OPOWIADANIA PISARZY ANGIELSKICH XIX WIEKU - ANTOLOGIA.rtf

(2314 KB) Pobierz

OPOWIADANIA PISARZY ANGIELSKICH XIX WIEKU

 

 

Wstęp

Przygotowując wybór opowiadań angielskich od romantyzmu do pierwszej wojny światowej nie sposób nie zadumać się chwilę nad całością literatury angielskiej i jej odrębnością w stosunku do pozostałych literatur europejskich. Jest to bowiem literatura wyspiarska, niechętna obcym wpływom, świadoma wagi ciążą­cych na niej obowiązków, wsparta niemal w całej swej histo­rycznej rozciągłości na emiprycznym nurcie filozofii angielskiej we wszystkich jego etapach, literatura, gdzie twórczość Wilde’a zostaje potraktowana jako swego rodzaju wybryk w nieprze­rwanym pochodzie postaci bardzo różnorodnych, lecz przecież odpowiedzialnych. Jest to również literatura liberalna, której wiele wolno, gdzie umysł może być ograniczony konwencją, lecz swoboda dociekań pozostaje nienaruszona. W sumie litera­tura ta jest w ogromnym stopniu uczciwym obrazem historii podczas jej tworzenia.

Dokonując wyboru opowiadań pragnęłam przedstawić tę lite­raturę w jak najpełniejszy sposób na przykładach małych form. Nie dało się jednak tego celu osiągnąć. Nowela nie była w Anglii formą popularną nawet wówczas, kiedy rozwijała się w innych krajach. O wiele bardziej typową dla Anglii formą jest esej, doprowadzony tam do doskonałości. Powieści tego okresu, a zwłaszcza pierwszej jego części, są obszerne, wielotomowe, kompozycyjnie nieskładne, gdyż pisane były na ogół w odcin­kach z tygodnia na tydzień. Może nowela wydawała się Angli­kom formą niepoważną? Tak czy inaczej nie znajdzie czytelnik w niniejszym zbiorze takich wielkich nazwisk, jak Jane Austen, George Eliot, siostry Bronte, pani Gaskell, Anthony Trollope,

Maria Edgeworth, Arnold Bennett, George Meredith, Virginia Woolf, James Joyce i inni. Ogromna to strata, ale ci pisarze nie byli nowelistami. Podaję jednak ich nazwiska, aby czytelnik, którego niniejszy wybór opowiadań zachęci do literatury an­gielskiej, mógł bez trudu wyszukać te nazwiska w katalogach czytelnianych — bo warto!

Osiemnaście nazwisk pisarskich przedstawionych w niniej­szym zbiorze to gwiazdy pierwszej wielkości. Twórczość ich mieści się w okresie od ostatnich lat romantyzmu do — mniej więcej — pierwszej wojny światowej. W roku 1837 wstąpiła na tron angielski młodziutka królowa Wiktoria. Zmarła w roku 1901.

Można więc powiedzieć, że okres, w którym powstawała przedstawiona tu twórczość, to przede wszystkim epoka wikto­riańska. Zamyka go moment, który określa się często w historii literatury angielskiej mianem progu współczesności. Jest tym progiem twórczość D. H. Lawrence’a.

Rok 1832, data śmierci Walter Scotta, to w przybliżeniu ko­niec romantyzmu w Anglii. Uchwalona w tym samym roku reforma wyborcza przyznająca prawo głosu pewnej liczbie far­merów i szerszym warstwom mieszczaństwa, uspokaja na pe­wien okres żądania stawiane Parlamentowi. Zniesienie ceł przy­nosi ogromny rozwój handlu, rozwija się przemysł, para zastę­puje siłę ludzkich mięśni: w 1838 roku Disraeli jedzie koleją że­lazną z szybkością trzydziestu sześciu mil na godzinę. Statek parowy przepływa po raz pierwszy Atlantyk. Cywilizacja czyni siedmiomilowe kroki naprzód, racjonalizm święci triumfy. John Stuart Mili ogłasza swoje dzieła filozoficzne, ekonomiczne, spo­łeczne. Indie, Afryka, Kanada, Australia tworzą już zarys tego, co przez sześćdziesiąt lat panowania królowej Wiktorii prze­kształci się w wielkie Imperium. Anglia w latach czterdziestych staje się pierwszą na świecie cywilizacją przemysłową, jest też pierwszym państwem, gdzie ludność miejska przewyższa liczbą ludność wiejską. Wszyscy wierzą w postęp. Wiedza budzi po­wszechną cześć. Wydawać by się mogło, że Albion* jest na pro­stej drodze do przekształcenia się w wyspę szczęścia.

Tak jednak nie jest, a wszelkie złudzenia w tym względzie

rozwiewa pisarstwo takich ludzi, jak Dickens, Hardy, Wells, Moore czy Lawrence. W żadnym wypadku nie należy przez to rozumieć, że angielska literatura owych czasów to twórczość wielkich społeczników, którzy za swój cel życiowy obrali walką

0              postąp społeczny. Nie, tylko ich rzetelność postulowała, by w malowanym obrazie były zarówno barwy jasne, jak i ponure. Trzeba było, mówił John Galsworthy, „rzucić światło na miejsca ciemne, na zło i podłości życia ku przestrodze innych, a czynić to bezstronnie, ukazując zarówno zło, jak i dobro, po prostu jak nosiciel światła”.

Czytelnik niniejszego zbioru zauważy na pewno rozmaitość artystyczną twórczości tego okresu: Dickensa sentymentalizm

1              melodramatyczność, racjonalizm Wellsa, żywiołowy biólogizm Lawrence’a. Zobaczy czytelnik, jak pięknie potrafili wcześni wiktorianie snuć swoją opowieść —* na ogół mało prawdopo­dobną — i jak potrafili nas o niej przekonać, jak kazali nam w nią wierzyć ukazując postacie krwiste i pełne charakteru, ry­sując wielkie panoramy społeczeństw.

Światy opisane w tym zbiorze są równie rozmaite, a nawet

0              wiele bardziej rozmaite niż style użyte dla ich opisania. Świat małych dzieci, buntujących się przeciwko starszym, u Dickensa, świat indyjskiej dżungli opisany przez Kiplinga czy świat ludz­kiego egoizmu ukazany przez Katherine Mansfield — wszystkie one pozornie mają ze sobą niewiele wspólnego. Ale wszystkie spełniają rolą ważną i pouczającą: pozwalają rozszerzyć naszą wiedzą o tym świecie, który nas samych otacza. Czytając je potrafimy w przebłysku tego, co sią określa mianem artystycz­nego przeżycia, dostrzec czasem trudną do uświadomienia sobie

1              wydobycia genealogią naszych własnych słów i czynów.

ANNA PRZEDPEŁSKA-TRZECIAKOWSKA

Sir WALTER SCOTT (1771—1832)

Najwybitniejszy przedstawiciel angielskiego roman­tyzmu w prozie, urodzony i wychowany, w. Szkocji, której Pogranicze stanowiło źródło jego literackie­go natchnienia i ^przedmiot badań. Zebrane przez niego „Pieśni i ballady Pogranicza”, wydane w 1J02^ roku, były wydarzeniem w życiu literackim, uka­zując bogactwo folkloru szkockiego. Scott pisał rów­nież własne utwory poetyckie, w których połączył formą ludowej ballady i poetyckiego romansu. Twórczością prozatorsKą zajął się w latach później­szych, oparł ją nie tylko na badaniach folkloru szkockiego, ale i poszukiwaniach historycznych. Po­wieści Scotta były całkowitą nowością w literatu­rze angielskiej: "nowa sceneria, nowy sposób trak­towania tematu, humorystyczny i romantyczny za­razem, uwielbienie natury, której piękno przedsta­wiał w urzekających opisach, zainteresowanie prze­szłością, wrażliwość artystyczna, pociąg do tajem­niczości — wszystko to niemal natychmiast zdobyło mu szerokie rzesze czytelników.

Zwierciadło

i

Przepadasz, powiedziała moja ciotka, za obrazkami z życia towarzystwa, które należy już do przeszłości. Chciałabym móc ci opisać sir Filipa Forestera, „patentowanego libertyna” * wyż'“ szych sfer Szkocji z końca ubiegłego wieku. W rzeczy samej ni­gdy go nie widziałam; ale wspomnienia mojej matki pełne były jego dowcipu, jego rycerskości i jego hulanek. Ów wesoły ry­cerz działał na przełomie wieku siedemnastego i osiemnastego. Był sir Charlesem Easy i Lovelace’em | swoich czasów i swojego kraju, słynącym z licznych pojedynków, do których stawał, i udanych intryg, które prowadził. Osiągnął w wytwornym świe- cie zwierzchnictwo absolutne; a gdy dodamy do fego kilka przy­gód, za które powinien był (gdyby prawo wszystkich karało jednakowo) zawisnąć na szubienicy, popularność takiej postaci naprawdę dowodzi, że albo czasy obecne' są znacznie obyczaj- niejsze, jeśli nie cnotliwsze, niż ongiś bywały, albo że pańskość obejścia była podówczas trudniej osiągalna niż to, co teraz nosi jej miano, i w konsekwencji gwarantowała jej szczęśliwemu posiadaczowi odpowiedni stopień prerogatyw i przywilejów. Ża­den wytworniś naszych czasów nie wywinąłby się z historii tak brzydkiej, jak romans z piękną Peggy Grindstone, córką mły­narza i Sillermills — niewiele brakowało i sprawa ta trafiłaby do rąk lorda Prokuratora. A przecież zaszkodziła sir Filipowi Foresterowi nie więcej, niż grad może zaszkodzić twardej skale. Nadal miał wstęp do najświetniejszych domów i wieczerzał 1 księciem A. w dniu, w którym odbył się pogrzeb biednego dziewczęcia. Piękna Peggy umarła z miłości. Ale nie ma to nic wspólnego z moją opowieścią.

Teraz musisz wysłuchać kilku słów o krewnych, znajomych i sprzymierzeńcach; przyrzekam zbytnio się nad tym nie roz­wodzić. Ale autentyczność mojej legendy zyska, jeśli się do­wiesz, że sir Filip Forester, ów urodziwy rycerz o wielkim po­lerze i wytwornym wzięciu, poślubił młodszą pannę Falconer z rodu King’s Copland. Starsza jej siostra oddała już wcześniej rękę mojemu dziadkowi, sir Geoffreyowi Bothwell, wnosząc do naszej rodziny znaczny majątek. Panna Jemima, czy jak ją zwano, panna Jemmie Falconer, też miała około dziesięciu ty­sięcy funtów szterlingów, co w owych czasach uchodziło za bar­dzo piękny posag.

Siostry były zupełnie do siebie niepodobne, chociaż za czasów panieńskich każda miała swoich wielbicieli. W lady Bothwell dochodziła do głosu stara krew King’s Coplandów. Była nie­wiastą śmiałą, acz nie posuwającą się do zuchwałości; była ambitna i pragnęła uczynić swój ród możnym, a jak ludzie po­wiadali, dodawała niemałego bodźca mojemu dziadkowi; ów opieszały z natury człowiek wplątał się był jednak z podszeptu małżonki — chyba że jest to wymysł oszczerców — w jakieś intrygi polityczne, od których przezorność nakazywała trzymać się z daleka. Była jednak niewiastą surowych zasad, obdarzoną męskim zdrowym rozsądkiem, o czym świadczą niektóre jej listy dotąd znajdujące się w moim dębowym sekretarzyku.

Jemmie Falconer różniła się od swojej siostry pod każdym możliwym względem. Inteligencją nie wyrastała ponad prze­ciętny poziom, jeśli, w rzeczy samej, w ogóle go osiągała. Uroda tej młodej niewiasty, póki czas jej nie zmącił, polegała w głów­nej mierze na delikatności cery i regularności rysów, ale pozba­wiona była siły wyrazu. Nawet te powaby zblakły pod wpły­wem cierpień nieszczęśliwego małżeństwa. Jemmie Falconer da­rzyła męża głębokim uczuciem, on zaś odnosił się do niej z zimną, acz dworną obojętnością, która dla niewiasty o równie tkliwym sercu, co ograniczonym umyśle, była może trudniejsza do znie­sienia od zwykłej ¡brutalności. Sir Filip był sybarytą, to znaczy zapatrzonym w siebie samolubem o usposobieniu i charakterze przypominającym szpadę, którą nosił u boku — wypolerowaną, ostrą, błyszczącą, lecz nieugiętą i bezlitosną. Pilnie przestrze­

gając w stosunkach z małżonką wszystkich nakazanych kon­wenansem form, pozbawiał ją w ten przebiegły sposób nawet współczucia bliźnich; a chociaż osobie pokrzywdzonej współ­czucie ludzkie (jeśli już je posiądzie) niewiele pomaga i niewiele daje korzyści, to przecież niewiasta pokroju lady Falconer mu­siała boleśnie odczuwać jego brak.

Plotka towarzyska starała się wszelkimi sposobami wybielić grzesznego męża kosztem cierpiącej żony. Niektórzy ludzie na­zywali ją ibiednym, apatycznym stworzeniem i dowodzili, że gdyby .posiadała choć cząstkę charakteru swej siostry, potrafi­łaby przyprowadzić do rozsądku najmniej dziesięciu takich sir Filipów. Ale większość ich przyjaciół udawała szczerość dopa­trując się winy zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie, cho­ciaż w rzeczywistości istniał tylko ciemiężyciel. i uciemiężona. Oto jaki był ton wypowiedzi tego rodzaju krytyków: „Natural­nie nikt nie będzie usprawiedliwiał sir Filipa, ale ostatecznie wszyscy go znamy, i Jemmie Falconer wiedziała od początku, czego się może spodziewać”. „Co ją podkusiło, żeby go łapać na męża? Nawet by na nią nie spojrzał, gdyby mu się nie narzucała razem z tymi swoimi żałosnymi dziesięcioma tysiącami funtów. Jeśli polował na pieniądze, w moim przekpnaniu popsuła mu tylko szyki. Znam kogoś, kto wniósłby sir Filipowi znacznie większy posag. A skoro już się uparła, żeby go mieć za męża, powinna bardziej dbać o jego wygody domowe, zapraszać częś­ciej przyjaciół, nie nękać go wciąż obecnością tych rozwrzesz- czanych dzieciaków i starać się, żeby w domu było wszystko jak należy. Uważam, że przy niewieście, która umiałaby nim pokie­rować, sir Filip stałby się prawdziwym domatorem”.

Otóż ci rzetelni krytycy wznoszący piękną budowlę domowej szczęśliwości zapominali, że brak tu było kamienia węgielnego i że środków na wystawne uczty dla dobrej kompanii powinien dostarczać sir Filip, którego dochody (mocno już nadszarpnięte) nie sprostałyby ani przyjętym wymogom gościnności, ani bie­siadnym apetytom szlachetnego rycerza. Przeto mimo wszystkie te mądre rady przyjaciółek, sir Filip gdzie indziej obnosił swoją wesołość, pozostawiając w samotnych pieleszach domowych usychającą z tęsknoty małżonkę.

W końcu, gdy mu dokuczyły sprawy pieniężne i zbrzydły na­wet te krótkie chwile, które spędzał w swoim nudnym domu, sir Filip postanowił udać się na kontynent w charakterze ochot­nika. W owym czasie wielcy panowie często tak robili; a nasz rycerz uważał być może, że szczypta militarnego charakteru —• tyle zaledwie, żeby uwypuklić jego zalety jako beau garçon*, ale ich nie "przyćmić — jest mu potrzebna dla utrzymania świet­nej pozycji, jaką zajmował w wytwornym świecie.

Postanowieniem swym sir Filip pchnął małżonkę na samo dno rozpaczy, co tak zirytowało cnego baroneta, że wbrew swym zwyczajom zadał sobie trud, żeby uciszyć jej obawy; to zaś po­budziło ją do nowego płaczu, w którym smutek mieszał się I odrobiną zadowolenia. Lady Bothwell poprosiła sir Filipa, żeby wyświadczył jej tę uprzejmość i zgodził się, aby podczas jego pobytu na kontynencie siostra wraz z rodziną zamieszkała u niej.

Sir Filip przystał chętnie na tę .propozycję, gdyż oszczędzała ona wydatków, zamykała usta niemądrym plotkarzom, przebą­kującym już o porzuceniu żony i rodziny, i wreszcie odpowia­dała życzeniom lady Bothwell; miał bowiem dla niej pewien respekt jako dla osoby, która często z nim rozmawiała — zawsze swobodnie i niekiedy z surowością, przy czym nie onieśmielały, jej nigdy ani jego- szyderstwa, ani jego reputacja.

Na kilka dni przed wyjazdem sir Mlipa lady Bothwell ¿wró­ciła się do niego z pytaniem, 'które jego bojaźliwa żona często pragnęła zadać, ale nigdy się na to nie odważyła.

              Czy zechcesz mi powiedzieć, sir Filipie, dokąd się udasz wylądowawszy na kontynencie?

              Popłynę z Leith do Helvoet na pokładzie statku, opatrzony na drogę dobrymi radami.

SH mi jest wiadome — zauważyła sucho lady Bothwell. Sądzę jednak, że nie zostaniesz długo w Helvoet, a chciałabym wiedzieć, jaki jest dalszy cel twej podróży.

              Zwracasz się do mnie, łaskawa pani — odparł sir Filip — z pytaniem, którego sam nie ośmielałem sobie dotąd zadać. Od­powiedź zależy od losów wojny *. Pojadę, naturalnie, do kwa­tery głównej, gdziekolwiek będzie się ona wtedy znajdowała. Przedłożę moje listy polecające. Nauczę się szlachetnej sztuki

wojennej, tyle, ile okaże się to konieczne dla biednego intruza i amatora w tej dziedzinie. I wreszcie rzucę okiem na to, o czym czytamy tak wiele w Gazette.

              Ufam, sir Filipie — powiedziała lady Bothwell — iż bę­dziesz pamiętał, że jesteś mężem i ojcem. I że chociaż uważasz za właściwe folgować tym swoim wojennym kaprysom, nie po­zwolisz jednak, żeby cię pchnęły w niebezpieczeństwa, na które muszą się narażać tylko ci, co obrali żołnierkę za swoje rze­miosło.

              Lady Bothwell pochlebia mi — oznajmił żądny przygód rycerz — okazując dla takiej możliwości najmniejsze choćby zainteresowanie. Ale pragnę, pani, uciszyć twój nader pochleb­ny dla mnie niepokój, więc przypomnę ci jedno, to mianowicie, że narażając na niebezpieczeństwo ową czcigodną postać męża i ojca, którą tak uprzejmie polecasz mojej osobie, wystawiłbym jednocześnie na sztych pewnego człeczynę nazwiskiem Filip Fo­rester, mego kompana od lat trzydziestu, z którym — acz pewni ludzie uważają go za fanfarona — nie mam zamiaru się rozstać.

              Cóż, sir Filipie, w sprawach swego losu ty sam jesteś naj­lepszym sędzią. Nie mam prawa mieszać się do tego... nie jesteś moim mężem.

              Boże uchowaj! — rzucił się Filip porywczo, natychmiast jednak dodał: — Boże uchowaj, bym pozbawiał mego przyja­ciela, sir Geoffreya, tak bezcennego skarbu!

              Ale jesteś mężem mojej siostry — przypomniała mu lady Bothw ell — i sądzę, że widzisz, jak wielka rozpacz ją dręczy.

              Wiem coś niecoś o tej sprawie — rzekł sir Filip — jak musi wiedzieć ktoś, kto od rana do nocy nie słyszy o niczym innym.

              Nie będę, panie, usiłowała mierzyć się z tobą dowcipem. Ale zapewne rozumiesz, że przyczyną tego jej strapienia jest niepokój o twoje bezpieczeństwo.

              A, w takim razie dziwię się doprawdy, że lady Bothwell zaprząta sobie głowę sprawą tak błahą.

              Jedynie przez wzgląd na dobro mojej siostry pragnę do­wiedzieć się czegoś o planach sir Filipa Forestera. W innym przypadku nie interesowałabym się nimi, wiem bowiem, że by-

loby to wbrew jego życzeniom. Ponadto gnębi mnie niepokój

o              bezpieczeństwo brata.

              Czyżbyś, pani, miała na myśli majora Falconera, twego brata przyrodniego ze strony matki?... Cóż on może mieć wspól­nego z tematem naszej miłej pogawędki?

              Doszło między wami do wymiany zdań — powiedziała lady Bothwell.

              Ależ naturalnie. Jesteśmy spowinowaceni — odparł sir Filip — iw tym charakterze utrzymujemy od lat normalne w takich przypadkach stosunki.

              Jest to odpowiedź wykrętna — rzekła lady Bothwell. — Wspominając o wymianie zdań miałam na myśli gniewne sło­wa na temat sposobu, w jaki traktujesz, sir Filipie, swoją żonę.

              Jeśli uważasz, pani, że major Falconer jest dość nieroz­tropny, by mi się narzucać ze swoimi radami i mieszać do moich spraw rodzinnych, nie dziwię ci się, iż przypuszczasz, że nierad temu natręctwu mogę poprosić twego brata, żeby zaczekał ze swymi radami, aż go o nie poproszę.

              I chociaż jesteś w takich z nim stosunkach, zamierzasz przyłączyć się do armii, w której służy mój brat?

              Nikt nie kroczy drogą honoru tak pewnie, jak major Fal­coner — oznajmił sir Filip. — Ktoś, kto jak ja poszukuje sławy, nie mógłby znaleźć sobie lepszego przewodnika.

Lady Bothwell wstała i ze łzami w oczach podeszła do okna.

              Czyż to okrutne szyderstwo ma służyć za całą odpowiedź na lęk, jaki odczuwamy przed kłótnią, która może doprowadzić do najstraszliwszych następstw? Mój Boże! Z czego są zrobione serca męskie, że mogą tak igrać z cudzą udręką!

Sir Filip Forester był wyraźnie wzruszony; porzucił drwiący ton, którym dotąd przemawiał.

              Droga lady Bothwell — rzekł ujmując jej niechętną dłoń — oboje nie mamy racji. Pani jest zbyt poważna, a mnie może powagi nie dostaje. Spór między mną a majorem Falcone- rem nie ma najmniejszego znaczenia. Gdyby zaszło między na...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin