Tracąc nas - rozdział 18.pdf

(1356 KB) Pobierz
1
Rozdział 18
2011, listopad
Czasami wystarczy jedynie rozmowa z kimś bliskim, aby wszystkie problemy dookoła
choć na chwilę przestały istnieć. Ludzie często nie mówią co czują, bo boją się, że ktoś ich
wyśmieje, zrani, zawiedzie… chyba, że jest to przyjaciel.
- Gdzie jesteś, Em? – spytała z uśmiechem Lissa, przez co spojrzałam na nią znad kubka
herbaty.
- To tu, to tam. – Wzruszyłam ramionami z uśmiechem i odchyliłam głowę, wzdychając
cicho. – Miłość to takie jakieś nie wiadomo co, przychodzące nie wiadomo skąd, nie wiadomo
dlaczego i sprawiające nie wiadomo jakie problemy.
- Oho, a więc co nasz słodki Tobby znowu na wywijał? – Zaśmiała się brunetka.
- Nic. Nie wiem – westchnęłam i podciągnęłam nogi bliżej siebie. – Niby wszystko jest
dobrze, ale ostatnio… nie wiem. Mam wrażenie, że znowu się ode mnie odsuwa. Boże, w ciągu
ostatnich miesięcy czuję się jak na emocjonalnym rollercostearze, wiesz? Wjeżdżamy na górę
zwaną „rajem” po czym spadamy w przepaść oznakowaną „syfem”. Mam wrażenie, że znowu
spadamy – powiedziałam, oblizując wargi i dopiłam herbatę do końca.
- Czasami słowa nie wystarczą, by ktoś poczuł, że ci na nim zależy. Potrzeba trochę
czasu, wysiłku i starań, aby mógł się przekonać, że naprawdę przy nim jesteś na dobre i złe.
- Meli, mam wrażenie, że słowa to jedyne co mamy w tym momencie – mruknęłam,
wpatrując się w pusty kubek. – Chyba po prostu chciałabym, aby był obok. Mam wrażenie, że
wtedy wszystko byłoby prostsze, wiesz? Gdyby po prostu… był.
- Mam to samo z Camilem. Kto cię zrozumie, jak nie ja? – spytała, patrząc na mnie z tą
czułością w oczach i przytuliła mnie do siebie.
- Racja. W tym nikt ci nie dorówna – zaśmiałam się i objęłam ją ramionami. – A jak z
wami?
- No wiesz jak jest. Jest tak bardzo daleko i też tęsknię. Rozmawiamy codziennie, ale to
nie to samo co prawdziwe spotkanie – westchnęła, przeczesując palcami moje włosy. – Jakim
cudem się w to wpakowałyśmy, Em?
- Jesteśmy młode i zakochane. Miłość to przekleństwo – zajęczałam, śmiejąc się przy
tym i wtuliłam się w ramię przyjaciółki.
- Jesteśmy za ładne aby się w to pchać – zaśmiała się, potrząsając głową, lecz wiedziałam
iż nie mówi serio. Żadna z nas nie zrezygnowałaby ze związku tylko dlatego, ze ta druga osoba
jest daleko. Obie byłyśmy na to zbyt silne. Zbyt dobre. Jeśli można to tak nazwać.
- No nie wiem, Meli… nie czuję się zbyt ładna. Ani kobieca. – Wydęłam wargi,
przybierając minę zbitego szczeniaka, przez co sama się roześmiałam.
2
- Kochanie, kobiecość to nie ładna twarz, płaski brzuch, czy piękna skóra. Kobiecość to
jest piękne wnętrze. Czułość, ciepło, wyrozumiałość. Umiejętność bycia blisko – wyszeptała z
uśmiechem widniejącym na jej wargach. – Jesteś najbardziej kobiecą dziewczyną, jaką znam. To
tego jesteś śliczna. Przejmujesz się nim bardziej niż jakakolwiek dziewczyna, jaką znam. Wiesz
ile dziewczyn zostawiłoby faceta, który już w pierwszych miesiącach nie potrafi zapewnić im
bezpieczeństwa? A ty mimo to się starasz, Em. Jesteś dla niego idealna.
Przymknęłam powieki, biorąc głęboki oddech. Wcale nie czułam się idealna. Nie czułam
się śliczna. Nie czułam się silna. Gdyby tylko wiedziała, jak bardzo zbrukane było moje
„wewnętrzne piękno”, nie mówiłaby tak o mnie. Wiedziałam to. Osoba, która ma napady lęku,
mimo że rok wcześniej skończył się horror, nie jest piękna. Nie jest silna. Lecz z drugiej strony,
czy możliwe jest to, aby coś takiego kiedykolwiek się skończyło?
Andrew rok wcześniej przestał pić. Nie dlatego, że wiedział iż powinien. Dlatego, że bał
się iż umrze. Lekarz powiedział mu, że tak to się skończy. Przez lata nie potrafił tego zostawić
dla swojej żony, a z dnia na dzień skończył z tym dla siebie. Nienawidziłam go za to jeszcze
bardziej. To, że przestał pić, nie zabiło potwora. Zawsze była obawa, że do tego wróci, prawda?
Że kiedy się napije, wszystko znowu się zacznie. A wtedy nie mogłabym o tym wiedzieć, skoro
nie było jej już obok mnie.
- Psychologowie potwierdzają, że zauroczenie trwa tylko cztery miesiące. Jeśli uczucie
trwa dłużej, można już mówić o miłości – wyszeptałam, wzruszając delikatnie ramieniem.
- W waszym przypadku, mówiłam o niej już od początku – zaśmiała się cicho.
- Ja w waszym też – odparłam, chichocząc i wzruszyłam ramionami, bawiąc się dołem jej
bluzki. – Wiesz, zupełnie inaczej się funkcjonuje ze świadomością, że ktoś cię kocha. Zupełnie
inaczej się żyje, gdy ma się dla kogo.
- Zawsze miałaś dla kogo żyć, kochana.
Przymknęłam powieki, starając sobie przypomnieć jakieś szczęśliwe chwile. Okey, nie
mogłam o tym myśleć.
- Oczywiście – szepnęłam, lecz nawet mnie to nie przekonało.
***
- Emilly…
- Nie. Przestań, do cholery przestań – skuliłam się w rogu łóżka Mishelle.
Na szczęście siostry Melissy nie było w domu, dzięki czemu mogłam zaszyć się w jej
pokoju i nie robić scen przy wszystkich. Nie potrzebowałam współczucia, tym bardziej, że
byłam tam gościem. Lubianym, ale wciąż gościem. Nikt nie potrzebuje depresyjnych gości.
- To nie ma sensu. Nie mamy jak się spotykać, jesteśmy za młodzi…
- Po prostu ci się nie chce, Tobias. Po prostu się poddajesz. I świetnie. Tylko nie mów, że
robisz to dla mojego pieprzonego dobra – wywarczałam, ścierając z policzków łzy. Nie mogłam
pozwolić, aby robił ze mnie idiotkę.
3
- Nie robię tego dla siebie, Em… - powiedział drżącym głosem.
- Nie robisz tego dla mnie.
- Emilly, kocha…
- Nie! – krzyknęłam, po czym przeklęłam się w myślach, zniżając głos. – Nie waż się
tego mówić.
- Zrozum…
- Tobias, dość – powiedziałam, czując jak zaczęłam drżeć na całym ciele. – Chcesz mnie
zostawić? Chcesz to zakończyć? Zrób to. Ale nigdy, przenigdy nie mów, że robisz to dla mojego
dobra, ponieważ robisz to tylko i wyłącznie dla samego siebie.
- Możesz myśleć co chcesz, ale robię to by cię chronić. Robię to, ponieważ tak będzie
lepiej. Ponieważ WIESZ, że to trzeba zrobić – powtórzył to chyba już dziesiąty raz podczas tej
rozmowy. Wciąż w to nie wierzyłam.
- Myślałam, że ci zależy – szepnęłam.
- Bo zależy i wiesz o tym – powiedział cicho.
- Gdyby tak było, nie zostawiałbyś mnie. Znowu.
- Gdyby wszystko było prostsze…
- Życie jest proste, tylko ludzie je komplikują, Tobias.
Odłożyłam telefon na bok, po wciśnięciu czerwonej słuchawki i miałam wrażenie, że
głowa wybuchła mi na milion drobnych kawałków. Drżałam, przyciskając kolana do klatki
piersiowej, nie hamując łez spływających po policzkach. Słyszałam jak drzwi się powoli
otworzyły, lecz nie znalazłam w sobie na tyle siły, aby spojrzeć przyjaciółce w oczy. Nie
chciałam, aby widziała ten cały ból.
Miłość.
Miłość to takie jakieś nie wiadomo co, przychodzące nie wiadomo skąd, nie wiadomo
dlaczego i sprawiające nie wiadomo jakie problemy.
W imię czego?
Niczego.
- Em… - wyszeptała Melissa, podchodząc do mnie i siadając na łóżku, tuż obok. -
Emilly, uspokój się – powiedziała, przytulając mnie do siebie.
Nie ma mowy. Próbowałam się jej wyrwać, lecz mocniej zacisnęła ręce wokół mojego
ciała. Jęknęłam głośno, zaczynając się trząść. Kiedy łzy zaczęły spływać po moich policzkach?
Nosiło mnie tak mocno, że po raz pierwszy odkąd wiedziałam o kontuzji, miałam ochotę
pobiegać. Potrzebowałam tego, aby nie zniszczyć niczego, co miałam pod ręką.
- To nigdy się nie skończy. Nigdy się nie skończy – mamrotałam pod nosem, kołysząc się
i zaciskając palce we włosach.
Telefon wciąż dzwonił, lecz nie chciałam podnosić słuchawki. Nie miałam ochoty na
wysłuchiwanie wyjaśnień, które do mnie nie docierały. Nie było dla mnie wytłumaczenia na
takie zachowanie. Nie teraz. Nie, nigdy.
- Wiem – wyszeptała, mocniej przyciągając mnie do siebie.
Wiedziałam, że powiedziała to, ponieważ nie było nic innego do powiedzenia w tej
sytuacji. Histeryzowałam, lecz wiedziała iż mam do tego prawo. Miałam piętnaście lat, a
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin