Opowiadanie(przygodowe) Akt drugi - Rozdział 6.docx

(41 KB) Pobierz

#6              Nowy początek

 

 

Marcin poczuł, że się obudził. Nie miał jednak siły, nawet na otworzenie oczu. Był mocno zaspany i próbował sobie przypomnieć co mu się śniło. Wspomnienia. Wszystko wróciło w jednej chwili. Wszystko, co robił w ciągu ostatniej godziny. Wciąż nie pamiętał co było przed utratą pamięci. Bał się otworzyć oczu, bo nie wiedział, gdzie się znajduje, a tak naprawdę mógł być teraz wszędzie. Musiał to jednak zrobić. Najpierw otworzył lewe oko, jednak to co zobaczył, sprawiło, że otworzył również i drugie. Wpatrywał się z niedowierzaniem przez dobrą minutę.

-Jakim cudem?! – powiedział głośno Marcin. Przez dwie minuty próbował zrozumieć co właśnie się stało.

-Jakim cudem żyję… jakim cudem znów jestem w tej sali? – zastanowił się Marcin. Jedyna świetlówka wciąż nieprzyjemnie migała. Hala z dziwnym, uszkodzonym okręgiem pośrodku. Plecak bez zmian leżał na podłodze. Tym razem wziął z niego jedynie telefon, oraz podniósł z podłogi pistolet. Tym razem był ostrożny. Poprzednim razem nie zerknął za drugie drzwi, więc tym razem tam się udał. Zastał tam spalony monitor od komputera, jednak komputera nie było.

-O ile kojarzę, to przecież komputer jest potrzebny do pracy monitora.- zmarszczył brwi Marcin. Rozejrzał się, jednak nic ciekawego nie znalazł. Wyszedł znów w stronę hali i udał się w stronę drzwi.

-Ciekawe co tym razem mnie czeka na zewnątrz. – powiedział cicho Marcin. Wyszedł za drzwi i dotarł szybko do drabinki. Na ślepo chwycił się drabinki i podciągnął, dając nogi na krańce stopni, aby te się nie ułamały. O dziwno tym razem nie upadł i bez żadnych problemów znalazł się u góry. Wymacał w plecaku młotek i latarkę, po czym zaczął rozwalać, po raz drugi ten sam zamek.

Łup! Łup! Łup! Łup! Łup! Łup! Łup! – tym razem nieco trudniej wyszło Marcinowi rozwalanie zamka. Zamek jednak puścił, a Marcin po raz kolejny znalazł się w pizzerii. Zdecydowanym krokiem udał się na zewnątrz. Miał kilka pomysłów. Najlogiczniejszy wydał mu się taki, że ujrzy to samo co wcześniej. Rozejrzał się. O ile pamiętał, powinien wydrzeć się alarm. Nie był jednak pewny, czy nie spędził na dole nieco więcej czasu jak poprzednio. Toyota, w której wcześniej spotkał Daniela. Tego jednak nie było w środku. Skorzystał więc i poleciał w jej kierunku. Miał również przeczucie, że może to wszystko to był sen i przykładowo teraz dorośli żyją. Nie wiedział co wtedy. Uznaliby go za złodzieja. Podszedł jednak do niej i zajrzał do środka. Zza jego plecami usłyszał cichą rozmowę. Odwrócił się i zobaczył dwie dziewczyny. O ile zapamiętał, były to Judyta wraz z Jowitą. To nie mógł być przypadek. Tym razem już postanowił. Otworzył drzwi i usiadł na fotelu kierowcy. Nigdy nie prowadził, jednak wiedział jak się obsługuje samochód. Kluczyki były w stacyjce, co ułatwiło jego zadanie. Przekręcił je, wciskając sprzęgło i zapalił tym silnik. Powoli je opuścił naciskając przy tym gaz. Silnik zaczął wyć. Wiedział już co robi źle. Ten sam błąd zrobił poprzednio Daniel. Opuścił hamulec ręczny i lekko potoczył się do przodu. W ten oto sposób pojechał trójką aż pod kościół. Jego teoria sprawdziła się, gdy zobaczył idącego Daniela, w stronę gminy. Szybko opuścił okno i zagadał do niego.

-Widzę, że nie dałeś rady ruszyć. Na przyszłość, nie zapominaj o ręcznym. – uśmiechnął się Marcin.

-Śledzisz mnie? Coś ty za jeden? – wystraszył się lekko Daniel.

-Słuchaj, dwóch zbójów planuje napad na Tomka. Nikogo nie ma w gminie poza nim, bo polecieli na Orzeszkową coś sprawdzić. – powiedział Marcin.

-Widać znasz mnie… kim jesteś? I… skąd ty to wiesz? – otworzył usta Daniel.

-Musimy go ratować, potem wyjaśnię. – stwierdził Marcin.

-Stary… nie wiem po czyjej jesteś stronie… - zaczął powoli Daniel.

-Dobrze rozumiem? Wszyscy pragną obalić Tomka? – zdziwił się Marcin.

-Nie wiem skąd się urwałeś, ale to akurat prawda. – oznajmił Daniel.

-O kurcze… ale co to zmieni? – zapytał Marcin. Zdążył się już zatrzymać, a Daniel otworzył drzwi.

-Zrozum… on pragnie wszystkiego co najlepsze dla siebie. Je za trzech, nie zrozum mnie źle, ale on może nas zabić, nawet o tym nie wiedząc. – powiedział Daniel.

-Rozumiem… czyli, poprzednio posłałeś mnie na pojmanie specjalnie… - Marcin zrozumiał nieco więcej niż by chciał. Przypomniały mu się również dziwne słowa Agnieszki sprzed pogryzienia przez mutanta. Czuł się bez radny. Zdradzony przez wszystkich, których zdołał poznać przez poprzednią godzinę.

-Jak to ostatnio? – zdziwił się Daniel. Stał przy drzwiach i głupio się patrzył na Marcina.

-Spotkasz Agnieszkę, to powiedz jej, że ostatni element jej układanki przybył właśnie z zaświatów i nie mam zamiaru z nią i Szymonem współpracować. – powiedział Marcin i ruszył z piskiem opon, nie słuchając krzyków i nawołań, aby się zatrzymał. Pędził w stronę gminy. Już z daleko zobaczył Tomka, Szymona i jego kumpla, którzy schodzili po schodach. Zapomniał już jak miał na imię, bądź nawet go nie znał od początku. Dwieście metrów dalej była również Agnieszka, która patrzyła na wszystko ze spokojem. Marcin nie wiedział co powinien zrobić. Wtedy miał szczęście. Teraz przypadkowy strzał nie będzie miał takiego znaczenia. Tym bardziej, że nikomu nie chciał nic robić. Wszyscy byli przeciwko niemu. Wtedy postanowił. Wcisnął gaz i rozpędzony minął całą akcję a wszyscy na chwilę spojrzeli w jego stronę. Spojrzał jeszcze na Agnieszkę i pokiwał głową z westchnieniem. Przeszedł go lekki dreszcz i zaczął zwalniać, bo zbliżał się do skrzyżowania. Wyjechał na ulicę główną prowadzącą w jedną stronę do Jastrzębia, a w drugą do Cieszyna. Pojechał na lewo, w stronę Cieszyna. Nie miał jednak planu jechać na Cieszyn. Nieco zdesperowany, skręcił pod szkołą i zaparkował przy ulicy Kasztanowej. Wysiadając rozejrzał się. Jakaś para całowała się namiętnie, siedząc po drugiej stronie ulicy, przy lodziarni, która wyglądała na wyniszczoną. Po ulicy Kasztanowej spacerowało dość sporo osób, jednak za furtką na plac przed szkołą, zgromadzone były prawdziwe tłumy. Takie duże, że musiał się niekiedy przeciskać, aby przejść dalej. Nie mając już nic do stracenia, wdrapał się na jeden z parkujących tu samochodów. Chwilę się wahał, a gdy już miał zacząć mówić, nikt na niego nie zwracał uwagi.

-Ludzie! Chodźcie tu! – Krzyknął głośno Marcin. Nikt jednak nie przyszedł. Kilka osób się jedynie na niego popatrzyło.

-Nie ma szans, abyś ich zwołał wszystkich. – pokiwał głową jakiś chłopak, który siedział blisko niego.

-Mam pomysł w sumie. – powiedział zdecydowanie Marcin. Wyjął z kieszeni swojej bluzy pistolet. Wziął go w obie ręce i obejrzał. Następnie mocno chwycił w prawej dłoni i skierował do góry. Chwilę później huk rozproszył wszelakie rozmowy i śmiechy. Wszyscy spojrzeli w kierunku Marcina. Marcin dmuchnął w lufę dla lepszego efektu i uśmiechnął się.

-Dobra, mam dla was dwie informacje. Podejdźcie i zwołajcie kogo tylko się da, bo to może ocalić wasze życie. – zawołał Marcin. Zobaczył, że ciekawski tłumek niepewnie się zbliżył. Było tam może z pięćdziesiąt osób. Dwie osoby znikły w szkolnym budynku, zapewne po resztę osób. Marcin zamierzał spróbować ich przekonać co do siebie. Widział wiele twarzy. Na niektórych zauważył zaciekawienie, inne były nieco przygnębione. Jeszcze inne nie pokazywały żadnych uczuć. Ze szkoły zaczęło wychodzić sporo osób. Marcin liczył powoli. Najpierw naliczył, że łącznie z tymi co stoją przed nim było sto dwunastu ludzi. Później liczba zdołała się powiększyć o całe trzy razy, a gdy przybyła garstka ludzi z orlika, nie licząc już stwierdził, że jest ich ponad czterystu. Ludzie zaczynali się powoli niecierpliwić więc Marcin nie czekając na ostatnich spóźnialskich, rozpoczął przemowę.

-Cześć wszystkich. Wśród was nie ma ani jednej osoby, która by mnie znała, mimo, że mieszkam tutaj całe życie. Chodziłem do tej szkoły, dostawałem oceny, wszystko normalnie. Mógłbym wam pokazać nie jeden szczegół w tej wsi. Pewnie zapytacie, dlaczego on nam to mówi? Otóż prawda jest taka, że przybyłem tutaj z dwiema wiadomościami. Jedną, która przyda się wam, a druga mi. Zanim do tego dotrę, chciałbym, aby po moim przemówieniu, zgłosiły się do mnie wszystkie Wiktorie, jakie tylko się tutaj znajdują. To ważne. Któraś z was może wiedzieć coś co pomoże mi bardzo.

-Więc o co chodzi? – zapytał ten sam chłopak, który wcześniej mówił Marcinowi, że nie da rady zwołać kilku osób. Teraz miał przed sobą połowę, jak i nie większość Zebrzydowiczan.

-Dobrze, zacznę od tego, że straciłem pamięć. Nie pamiętam niczego sprzed godziny. Moje wspomnienia ograniczają się do tej godziny ostatniej. Zdołałem się dowiedzieć wielu rzeczy. Jest kilka osób, co najmniej pięć, które nie straciły pamięć w podobny sposób jak ja, tyle, że nieco wcześniej, do kilku tygodni od teraz. Więc jeśli jest wśród was ktoś taki, niech podejdzie po moim przemówieniu. A teraz mam zamiar powiedzieć… - zaczął Marcin jednak przeszkodziły mu dwie osoby. Konkretnie dziewczyny. Zdziwił się lekko widząc jedną z nich. Miała ciemne włosy, całkowicie proste. Końcówki minimalnie, jednak wciąż były jasne. Dziewczyna, którą widział przed sobą, była całkiem ładna, miała w sobie rysy trochę latynoskie. Z kolei dziewczyna obok niej nie kojarzyła się z nikim Marcinowi.

-Nie wiem skąd o nas wiesz, ale jak skończysz to pogadamy sobie w sześcioro oczy. – powiedziała stanowczo dziewczyna której właśnie Marcin nie kojarzył. W takim razie najprawdopodobniej upolował dwie osoby na raz.

-Super, o to mi chodziło. Druga informacja jest taka, abyście uważali na zmutowane zwierzęta. Może wiecie, że na ulicy Orzeszkowej dwie osoby zostały zabite. – powiedział Marcin dając innym szanse na przetrawienie jego słów. W tle słyszał pomruki.

-Ma racje, Wita poszła tam ogarnąć o co chodzi. – usłyszał najbliżej stojącą parę.

-Cóż, sam nie chciałbym aby to była prawda. Wiadomo mi o dwóch gatunkach tych mutantów. Wiewiórka, która jest groźna, ma fioletowe kolce, oraz szybujące węże. Gdy słyszycie syczenie uciekajcie jak najdalej. W sumie, parasol byłby dobrą tarczą. – powiedział Marcin.

-Jak to mutanty? – niedowierzało dość sporo osób.

-Dobrze by było, gdybyście nauczyli się bronić. Znajdźcie coś dobrego do walki, może się przydać. – poprosił Marcin. Ludzie zaczęli odchodzić. Ci którzy doszli, dostawali informacje od pozostałych. Marcin nie był pewny, czy zmarnowanie naboju było tego warte. Marcin usiadł na dachu samochodu. Został może z tuzin ludzi, którzy wyglądali na zaciekawionych jego osobą. Ośmiu chłopaków i pięć dziewczyn, z czego dwie, które były mu potrzebne.

-Skąd przybywasz? – w końcu padło pierwsze pytanie. Zadał je blondyn, stojący z samego tyłu.

-Powiedziałem już. Jestem stąd, a godzinę temu ocknąłem się tutaj.

-To się trochę kupy nie trzyma. Skąd miałbyś się dowiedzieć o tych mutantach? – zapytał jeszcze inny chłopak.

-Nie chciałem tego mówić bo nikt by mi nie uwierzył. Jestem tutaj już po raz drugi. Pierwszym razem zaatakował mnie taki mutant, po czym czułem, że to koniec, bo dosłownie, czułem, że umieram. Nic bardziej złudnego. Jakimś cudem znalazłem się w tym samym czasie i miejscu co poprzednio, jednak tym razem mam wspomnienia z poprzedniego razu. Rozumiecie? – zapytał Marcin.

-Mówi prawdę. – odezwała się jakaś dziewczyna. Kilka osób na nią spojrzało.

-To widać. – powiedział jeszcze ktoś inny.

-Dobrze, wstępnie ci uwierzę. Jaki masz plan? Co chcesz zrobić teraz? Wyglądasz na takiego, który ma plan. – powiedział blondyn.

-Nie mam planu. Kompletnie nie wiem co zrobić. – odparł zgodnie z prawdą Marcin.

-Ech, to strata czasu… - powiedział jakiś chłopak, po czym odwrócił się i poszedł. Za nim poszło jeszcze kilka osób.

-Nie zmuszam was do niczego. Tak naprawdę nie potrzebuje nikogo. Jedynie informacji od tych dwóch dziewczyn. – wskazał Marcin dziewczyny, które wyrwały się wcześniej.

-Ale mówiłeś wcześniej, że szukasz jakiejś  Wiktorii. – powiedziała jedna z trzech innych dziewczyn, które zostały, aby go wysłuchać.

-No właśnie, jesteśmy jedynymi, chyba, jakie znajdziesz na terenie szkoły. – powiedziała najmłodsza z trzech.

-Nie no, już znalazłem Wiktorię. Która z was to Wiktoria? – zapytał Marcin, patrząc na obie dziewczyny.

-Dobra, to nie, to nie. – stwierdziła jedna z nich i odeszły wszystkie trzy.

-Chyba się coś pomyliłeś, albo nie wiem. Ja jestem Laura, a ona ma na imię Kinga. – powiedziała dziewczyna z rozjaśnionymi końcówkami. Marcinem wstrząsnęła ta informacja. Miał tylko jedno pytanie, które potwierdzi to co pomyślał.

-Pamiętacie ostatnie sekundy, sprzed utraty pamięci? – zapytał Marcin wprost.

-Pamiętamy. Uciekaliśmy przed czymś. Ktoś za mną krzyczał, żebyśmy złapali się za ręce i uciekali do jakiegoś portalu. Jak tak myślę, to byłeś ty. – powiedziała Laura.

-Dobra, wszystko jasne. Kogo pamiętacie z tych kilku ostatnich sekund? – zapytał Marcin.

-Pięć osób leciało przede mną, w tym zaraz przede mną była Kinga. – powiedziała Laura.

-Laura. Byłem ostatni. Za mną nie było nikogo a przede mną byłaś ty. Czekajcie… pięć osób było przed Tobą… Aga, Szymon, pewnie Wiktoria, Kinga… i ktoś jeszcze. Kto leciał przed Kingą? – zapytał Marcin pod wrażeniem tego co udało mu się odkryć.

-Przede mną? Hm, jakaś grubsza blondie, chyba. – oznajmiła Kinga.

-Jak bardzo grubsza? – zapytał Marcin.

-Nie aż tak bardzo. Coś jakby połączyć mnie i Kingę. – powiedziała Laura.

-O tyle łatwo, że mamy opis obu brakujących osób. – powiedział Marcin.

-Ale nie ma więcej niż dwóch. – powiedziała Kinga.

-Zauważcie, że pozostałych już odnalazłem, tylko niekoniecznie są po tej samej stronie co i my. – powiedział Marcin.

-Rozumiem wszystko, rozumiem. Ale na co wam ta wiedza? – zapytał znów ten sam chłopak, który od samego początku, chyba jako jedyny był zainteresowany.

-Głupio mi tak gadać z obcymi. One się przynajmniej przedstawiły. Jestem Marcin, a mój plan dopiero się robi w mojej głowie. – powiedział Marcin.

-Więc witamy w naszym nowym świecie. Nazywam się Nikodem. – Marcin mu się przyjrzał. Nikodem był od niego wyższy o całą głowę, miał długie włosy, które opadały mu aż do ramion. Poza nimi było jeszcze dwóch innych chłopaków, którzy słuchali z zaciekawieniem. Jeden z nich odezwał się nieśmiało.

-Przed tygodniem zjawiła się tutaj chyba jedna z tych dwóch co poszukujecie. Powiedziała, że nie może się odnaleźć i czuła się zagubiona. Została może przez kilka godzin, po czym znikła. To była ta grubsza. – oznajmił chłopak.

-Cenna uwaga. Czyli wiemy, że gdzieś siedzi, może odnalazła swój dom. – powiedział Marcin.

-Zameldowałeś się w gminie? – zapytała się go Laura.

-No tak, wszystko spoko, miałem być kimś, kto przeszukuje domy. – powiedział Marcin.

-Chyba fajna robota. – stwierdził Nikodem.

-Nie wiem, zanim cokolwiek przeszukałem, zginąłem. Właśnie… skoro mnie zabiło, to za drugim razem nie byłem w gminie! Głupi ja. – zaśmiał się Marcin.

-Zamelduj się, to będziesz mógł dostawać swoje części jedzenia. – powiedziała Kinga.

-Właśnie. Wiecie, że jest nowa władza, od kilkunastu minut? – zapytał Marcin.

-Nie gadaj. Tomek już nie rządzi? – zdziwiła się Laura.

-No o ile wiem, to wszyscy są przeciw niemu. A jak się zdołałem przekonać, on się wydawał spoko, a obecna władza jest jakaś taka fałszywa i kłamliwa. Jeden mnie wysłał na śmierć, druga osoba chciała abym umarł. Nie lubię ich. – oznajmił Marcin.

-Chodźmy stąd może? – zaproponowała Laura.

-Gdzie chcesz iść? – spytała Kinga.

-Nie wiem. Szukać tej Wiktorii? – zapytała Laura.

-Wiecie? Może by tak przejąć władzę? – zapytał Nikodem.

-A masz pojęcie, jak wszystkim zarządzać? – zapytał jeden z dwóch pozostałych chłopaków.

-To nie może być trudne. – stwierdził Nikodem.

-Naprawdę, chcecie przejąć władzę? – zdziwił się Marcin.

-Owszem, masz jako jedyna osoba we wsi broń, co nam daje przewagę. – powiedział Nikodem do Marcina.

-O ile wiem, to pierwszego dnia, ktoś ukradł całą broń z komisariatu. – przekazał Marcin.

-Przydałoby się mieć jakieś łuki, albo kusze. – powiedziała Laura.

-Dobrze myślisz, miałem poprzednim razem łuk… myślę, że łatwo znajdziemy jakąś taką broń. Wystarczy poszukać po domach. – powiedział Marcin.

-Znaleźć to jedno. Ale trzeba jakoś ogarnąć jak ją wykorzystać. Bo przecież nikt z nas nie potrafi na pewno strzelać z łuku, czy kuszy. – stwierdziła Kinga.

-Nieoficjalnie jestem od przeszukiwania domów. Zanim zrobimy jakąś akcję na gminę, powinniśmy przejrzeć jakieś domy, najlepiej przy tym nie umierając. – oznajmił Marcin.

-Dobrze, gdzie proponujesz przeszukać domy? – zapytała Laura.

-Myślę, że okolice ulicy Stromej wciąż stoją z nieprzeszukanymi domami. – powiedział Marcin.

-Jesteście pewni? – zapytał się wszystkich Nikodem.

-Jasne, i tak jest nudno, więc rozerwałbym się troszkę. – powiedział jeden z chłopaków.

-Jest nas sześciu. Mam samochód na pięciu, więc będziecie musieli się nieco upchać. – powiedział Marcin.

-No to na co jeszcze czekamy? Trzeba rozpocząć etap numer jeden. – powiedział Nikodem.

-Etap numer jeden? – zapytała Laura niepewnie.

-No, przygotowania do walki o władzę. – przekazał Nikodem.

-Chodźcie. – powiedział krótko Marcin, zeskakując z samochodu. Ruszyli przez mniejszy tłumek ludzi koło szkoły. Jeszcze niedawno Marcin czuł się zdradzony przez wszystkich i samotny. Teraz miał swoją grupkę osób, która chciała z nim iść. Sam nie wiedział dlaczego z nim idą, jednak cieszyło go to. Usiadł na miejscu kierowcy i zapiął pasy. Po jego prawej usiadł Nikodem, a za nim kolejno od lewej, dwójka chłopaków, którzy mieli na imię Kacper i Konrad, obok Konrada siedziała Laura, a przy oknie Kinga. Cała czwórka ledwie mieściła się z tyłu.

-Daliśmy radę! – ucieszyła się Kinga.

-Trzymajcie się, jedziemy. – powiedział Marcin, szybko zapalając samochód. Tym razem poszło mu już lepiej i ruszył nieco gwałtownie do przodu. Zjechał ulicą Kasztanową w dół. Na samym dole, koło piekarni, na samym skrzyżowaniu, zauważył idącego samotnie Szymona. Miał na sobie ciemne ubrania. Skojarzył się Marcinowi, z leśnymi zakapturzonymi postaciami, które widział przed ponownym obudzeniem się w zamku. Szymon wyglądał na przestraszonego. Nie miał zamiaru się zatrzymywać, jednak gdy tamten zauważył nadjeżdżający samochód, wleciał na drogę i zaczął machać rękoma. Marcin zahamował gwałtownie, przez co niezapięta Laura, przywaliła w fotel. Usłyszał tylko jej syk, pełen bólu. Miał nadzieję, że nic się jej nie stało. Samochód zgasnął, a Marcin nawet nie wiedział dlaczego. Pomyślał, że może trzeba było przytrzymać nogę na sprzęgle.

-O co mu chodzi? – zdziwił się Nikodem.

-Oto i Szymon. Nie zdradzać mu naszych planów, bo jest z nimi. – poinformował Marcin i otworzył lekko okno.

-Szukają cię. – usłyszał tylko tyle, bo zauważył, że od strony Świstaka biegł chłopak, który był z Szymonem, gdy ten ich spotkał, podczas napadu. Za chłopakiem leciały jeszcze cztery inne osoby, których Marcin nie znał.

-I chyba znaleźli. – stwierdził Marcin.

-Weźcie mnie, bo mnie zabiją za zdradę! – powiedział błagalnym tonem Szymon. W tym tonie było coś, co kazało Marcinowi mu zaufać.

-Bagażnik. Szybko! – powiedział Marcin Szymonowi. Tamten czym prędzej otworzył go i wskoczył do środka.

-O co w tym wszystkim chodzi? – zdziwiła się Laura.

-Nie mam pojęcia. Ale wydaje się, że zrobił coś, co im się nie spodobało. – stwierdził Konrad.

-Dobra, jedziemy stąd. – powiedział Marcin zapalając samochód. Jeden z czterech chłopaków zatrzymał się, którzy zbliżyli się do pięćdziesięciu metrów. Przyłożył coś do oka i napiął ręce. Marcin wyruszył znów zbyt mocno chaotycznie, Nagle tylnia szyba pękła a Kinga zapiszczała głośno. Z tego co Marcin zauważył, chłopak, który się zatrzymał miał w dłoni procę, którą miał najwidoczniej opanowaną, skoro trafił im w okno. Równie dobrze też mógł to być tylko przypadek. Skręcili w lewo, przejeżdżając obok baru Stodoła. Za barem miejsce, które znali wszyscy jako wulkan błotny. Było to miejsce, gdzie na powierzchnię wydobywała się wodna mieszanina iłów. A, że wyglądało to jak błoto, to każdy na to mówił wulkan błotny. Cały rów był zalany błotem, a owe błoto spływało do rzeki, która była obok. Minęli most nad rzeką i pojawili się już obok Młynsztoka. Marcin skręcił w prawo, gdzieś w kierunku, jego prawdopodobnego miejsc zamieszkania. Chwilę zastanawiał się, czy przeszukać jego ulicę, czy może pojechać do góry. Stwierdził, że skoro go szukają, to muszą się oddalić na dość sporą odległość. Nad stawem było kilku wędkarzy, którzy zapewne łowili ryby dla własnego pożywienia.

-Cóż, każdy radzi sobie jak może. Niektórzy polują na króliki, inni łowią ryby. Co kto lubi i potrafi. – stwierdził Nikodem, widząc, że Marcin patrzył na wędkarzy.

-Rozumiem, chyba też będziemy musieli. – stwierdził Marcin. Nikodem pokiwał głową. W głębi wszyscy wiedzieli, że w końcu skończy się jedzenie. Nikt jednak nie chciał o tym myśleć, póki mieli co jeść. Marcin przejechał cały staw i skręcił w prawą stronę. Minął najpierw jeden mostek, a później zwolnił przy drugim, na samej górze Zebrzydowic. Za mostem była ulica Jesionowa, która była celem Marcina, do przeszukiwań domów. Zatrzymał się już przy pierwszym z nich. Był dwupiętrowy i a jego ściany wydawały się mocno brudne. Naprzeciwko stał drugi dom. Wyglądał na dom ubogiej rodziny. Mały, miał niewykończony ściany.

-Tutaj? – zapytała Laura.

-Dobra, dwójka idzie do małego, reszta do dużego. Marcin wyszedł z auta jako pierwszy i poszedł otworzyć bagażnik Szymonowi.

-Idziemy przeszukiwać domy. Taki mam plan, że my pójdziemy we dwoje do tego małego, a reszta przeszuka tamten wielki. – powiedział Marcin.

-Słuchaj, ważną rzecz musisz wiedzieć… - zaczął Szymon.

-Poczekaj chwilę. – zaczął Marcin.

-Czego szukamy dokładnie? – zapytał Nikodem.

-Coś, co przyda się w przetrwaniu. Broń, jedzenie, nawet papier toaletowy. Koniecznie każdy powinien posiadać po parasolu, na wypadek węży mutantów, czy Bóg wie czego jeszcze. – powiedział Marcin.

-A co, jeśli ktoś tu mieszka? – zapytał się Konrad.

-Nie sądzę, aby ktoś tutaj mieszkał, jeśli jednak, to znajdźcie gdzieś blisko dom i widzimy się wkrótce. – powiedział Marcin.

-Dobra, zaczynamy. – powiedziała Kinga, i ruszyli w stronę dużego domu. Marcin i Szymon, patrzyli jak znikają za furtką.

-My też powinniśmy się udać. Jesteś przekonany do tego, aby zostać z nami? – zapytał Marcin.

-Daj mi powiedzieć co mam do powiedzenia, po czym sam zadecydujesz, czy chcesz mnie w grupie.  – powiedział Szymon. Marcin podniósł brwi.

-Śmiało, opowiadaj. – zachęcił go Marcin.

-Zapewne bardzo dużo rzeczy cię teraz zaskoczy. Zmieni się też twoje podejście do wszystkich, którzy cię zawiedli poprzednio. – odparł Szymon.

-Zaraz… skąd wiesz… - zaczął Marcin.

-Słuchaj, razem w tym siedzimy. A raczej chyba już tylko ty. Czuj się nieśmiertelny, do czasu, aż wąż nie da komuś innemu swojego daru. Dostałem go przed trzema dniami. Wiem co się wydarzy przez jakieś dwa tygodnie, do czasu kiedy zginąłem. – powiedział Szymon.

-Dobrze… skąd wiesz, że ja zostałem ugryziony? – zdziwił się Marcin.

-Domyśliłem się. Zginąłem ogólnie sześć razy. Teraz żyje po raz siódmy. Cóż. Pierwsze sześć razy niewiele na początku się różniło. Zawsze pojawiałeś się ty i informowałeś Agnieszkę o tym, że tak jak i my nie pamiętasz niczego. Po ostatnim ocknięciu wróciła mi pamięć. Ale no cóż. To nie była moja pamięć. Coś, lub ktoś sprawił, że pamiętam nieco dziwne rzeczy i niekoniecznie są to moje wspomnienia. – powiedział Szymon. Dał chwilę Marcinowi na przetrawienie informacji. Marcin wydawał się, jakby go nie słuchał. Wyjął młotek  chciał wyważyć zamknięte drzwi. Zamiast tego pomyślał, żeby najpierw zapukać.

-Po raz pierwszy pojawiłeś się, nie próbując nas powstrzymać. Przejechałeś jak gdyby nigdy nic. Po tych wszystkich zmarwychwstaniach wiem jedno. Tomek doprowadziłby do wielkiej zagłady. Powiem tylko tyle, że powinniśmy lada dzień zacząć szkolić wielką armię. Każdy, dosłownie każdy powinien nauczyć się posługiwać bronią. – stwierdził Szymon.

-Skoro tak mówisz, to musi być prawdą. Ale do czego to wszystko zmierza? – zapytał się Marcin.

-Do waszej śmierci! – Usłyszeli za swoimi plecami czyiś głośny i przeraźliwy głos. Brzmiał jakby był opętany przez samego diabła. Zanim cokolwiek powiedzieli, usłyszeli w powietrzu świst. Marcin odwrócił się, a za sobą zobaczył młodego chłopaka z kuszą. Było w nim coś przeraźliwego. Marcin stał jak skamieniały, a obok niego upadł Szymon. Marcin otworzył przeraźliwie usta i oczy, po czym skoczył na chłopaka, zanim tamten zdołał wystrzelić drugi raz.

-Aaa! – krzyczał Marcin, powalając chłopaka na ziemie. Tamten przywalił głową o ścianę i zwalił się z nóg. Marcin wstał i spojrzał na chłopaka. Co najmniej zemdlał. Był niski i drobny, miał może dwanaście lat. Marcin nie miał pojęcia skąd w nim tyle złości było.

-Nie… nie daj mi… umrzeć. – usłyszał za sobą głos Szymona. Był ledwie słyszalny, a sam Szymon mówił z oporem i trudem.

-Gdzie cię trafił? – zaczął panikować Marcin.

-Blisko serca… leć po nich… - mówił Szymon. Ręką uciskał miejsce trafieni, przez co Marcin nie widział jak wielka jest jego rana.

-Boże, co robić, co robić… ile ucisków się robi? – zapytał Marcin podchodząc do Szymona.

-Serio… póki co zero. – przewrócił oczami Szymon.

-Wyjmę ci ten bełt to będzie mniej bolało. – stwierdził Marcin próbując wziąć ręce Szymona.

-Zwariowałeś? Wyciągając z rany coś co ją tamuje, może spowodować śmierć. – powiedział Szymon płynnie, jednak powoli.

-Jestem za słaby, aby cie przenieść… biegnę po resztę! – zdecydował Marcin. Ruszył biegiem mając nadzieje, że Szymonowi nic nie będzie. Wyleciał z domku i pobiegł do drugiego. W oknie zobaczył Kingę, do której zaczął machać rękoma. Tamta od razu znikła i zanim Marcin dobiegł do drzwi, była już na zewnątrz razem z Konradem.

-Co jest? Gdzie masz Szymona? – zaniepokoiła się Kinga.

-No właśnie… trafił nam się jakiś debil, który był jakiś opętany i go postrzelił. – powiedział Marcin.

-Co… nie słyszeliśmy strzału. – zdziwiła się Kinga.

-Co? Aaa, nie pistoletem, miał kusze. Pomóżcie mi go przenieść do samochodu. – powiedział Marcin.

-Prowadź. – powiedział Konrad. Marcin bez słów pobiegł do domku.  Gdy wszedł do środka nieco się zdziwił. Szymona nie było. Zamachowca zresztą też.

-Co… - Marcin zrozumiał co się stało. Znów został zdradzony. Zapomniał, żeby nie ufać nikomu. Jednak jaki cel miałby wtedy Szymon mówiąc mu o tych rzeczach.

-Co jest… - zdziwił się Konrad.

-Cóż mogę ci powiedzieć… - usłyszał z tyłu Szymona. Obrócił się i zobaczył, że zarówno zamachowiec jak i Szymon mierzą do nich z broni. Zamachowiec czekał na jakiś znak od Szymona a ten w końcu pokiwał głową. Wtedy zarówno on, jaki Szymon wystrzelili. Konrad, oraz Kinga upadli jak sparaliżowani bez słowa.

-Cóż, miałem tylko jedną i jedyną szansę by cię wyeliminować. Tym razem już się nie odrodzisz, bo znów mnie ugryzły mutanty. Więc kolej na mnie.

-Szach… - zaczął Szymon i nagle krzyknął z bólu. Laura. Marcin widział przez okno jak stała z rzutkami do darta i najwidoczniej Szymon oberwał.

-Mat! – krzyknęła Laura.

-Nie daj mu uciec! – krzyknął Szymon i upadł ponownie. Marcin rzucił się do tyłu, a zamachowiec zaczął go gonić. Marcin wiedział, że musi to zrobić. Wyjął pistolet i gwałtownie odskoczył zatrzymując się i odwracając. Usłyszał obok siebie świst bełta. Marcin wystrzelił. Zamachowiec krzyknął z bólu i zataczając się w bok, upadł. Marcin był w szoku. Właśnie zabił, albo w najlepszym wypadu uszkodził na dłuższy czas kogoś, kogo nawet nie znał. Był wystraszony, a serce miał w gardle

-Uciekamy! – Marcin usłyszał Laurę.

-Nie ogarniam tego co tu się dzieje. – powiedział cicho Marcin do Laury.

-Szybciej! Nikodem i Kacper już odjechali, musimy uciekać stąd jak najdalej! – powiedziała Laura. Marcin wybiegł przed budynek, mijając wcześniej zwijającego się z bólu Szymona. Tym razem odniósł szkody i miał do głowy wbitą rzutkę. Marcin wyszczerzył się na ten widok i wiedział, że trochę pocierpi. Marcin dobiegł do Laury i zamarł. Przez mostek, w szybkim tempie przejechał samochód, a w nim siedziała Agnieszka i jeszcze trzy inne osoby. Marcin zaczął biec razem z Laurą w przeciwnym kierunku, jednak tamci ich szybko dogonili. Załadował broń i wystrzelił w kierunku samochodu. Trafił gdzieś w karoserie, jednak daleko od kogokolwiek. Marcin wyskoczył w lewo biegnąc w stronę kolejnego domu z numerem 1b.

-Schowamy się w środku. – stwierdził Marcin. Dobiegli do drzwi w momencie, gdy dziesięć metrów dalej zatrzymała się Agnieszka i reszta.

-Wykończymy ich. – szepnęła Laura wchodząc pierwsza do domu.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin