Lustbader Eric van - Nicholas Linnear Tom 3 - Biały ninja.doc

(2748 KB) Pobierz
Biały ninja

Eric van Lusbader

Biały ninja

Cykl: Nicholas Linnear Tom 2

 

 

Przełożył: Marek Fedyszak

Tytuł oryginału: White Ninja

Wydanie oryginalne 1990

Wydanie polskie 1993

 

 

Wspomnienie walki z niezwykle groźnym przeciwnikiem oraz postępująca choroba nowotworowa wtrącają Nicholasa Linneara w coraz głębszą apatię. Mężczyzna staje się "białym ninją", wojownikiem pozbawionym woli zwycięstwa i dawnej zręczności. Żona Nicholasa i jego najbliższy przyjaciel podejrzewają jednak, że załamanie mistrza mógł spowodować wysłannik tajnego stowarzyszenia morderców, owładnięty żądzą zdobycia magicznych kryształów...

 

 

Cykl: Nicholas Linnear

1. Ninja

2. Miko

3. Biały Ninja

4. Kaisho

5. Pływające miasto

6. Sobowtór.

 

* * *

 

Spis treści:

OD AUTORA.              2

JESIEŃ.              2

KSIĘGA I - Zmierzch.              10

LATO, CZASY WSPÓŁCZESNE.              10

LATO 1889 ROKU              72

KSIĘGA II - Północ.              95

LATO, CZASY WSPÓŁCZESNE.              95

LATO 1970 ROKU -ZIMA 1980 ROKU.              182

KSIĘGA III - Przed świtem.              200

LATO, CZASY WSPÓŁCZESNE.              200

LATO - JESIEŃ, CZASY WSPÓŁCZESNE.              268

 

Dla Henry’ego Morrisona,

mojego przyjaciela i agenta,

bez którego...

 

 

Podziękowania.

Z wdzięcznością pragnę wspomnieć o wkładzie edytorskim mojej żony, Victorii, która naprawdę przeszła samą siebie, pracując nad tą książką. Czy istnieje coś takiego jak edytorski Order Honorowy? Jeśli tak, zasłużyła na niego za swą pracę nad Białym Ninja.

 

Raz jeszcze składam podziękowania mojemu ojcu za wykonanie korekty szczotkowej.

 

 

OD AUTORA.

Biały Ninja jest trzecią powieścią z cyklu - rozpoczętego przez Ninja i kontynuowanego w Miko - opowiadającego o losach Nicholasa Linneara.

Wszystkie te książki wiążą się ze sobą, ale nie są, bynajmniej, od siebie zależne. Mimo to można je uznać za podobne koncentrycznym kręgom - mają stanowić wzajemne dopełnienie.

 

 

Zapytaj wiatru,

który liść na drzewie

pierwszy opadnie

SOSEKI

 

 

Ten, co ucieknie przed grozą, wpadnie w przepaść;

wydobywając się z przepaści zostanie schwytany w pułapkę.

KSIĘGA JEREMIASZA 48:44

(Biblia Tysiąclecia, wyd. III, tłum. ks. Lech Stachaniak)

 

 

Tokio

 

JESIEŃ.

 

Obudził się w ciemnościach. Była północ. W Kan, hotelu dla biznesmenów na zaniedbanych peryferiach Tokio, ze stalowymi żaluzjami niczym krucze skrzydła zasłaniającymi okno, było ciemno jak w grobie.

Porównanie było bardzo trafne. Pokój był niewiele większy od trumny. Sufit i podłogę pokrywały wykładziny w tym samym grobowym odcieniu szarości. Ponieważ dzieliły je od siebie tylko cztery stopy, każdy błysk światła stwarzał takie właśnie - przyprawiające o niezdrowy zawrót głowy - wrażenie na nieostrożnym gościu w chwili, gdy się budził.

Ale nie dlatego Senjin, wstając z futonu, nie zaświecił lampy. Miał bardziej istotne powody, by pozostać w mroku.

Pomyślał o swojej matce, jak zawsze, gdy był pijany lub gotowy do popełnienia zbrodni. W rzeczywistości miał dwie matki: jedną, która go urodziła, i drugą, która go wychowała. Drugą matką była jego ciotka, siostra matki, ale zawsze zwracał się do niej Haha-san, matko. To właśnie ona trzymała go przy piersi, gdy jego naturalna matka miała czelność umrzeć w tydzień po jego urodzeniu, w wyniku infekcji, którą wywołał długi poród. To właśnie Haha-san zbijała jego dziecięce gorączki i ogrzewała go w ramionach, gdy było mu zimno. Wszystko poświęciła dla Senjina, a on w końcu odszedł od niej, nie tylko nie mówiąc dziękuję, ale nawet się nie żegnając.

Nie znaczyło to wcale, że Senjin nie myślał o niej. Leżąc z otwartymi oczami, wspominał, jak wyładowywał swój gniew na jej białych, miękkich jak mandarynki piersiach; jak dawała, gdy on brał. Myślał o swych bezustannych wykroczeniach i jej serdecznym uśmiechu w odpowiedzi na nie. Uderzał, pragnąc jedynie zostać uderzonym. Zamiast tego ponownie przyciągała go do miękkości swego ciała, wierząc, że bezmiar jej spokoju może pochłonąć furię chłopca.

Pozostał ze swoim marzeniem niczym spopielała lawa na poczerniałym zboczu dawno wygasłego wulkanu: Senjin obserwujący, jak Haha-san jest wielokrotnie gwałcona. Senjin czujący nikczemną satysfakcję, która graniczy z uniesieniem i która, bez żadnych działań z jego strony, szybko doprowadza go do potężnego orgazmu.

Przez dłuższy czas obserwował, jak mleczne krople jego spermy spływają po ścianie. Śnił chyba. Potem obrócił się na plecy i wstał. Po chwili był już ubrany; poruszał się bezszelestnie niczym duch. Nie zawracał sobie głowy tym, by zamknąć za sobą drzwi. Było późne popołudnie. Niebo miało barwę cynku. Było gęste jak smoła, miękkie jak kit. Pyły przemysłowe zamieniły powietrze w smog. Widać było dużo masek filtracyjnych nie tylko u przejeżdżających z warkotem motocyklistów, lecz także na ustach przechodniów, bojących się o swoje płuca.

Światło dnia zerwało zasłonę jarzącej się neonami nocy, i czym ją zastąpiło? Bezbarwnym mrokiem, jak na pozbawionym promieni słońca dnie morza.

Zostało mu jeszcze wiele godzin do chwili zabójstwa, nie przejmował się tym jednak. Było tak, jak zaplanował; wyłonił się z nikomu nie znanej nory, przemieszczał się tylko pieszo, człowiek bez nazwiska, kreśląc drogę w labiryncie miasta, którą tylko on znał i potrafił przebyć. Mimo przytłaczającego otoczenia, w którym się znajdował, czuł się naładowany energią, on, wysoki na dziesięć stóp, potwornie silny. Rozpoznawał tablice z nazwami ulic, równie znajome jak dobrze znoszona koszula, i uśmiechał się w głębi duszy. Czuł pod ubraniem smukłe ostrza metalu przylegające do jego nagiego ciała. Ogrzane ciepłem krwi, zdawały się pulsować własnym życiem, jakby gwałtownie wzbierająca siła nadawała im świadomość. Czuł się jak bóg, heroiczny miecz zemsty przelatujący przez Tokio, gotów usunąć chorobę, która toczyła je od wewnątrz.

Szedł wąskimi ulicami, milczący, prawdziwe uosobienie brutalnej siły i śmierci. Przechodził nad kałużami, od których zalatywał smród rybich wnętrzności. Niczym plamy oleju odbijały one mieniące się, tęczowe światło zmierzchu.

Był już wieczór, gdy dotarł do Jedwabnego Szlaku. Lokal ozdobiony był wielobarwnym neonem, jaskrawymi sztucznymi kwiatami oraz tanimi świecidełkami, przypiętymi do wypłowiałej bibułki. Całe wejście było tak udekorowane, by przypominało z daleka wewnętrzne płatki ogromnej orchidei lub - jeśli komuś nasuwały się takie skojarzenia - kobiece narządy płciowe.

Senjin wszedł przez szklane drzwi do wypełnionej światłem sali. Czuł się tak, jakby był we wnętrzu pryzmatu; wirujące, oślepiające światła dyskotekowe załamywały się na ścianach i sufitach, pokrytych lustrzanymi płytami. W efekcie było to momentami równie dezorientujące jak przypominający trumnę pokój hotelowy. Czuł się tutaj jak w domu.

Amerykański rock rozbrzmiewał z taką siłą, że membrany głośników były obciążone do granic ich wytrzymałości. Efektem tego był głuchy, mocny dźwięk, zdominowany przez basy i elektroniczne zniekształcenia.

Senjin przemierzył podłogę z czarnej gumy, identyczną, jaką wykładano dziecięce place zabaw. Minął bar, zbudowany z plastikowych kolumn, wypełnionych bulgocącą, barwioną wodą, z blatem z pleksiglasu.

Napotkał wzrok menażera, który odwrócił się od niego i pośpiesznie odszedł w zacisze swojego biura, gdzieś głęboko na zapleczu lokalu. Senjin znalazł pusty stolik z boku sceny i usiadł przy nim. Ruchem ręki powstrzymał kelnerkę, która zbliżała się w jego kierunku.

Rozejrzał się wokoło. Klub był pełen gości, głównie biznesmenów bawiących się na koszt swych firm. Powietrze zrobiło się gęste od papierosowego dymu, Suntory scotch i potu nerwowo oczekujących mężczyzn.

Senjin wysunął język jakby chciał skosztować tej mieszaniny zapachów.

Miniaturowa scena z pleksiglasu, przed którą usiadł, miała kształt łzy; była jedną z kilku znajdujących się na trzech różnych poziomach. Wirujące dyskotekowe światła odbijały się od podniszczonej powierzchni pleksiglasu, posyłając w głąb klubu roziskrzone wielobarwne błyski.

Wreszcie ukazały się dziewczyny. Miały na sobie dziwnie skromne szlafroki, zakrywające je od szyi do kostek. Wyglądały jak wyrocznie lub wieszczki, z ust których mężczyźni na widowni dowiedzą się wkrótce swych losów.

Nie było widać nic oprócz ich twarzy; trzeba było więc zaufać tym łagodnie uśmiechającym się obliczom, które nie przypominały ani twarzy aniołów, ani megier; były przepełnione tak macierzyńskim blaskiem, że nie mogły onieśmielać i przerażać. O to, rzecz jasna, chodziło. „Zaufaj mi", mówiły. I, mimowolnie, ufali. Nawet Senjin, który nie ufał nikomu. Ale był przecież Japończykiem i bez względu na to, czy chciał w to wierzyć czy nie, stanowił w tym momencie część jednakowo reagującego tłumu.

Jego uwagę zwróciła dziewczyna stojąca najbliżej. Była nieprawdopodobnie młoda i równie piękna. Senjin był zaskoczony jej młodością, lecz jej wiek nie niepokoił go wcale; w trudny do wytłumaczenia sposób spotęgował jego oczekiwania. Oblizał wargi jakby miał zasiąść do długo oczekiwanej uczty.

Muzyka się zmieniła. Była jeszcze bardziej hałaśliwa, w bardziej oczywisty sposób erotyczna w swoim rytmie, a zwłaszcza w aranżacji instrumentów dętych. Dziewczyny równocześnie rozpięły szlafroki i pozwoliły, by opadły na pleksiglasowe sceny. Miały teraz na sobie różne rodzaje strojów; większość z nich była prowokująca w ten lub inny sposób. Rozbłysły światła jarzeniowe. Dziewczyny zaczęły się rozbierać, nie w typowo zachodni rozedrgany sposób, lecz jakby odgrywając następujące po sobie sceny, zatrzymane w kadrze, przywodzące na myśl obraz kamery świadomości. Ich pozy, w miarę jak opadały stroje, stawały się coraz bardziej rozwiązłe, aż w końcu dziewczyny stanęły nagie.

Muzyka ucichła jednocześnie z wygaszeniem świateł i Senjin usłyszał nerwowe poruszenie na sali. Intensywna woń potu wydobywa się teraz z ciał wszystkich oglądających.

Dziewczyna, stojąca przed Senjinem, miała nieskazitelnie gładką skórę. Jej krągłe i jędrne mięśnie świadczyły o młodości. Małe piersi wyrywały się niemal z jej ciała, a włosy na wzgórku łonowym ukazałyby więcej, niż mogły ukryć, gdyby nie fakt, że były umiejętnie ukryte w cieniu.

Dziewczyna przykucnęła. W dłoniach trzymała maleńkie latarki z wygrawerowaną nazwą klubu: Jedwabny Szlak. Podała jedną Senjinowi, ale odmówił. Za jego plecami natychmiast zrobił się tumult, gdyż biznesmeni rzucili się, by wyrywać latarki z dłoni striptizerki.

Gdy wszystkie znalazły właścicieli, dziewczyna odchyliła się głęboko do tyłu, aż brodawki jej piersi skierowały się ku lustrzanemu sufitowi, w którym ukazało się ich zwielokrotnione odbicie. Ten dziwny widok przywołał w pamięci Senjina oglądany kiedyś posąg wilczycy; której sterczące na brzuchu sutki ssali Romulus i Remus.

Umiejętnie balansując na piętach niczym akrobatka, tancerka zaczęła rozchylać nogi. Był to kulminacyjny punkt jej występu, tokudashi, powszechnie znany w kabinach do oglądania jako „otwarcie".

Senjin usłyszał wokół siebie trzaski; to maleńkie latarki zapalały się niczym oczy owadów wśród kołyszących się łanów pszenicy. Czuł na szyi czyjś ciężki oddech. Był pewien, że każdy mężczyzna w klubie koncentrował się na tym jednym miejscu między nogami dziewczyn. Światła latarek sondowały te wewnętrzne sanktuaria, gdy tancerki poruszały się na scenie, trzymając nogi niezwykle szeroko rozchylone.

Sztuką było poruszać się w ten sposób, równie trudną do opanowania jak nurkowanie lub gra w golfa, i nie mniej godną podziwu.

Senjin obserwował, jak mięśnie na nogach dziewczyny napinają się i poruszają, gdy okrążała scenę z taką łatwością jak akrobatka w cyrku. Jej twarz była przez cały czas pogodna i opanowana niczym twarz królowej lub bogini, pod wpływem czarów której znaleźli się ci śmiertelnicy. Dopóki trzymała nogi rozchylone - na scenie ponad nią i wokół niej - zachowywała magnetyczną władzę, którą było równie trudno wytłumaczyć, jak zdefiniować. Senjin, zupełnie nie zainteresowany tym punktem kobiecego seksualnego oddziaływania, obserwował ze zdziwieniem jego wpływ na innych.

Światła zapaliły się nagle z oślepiającym blaskiem, przerywając pełną stłumionych emocji ciszę. Muzyka rockowa zabrzmiała na nowo; dziewczyny założyły szlafroki, ponownie tajemnicze, z twarzami pozbawionymi wszelkich emocji i zaangażowania.

Senjin był w tym momencie zbyt zajęty, aby docenić ich wspaniałą umiejętność kierowania emocjami. W tym czasie przemierzał już oświetlony na czerwono labirynt korytarzy na tyłach sceny.

Znalazł kabinę, której szukał, wślizgnął się do środka i utonął w ciemnościach. Sam w niewielkim pomieszczeniu, zaczął je sprawdzać. Na tylnej ścianie znalazł okno, brudne i pochlapane farbą. Było małe, lecz użyteczne. Sprawdził, czy jest zamknięte. Nie było.

Zadowolony, odkręcił pozbawione kloszy żarówki wokół dużego ściennego lustra. W pokoju nie było lamp ani innych źródeł oświetlenia. Rozmyślił się i jedną żarówkę wkręcił z powrotem.

Kiedy Mariko, tancerka będąca obiektem uwagi Senjina, weszła do swojej garderoby, zobaczyła jego sylwetkę, płaską i nierzeczywistą jak makieta. Żarówka rzucała ostre jak nóż cienie na jego policzek. Mariko nie od razu pojęła, czemu się przygląda. Sądziła, że ma przed sobą wizerunek talento na plakacie, który jedna z dziewczyn powiesiła podczas jej nieobecności.

Myślała o władzy - tej, którą posiadała tutaj, lecz najwyraźniej nigdzie więcej w swoim życiu. Gdzieś w tej zagadce władzy czaił się paradoks, lecz wydawała się niezdolna, by odkryć, czym był lub, co ważniejsze, jak mógł pomóc jej w osiągnięciu pozycji wyższej niż ta, która teraz przypadła jej w udziale.

Musiałaby jeszcze poznać tajemnicę cierpliwości, ale nie było jej to dane.

Kiedy zamknęła drzwi, Senjin wyszedł z cienia padającego smugami na ścianę. Był tuż przy niej, przylgnął do niej całym ciałem, jak złowroga ciecz, która wylała się z mroku.

Mariko, wciąż na wpół oszołomiona faktem, że wizerunek z plakatu ożył, otworzyła usta, by krzyknąć, lecz Senjin uderzył w nie pięścią. Dziewczyna opadła w jego ramiona.

Zaciągnął ją w róg garderoby i rozsunął poły jej szlafroka. W dłoni Senjina spoczywał teraz mały nóż, ogrzany żarem jego krwi. Oszczędnymi ruchami pociął jej ubranie, obnażając precyzyjnie fragmenty w kształcie ćwiartek koła.

Potem ułożył pasma materiału w przemyślany sposób.

Przez chwilę Senjin złowieszczym wzrokiem chłonął widok wspaniałego stworzenia w całej jego okazałości, tak jakby chciał utrwalić ten obraz w pamięci. Potem ukląkł i błyskawicznie kawałkiem białego materiału skrępował przeguby rąk dziewczyny nad jej głową. Drugi koniec materiału zawiązał na rurze hydrantu tak mocno zaciskając, że ciało Mariko naprężyło się.

Identyczny kawałek materiału owinął wokół własnej szyi, przeciągnął wokół rury hydrantu, obliczył odległości i mocno zawiązał. Potem rozpiął zamek spodni i bez szaleństwa i podniecenia opadł na jej ciało.

Wniknięcie w nią nie było łatwe, lecz ten rodzaj ostrego bólu działał na niego jak podnieta.

Senjin zaczął w końcu dyszeć tak ciężko, jak dyszeli mężczyźni w klubie podczas występu Mariko. Lecz nie czerpał ze swojego ciała ani z ciała dziewczyny nic, co byłoby zmysłowym bodźcem. Przeciwnie, był jak zwykle w pułapce swojej świadomości, a jego myśli krążyły bezustannie niczym szczury w labiryncie wokół ohydnego rdzenia. Przebłyski życia i śmierci, mrok i światło przewijały się w migotliwym, przyprawiającym o mdłości filmie, który Senjin znał aż za dobrze, czuł się jak uwięziony w innej skórze, żyjącej własnym złowieszczym życiem tuż pod jego normalną skórą, zbudowaną z tkanek i krwi.

Nie mogąc już znieść tych obrazów oraz tego, co symbolizowały, Senjin opuścił nieco tors i głowę; pętla zaciskała się coraz mocniej na jego gardle wraz z każdym uderzeniem bioder w ciało Mariko.

Gdy był blisko spełnienia, jego płucom zaczęło brakować powietrza i w końcu zmysłowa rozkosz zalała go nieubłaganie niczym przypływ, a gęsty szlam ekstazy uczynił podbrzusze i uda ciężkimi jak ołów.

Dopiero u progu śmierci Senjin naprawdę czuł się bezpieczny, spokojny na ostrzu tego ostatecznego miecza, w przeraźliwie rzeczywistym continuum życia i śmierci. Był to potężny, choć kruchy fundament, na którym: zbudowana była nauka Senjina, Kshira. Nauczył się, że u progu śmierci wszystko jest możliwe.

Z chwilą gdy człowiek staje w obliczu śmierci, odchodzi ze świata z rozbitym i jednocześnie samoczynnie odbudowanym w różnych kierunkach poczuciem rzeczywistości. To olśnienie - żaden człowiek Wschodu nigdy nie zbliży się bardziej do pojęcia objawienia, ukształtowanego przez chrześcijaństwo Zachodu - nastąpiło wcześnie w życiu Senjina i na zawsze go odmieniło.

Senjin, umierając, wytrysnął spermą. Świat wokół niego rozpłynął się. Głęboko zaciągając się powietrzem z otwartych ust Mariko, zawładnął jej jękiem jedynym, niepowtarzalnym u każdej ludzkiej istoty. Łapczywie, niczym zwierzę, chłonął jej oddech.

Wstał, odwiązał jedną ręką strzęp materiału z szyi, podczas gdy drugą machinalnie zasunął zamek spodni. Jego twarz nie wyrażała niczego, dziwnie naśladując wyraz, który malował się na twarzy Mariko, gdy pod koniec występu zwracała się do publiczności.

Teraz, gdy akt seksualny dobiegł końca, Senjin odczuł ostre niczym ból przygnębienie. Przypuszczał, że człowiek w nieunikniony sposób musi czuć się niepełny, powracając ze stanu łaski.

Dłonie miał znowu wypełnione nożami ze stali, które spoczywały niczym serdeczni towarzysze w pasie opiętym na jego spoconym ciele. To, co uczynił wcześniej z ubraniem Mariko, robił teraz z jej skórą, tnąc ją na równe pasma, artystycznie prowadząc stalowe ostrza wzdłuż i wszerz tego, co kiedyś było nieskalane, a teraz zostało nieodwołalnie zbrukane. Nucił; w szparkach jego przymkniętych powiek połyskiwały jedynie białka oczu. Równie dobrze mógłby być kapłanem dokonującym świętego rytuału.

Skończył, nie było na jego ciele i ubraniu ani jednej kropli krwi. Z wewnętrznej kieszeni wyciągnął kartkę papieru i zanurzył koniec jednego ze swych małych, ciepłych noży w kałuży krwi. Pośpiesznie napisał na kartce: TO MOGŁA BYĆ TWOJA ŻONA. Musiał jeszcze dwukrotnie zanurzyć ostrze we krwi, by dopisać do końca. Gdy kreślił purpurowe słowa na papierze, jego palce drżały w następstwie doznanego wstrząsu. Zwinął kartkę i wsadził ją w otwarte usta Mariko.

Zanim wyszedł, umył noże nad maleńkim zlewem; obserwował, jak krew wiruje, kreśląc abstrakcyjne wzory wokół poplamionego otworu ściekowego.

Obciął kawałek materiału, którym był przywiązany do rury hydrantu. Potem podszedł do czarnego jak sadza okna i otworzywszy je, wspiął się na jego krawędź. Po chwili był już na zewnątrz.

Przesiadając się z autobusów na metro, dojechał do centrum Tokio. W cieniu cesarskiego pałacu sunął wśród oświetlonego neonowym niebem tłumu ludzi, tłoczących się w grupach niczym wielkie kwiaty kołyszące się na niewidocznym drzewie. Był anonimowy, zespolony ze społecznością w sposób, jakiego pragnie każdy Japończyk.

Szedł krokiem energicznym, lecz mimo to lekkim i płynnym. Mógł być tancerzem, nie był nim jednak. Minął Teatr Narodowy w Hayabusa-cho, przystając, by przypatrzeć się plakatom przed budynkiem i sprawdzić, czy w programie jest interesujące go przedstawienie. Chodził do teatru tak często, jak mógł. Był zafascynowany emocjami i wszelkimi sposobami, dzięki którym można je wzbudzać. Mógłby być aktorem, nie był nim jednak.

Obchodząc południowo-zachodnie zakole fosy cesarskiego pałacu, dotarł do wspaniałej alei, Uchibori-dori, w miejsce, które na Zachodzie nosiłoby nazwę placu; w języku japońskim nie istniało jednak odpowiednie określenie. Minąwszy Ministerstwo Transportu, wszedł do dużego budynku, w którym mieściły się biura stołecznej policji. Było w nim bardzo spokojnie, jak zwykle o tej porze nocy.

Dziesięć minut później siedział przy swoim biurku, pochłonięty pracą. Tabliczka na drzwiach jego pokoju informowała: KAPITAN SENJIN OMUKAE, KOMENDANT STOŁECZNEGO WYDZIAŁU ZABÓJSTW.

 

* * *

 

Leżąc na stole operacyjnym Nicholas Linnear płynął w oceanie wspomnień. Narkoza, odrywając go od rzeczywistości, zniszczyła bariery czasu i przestrzeni tak, że Nicholas, niczym Bóg, był - w tej samej chwili - zawsze i wszędzie.

Wspomnienie sprzed trzech lat stało się chwilą obecną niczym perlista kropla esencji, wydestylowanej z rozmazanych, zbyt szybko przemijających pór roku.

Nicholas rozkładający ramiona dłońmi ku górze. „Patrzę, na nie, Justine, i zastanawiam się, do czego służą oprócz zadawania bólu i śmierci".

Justine kładzie rękę na jego dłoni. „Są równie delikatne, Nick. Ich pieszczoty przenikają mnie na wskroś".

Potrząsa głową. ,To nie wystarczy. Nie mogę powstrzymać się od myśli o tym, co czyniły. Nie chcę zabijać". Drżący głos. „Nie chce mi się wierzyć, że w ogóle mogłem to robić".

„Nigdy nie szukałeś śmierci. Zawsze zabijałeś w obronie własnej; wtedy, gdy twój szalony kuzyn Saigo ścigał nas oboje, i później, gdy jego kochanka, Akiko, próbowała uwieść cię i zabić".

„A jednak już znacznie wcześniej szukałem okazji do treningu, najpierw bujutsu, drogi wojownika-samuraja, potem ninjutsu. Po co?"

„Jak myślisz, jaka odpowiedź cię zadowoli?" - pyta cichym głosem Justine.

„Właśnie o to chodzi - krzyczy w udręce Nicholas - że nie wiem!"

„Sądzę, że nie wiesz dlatego, że na to pytanie nie ma odpowiedzi".

Płynąc w gęstym oceanie wspomnień, myśli: „Ale przecież musi istnieć odpowiedź. Dlaczego stałem się tym, czym jestem?"

Przebłysk słów wypowiedzianych dawno, dawno temu: „Aby być prawdziwym mistrzem, Nicholasie, trzeba również poznać ciemności". Natychmiast odrzuca zapamiętane słowa.

Widzi kamienną misę w kształcie starej monety, która stoi przed jego domem. W gwiezdnym wybuchu wspomnień powraca chwila, gdy chwycił bambusowy czerpak, aby ugasić wywołane upałem lata pragnienie Justine. Ciemne wnętrze misy jest przez chwilę częściowo wypełnione. Potem widzi wycięty na dnie japoński ideogram michi. Symbolizuje ścieżkę; a także podróż.

Jego podróż z dzieciństwa w szeregi ninja. Jakże nieroztropnie popędził w te ohydne ciemności. Jakże szaleńczym krokiem było narażać się na takie moralne niebezpieczeństwo. Czy sądził, że może nauczyć się tak ponurej, tak strasznej sztuki bez żadnych konsekwencji? Dziecko, nie myślące i nie wiedzące, ciska kamień w środek czystego, leśnego stawu. I jest zaskoczone zmianą w wyglądzie jeziora, spowodowaną tym jednym postępkiem. Nagle i niespodziewanie lustrzana tafla z drzewem i niebem rozpada się, w miarę jak małe fale rozchodzą się z drgającego epicentrum. Obraz drzewa i nieba załamuje się, zniekształcony w nierzeczywisty sposób, po czym rozpada się bezładnie. A niżej tajemnicze ryby, ukryte pod zasłoną cienia, wijąc się, ruszają ku powierzchni.

Czy nie tak samo było z jego decyzją, by studiować ninjutsu? Unosi się. Czas, podobnie jak uczucie, jest zupełnie nieobecny, wygnany do innego, potężniejszego królestwa, lecz przypominając sobie michi, Nicholas myśli o kamiennej misie przed swoim domem na północny zachód od Tokio. Zanim stał się jego domem, należał do Itami, ciotki Nicholasa, a matki Saigo. Podczas jego walki z Akiko udzieliła mu schronienia, pomogła mu i wtedy zaczął nazywać ją Haha-san, matką.

Itami kochała Nicholasa, chociaż, a może po części dlatego, że zabił Saigo, który potajemnie ścigał Nicholasa, mordując jego przyjaciół w miarę jak był coraz bliższy zabicia swojego kuzyna.

„Był zły do cna - mówi Itami. - Miał w sobie niesamowitą czystość, która w innych okolicznościach mogła być godna podziwu. Pragnęłam jego śmierci. Jak mogło być inaczej? Wszystko, czego tylko dotknął, więdło i umierało. Był niszczycielem ludzkich dusz".

Tak samo było z Akiko, kochanką Saigo; z pewnością udałoby się jej zniszczyć Nicholasa. Lecz jej bezwzględna stanowczość i żar jej namiętności natrafiły na Nicholasa i zadrżały pod wpływem siły jego ducha.

Akiko, będąc częścią bezustannej żądzy zemsty Saigo, dzięki gruntownej operacji plastycznej przybrała twarz pierwszej miłości Nicholasa, Yukio. Lecz Akiko, wbrew swej woli, zakochała się w Nicholasie. Ze względu na przysięgę, złożoną Saigo, znalazła się w pułapce, zmuszona dążyć do jego śmierci, i Nicholas zrozumiał w końcu, że ratując siebie, będzie musiał ją zabić. Ale gdy doszło do konfrontacji, zastanawiał się, czy potrafi zdobyć się na to, bowiem ona również wzbudzała w nim wielkie i niebezpieczne uczucia.

Nawet teraz, zawieszony w nicości, nie jest pewien, co zrobiłby, gdyby nie interwencja bogów. Trzęsienie ziemi, które nastąpiło na północ od Tokio, otworzyło ziemię w miejscu, gdzie stała Akiko.

Nicholas starał się ją ur...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin