Tracąc nas - rozdział 15.pdf

(1438 KB) Pobierz
1
Rozdział 15
2011, wrzesień
Czasami mówiąc, że jest dobrze, wiem, że się oszukuję. Czasami są takie chwile, gdy
chcę być zupełnie sama. Prawda jest taka, że nie wszystkie rany się goją. Czasem nie widać, że
ktoś cierpi. Często najgorsza jest walka między tym co wiesz, a tym co czujesz.
A wiem, że faceci ranią.
Cholernie. Mocno. Ranią.
Spojrzałam w lustro, przyglądając się swojej ociekającej wodą twarzy. Mdłości ciągle się
nasilały, a nerwy z każdą mijaną minutą osiągały coraz wyższe stadia. Oparłam mocniej dłonie
na umywalce, biorąc kilka głębokich oddechów. Jedną rzeczą jest przeczuwać, że coś jest nie
tak, a zupełnie inną musieć stanąć z tym prosto w twarz.
Przełknęłam ślinę, krzywiąc się przy tym. Żołądek podjeżdżał mi do gardła jak winda
expressowa. Musiałam coś zrobić, zanim zwróciłabym na siebie uwagę innych i odegrała scenkę
chorowitej dziewczynki. Nigdy w życiu. Nie było mi to potrzebne, poza tym nie byłam
chorowitą dziewczynką. Byłam silna, bo właśnie taka musiałam być i takiej postawy się ode
mnie oczekiwało. Co z tego, że w wieku piętnastu lat po raz kolejny traciłam wiarę w faceta,
który był dla mnie ważny? Szczerze? Kogo to obchodziło? Większość osób uważała, że byłam
na to po prostu za młoda.
Mieli rację.
Byłam za młoda, aby widzieć codzienne burdy w domu i być zmuszaną do uciekania z
własnego domu w środku nocy. Często w zimie i często tylko w piżamie. Byłam za młoda, aby
musieć radzić sobie samej z rujnowaną psychiką i brakiem pomocy od kogokolwiek. Byłam za
młoda, aby żyć w świecie, który mnie otaczał odkąd byłam dzieckiem.
Za młoda. Za młoda. Za młoda.
Szkoda, że ludzie widzieli we mnie osobę za młodą tylko do rzeczy, do których naprawdę
dojrzałam. Za młodą, aby zacząć myśleć poważnie o przyszłości i tym, aby ktoś był jej częścią.
Aby po tym wszystkim chcieć poznać kogoś, kto będzie inny, komu będę mogła zaufać. Kto się
mną zaopiekuje. Kto będzie mnie znosił w moich najgorszych chwilach i będzie w stanie
poradzić sobie z moją chorą i popieprzoną psychiką. Kogoś, dla kogo byłabym dość dobra, aby
móc być tą jedyną. Do tego podobno byłam za młoda.
Musiałam wyjść do ludzi, zanim zaczęłabym czymkolwiek rzucać, a to nie byłaby
najlepsza rzecz, jaką mogłabym zrobić.
Wytarłam twarz i wyszłam z łazienki. Byłam jedyną osobą w domu? Nieważne. Muszę
dostać sie do ludzi i to wszystko minie. Musiało tak być.
Wyszłam na dwór i - o proszę - niemalże wpadłam prosto na Tobiasa. Zastanawiałam się,
czy wyglądałam na tak samo zaskoczoną jak on. Miałam nadzieję, że nie, bo jego twarz
wyglądała tak, jakby zobaczył ducha. Okey, miałam tego dość.
- Ignorujesz mnie? - spytałam przechylając głowę na bok i spojrzałam w jego oczy.
Błąd. Cholerny błąd. Zakochałam się w tych jego cholernych, niebieskich oczach.
2
Przeniosłam wzrok gdzieś ponad jego ramieniem, lecz to wcale nie pomogło.
- Po prostu to... nie ma sensu, według mnie - powiedział spokojnie, lecz nie musiałam na
niego patrzeć, aby wiedzieć, że unikał mojego wzroku. Mogł patrzeć w moim kierunku, ale nie
na mnie. Nie tak naprawdę.
- Huh.
Nic. Zero. Żadnej myśli. Całkowita pustka. Zupełnie tak, jakby czas się zatrzymał, a wraz
z nim wszystko dookoła. Żadnej reakcji, żadnej myśli. Żadnego ruchu. Nie patrzyłam na niego.
Jeśli mam być szczera, to chyba po prostu nie potrafiłam. Stałam twarzą w twarz ze swoją
naiwnością i dostałam od niej po twarzy.
Czas się obudzić, Em. Życie to nie bajka.
Jakbym tego
nie wiedziała już dostatecznie dobrze. A mimo to chciałam dobrego zakończenia. Chyba każdy
na takie zasługuje, prawda? Cóż.
- Emilly?
Nie.
- W każdym bądź razie dobrze, że powiedziałeś o tym MI, a nie komuś innemu, prawda?
- to nie miało zabrzmieć tak jadowicie jak zabrzmiało.
Wyminęłam go i zaczęłam wracać ścieżką, którą doszłam do domu. Usłyszałam za sobą
westchnienie, lecz się odwróciłam. Nie tym razem.
***
- Jeśli zaraz nie powiesz mi co się dzieje to...
- No co? - westchnęłam i posłałam przyjaciółce jedno z najbardziej zmęczonych
uśmiechów, a zarazem najprawdziwszy na jaki było mnie stać.
- Jeszcze nie wiem co, ale coś zrobię! - powiedziała wyrzucając ręce w powietrze i
niemalże się roześmiała.
- Kocham to, jak o mnie walczysz - zaśmiałam się cicho, wsadzając ręce w kieszenie
spodni.
- Jeśli nie ja, to kto? - spytała czule i przytuliła mnie do siebie.
No właśnie. Jeśli nie ona, to kto?
Wtuliłam się w Melissę i przymknęłam powieki. Po co komu facet, jeśli ma się takich
przyjaciół? Okey, nie odpowiadajcie
- Em, wszystko dobrze? - usłyszałam za sobą głos Sylvi.
- Tak, tak, wszystko gra - powiedziałam z mdłym uśmiechem, który przykleiłam sobie na
twarz.
- Uhm.
Czy naprawdę byłam aż tak fatalnym kłamcą? Mniejsza z tym. Kołysałam się w
objęciach przyjaciółki i nagle ogarnęła mnie senność. Może mogłam pójść do samochodu i się
trochę zdrzemnąć? Chyba nikt by nie zauważył mojego zniknięcia? Taaaak, kiedyś też miałam
taką nadzieję.
Żarty żartami, ale nie wszystko mnie bawi. Każdy ma swoje poczucie humoru i wyczucie
smaku. Może to dlatego, że swego czasu się nasłuchałam różnych rzeczy na swój temat, a może
dlatego, że w końcu w jakiś dziwny sposób lubiłam Mike'a, ale to jak mu dogryzali w żartach,
sprawiło że musiałam wyjść. Nie wiedziałam dlaczego zrobiło mi się przykro, dziwna reakcja, ale
3
inaczej zaczęłabym warczeć na wszystkich, a to by było chyba jeszcze gorsze. Nie musiałam i nie
chciałam obnosić się wszem i wobec ze swoimi humorkami.
Dlatego też wyszłam z naszego pokoju i zeszłam na sam dół, po czym wyszłam z budynku
i podwórka, wchodząc do sali od drugiej strony. Przeszłam przez mały hall i wsunęłam się do
sali na jedno z krzeseł. Potrzebowałam chwili dla siebie, aby się uspokoić i wszystko przemyśleć.
Nie chciałam robić scen. Nie byłam księżniczką, która musi być ciągle w centrum uwagi, z tego
samego powodu też wyszłam i poszłam w ustronne miejsce. Logiczne, prawda?
Za moimi plecami to zapalało się, to gasiło światło. Najpierw Beatrice, później Peter.
Nikt mnie nie zauważył. Może chciałam być zauważona? Nie chciałam wracać do pokoju, ale
chciałam mieć powód, aby stamtąd wyjść. Bądź co bądź nikt nie lubi być ignorowany. A może
bardziej chodziło to, żeby ktoś wiedział, gdzie jestem. Było już ciemno, chyba ktoś powinien
wiedzieć. Albo nikt się nie zorientuje, że mnie nie nie było. W każdym bądź razie siedziałam
długo sama i myślałam o wszystkim. O tym jaka byłam i jaką chciałam być. O tym, jak
chciałabym aby wyglądało moje życie i jak bardzo było ono różne od tego, jakie było ono
ówcześnie.
Nie wiedziałam ile czasu minęło odkąd weszłam do sali, lecz kiedy wyszłam, niebo było
atramentowo czarne, a drogę do domu oświetlały mi z początku gwiazdy, a później latarnie.
Dopiero kiedy weszłam na ogród, zorientowałam się, co zrobiłam. Na bujanej huśtawce siedział
wujek Ted. Wyczuwałam kłopoty.
- Gdzie byłaś, Emilly? - westchnął, gdy usiadłam obok niego i objął mnie ramieniem.
- Na sali, musiałam pomyśleć - odparłam wtulając się w jego bok i przymknęłam powieki.
- Martwiliśmy się, nigdzie cię nie było.
- Byłam na sali, nic mi nie jest - westchnęłam cicho i posłałam mu delikatny uśmiech.
- No dobrze - wzruszył ramieniem, przyglądając mi się uważnie. - Nie siedź za długo -
rzucił wujek, podnosząc się i posłał mi jeszcze jeden ciepły uśmiech, zanim zniknął w garażo-
jadalni.
Tobias: Gdzie jesteś?
Emilly: Na dole, weźmiesz mi sweter?
Uśmiechnęłam się, gdy chwilę później pojawił się na dole z moim swetrem. Byłam
zaskoczona nawet tym, że wziął ten, który chciałam. Ubrałam go od razu, a Tobby usiadł obok.
Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się delikatnie.
- Mmm?
- Martwiłem się. Wszyscy się martwili - powiedział, przyglądając mi się przy tym.
- Musiałam pomyśleć - westchnęłam, oblizując wargi.
- Nie znikaj więcej - szepnął, patrząc mi w oczy.
Delikatnie pokiwałam głową.
Teraz nie mogłabym na to liczyć i wiedziałam o tym aż za dobrze. Nie chciałam o tym
myśleć. Nie chciałam myśleć o nim, ani o niczym, co było z nim związane. Wiedziałam, że
miałam na to całą noc, ale nie wtedy, nie przy tylu osobach. Byłam zbyt silna, aby okazać
słabość.
Tego ode mnie oczekiwano.
- Dziewczyny idźcie na górę - usłyszałam za sobą głos mamy Tobiasa.
I zesztywniałam. Melissa spojrzała na mnie uważnie i wyprowadziła mnie poza krąg
reszty, za co byłam jej niezmiernie wdzięczna. Nie chciałam robić scen. Nie mogłam robić scen.
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin