Zamboch Miroslav, Prochazka Jiri W._Agent JFK_06_Ze smiercia za plecami.rtf

(25301 KB) Pobierz
Zamboch Miroslav, Prochazka Jiri W._Agent JFK_06_Ze smiercia za plecami


MIROSLAV ŽAMBOCH

JIŘI W. PROCHÁZKA

 

Ze śmiercią

za plecami

 

Agent JFK

tom 06

 

przełożył

Andrzej Kossakowski

 

ilustracje

Dominik Broniek


SPIS TREŚCI

 

 

Dama i lodziarz

Zbyt wiele podejrzeń

Blondynka doskonała

Prawie gładki start

Dama i lodziarz

Twardzi ludzie w twardym świecie

Bandziory i czynnik korozyjny

Dama w szkole

Przeczucie zła

Ujawnienie zła

Polowanie na damę

Dotyk zła

Dama i lodziarz

Trzech przeciw złu

Zespół ratunkowy

l, krew i śmierć

Sam przeciw wszystkim

Fucha Vincenta Vegi


DAMA I LODZIARZ

 

 

ug śnieżny przejechał z warkotem, nasypując na szklaną ścianę jeszcze większy wał śniegu, JFK odwrócił wzrok od zniechęcającego widoku nieba i spojrzał w kierunku baru. Ale nadal w lśniącej powierzchni ścian odbijał się obraz śnieżnej katastrofy.

W najodleglejszej części sali siedziało trzech mężczyzn. Ciepłe płaszcze i rękawice zostawili na wieszakach, popijali kawę, rozprawiając o czymś z ożywieniem. Barman włnie przynió im trzy kieliszki z napisem Finlandia.

Kovař stwierdził, że jest mu zimno. Nic dziwnego, biorąc pod uwagę, iż nosił na sobie sportowe spodnie z lekkiej bawełny i koszulę z krótkimi rękawami. Miał uczucie, że od czasu jego pobytu w mroźnym Praagu ani na chwilę nie przestało mu być zimno. Ostatnim, czego sobie życzył, był widok śniegu. Szatynka w jasnoniebieskich dżinsach, bordowych kozaczkach na wysokich obcasach i swetrze z norweskim wzorem spojrzała na niego badawczo i wróciła do swego czasopisma.

Barman odszedł od stolika, opłukał dwie szklanki po piwie i postawił je na suszarce, obok ich błyszczących koleżanek. Potem spojrzał pytająco na Kovařa.

- Martini z wódką. Smirnoff - zamówił JFK.

- Wstrząsnąć, nie mieszać? - dowiadywał się barman z nieruchomą twarzą.

- Dokładnie tak - przytaknął Kovař. - Gdzie tu jest najbliższy sklep z odzieżą?

Zadźwięczałd, barman poł przed Kovařem papierową serwetkę i dokładnie na jej środku postawił szklaneczkę.

- Zaraz po drugiej stronie ulicy. Markowe ciuchy, ale da się w tym chodzić - poinformował Kovařa.

JFK kiwnąłową i szybko wychylił podwójną porcję trunku.

- Zaraz wró - oznajmił przez ramię, zmierzając ku drzwiom. Torbę podręczną, jedyny bagaż, jaki miał, zostawił na miejscu.

Na zewnątrz przywitała go tak okropna pogoda, jak się obawiał. Wiatr, zawieja śnieżna, oblodzona jezdnia. Błyskające światła pługów śnieżnych już po kilkudziesięciu metrach ginęły w białej zamieci. Kolumny ciężarówek nadjeży z pomocą obsłudze lotniska, która starała się utrzymać pasy startowe w stanie używalności. Kovař pochylił się, przycisnąłce do ciała, aby zachować jak najwięcej ciepła, i biegiem ruszył w kierunku oświetlonej wystawy sklepu. Ominął zasypaną śniegiem mazdę, obok dostrzegłwnie zaśnieżonego dostawczaka. Pomału tracił nadzieję, że lotnisko uda się utrzymać w eksploatacji. Wpadł do sklepu wraz z tumanem śnieżynek ciągnących się za nim niczym szal. Na błyszczącej posadzce płatki śniegu natychmiast zaczęły się topić. Nie bez trudu zamknął drzwi i napotkał trzy zainteresowane spojrzenia. Trzy sprzedawczynie, zadbane i ubrane w ciuchy mogące zajmować poczesne miejsce na wystawie sklepu, obserwowały klienta z zaciekawionym oczekiwaniem.

- Dobry wieczór - powiedział Kovař, otrząsając krople wody ze swoich krótko ostrzyżonych włosów.

Najstarsza ze sprzedawczyń, z młodzieżowym, rdzawym pasemkiem we włosach, krytycznie oceniła jego przyodziewek.

Mam wrażenie, że chętnie rozejrzałby się pan za czy, powiedzmy, cieplejszym niż to, co ma pan na sobie.

- Dokładnie tak - wyszczerzyłby Kovař.

 

* * *

 

- Do baru wracał już wolniej, w solidnych zimowych butach, dobrych nawet do górskich wycieczek, spodniach z materiału nie przepuszczającego wiatru i porządnie ocieplonej kurtce z pół przepuszczalną podpinką. Na ramieniu nió torbę z innymi częściami garderoby. Nie miał pojęcia, jak długo przyjdzie mu tu pozostać, ale nie wierzył, żeby jego bagaż dotarł prędzej niż za dwa dni.

Już po kilku krokach stwierdził, że śniegu przybyło i, o ile to w ogóle możliwe, sypał jeszcze gęściej. Sznury świateł na pobliskiej autostradzie zniknęły, a niebo pociemniało jak pod wieczór, mimo że było ledwie po południu. Wszedł do baru, poł torbę pod wieszakiem i zdjął kurt. W lokalu przybyło jeszcze dwóch mężczyzn o nieokreślonym wyglądzie. Obaj mieli długie płaszcze, półbuty i, co dziwne, skórzane rękawice. Kovař osądził, że są to ofiary działalności dyspozytorów lotniska, takie jak on sam. Zanim zdąż podejść do baru, w drzwiach pojawiło się czterech pokrytych śniegiem mężczyzn w ciepłych kurtkach o praktycznym kroju. Gdy je zdjęli, dało się zauważ pogniecione ubrania. Musieli to być pracownicy lotniska, którzy zakończyli swoją zmianę. Stłoczyli się przy barze i jeden przez drugiego zaczęli coś zamawiać. Kovař wzruszył ramionami z rezygnacją i rozejrzał się za stolikiem. Spotkał się przy tym ze spojrzeniem szatynki w czerwonych botkach i pytająco unió brwi. Prawie niedostrzegalnie skinęła głową. Był to gest tak delikatny, że mó go zauważ tylko ten, kto go oczekiwał.

Kiedy usiadł, odła czasopismo.

- Ofiara nawałnicy? - zapytała.

Kovař wskazał na telewizor, który barman włnie włączył. Informacje pogodowe interesowały wszystkich.

- Dokładnie tak - potwierdził.

Spiker z żalem w głosie oznajmił, że tropikalny cyklon nasila się, loty na objętym jego zasięgiem terytorium są zawieszone i coraz więcej lotnisk jest zamkniętych.

- Miałem lecieć zupełnie gdzie indziej, ale dzięki fatalnej pogodzie wylądowałem tutaj. Niestety, bez bagażu Chociaż do niczego by mi się w tej zadymce nie przydał.

Barman dyskretnie zbliż się do stolika. Sprawiał wrażenie człowieka idealnie stworzonego do swojej pracy. Zabrał filiżankę po espresso i zatrzymał się na krótką chwilę. Ta przerwa ba przeznaczona na złenie zamówienia. Taka naturalna oferta, zapobiegająca przedwczesnemu zakończeniu wizyty ze względu na wstrzemięźliwość czy z innych powodów.

- Jeszcze raz to samo - powiedział Kovař i spojrzał pytająco na swoją towarzyszkę.

- Dżin z tonikiem - zamówiła dla siebie. - Wstrząsnąć, nie mieszać? - powtórzyła pytanie barmana i zerknęła na Kovařa z rozbawieniem.

- Pewien kolega nauczył mnie to pić, nie jest takie złe. - Uśmiechnął się do niej.

Przez chwilę patrzyła na niego badawczo, jakby chciała stwierdzić, na ile poważnie może go traktować, potem odwzajemniła uśmiech: rozbawiony i uprzejmy. Prawie nie pasujący do baru pełnego cudzoziemców, zagnanych tu przez pogodę. Kovař zauważ, że jest opalona i mimo że ma nie więcej niż trzydzieści lat, w kącikach jej oczu pojawiają się delikatne zmarszczki.

- To mi się podoba. A czym się pan zajmuje, razem z tym kolegą?

Sprzedajemy lody „miś”, takie na patyku, i różne mrożonki. Hurtowo. Ale teraz jestem na urlopie. Chciałem uż sobie słca, ciepł...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin