Jo Baker - Dworek Longbourn.doc

(2357 KB) Pobierz

282

JO BAKER

 

 

 

 

 

 

 

DWOREK LONGBOURN

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Jakaż pochwała może mieć większą wartość

nad pochwałę inteligentnej służby.

 

Jane Austen, Duma i uprzedzenie

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

CZĘŚĆ PIERWSZA

 

 

ootpp

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział I

 

Kamerdyner ... Pani Hill i dwie pokojówki ...

 

 

 

 

N

oszenie ubrań jest zgoła niemożliwe bez ich prania, zupełnie                              tak, jak chodzenie w negliżu, przynajmniej w Hertfordshire,                                            a już z pewnością we wrześniu. Dnia opierunku nie dało się uniknąć,                   ale cotygodniowe czyszczenie zgromadzonych w domu strojów stanowiło dla Sary prawdziwe utrapienie.

Kiedy o czwartej trzydzieści nad ranem rozpoczęła pracę, powietrze było rześkie. Chłód żelaznego uchwytu pompy przenikał nawet przez mitenki,                                      a odmrożenia piekły, kiedy dziewczyna wytrwale tłoczyła wodę z podziemnej ciemności do czekającego na wypełnienie wiadra. Miała przed sobą długi dzień,                         a to był dopiero początek.

Wszystko inne trwało niemal w bezruchu. Owce spały wtulone w siebie                         na zboczu pagórka; ptaki w żywopłotach nastroszyły piórka puszyste jak dmuchawce; w lesie opadłe liście szeleściły pod stopkami jeża; w strumieniu odbijało się światło gwiazd, błyszcząc przy kamieniach. Dalej, w stodole, z krowich pysków wydostawał    się słodki dech, w chlewie maciora zadrżała, a wraz z nią przytulone do jej brzucha prosiaczki. Pani Hill i jej mąż, wysoko na ich ciasnym stryszku, spali snem okrutnie znużonych; dwa piętra niżej, w głównej sypialni, skryci pod pościelą państwo Bennetowie przypominali dwa garby na dziedzińcu kościoła. Ichrki, we własnych łóżkach, śniły o tym, o czym zwykle śnią młode panienki. A nad tym wszystkim błyszczały gwiazdy; ich mroźny blask padał na dachówki i wyłożone kamieniem podwórko, i zarośla, i mały dziki zakątek z boku trawnika, i zbite w gromadkę bażanty, a także na Sarę, jedną z dwóch pokojówek w Longbourn, która właśnie pompowała wodę do wiadra, a potem, boleśnie podrażnionymi już rękami, odstawiła je na bok, by napełnić kolejne.

Na wschodzie niebo nad wzgórzami bledło, zmieniając barwę na przeczyste indygo. Unosząc wzrok i wydmuchując obłoczki pary, Sara, z dłońmi schowanymi              pod pachy, pomyślała o dzikich ostępach za horyzontem, gdzie już nastał ranek,                    a także o tym, że kiedy jej dzień dobiegnie końca, gdzieś tam słońce nadal będzie świecić, na Barbadosie albo Jamajce, gdzie czarnoskórzy ludzie pracowali półnago,                   a także w Amerykach, gdzie Indianie nie mieli na sobie prawie żadnych ubrań                              i w związku z tym niewiele trzeba było prać, więc Sara kiedyś tam pojedzie i nigdy                        już nie będzie musiała czyścić czyjejś bielizny.

Ponieważ pomyślała, przyczepiając wiadra do nosidła, schylając                                     się pod nie i potem prostując chwiejnie nikt nie powinien zajmować się cudzymi brudami. Młode panienki mogą do woli udawać, że pod swoimi sukniami są gładkie                  i nieskazitelne niczym alabastrowe posągi, ale kiedy zrzucają z siebie zabrudzone stroje na podłogę sypialni, żeby ktoś je zabrał i wyprał, okazują się słabymi, przeciekającymi, cielesnymi stworzeniami; takimi, jakimi są naprawdę. Być może dlatego polecenia wydawały jej jedynie znad robótki a...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin