Ryszard Ćwirlej - Mocne uderzenie.pdf

(2649 KB) Pobierz
rozdział I
festiwal muzyki rockowej jarocin ‘88, piątek, 5 sierpnia 1988 godzina 9.40
Gucio leżał na trawie i patrzył na bezchmurne niebo. Było jeszcze dość
wcześnie, jednak słońce świeciło ostrym blaskiem, a żar lał się z góry
strumieniami. Mimo to Gucio nie miał ochoty ruszyć się z miejsca, w którym
zaległ jakieś pół godziny temu. Nie miał nic do roboty, więc postanowił na sam
koniec imprezy, jeszcze przed wyjazdem do domu, trochę się opalić. Dlatego
zdjął swoją skórzaną lotniczą kurtkę i czarną koszulkę z napisem „Republika”,
zwinął to wszystko niedbale w kłębek i wcisnął sobie pod głowę. Spodni moro,
przefarbowanych na czerwono, i ciężkich wojskowych butów nie ściągnął, bo nie
starczyło mu już sił. Zresztą, jakby ściągnął, to teraz leżałby nago, bo nie miał
pod spodem majtek. Teostatnie, które mu zostały, podobniejaktrzy pary innych,
wsadził gdzieś głęboko do plecaka. Trochę był zły na siebie, że nie wziął jeszcze
kil ku par dodatkowych nazmianę, ale przed wyjazdem liczył na to, żeto, co
zabierze, będzie można na miejscu jakoś przeprać. Szybko okazało się, że był w
wielkim błędzie, bo Jarocin i tutejsze pole namiotowe to nie obóz harcerski. O
praniu bielizny w tych warunkach nie było mowy. Zresztą na takie prozaiczne
czynności i tak
brakowało czasu. Na dobrą sprawętu, na festiwalu w Jarocinie, na nic nie
było czasu. Od kilku dni tylko zabawa, picie i podrywanie dziewczyn. Wszystko
to wyczerpywało straszliwie, więc takie zwyczajne, codzienne czynności, jak
mycie czy pranie, trzeba było odłożyć na później. Pierwszego dnia nawet
dopchałsiędo umywalni. Stał prawiegodzinęw kolejce i jak się okazało, zupełnie
niepotrzebnie, bo kiedy już znalazł się pod prysznicem, woda się skończyła.
Wrócił do namiotu brudny, a na domiar złego jego koledzy, nie czekając na
powrót kompana, wypili wszystkie wina, które przywieźli ze sobą. Kupili jew
Poznaniu, bo tam mieli przesiadkę. Dwie godziny oczekiwania na pociąg do
Jarocina wykorzystali na kwerendę po okolicznych sklepach monopolowych. Na
Głogowskiej, tuż koło Rynku Łazarskiego, udało im się natrafić na niewielki
sklepik, w którym prócz wódki na kartki, a kartek oczywiście nie mieli, na
półkach stały wina. Kupili więc dziesięć butelek, bo sklepowa dzieliłatowar i
sprzedawała tylko po dwa na głowę. Na szczęście nie chciała nawet dowodów
osobistych, bo z okazaniem zielonej książeczki każdy z nich miałby kłopot.
Wszyscy skończyli zaledwie po siedemnaścielat i chodzili jeszczedo szkoły
średniej. No, ale jechali na najważniejszy w Polsce koncert muzyczny, dlatego
chcieli koniecznie poczuć się jak dorośli. Samo palenie papierosów
niedodawało wieku. Potrzebny był jeszcze alkohol. Jużw pociągu wypili pięć
pierwszych win, no atenastępne miały być na wieczór już pod namiotem. Tyle że
wieczorem Gucio zniknął na dłużej w poszukiwaniu prysznica i spragnieni
koledzy zaopiekowali się jego działką. Gdy wrócił, ponarzekał trochę,
poprzeklinał, alew sumienawet nieżałował, bo po tej pierwszej butelce
opróżnionej w pociągu było mu cały czas niedobrze. Wcześniej nigdy nie pił
jaboli, jednak na takim wyjeżdzie nie wypadało nie tknąć wina. W końcu
przyjechałtu zkumplami, którzy twierdzili, żeniejedno mieli już na swoim
koncie. Inicjacja dla Gucia okazała się potwornym przeżyciem. Pochłonął
zawartość butelki w ekspresowym tempie i stwierdził w myślach, żeten jabol nie
jest nawet taki najgorszy. Naprawdę najgorsze było nagłe bulgo-taniew żołądku,
skurcze, a później…
Ledwo zdążył dopchać się do okna, które jakaś litościwa ręka otworzyła w
ostatniej chwili, dzięki czemu udało mu się zwrócić wszystko, co wypił, a nawet
więcej.
Jeszczeteraz na samo wspomnienie smaku tego paskudztwa robiło mu się
niedobrze. Przez to wino leżałwtej chwili sam przed namiotem, a jego kumple
poszli do dziewczyn, które poznali wczoraj w nocy po koncercie. Okazało się, że
został im spory zapas alkoholu, więc było po co iść. Pochwaliły się, że mają
jabolki, toteż Guciowi zrobiło się od razu niedobrze i zrezygnował z wizyty. Teraz
było mu trochę żal, bo Elka, taka brunetka z kręconymi włosami, w długiej
hipisowskiej
spódnicy i robionym na drutach swetrze, od razu wpadła mu woko.
Wczoraj rozmawiali ze sobą prawie godzinę. Aleco robić. Przecież nie
pójdzietam, żeby się zbłaźnić, gdyby mu się zebrało znowu na wymioty po
pierwszym łyku.
Przymknął oczy, gdy promienie słońca wpełzły mu na twarz. Nie miał
ciemnych okularów, bo ukradli mu je jeszcze w pociągu, więc teraz zaczął się
zastanawiać, czym zasłonić oczy. Nagle poczuł, że jakiś cień odgrodził go od
jasnego światła. Otworzył powieki. Elka stała nad nim zgłupią miną. Gucio
natychmiast podniósł się i usiadł po turecku. Wczoraj, gdy jej koleżanki poszły
na stadion na koncert t. Love, ona została z nim przy bramie. Nie mógł się
zdecydować, czy iść za swoimi kumplami, którzy wybrali amfiteatr i kapelę
Zielone Żabki, czy też posłuchać Chłopców z Placu Broni zŁyszkie-wiczem. W
końcu, namówiony przez dziewczynę, ruszył za
nią przez stadionową bramę akurat wtedy, gdy gral i piosenkę O, Ela.
Pomyślał nawet przez chwilę, żeto jakiś znak, idzie z Elą, a oni tam śpiewają O,
Ela… Tylko że nie wiedział, jaki to może być znak i co może znaczyć. No i gdy tak
się zastanawiał, Elka zgubiła mu się gdzieś w tłumie i już jej tej nocy nie widział,
mimo że szukał wytrwale przez kilka godzin. W końcu zrezygnowany wrócił nad
ranem do namiotu, wcisnął się w śpiwór i położył obok Bzyka, kolegi, z którym
dzielił niewielką przestrzeń jedynki beztropiku.
-Wczoraj nie mogłam cię znaleźć, gdzieś przepadłeś jak kamień w wodę—
powiedziała, siadając przed nim i poprawiając kosmyk włosów, który opadł jej
na czoło.
-Ja przepadłem?To ty, Ela, straciłaś przyjaciela-zacytował słowa przeboju,
który, jak mu się zdawało, idealnie pasował do tej sytuacji. —Jeszczew
bramieszedłem zatobą, a potem nawet nie zauważyłem, jak ciętłum zassał.
-To mogłeś mnie dziś odnaleźć, jak twoi kolesie przyszli do nas. Tam teraz
jest niezła imprezka.
-Wiesz co - spojrzał nieco zawstydzony na czubki swoich brudnych butów
- chciałem przyjść, aletrochę później. Nie lubięjaboli, a przy chłopakach byłoby
głupio niewypić…
-Ja też nie lubię tego świństwa - ucieszyła się wyraźnie Elka. -I
pomyślałam, żejak ty tutaj tak sobie siedzisz sam, to co ja mam tam z nimi się
integrować, wolę z tobą.
Gucio momentalnie zrobił się czerwony jak burak. Zawstydziło go to
nagłe wyznanie. Elka bardzo mu się podobała, ale żeby zaraz się integrować?
Zresztą nie bardzo wiedział, co to mogłoby oznaczać, bo on jak dotąd nie
integrował sięjeszcze z żadną dziewczyną. Nietrudno było zauważyć zmieszanie
na jego twarzy, a Elka wyglądała raczej na bystrą laskę.
- Mówiłeś, że grasz na gitarze, to myślałam, że może mi coś zagrasz, jak
już przyszłam…
- Pewnie - ucieszył się Gucio. - Tylko muszę iść zabrać pudło od
pacjentów z tego czerwonego namiotu, bo pożyczali wczoraj od nas. —Wskazał
ręką dużą czwórkę z przegiętym masztem. Musiała siętam odbywać wczoraj
niezła zabawa, bo część namiotu zawaliła się, a ocalała reszta pochylała się jak
stare drzewo nad drogą.
Gucio poderwał się z ziemi i otrzepał spodnie, do których przylgnęły
źdźbła trawy. Nie patrząc na Elkę, pobiegł zabłoconą, rozdeptaną przez tysiące
nóg drogą, przecinającą całe ogromne pole namiotowe.
Miał nadzieję, że zastanie tych od gitary w środku albo przynajmniej choć
jednego z nich. Na zewnątrz było pusto, nielicząc oczywiście całego stosu
pustych półlitrowych butelek po piwie Lech, pustych opakowań po papierosach
popularnych i zalegających wszędzie petów. Gdy zbliżył się do namiotu, poczuł
ostry zapach moczu.
Co za świnie, pomyślał z odrazą. Jak można być takim brudnym gnojem,
żeby szczać przed własnym namiotem.
Wejście było zamknięte na zamek błyskawiczny. Zapukał więc w
aluminiową rurkę, ale odpowiedziała mu cisza.
Albo śpią, albo nikogo nie ma, doszedł do wniosku, gdy ponowne
walnięcie ręką w płachtę nie przyniosło rezultatu. -Zabieram pudło ztego chlewa
i spadam - powiedział głośno, mając nadzieję, że ktoś go usłyszy.
Nachylił się nieco, chwycił za suwak i szarpnął do góry. Czerwony
materiał rozsunął się na boki. Uderzył go silny, obrzydliwy zaduch, którego
jedynym rozpoznawalnym elementem był smród uryny.
-Ja pierdolę-zaklął Gucio, który niemal nigdy nie przeklinał -jak tu w tym
syfie znaleźć gitarę? - Ale nie miał wyjścia, musiał spróbować. Tam przecież
czekała na niego Elka. Głęboko wciągnął powietrze i na czworakach wpełzł 9
do środka. Pod prawą ścianką, na dmuchanym niebieskim materacu,
znalazł tylko jakieś skłębione brudne ubrania. Po lewej był drugi brązowy
materac, na którym ktoś leżał. Spod
śpiwora wystawała jedynie drobna stopa, która zsunęła się na zalaną
jakąś cieczą brudną podłogę. Reszta ciała była niewidoczna. Gucio potrząsnął
więc gołą stopą, mając nadzieję, że śpiący poderwie się natychmiast. Zdziwił się,
gdy nie nastąpiła żadna reakcja. Chwycił więc skraj śpiwora i szarpnął. Smród
buchnął ze zdwojoną mocą, jednak na ten odór chłopak niemal nie zwrócił
Zgłoś jeśli naruszono regulamin