym razem poważniej.

- Niech zgadnę - w głosie Luke'a słychać było rezygnację. - Handel i podział surowców?

- Prawie. Chodzi o ochronę przewozów: Diamalanie nie chcą polegać na wewnątrzsystemowych patrolowcach, dostarczając towary do ishoriańskich portów, a Ishori odmawiają zgody na to, by uzbrojone jednostki diamalańskie wlatywały do ich systemów.

- Typowe - ocenił Luke. - Gavrisom ma już konkretny pomysł, jak to rozwiązać?

- Jeśli ma, to się nie pochwalił. Skontaktował się ze mną na Wayland i kazał zjawić się tu piorunem. Mam coś zrobić, żeby znowu byli dla siebie mili, jak sądzę.

- Gavrisom poprosił cię o arbitraż? - upewnił się Luke.

- No... niedokładnie. Wydaje mu się, że jest z nami Leia.

- Aha.

- Chwileczkę, stary, jestem przecież oficjalnym przedstawicielem Stowarzyszenia Niezależnych Przewoźników - przypomniał nieco urażony Han. - I robiłem już takie rzeczy, gdybyś przypadkiem zapomniał. A Leia od dawna nie miała prawdziwych wakacji. Jej i dzieciakom przyda się wypoczynek. Oficjalnie jest na urlopie i nie pozwolę, żeby jakaś głupia, dyplomatyczna duperela przerwała jej ten urlop. Zasłużyła na chwilę spokoju.

- Nie da się ukryć, zwłaszcza że ostatnio wakacje, i to kilka razy z rzędu, raczej nie bywały ani długie, ani relaksujące - przyznał Luke. - Chociaż, prawdę mówiąc, nie sądziłem, by ktokolwiek uznał Wayland za ośrodek wypoczynkowy.

- Zdziwiłbyś się, widząc teraz tę planetę. Odkąd osiedlili się na niej Noghri, zrobiło się tam znacznie spokojniej. Nie przypomina już miejsca, w którym przedzieraliśmy się na górę Tantiss.

- W to akurat mogę uwierzyć. A wracając do rzeczy, w czym mogę pomóc?

- Wszystko sobie przemyślałem - Han nieco poweselał. - Wiesz, jacy są Diamalanie, kiedy myślą: logiczni, chłodni i opanowani, tak jak Jedi, więc dobrze by było, gdybyś ty porozmawiał z ich delegacją. Ishori zachowują się dokładnie odwrotnie: każda dyskusja z nimi kończy się obustronnym wrzaskiem.

- Co nic nie znaczy - wtrącił Luke. - To kwestia hormonów określana, zdaje się, mianem „walczyć albo myśleć.

- Wiem - burknął nieco zdegustowany Han. Luke mógł sobie być Mistrzem Jedi, ale nie miał nawet dziesiątej części jego doświadczeń z innymi rasami zamieszkującymi galaktykę. - Chodzi o to, że mogą sobie wrzeszczeć, ile chcą, a Chewiego i tak nic nie wzruszy, więc on z nimi pogada. Potem spotkamy się we trzech, wymyślimy coś i po kłopocie.

- Przyznaję, że to raczej nowatorskie podejście - odezwał się po chwili Luke. - Osobiście wolałbym, żeby tu była Leia. Ma dar doradzania.

- Ale jej nie ma - zauważył zgryźliwie Han. - A jeśli nie opanujemy sytuacji, Gavrisom i Rada będą mieli dość zajęć do końca życia, tyle się ostatnio namnożyło lokalnych problemików.

- Fakt, tego akurat Nowej Republice nie brakuje. Może to normalne w okresie przejściowym, czyli podczas adaptacji po upadku Imperium.

- Albo resztki Imperium zaczęły energiczniej dolewać oliwy do ognia - dodał Han bez śladów wesołości. - Koniec gadania, zabieramy się do roboty. Im szybciej zaczniemy, tym wcześniej będziemy mogli wrócić do domu.

Wylądowali na podwójnym stanowisku, specjalnie przygotowanym przez kontrolę lotów. Wyznaczono je w północnym kompleksie portu kosmicznego leżącego na obrzeżach stolicy planety. Zanim Luke, który nieco stracił wprawę, wylądował, Han i Chewbacca wyszli już z „Sokoła i rozmawiali z trójką siwych Diamalan. I jeszcze nim wyłączył napęd, wyczuł, że są kłopoty.

- Artoo, zostań tutaj i uważaj, żeby nikt nie majstrował przy myśliwcu - polecił Luke, otwierając kabinę i zdejmując hełm.

Artoo pisnął potwierdzająco. Luke zostawił hełm i rękawice, wyskoczył lekko z kabiny i podszedł do grupy skupionej obok „Sokoła Millenium. Diamalanie obserwowali uważnie, a miny mieli przy tym niezbyt przyjazne.

- Witam - odezwał się, schylając lekko głowę. - Jestem Luke Skywalker.

- Witamy cię, Mistrzu Skywalkerze - odpowiedział stojący najbliżej Hana pozbawionym jakichkolwiek emocji głosem. - Ale nie witamy cię na tej konferencji.

Luke zamrugał zaskoczony, spojrzał na Hana i widząc jego ściągnięte rysy, przeniósł wzrok na oblicze Diamalanina, które wyglądało niczym wytłoczona ze skóry maska.

- Nie rozumiem - przyznał.

- W takim razie wyrażę się jaśniej - Diamalanin zastrzygł lewym uchem. - Nie chcemy, żebyś brał udział w negocjacjach. Nie zamierzamy dyskutować z tobą ani przy tobie żadnych istotnych spraw. Prawdę mówiąc, wolelibyśmy, żebyś opuścił nasz system.

- Zaraz, momencik! - Han miał dość. - To mój przyjaciel i ja go tu zaprosiłem. Przeleciał kawał drogi, chcąc wam pomóc.

- Nie życzymy sobie jego pomocy.

- Może. Ale ja sobie życzę - warknął Han. - I nikt nie będzie stąd odlatywał, jasne?

Zapadła ciężka cisza. Luke obserwował Diamalanina, zastanawiając się, czy odlot nie byłby najlepszym rozwiązaniem. Jeżeli naprawdę go tu nie chcieli.

Ten sam rozmówca ponownie zastrzygł uchem i oznajmił:

- Dobrze, Mistrz Jedi może zostać, ale wyłącznie jako twój doradca. Nie będzie uczestniczył w zebraniach negocjacyjnych albo my nie podejmiemy negocjacji w jego obecności.

Han skrzywił się, ale odparł:

- Skoro się upieracie, niech tak będzie. Pokażcie nam kwatery i możemy zaczynać.

Jeden z obcych wręczył Chewiemu datakartę z planem.

- Macie apartament w hotelu na terenie portu kosmicznego - wyjaśnił. - Tu jest plan. Ishori przygotowali już sale spotkań. Zaczniemy, kiedy będziecie gotowi.

Jak na komendę cała trójka odwróciła się i odeszła, albo raczej odmaszerowała, ku najbliższemu wyjściu.

- Ciekawe - powiedział cicho Luke, patrząc w ślad za nimi. - Ktoś wie, o co im chodzi?

- W pewnym sensie - mruknął Han.

- A w jakim sensie? - spytał Luke.

Han spojrzał na niego dziwnie i zaproponował:

- Może dajmy temu spokój. Po prostu cię nie lubią i już.

Spoglądając za odchodzącymi, Luke nie odezwał się, ale bez wątpienia nie zamierzał tak tego zostawić. Mógł naturalnie natychmiast użyć Mocy i wyciągnąć z umysłu obcego potrzebne wiadomości. Nie wiedząc, o co chodzi, nie był w stanie nic zrobić, więc powinien wykorzystać Moc.

Ale...

Spojrzał na Hana, który przyglądał mu się uważnie, jakby zastanawiając się, co też on, Luke, zrobi. To przeważyło: Han prosił, żeby chwilowo zostawić temat. Więc zostawi. Chwilowo.

- Dobrze - powiedział spokojnie. - Chyba potrzebujemy nowego planu.

- Już mamy - oświadc...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin