Rodowy Sztylet 11 z 16.docx

(36 KB) Pobierz

Rodowy Sztylet

ROZDZIAŁ 11

 

Nie proś o pomoc, gdy jej potrzebujesz – szczyt idiotycznego powiedzenia.

Nie fakt, oczywiście, że pomoże, za to ty umrzesz myśląc, czy zrobiłeś dla ich ocalenia wszystko, co możliwe.

Uzdrowiciel Daezael Tachlaelibrar dający wykład na temat przetrwania
 

Wiatr wściekle uderzał o ściany furgonu. Pogoda znów gwałtownie się zmieniła. Wiedziałam, że tym razem czekała nas burza – czułam to każdą komórką ciała i z przerażeniem czekałam na godziny przed świtem, kiedy zwykle szaleją najsilniejsze burze. Groza i szaleństwo, których obawiałam się całe życie, przy czym bałam się tak bardzo, że gdy byłam dzieckiem, podczas burzy towarzyszyli mi nieodłącznie niania i szef ochrony – ogromny i niewiarygodnie silny mężczyzna, wtedy wydający mi się baśniowym olbrzymem. I tylko jemu mogłam zaufać w czasie burzy na tyle, by mieć pewność, że mogę przetrwać chwilę obecną i dożyć następnego dnia. Słudzy mówili, że to wszystko przez gromownice, które porwały mnie w dzieciństwie. Były to wiedźmy, latające na chmurach w czasie burzy i porywające dzieci, które zostały bez opieki,  zwracające je potem  w zamian za spory okup. Oficjalnie danego faktu nikt nie potwierdził, a niania w ogóle kategorycznie zaprzeczyła.

Wydawało się, że żadnego z mieszkańców furgonu zbliżająca się burza całkowicie nie obchodziła. Wszyscy spali tak  jak w każdą inną noc. Tylko Jarosław siedział, oparty o ścianę z zamkniętymi oczami. Było mu niedobrze, więc siedziałam z głęboką miednicą, wilgotnymi ręcznikami i lodowatą wodą w czajniku, gotowa natychmiast udzielić mu pomocy.

To elf nakazał mi zająć stanowisko przy chorym...

***
 

– Ta historia zaczęła się od tego, że ty i troll znaleźliście w krzakach Czystomira – oznajmił. – Dlatego to nie ja poświęcę swój cenny sen, żeby zatroszczyć się o kapitana. Ja i tak zrobiłem wszystko, co mogłem. A ty siedź i patrz mu w twarz 0ddańczo-zaniepokojonym spojrzeniem. Faceci od tego zdrowieją lepiej niż od lekarstw.

Dlaczego to ja powinnam przy nim siedzieć? Dlaczego nie Tisa? – niemrawo spróbowałam zrzucić z siebie "honorowy" obowiązek zaglądania kapitanowi w oczy.

– Dlatego, że obok niego powinien być ktoś, kto umie nad sobą panować – odpowiedział elf, rzucając wojowniczce pogardliwe spojrzenie.

Zresztą nie tylko Tisa, ale i cała reszta utraciła szacunek w oczach uzdrowiciela. Po tym, jak kapitan stracił przytomność, w furgonie zaczął panować chaos. Tisa potrząsała ciałem kapitana, łkając i szlochając. Troll złapał Czystomira za pierś i wrzeszczał:

– Lepiej by było jakbym cię nie ratował! Wszystko przez ciebie! Przez ciebie!
Persival ukrył się w rogu pod kocami, skąd rozległ się znajomy już, paskudny skowyt na jedną nutę, od którego zaczęły nieznośnie boleć zęby. Byłam całkowicie zdezorientowana i nie mogłam się zdecydować, co robić –  ratować kapitana, pocieszyć Tisę, czy spróbować oddzielić walczących ze sobą Dranisza i Czystomira. Tylko Daezael zachował spokój i mruczał sobie pod nosem, mieszając zioła:

– No i trawkę na przyprawkę, by uzyskać sławną trutkę!

Osobiście uważałam, że elf jest cudownie opanowanym uzdrowicielem, za to poeta z niego marny. Tak więc przestałam bezradnie kręcić głową, rozdarta chęcią pomocy wszystkim na raz, i skupiłam się jedynie na Daezaelu.

– Idź kobieto, przeszkadzasz! – kopnął Tisę w bok, z taka siła, że odleciała. – Mila, nie stój słupem. Podnieś mu głowę i otwórz usta. Szybciej!

Skinęłam głową i zabrałam się do pracy.

W czasie, gdy wlewaliśmy zioła do ust kapitana, Tisa dołączyła do krasnoluda i zaczęli jęczeć chórem. Od tego strasznego dźwięku dzwoniło w głowie i  piszczało w uchu.

– Jeżeli wy wszyscy nie uspokoicie się i nie zamkniecie, nie będę pomagał Wilkowi i umrze w okrutnych męczarniach – cicho powiedział uzdrowiciel, ale co ciekawe usłyszeli go i w furgonie nastała grobowa cisza.

– Sztuczne oddychanie i uciski klatki piersiowej umiesz robić? – zapytał mnie Daezael. – Dobrze, tym się zajmij. Czystomir, potrzebuję twojej siły.

– Po co? – zająknął się Dąb.

– Po to, że kapitan mógłby oddać cię uldonowi, a on ryzykował życie, chroniąc cię! – krzyknął troll. – Myślisz, że nie wiedział, że obecność uldona truje go.

Wnioskując z zaskoczonego wyglądu Czystomira, właśnie tak myślał, dlatego pokornie opadł na kolana przed uzdrowicielem. Daezael wyrwał kapitanowi z pochwy sztylet, z którym Jarosław nigdy się nie rozstawał i ciął Czystomira po nadgarstku. Ten nawet się nie skrzywił. Potem elf zrobił nacięcie na nadgarstku kapitana, połączył rany i melodycznie, w rytm bicia serca, zaczął inkantować zaklęcie. Zrozumiałam, że moje usługi nie są już potrzebne, więc cicho wstałam, dając znak pozostałym, by wynieśli się z furgonu.

– Co tam się dzieje? – rzuciła się na mnie Tisa, jak tylko odeszłyśmy na wystarczającą odległość od wozu.

– Magiczna energia wypełnia maga i krąży w całym ciele, jak krew. Uldon działa na magię, tak jak gdyby na głowę upadł olbrzymi głaz: kości, naczynia krwionośne, tkanki – ugotowane na miękko. Tylko w tym przypadku przerywają się i splatają magiczne strumienie. Dla maga, nawet jeśli  bardzo rzadko korzysta ze swoich sił, jest to śmiertelne – objaśniłam jak tylko mogłam. – Daezael próbuje teraz połączyć strumienie i je przywrócić, w tym celu potrzebna jest mu siła Czystomira. W końcu magiczna natura elfów jest całkiem inna, na nich uldoni nie działają. Mirik jest teraz dla kapitana, dajmy na to... jak woda gasząca pragnienie, czy coś.

– Będziemy mieli na rękach dwa trupy – westchnął troll. Siedział w kucki, zwiesiwszy głowę między kolana. Jego głos brzmiał głucho.

– Nie będziemy – zaoponowałam. – Wczoraj Czystomir korzystał z siły Domu, ma energii aż nadto! Na dwóch na pewno wystarczy.

– Wiecie, że to dziwne? – powiedział troll, podniósłszy głowę. Jego piwne oczy błysnęły groźnie. – Jeżeli Dąb, jak powiedział, uwiódł córeczkę uldona, to dlaczego ich siła na niego nie działała? Nie sądzę, żeby córka uldona wiele różniła się od ojca. Gdzieś ten gad wyraźnie skłamał i czeka go poważna rozmowa.

– On w niczym nie skłamał – wtrącił krasnolud, na którego nikt dotąd nie zwracał uwagi.

Odwróciliśmy się. Persival siedział niedaleko, obejmując ukochaną gitarę Czystomira i troskliwie głaskał ją po wygiętym boku.

– Uważacie, że to zwyczajna gitara? Nie, to najpotężniejszy artefakt, bardzo stary. Myślałem, że jego tajemnica jest już dawno zapomniana. Uldonom taka potęga się nie śniła, tak. Ech, szkoda, że uratowaliście przystojniaka, trzeba było ograniczyć się tylko do jednej gitary.

– Coś ty powiedział? – zapytałam cicho, czując jak zaczyna we mnie wrzeć wściekłość, niemal nie mogłam opanować gniewu. – Co ty za głupoty wygadujesz? Ty! A no daj tutaj tę gitarę i nie waż się jej dotykać swoimi łapami! Ty! Tak, Dranisz, do ciebie mówię! Nie prosiłam cię o ratowanie Czystomira, sam tak zdecydowałeś, więc bądź dobry, zamknij się i żebym nigdy więcej od ciebie nie słyszała, że żałujesz tego, że go uratowałeś. Ty! Tak, ty Tisa, nie zasługujesz nawet na to żeby czyścić buty Czystomira. Udajesz, że go nienawidzisz, tylko dlatego, że twój ukochany kapitan kiedyś nie odstąpił od swoich zasad i Mirik uwiódł jego narzeczoną. Tak, tak, ty Tisa. Co się gapisz? Myślałaś, że ja o tym nie wiem? Wiem, że gdyby nie Czystomir, to teraz służyłabyś jako niańka przy gromadce zasmarkanych Wilcząt. Albo stałabyś na straży koło sypialni, z której rozlegałoby się skrzypienie łózka i jęki. Tak więc powinnaś mu podziękować, a nie się krzywić! Jeżeli jeszcze raz odważycie się obrazić albo oskarżyć Czystomira to wam to na dobre nie wyjdzie. Nie rób takiej miny Tisa. Ty jeszcze nie wiesz, do czego jestem zdolna!

Okazało się, ze na końcu przemówienia po prostu krzyczałam na cały głos. Trzęsły mi się ręce od pragnienia sprawienia bólu im wszystkim, którzy tak zwyczajnie stwierdzili, że nie warto ratować życia człowieka. Tisa zachmurzyła się i cofnęła nieznacznie, zwiększając dystans między nami. Dranisz podniósł rękę, ale nie odważył się mnie dotykać. Siła, z jaką wyrwałam krasnoludowi gitarę, zwaliła go z nóg. Zgrzytając zębami z wściekłości, udałam się do lasu jak najdalej od wszystkich. Szkoda tylko, że sama od siebie nie mogłam uciec, nie ważne jak bardzo bym się starała.

 

Wylądowawszy na obalonym pniu, zabrałam się bezmyślnie do przeglądania strun, próbując się uspokoić i odpędzić jak najdalej wszystkie myśli i wspomnienia, które nie znalazły lepszej chwili, by wyleźć na światło z ciemnych zakamarków, w których się chowały. Struny cięły opuszki palców, już odzwyczajonych od gry na gitarze, a ja co raz mocniej przyciskałam je do gryfu, żeby zastąpić wściekłość bólem.

Stopniowo muzyka uspokajała mroczne cienie w mojej duszy. Zaczęłam grać znajomą, wesołą melodię, którą niegdyś wymyślił Czystomir, po szczególnie dobrze spędzonej nocy, a potem mruczał za każdym razem, kiedy udawało mu się obściskiwać następną służącą. To dziwne, że dotąd jej nie zapomniałam – palce same ślizgały się po strunach. Nagle mocno obięły mnie czyjeś ręce a czuły głos łaskotał oddechem moje ucho i szyję:

– Jako twój nauczyciel nie jestem z ciebie zadowolony. Jak długo nie miałaś gitary w rękach? Całkiem zapomniałaś zasady, struny nie wydają czystych dźwięków i – popatrz na swoje palce! Opuszki długo będą cię boleć. A jako twój przyjaciel, powinienem z pewnością podziękować ci za to, że mnie bronisz... Ale nie będę bo inaczej jeszcze będziesz się chełpić. Wstawaj! Chodź, wyprostujesz nogi. Tam twój kawaler już herbatkę ci zaparzył. Z pewnością boi się przyjść cię uspokoić.

– On niczego się nie boi – zaoponowałam. – On po prostu nie jest taki bezceremonialny jak ty i dał mi czas pobyć w samotności. Jak się czujesz?

– Doskonale – zapewnił mnie Czystomir. – U mnie nawet blizna nie została. Jarosław będzie żył. Wasz elf jest dziwny, choć uzdrowiciel z niego dobry.

– Kto z nas nie jest dziwny? – zapytałam.

– Dokładnie! – Mirik delikatnie pogłaskał mnie po policzku, zarzucił gitarę na ramie i poszedł z powrotem do drogi, gdzie chłopaki zaczęli rozbijać obóz.
Dogoniłam go i wzięłam go za rękę. Ścisnął moja dłoń. Po moim ciele rozeszły się ciepłe i spokojne fale.

– Dwa razy zafałszowałaś – powiedział nagle Czystomir.

– Co? – zdziwiłam się nagle wyrwana ze swoich myśli. Rozkojarzona, nie zauważyłam podstępnie wystającego z ziemi korzonka i potknęłam się.

Mirik spróbował mnie utrzymać, ale siły jego jeszcze nie te i we dwójkę polecieliśmy, koziołkując do niedużego parowu, łamiąc krzaki i zbierając za sobą opadłe liście. W czasie, gdy próbowałam się otrząsnąć, Czystomir śmiał się na całe gardło, jak pięcioletni chłopczyk. Ze zdumieniem spojrzałam na niego – co tu śmiesznego, przecież to boli! – a potem sama się roześmiałam i śmiałam się, aż w oczach nie pojawiły się łzy.

– Chodźmy – skończywszy się śmiać, powiedział mój przyjaciel. – Herbata ostygnie i znowu okażę się winnym.

 

– Gdzie tak długo chodziliście? – z niezadowoleniem spytał nas elf. Wyglądał na bardzo, bardzo zmęczonego. Nawet koniuszki uszu pod złotymi włosami opadły w dół. – Mila, dość wymigiwania się od obowiązków! Dawaj no, zajmij się gotowaniem.

– Już – kiwnęłam głową, grzebiąc w zapasach.

– Ja tu ciężko pracuję, ratuję życie, a oni jakimiś bzdurami zajmują się w lesie! – mruknął Daezael. – I brudne takie, nie daj polezą potem do furgonu odpocząć po swoich przyjemnościach, wnosząc śmieci.

Dranisz w żaden sposób nie reagował na wybryki i milcząc, toporkiem odrąbywał gałęzie z ogromnego, suchego pnia, który przyniósł do ogniska.

– Daezael, co mruczysz jak stara baba? – zdziwił się Czystomir, umiejętnie obierając ziemniaki do zupy. – Co ty, zazdrosny?

– Nie jestem zazdrosny – ostro powiedział elf. – Wy po ziemi się tarzacie, a mi potem porody przyjmować.

Dranisz starannie złożył gałązki, podniósł się i, nadal niczego nie mówiąc, podszedł do mnie i zaczął starannie wybierać liście i gałązki z moich włosów.

– Ty też nie jesteś zazdrosny? – niemal z dziecięca krzywdą spytał Mirik.

– Ale dlaczego? Powiedziałeś mi, że ty z Milą jesteście tylko przyjaciółmi z dzieciństwa. Wierzę wam obojgu.

Czystomir przewrócił oczami.

– I tu on tobie dociął – zjadliwie powiedział uzdrowiciel. – A szkoda, ciekawie by było popatrzeć na walkę. No dobrze, ja swoją porcję rozrywki jeszcze dostanę.
Spojrzałam na elfa. Oparł się wygodnie na rzeczach i z nieukrywanym zadowoleniem patrzył, gdzieś za nasze plecy. Jakby od niechcenia odwróciłam głowę i ujrzałam jak Persival, z palącymi się od chciwości oczami, na palcach skradał się do gitary Czystomira, niedbale rzuconej na naręcze chrustu. Wyciągnięte do gitary ręce, drżały z ledwie ukrywanym pożądaniem. Widok był okropny, aż mną szarpnęło.

Mirik na nic nie zwracał uwagi, całkowicie pochłonięty przez zaczynającą się gotować zupę. Tylko czasem rzucał zamyślone spojrzenie na trolla, który kontynuował pedantyczne wybieranie śmieci z moich włosów i ubrania. Po plecach i szyi, przebiegły mi dreszcze, było mi przyjemnie i z jakiegoś powodu okropnie.

– No – powiedział nagle przyjaciel z dzieciństwa – gołąbki. Usiądź Mila, ciesz się i nie rozpaczaj, ja sam ugotuję zupę. Tak dobrą, że nawet kapitan się nie przyczepi. Choć to teraz wciąż jest niemożliwe, ale powącha i pozazdrości.

Mirik gotował doskonale, to wiedziałam już od dziecka – surowi rodzice często zostawiali niesfornego potomka bez obiadu lub kolacji. A czasem, za specjalne przewinienia, mały Najwyższy głodował i dobę, rozmyślając o swoim zachowaniu – taka była oficjalna wersja. Ale w rzeczywistości chłopiec po pierwszej karze, ukradł z zamkowego garnizonu kociołek i sztućce, znalazł sobie przytulną pieczarę w lesie i tam przeczekiwał po psotach, z apetytem pochłaniając jedzenie, własnoręcznie przygotowane z zawczasu schowanych produktów.

Tymczasem ręka Persivala dotknęła gitary. W tej samej chwili Czystomir odwrócił się i rzucił w krasnoluda nożem.

 

BUM! – narzędzie spadło z chrustu.

 

– Aaaaaaaaaaaaa!!! – zaczął przeraźliwie krzyczeć Persik, wstrząsając okrwawioną pięścią.

Nawet nie miałam czasu na westchnienie, kiedy Mirik jednym, płynnym, zwierzęcym ruchem, przeskoczył przez suchy pień i zwalone rzeczy, znalazł się obok krasnoluda.

– Jeśli ty, świntuchu, jeszcze raz chociaż tkniesz się mojej gitary to ci ręce po same łokcie odrąbię – poważnie powiedział Dąb, podnosząc nóż i wycierając go o trawę.

– Ja t-tylko chcia-ałem p-popatrzyć! – łkał Persival – Moja ręka! Booooooooli!

– Ty idioto! – ryknął elf. – On zajmuje się naprawą artefaktów, a tyś mu rękę odrąbał! I to jeszcze prawą!

– Czy wolisz, żebym mu wydłubał oko? – poważnie spytał Czystomir. – Już niejeden raz mówiłem mu, żeby nie ważył się ruszać mojej gitary!
Krasnolud spojrzał na winowajcę i nagle przerwał zawodzenie. Zamiast zwykłego gawędziarza zobaczył przed sobą spadkobiercę starego rodu Najwyższych. Kiedy Czystomir bawił się nożem, jasno świecący szmaragd na rękojeści w kształcie listka dębu, obracał się i przeskakiwał między jego zręcznymi palcami. Wyraz jego twarzy był surowszy od kapitańskiego. A co jest najstraszniejsze, Dąb był zdolny za gitarę bez wahania wydłubać oko jak i zarżnąć na miejscu. A potem usiąść przy ognisku i znowu dowcipkować i śmiać się, mieszając zupę.

– J–ja w–więcej n–nie b–będę – wyszczebiotał Persival, kuląc się, by stać się niewidoczny.

– Chodź tutaj, przemyję ci ranę – powiedziałam.

– Nie. Zabraniam – zimno powiedział Czystomir, wtykając gitarę z powrotem w kupę chrustu. – Nie ma po co. Sam jest sobie winny teraz niech cierpi.

– Jeśli tak myślisz, to powinniśmy byli zostawić cię tam na polanie – spokojnie zaoponowałam. – Sam jesteś winny, sam rozliczasz się z wściekłym uldonem.
Czystomir zmierzył mnie badawczym spojrzeniem. Obojętnie wytrzymałam jego wyniosłe i lodowate spojrzenie. Nauczyłam się znosić je jeszcze będąc małą dziewczynką. I szczerze mówiąc, Mirikowi było daleko do Jarosława, od którego spojrzenia zawsze przechodziły mnie dreszcze, chciałam paść na kolana i wczołgać się do norki.

Nasz milczący pojedynek przerwało syczenie kipiącej zupy. Na polanie rozległ się przyjemny zapach parującego na węglach rosołu.

– Drychli by cię do piekła! – serdecznie przeklął Czystomir przestraszonego krasnoluda i rzucił się do kociołka.

– Uzdrawiać krasnoluda nie będę – uprzedził elf, zamykając oczy. – Ja w ogóle to spałem i niczego nie widziałem.

– Już i tak zrozumiałam – mruknęłam, zgarniając torbę z leczniczymi ziołami. – Chodź tutaj Persival.

– Czystomir, a twoja gitara od takiego obchodzenia to się ie popsuje? – spytał troll.

– Nie. Ona może się zepsuć tylko wtedy, kiedy jakieś łapy zaczną jej dotykać – odpowiedział Mirik. – Zaraz skończę z gotowaniem i wam z Milą zaśpiewamy. Ją gitara kocha. W każdym razie Mili trudno jest nie kochać, prawda Dranisz?

– Ja jej nie kocham – wtrącił się uzdrowiciel, kontynuując udawanie śpiącego.

– Oczywiście, Kici nie da się nie kochać. A ty śpij tam i nie wychylaj się – powiedział troll.

– Ja we śnie rozmawiam – kapryśnie powiedział Daezael. – I w ogóle, ja też jestem mężczyzną, dlatego moja opinia także powinna być uwzględniona.

– Z takim uczesaniem jesteś pozbawiony prawa męskiego głosu – z uśmieszkiem powiedział troll.

Okazało się, że bojowych talentów nie posiadają u nas tylko żołnierze ale także i uzdrowiciele.

Dranisz ledwie zdążył uchylić się od przylatującej obok blaszanej miski – pierwsze co trafiło w ręce rozwścieczonego elfa.

– Doigrasz się – wysyczał błyskając oczami.

– Wybacz – szczerze powiedział Dranisz. – Nie mogłem się powstrzymać. Hej Daezael wybacz mi! Nie chcę, żebyśmy krzywili się na siebie nawzajem bez przerwy oczekując jakiegoś świństwa.

– Troll postępuje słusznie – powiedział nagle Czystomir. – Jako mężczyzna ty z takim uczesaniem jesteś podwójnie bardziej pociągający.

Wszyscy, nawet Persival, ze zdziwieniem spojrzeliśmy na Mirika.

– Uwierz, wiem dużo na temat uwodzenia – kontynuował. – Elfy, oczywiście są piękne, ale wszystkie są jednakowe. A ty unikatowy. A przy unikatowym obiekcie jest więcej szans na zainteresowanie i spodobanie się. Także na twoim miejscu korzystałbym z tego ile sił.

– Z kim tu korzystać? – westchnął elf.

– Trenuj na Tisie – zaproponował Mirik – Jeżeli potrafisz ją zainteresować to pozostałe kobiety jak orzeszkami będziesz pukać.

– Tobie to się poszczęściło, że ona teraz siedzi obok Jarka i tego nie słyszy – roześmiał się troll.

Po obiedzie urządziliśmy improwizowany koncert. Lubiłam śpiewać a tym bardziej z Czystomirem. Nasze głosy zadziwiająco do siebie pasowały. Przez długie czasy które spędziliśmy razem, tak często śpiewaliśmy razem że te dwa lata rozstania nie przeszkodziły idealnemu brzmieniu. Nawet Tisa wychyliła się z furgonu, oderwawszy się od czuwania przy kapitanie, żeby posłuchać.

Dając możliwość słuchaczom, wsłuchania się w muzykę, Mirik z chytrym uśmiechem, odłożył gitarę po skończeniu następnej piosenki.

– Dawaj jeszcze! – zarządził troll. – Tak pięknie!

– Ja bym jeszcze zaśpiewał – Czystomir wyglądał na prawie przygnębionego i tylko ja podejrzewałam, że jest coś nie tak. – Boję się, że Mila tego nie zaaprobuje.

– Dlaczego – spytałam, czując na sobie rozczarowane spojrzenia.

– Chciałbym teraz zagrać "Serduszko", ale przecież jej nie lubisz... A jeśli ty odmówisz śpiewania to nie będzie to samo.

– Wiesz, że nie chcę tego śpiewać – delikatnie zaznaczyłam, niepostrzeżenie dla otoczenia, wbijając paznokcie w lewą rękę wiarołomnego gitarzysty.

Ten nawet okiem nie mrugnął:

– Ale przecież to tak dobrze wychodzi...

– Skoro ona nie chce śpiewać, to nie trzeba – powiedział troll.

– Zaśpiewaj Mila, proszę – niespodziewanie wtrąciła się Tisa. Jej głos był na tyle błagający, że zrozumiałam, że zapędzili mnie w pułapkę.

"Serduszko" była balladą nieprawdopodobnie długą i bardzo wzruszającą. Opowiada o miłości prostej dziewczyny i Najwyższego spadkobiercy majątku. Zakochani walczyli o swoją miłość, ale nic z tego nie wyszło. Koniec końców dziewczyna wybrała spokojne życie rodzinne z młynarzem, ale Najwyższemu przyszło kontynuować swój ród, żeniąc się ze szlachcianką. Całe życie cierpieli jedno bez drugiego, by spotykać się po śmierci w zaświatach i już nigdy się nie rozstać.

Melodia kończyła się z takimi złożonymi muzycznymi przejściami, że bynajmniej nie każdy mógł ją zagrać i zaśpiewać. Za to ten, kto potrafił nie sfałszować, w nagrodę otrzymywał obfite łkania słuchaczy i pieniądze lub ślicznotkę w pościeli albo i wszystko na raz.

Nie lubiłam tej pieśni – sztuka, moim zdaniem, powinna nieść tylko pozytywny nastrój, w życiu i tak starczało wszystkich nieszczęść. Tak jak i mój ojciec, jeśli słyszał, że ją nucę, wpadał we wściekłość – uważał takie utwory za niebezpieczne dla dziewczęcych główek. Poza tym było mi bardzo żal bohaterów. Nigdy nie umiałam dokończyć piosenki bez łez w oczach, a potem przez długi czas nie mogłam się opanować.

Mirik to wiedział, ale i tak nalegał, żebyśmy zaśpiewali ją tylko we dwoje – o ile było mi wiadome, nigdy z nikim oprócz mnie nie wykonywał tej ballady. Pytacie dlaczego tak nie chciałam tego śpiewać. Z pewnością bałam się usłyszeć to, co w żaden sposób mi się nie spodoba. I bez tego moje życie jest wystarczająco zagmatwane.

Dzisiaj zebraliśmy niespodziewanie bogaty w emocje odzew. Persik jawnie płakał, Tisa w ogóle ryczała wniebogłosy – no, z nimi było wszystko zrozumiałe. Ale tego, że wzruszy się cyniczny Daezael w żaden...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin