Antologia_PL+50. Historie przyszlosci.rtf

(1854 KB) Pobierz
Antologia_PL+50. Historie przyszlosci

PL +50. Historie przyszłości - antologia


 

Antologia opowiadań S–F

 

PL+50

 

Historie przyszłości

Wybór i wstęp Jacek Dukaj


SPIS TREŚCI

 

 

WSTĘP

Maciej Dajnowski LISTY Z TYTANA

Bartek Świderski ŁABĘDZI ŚPIEW MINISTRA DŹWIĘKU

Andrzej Zimniak KOCHAĆ W EUROPIE

Maciej Żerdziński WYHODUJ MNIE, PROSZĘ

Łukasz Orbitowski WŁADCA DESZCZU

Maja Lidia Kossakowska SERCE WOŁU

Olga Tokarczuk RUBIEŻ

Jerzy Sosnowski AUTOREWERS

Karol Maliszewski OSTATNIA POETKA

Cezary Domarus BIAŁA KREW

Andrzej Ziemiański CHŁOPAKI, WSZYSCY IDZIECIE DO PIEKŁA

Marek Oramus SIÓDME NIEBO

Barnim Regalica ET IN ARCADIA EGO

Jacek Dukaj CRUX

Jarosław Grzędowicz WEEKEND W SPESTREKU

Daniel Odija SPACER

Tomasz Piątek GÓWNIARZE

Edmund Wnuk–Lipiński STRUGA CZASU

Lech Jęczmyk OGLĄDAJĄC SIĘ NA MINIONE PÓŁ WIEKU

Zygmunt Bauman PIĘĆ PRZEWIDYWAŃ I MNÓSTWO ZASTRZEŻEŃ

Jadwiga Staniszkis PODWÓJNA PĘTLA

Ryszard Kapuściński KULTURA NARODOWA W ERZE GLOBALIZACJI

Stanisław Lem ORZEŁ BIAŁY NA TLE NERWOWYM


WSTĘP

 

 

Począwszy od roku 1829, przez kilkanaście lat, w Petersburgu, Dreźnie i Paryżu — Adam Mickiewicz opisywał dzieje przyszłej Polski, Polski odległej o pięćdziesiąt lat i więcej.

Dzieło nosiło tytuł Historia przyszłości, L’histoire d’avenir. Pisał po francusku.

Powstały co najmniej cztery wersje Historii; przetrwały strzępy i relacje z drugiej ręki. Mickiewicz sukcesywnie darł, palił, wyrzucał rękopisy.

Co o Mickiewiczowej Polsce 1830 Plus wiadomo:

Cała Europa padła w tej przyszłości pod najazdem Chińczyków. Lecz Zachód uratowały kobiety — to one są Wojownikami jutra. W dwuizbowym polskim Sejmie zasiadają w izbie niższej; mężczyźni — w izbie wyższej.

Świat uległ „rozszerzeniu” dzięki „wejściu Ziemi w stosunki z planetami”. (Nie zachowały się opisy Mickiewiczowskich Obcych). Na niebie wiszą olbrzymie teleskopy, „przez które z balonów można całą Ziemię obejrzeć, a z Ziemi widzieć, co się dzieje na jej satelitach”. Mickiewiczowska telewizja to „akustyczne przyrządy”, za których „pomocą siedząc spokojnie przy kominku w hotelach, można słuchać dawanych w mieście koncertów lub wykładów lekcji publicznych”. Mickiewicz wierzył w aeronautykę. „Kiedyś może się ta sztuką tyle wydoskonalić, że parowa maszyna będzie latać na własnych skrzydłach, bez balonu”. Miasta są przykryte dachami jak domy, wyparkietowane jak mieszkania, ogrzane, oświetlone i klimatyzowane.

W wersji, w której powstanie listopadowe poniosło klęskę, Polska została wchłonięta przez Rosję; Europa jęczała pod batem cara Iwana. Wszystko zmierzało ku gorszemu. We Francji „instytucje społeczne istniały tylko na pokaz i od zewnątrz”.

Przeważał bowiem ton pesymistyczny. Dystopii Mickiewicza nie powstydziliby się Orwell i Zamiatin. „Przedkładano zatem, aby nazwiska zastąpić znakami liczb, gdyż te nie wyrażają niejako takie i łatwo można je zmieniać. W ten sposób Francja, podzielona na dziesięć serii, obejmowałaby w każdej serii pewną liczbę obywateli. Pierwszy urzędnik pierwszej serii miałby numer 1, jego podwładni numery 2, 3 itd. Prości obywatele nie mieliby żadnego współczynnika. (…) Systemat tego rodzaju zadałby ostatni cios osobistej miłości własnej tudzież indywidualizmowi”.

W innej wersji Mickiewicz rozwijał historię alternatywną: powstanie listopadowe zakończyło się zwycięstwem Polaków. Wojsko polskie, armia powszechnej rewolucji europejskiej, maszeruje z zachodu na wschód, od Francji przez Niemcy, Dyneburg, Nowogród Wielki, by z końcem XIX wieku zniszczyć carską Rosję i, po zwycięstwie nad Oką, stworzyć Rzeczpospolitą Syberyjską. „W roku 1899 pokój powszechny w Europie”. Polską walutą są kościuszki. Kraj budzi podziw olbrzymimi gmachami w rodzaju „wodnic”.

Czy Mickiewicz naprawdę wierzył w swoje projekcje? Jaki był cel tej literatury? Jeśli w ogóle można mówić o „celu literatury”. Pisał o Polsce prawdziwej — bo akurat nie istniejącej — czy też ucieczką w przyszłość od prawdy o Polsce się bronił? Co z tych fikcji możemy odczytać dzisiaj i co odczytaliby jemu współcześni? Co takiego mógł przekazać, pisząc o Polsce jutra, czego nie przekazałby w żaden inny sposób? Nie był przecież w owej metodzie pośród polskich pisarzy ani pierwszy, ani ostatni.

Sądząc po naszej literaturze, Polska zawsze istniała bardziej w przeszłości i w przyszłości aniżeli w teraźniejszości.

 

* * *

 

Literatura do futurologii ma się mniej więcej tak, jak psychoanaliza do tomografii komputerowej mózgu. Nie należy ich ze sobą mylić, nawet gdy obie usiłują opisać ten sam przedmiot.

Prognozuje się zasadniczo na dwa sposoby. Futurolog albo przedłuża w przyszłość obserwowane właśnie trendy, albo wykrywa w historii jakąś ogólną, porządkującą ją regułę i dopisuje do niej następny logiczny krok. W pierwszy sposób rodzą się prognozy demograficzne, ekonomiczne, technologiczne; metoda dobrze radzi sobie z liczbami. W drugi sposób tworzy się wielkie systemy filozoficzne i polityczne — Hegla, Marksa; monumentalne diagnozy rozwoju ludzkości — Tofflera, Fukuyamy, Bierdiajewa.

Pierwsza metoda sprawdza się w szczegółach, zawodzi w zetknięciu ze światem: można obliczyć trajektorię jednego trendu, ale — nie miliona różnych trendów, nie ich wzajemny wpływ na siebie; świat jest bardziej chaotyczny. O drugiej metodzie nawet trudno powiedzieć, czy się sprawdza, czy nie, bo na takim poziomie ogólności da się obronić każdą tezę — do dzisiaj przecież wielu twierdzi, że Marks „w zasadzie” miał rację. Historia jest na tyle bogata, że można w niej znaleźć setki wzorów i regularności, każdy równie prawdziwy. Bardzo to przypomina rozwiązywanie testu Rorschacha: wszystko zależy od tego, kto patrzy. Przyszłość jest w oku obserwatora.

W opowiadaniach PL+50 odnajdziemy echa obu tych systemów. Ponieważ jednak jest to literatura, nie nauka, operacja może dać tu dobry wynik, nawet gdy wszystkie użyte narzędzia są felerne.

Czyżby więc naprawdę potrafiła przewidzieć przyszłość? Sądzę, że sukces literatury polega na czym innym — żaden malarz nie osiągnie precyzji odwzorowania oryginału właściwej dla aparatu fotograficznego, a jednak cenimy malarstwo właśnie za tę nieprecyzyjność, deformację, zafałszowanie rzeczywistości; tu mieszka Sztuka. Fikcja i sen mówią czasem więcej prawdy niż najwierniejszy opis.

Opowiadania następują po sobie w porządku właśnie od ukazujących rzeczywistość najmocniej zdeformowaną, w karykaturze konwencji i mitów, do tekstów SF, stosujących kreskę bardziej realistyczną, i wreszcie — prawie fotografii, czyli prób opisu Polski +50 niebeletrystycznych, jak najbardziej serio.

 

* * *

 

Jak wygląda ta „Polska plus 50”? Da się odnaleźć w zgromadzonych tu tekstach pewne regularności, motywy powracające.

Niewiele optymizmu budzi wizja wejścia Polski do UE; jedynie Edmund Wnuk–Lipiński używa nieco jaśniejszych barw. Jadwiga Staniszkis i Stanisław Lem widzą korzyść w narzuceniu Polsce przez UE procedur, których nawet nasi politycy nie będą w stanie zepsuć. Unia bardzo dobrze nadaje się natomiast jako materiał dla groteski, gorzkiej karykatury — u Macieja Dajnowskiego, Andrzeja Zimniaka, Bartka Świderskiego, Macieja Żerdzińskiego. Istotnie, dla większości Polaków ironia zdaje się tu najzdrowszą reakcją.

Spodziewałem się ponurych wizji wynarodowienia Polski i zaborów kulturowych. W mniej lub bardziej ostrej formie widać te lęki w opowiadaniach Jarosława Grzędowicza, Macieja Żerdzińskiego i Barnima Regalicy; jednak przeważa ton niechętnej akceptacji oczywistości: globalizacja w każdym tego słowa znaczeniu jest nieunikniona, najdobitniej wyrażają to Zygmunt Bauman, Ryszard Kapuściński i Jadwiga Staniszkis. Czas alarmistycznych antyutopii już minął — jedynie właśnie opowiadanie Regalicy odwołuje się tak wyraźnie do owych nastrojów.

Kilkakrotnie pojawia się obraz odwróconych ról płci: w tekstach Mai Lidii Kossakowskiej, Bartka Świderskiego, Jarosława Grzędowicza. Jak u Mickiewicza, kobiety przyszłości rosną w siłę.

I jak u Mickiewicza, przebija strach przed inwazją ze Wschodu: w opowiadaniach Cezarego Domarusa i Marka Oramusa, jak najbardziej dosłowną. Taki obrót fortuny przewidują historiozofie przypisujące kolejnym epokom dominację poszczególnych kontynentów i kultur: teraz bowiem ma nadejść czas Azji.

Nie znajduję natomiast obrazów dominacji Polski, żadnych „snów o potędze”, o przyszłości mocarstwowej. Najbliższy ich jest Andrzej Ziemiański ze swoim darwinowskim patriotyzmem — charakterystyczne, że tylko taka odrealniona konwencja filmu akcji mieści tę wizję. Autorzy chyba czują, że zdrowa, silna, bogata Polska XXI wieku jest zbyt nieprawdopodobna, czytelnicy w nią nie uwierzą; prędzej wyśmieją. Charakterystyczny „pesymistyczny optymizm” Stanisława Lema („nie ma alternatywy dla nadziei”) zabrzmiał tu w kontraście niczym heroiczne wyznanie wiary w naród polski — to daje pojęcie o przesunięciu skali.

Zaskoczony zostałem motywem powrotu do kultury przedchrześcijańskiej — u Łukasza Orbitowskiego, Mai Lidii Kossakowskiej; także Olga Tokarczuk pokazuje cywilizację cofającą się powoli do łona prehistorii. Prawda, ongiś była to kraina dzikich puszcz, bogów ognia i krwi… Jerzy Sosnowski ratuje się przed totalną zagładą, dosłownie uciekając w głąb historii, pod prąd czasu.

Można dostrzec pewne prawidłowości formalne. Autorzy z fantastyką słabiej kojarzeni wypowiadają się w formach krótszych, luźniej wiązanych fabułą; fantaści natomiast naprawdę lubią snuć opowieści. „Prognozy humanistyczne” Daniela Odii i Tomasza Piątka są niemal identyczne w wymowie: jedyna futurologia naprawdę interesująca, zdają się twierdzić, to Futurologia Człowieka; reszta to widmowa scenografia i przemijające bzdury. A natura ludzka jest niezmienna. Jeśli już się skupić na szczegółach, to zupełnie innych; na rzeczywistości słowa i ducha, znacznie silniejszej od rzeczywistości liczb, polityki i pieniądza — taką próbę „fantazji humanistycznej”, obcej tradycji SF, pokazuje Karol Maliszewski.

W sumie reprezentowane są chyba wszystkie konwencje, od impresyjnych nowel Odii, Maliszewskiego, przez teksty mniej lub bardziej humorystyczne i SF niemal klasyczną, aż po testosteronową prozę Ziemiańskiego i otwarcie polityczne opowiadania Grzędowicza czy Regalicy. Starałem się dać możliwie szeroki przegląd wizji przyszłej Polski, a jeśli pewne fragmenty spektrum pozostały niewypełnione, to również stanowi informację o ukierunkowaniu naszych lęków i nadziei.

 

* * *

 

Paląc w czerwcu 1849 roku w paryskim mieszkaniu Antoine’a Dessus gruby rękopis Historii przyszłości, Mickiewicz wyznaje gospodarzowi: „Wierz mi, kochany przyjacielu, przeminął czas książek”.

Cała nadzieja w tym, że nie wszystkie przepowiednie nawet geniuszy literatury się sprawdzają.

Jacek Dukaj


Maciej Dajnowski

LISTY Z TYTANA

 

 

Maciej Dajnowski urodził się w 1972 roku w Gdańsku. Tam też mieszka i, z rzadka, pisze opowiadania. Publikował pojedyncze utwory, m.in.: w „Studium”, „FA” i „Ha!–artach”. Jeden jego tekst zawieruszył się także w antologii „Tekstylia”. W 1999 roku wydał zbiorek opowiadań Opowieści garmażeryjne.

 

 

Synek!

Jakiś zbłąkany meteoryt zerwał mi pół hektara. Trzydzieści kwintali ziemniaków diabli wzięli, a już były zakontraktowane i zaliczkę od Spółdzielni zgarnąłem, a z PHARE 10 tysięcy euro miałem dostać na inwestycje. Cały biznesplan w cholerę, dobrze chociaż, że pokrzywa się pleni, to jakoś z Matką nie pomrzemy.

To w przeszły wtorek było. Siedzieliśmy właśnie z Chyrą nad półlitrem w kuchni, kiedy za bulajem zrobił się jakby dzień — całe niebo od strony Saturna rozpaliło się niemożebnie złotą łuną i taki wizg przeciągły dał się słyszeć, że aż te potrójne szyby zaczęły dygotać. Wszystko to może piętnaście sekund trwało, a potem jak nie błyśnie, jak nie gruchnie! Tylko metan trysnął na trzydzieści metrów w górę i od razu zastygł w takiego grzyba z naciekami i w gruzły. No i cień mi teraz rzuca na buraka cukrowego. Jak go nie wysadzimy zaraz w powietrze, to burak nie wzejdzie, cukru nie wyrafinujemy i wódki na przyszły rok może od przednówka nie być.

Podmuch od tego meteora to był taki, że zerwał mi strzechę z chlewika, rozhermetyzował go na amen, a ja tylko patrzeć mogłem, jak mi podciśnienie prosiaka na mielone przerabia. Co prawda, młody jeszcze był, krótko tuczony, to przynajmniej z tego straty nie za duże.

Całe podwórze zaprało sieczką i resztkami z koryt, a my z Chyrą (bo od razu, jak upadło, wyskoczyliśmy przed śluzę) to przestaliśmy widzieć cokolwiek — fotochromy nam w hełmach oblepiło pomyjem. Przy okazji zerwało trakcję, faza siadła w przetwornicach tlenowych i światło pogasło w całym obejściu i w domu. Na szczęście mam zapasowy agregat, a Chyra pomógł przewody połatać na szybkiego, bo oleju tylko tyle było, co w kanistrze. O Matkę się przestraszyłem nie na żarty, z tego wszystkiego trochę zaniemogła i jakieś miała duszności. Niedobrze, żeby teraz co było, bo Wojtek jeszcze pół roku wojska ma, a ja do pola muszę chodzić, i kto z Matką zostawać będzie?

A te 10 tysięcy to miało być na inspekty i nowy ciągnik, bo w starym padła poduszka powietrzna. A tak — przyjdzie znowu w woły orać. Poradzić sobie, poradzę, bo pewnie coś się z ubezpieczenia weźmie, ale za uprząż tlenową dla ciołka i reduktory, i jarzmo drogo tu chcą i aż do miasta trzeba by jechać.

Ciężko się w ogóle gospodaruje na tym Tytanie. Niechby ci z Brukseli spróbowali pociągnąć skibę w tutejszej zmarzlinie. Gąsienice się ślizgają, silniki wyją na takich obrotach, że czuć przez nogi, a spod pługa ciągle ci w nos jakimś amoniakiem strzyka. A to jeszcze wszystko bierze i zamarza od razu w jakieś takie pajęczyny i bąble. Jak dobrze siurnie, to i kombinezon potrafi przymarznąć do takiej ścierwy, a wtedy bier się — saperką, siekierką, palnikiem… A ciągnik chodzi na jałowym, paliwo się zużywa.

No, ściskam Cię, Synek. Trzymaj za ojca kciuki — na przyszły tydzień agent z ubezpieczenia ma być. Postawię siwuchę, posiedzimy, pogadamy, może coś więcej przyzna odszkodowania. Matka mówi, żebyś skarpety ciepłe kładł na noc.

 

* * *

 

Synek!

Wiarę w ludzi stracę. Był tu wczoraj Hawryluk z ubezpieczeń. Wódki się napił, jajecznicę ze skwarką zjadł, w łapę jemu dałem tak po cichu, ale chyba za mało, bo odepchnął mi rękę i tak mówi: „No, szwagier, pecha masz, bo tu w polisie stoi, że od powodzi, pożaru, myszy, rozumiesz, kradzieży, ale od asteroidów — nie ma takiej, rozumiesz, pozycji. — Jakiej pozycji? — ja mu na to mówię. — Przecież jeszcześmy na Starej Ziemi, w Ulkowach podpisywali tę umowę, to co tam o meteorach miało być?!” To on mi na to: „Szwagier, to trzeba było poprawić polisę, jakeście się tutaj sprowadzili. Czytać umiesz, to czytaj. Gdzie tu masz coś o meteorach?” Ja: „A tu, o, «Tytułem nieprzewidzianych wypadków losowych». To chyba podciągnąć da się, nie?” On: „To sobie, szwagier, przeczytaj w regulaminie ubezpieczeń własności rolnej. Na Tytanie meteoryt nie jest żaden nieprzewidziany wypadek. Od tego nawet osobna polisa jest”. Ja: „A ty tego — tum go trochę zelżył, aż mi teraz głupio — nie mogłeś powiedzieć mnie wcześniej, co?! Od myszy mnie ubezpieczyłeś?! A gdzie tu myszy widziałeś?!” A on: „No, tak szwagier, to ja rozmawiać nie będę! Nie dbasz o swoje, twój problem. A ja ci grosza nie zapłacę, bo kłopotów za ciebie mieć nie myślę!” Włożył skafander i wyszedł. Z żalu to się upiłem samogonem, na Matkę nacharczałem. Tyle się cieszę, że tę skwarkę to z chlewa zeskrobaną jadł. Gadzina. Żeby udławił się.

Dobrze chociaż, że sąsiadów człowiek ma ludzkich. W przeszłym tygodniu pomogli mnie Mucha i Kowalski wysadzać ten grzyb, co to się z metanu zrobił nad burakiem. Nawet i sołtys przyszedł, dynamitu przyniósł z państwowych zapasów, mówi, że się z funduszu górniczego na jaki inny przepisze, i w ogóle, żebym się tym nie martwił. Brat Twój z wojska przepustki nie miał akurat, a Chyra czegoś w szpitalu musiał być na jakichś badaniach. No, trzy dni żeśmy z cholerą walczyli, ale poszło. Czy Ty, Synek, pamiętasz jeszcze taką skałę pod Krakowem, co Wuj Bronek na pocztówce nam kiedyś wysłał? Maczuga Herkulesa, zdaje się, to się nazywało. No, to coś takiego jakby było. Cienkie u spodu, a grube u góry. Tylko kolory ładniejsze, bo to wszystko lód z zamarzniętego gazu i ślicznie światło rozszczepiał. Akurat na niebie wzeszły Rhea i Japet, jak się do roboty braliśmy, no i Saturn sam też pięknie świecił. Wspięliśmy się z Muchą na szczyt, a sołtys z Kowalskim asekurowali. My co jakie pięć metrów dookoła szypuły nawiercaliśmy otwory i dynamit kładli, no i na niedzielę, jak Matka do kościoła udała się, cupnęliśmy w kopcu na ziemniaki, sołtys kable do akumulatora przytknął i bum! Sam taki odziomek na jakieś półtora metra został, to już łomem poradzę. Teraz tylko zwieźć to będzie trzeba gdzieś, te kryształy, ale dookoła taka pustynia, że problemu nie ma. Sołtys tylko mówi, żeby nocą, bo on z tymi z Urzędu Ekologii ma złe układy czemuś. Co by ludzka złość nie mówiła o nim, to porządny człowiek, swoich w biedzie nie opuszcza i ja już na pewno na niego głosować będę za następny raz.

Ściskam Cię, Synek. Zostań zdrów i za nas pomódl się czasem.

 

* * *

 

Synek!

Co się tu porobiło, nie uwierzysz! Czasem sobie myślę, że Pan Bóg nas opuścił, kiedyśmy ojczyznę obcym zostawili. U Chyry chorobę popromienną orzekli. „Musi, wyłaził pan do pola bez skafandra”. — Tak lekarz do niego mówi. „Co pan! — Chyra na to jemu. — Przecież tu atmosfera mordercza, sam azot i ziąb straszliwy. I dwóch minut bym nie pociągnął!” A to tylko tak powiedział, bo każde dziecko wie, że warunki u nas takie, że to by i kilku sekund nie potrwało. A lekarz swoje: „Co mnie obchodzi, czy pan wyłaził raz na dwie minuty, czy dziesięć razy na dwanaście sekund. Fundusz Zdrowia na leczenie popromiennej choroby pieniędzy nie dał. Nie zakontraktowane. Amen. Idź pan się lepiej prywatnie leczyć, dobrze panu radzę”. Taki wściekły Chyra wyszedł, że ja jego pół nocy prywatnie leczyłem samogonem. Nic nie mówi, ale bardzo przybity. I zresztą widać, jak marnieje w oczach. A my tu przecież wiemy, jak jest. Jak wiatr słoneczny czasem dmuchnie, to, bywa, mało głowy nie urwie, gałęzie w sadzie obłamuje, jabłonki, wiśnie, bywa, wywraca. A na takie coś to i amerykańskie kombinezony nie pomogą, co dopiero te nasze samodziały z GS–u, łata na łacie, tu krajką obszyte, tam podklejone dętką.

Matka trochę pieniędzy wygrzebała, co je chowała na Twój powrót. Daliśmy Chyrze na prywatną wizytę, żal chłopa. Mam nadzieję, że się nie pogniewasz o to.

Ściskam Cię. Modlimy się z Matką za Ciebie zawsze.

 

* * *

 

Krzysiu mój!

Straszną tu mieliśmy katastrofę. Pisałem Ci już kiedyś, że rząd miał ten pomysł, żeby metan na Starą Ziemię eksportować. Tam kryzys paliwowy, a u nas tego aż za dużo, dobrze by można z tego żyć. Sam minister infrastruktury odpowiedni gazociąg zaprojektował i będzie trzy tygodnie, jak uroczyście go otwierali. Rurociąg Partnerstwa to się nazywa. Trochę było afer przy budowie, bo ktoś odkrył, że Ruskie tam jakiś położyli przy okazji światłowód, z czego ja nic nie rozumiem, o co chodzi, bo przecież u nas tego światła niewiele, pisałem Ci, jakie nędzne tutaj plony. U nich już chyba słońca więcej. Może oni nam chcieli to światło przesyłać i jakieś pieniądze brać? W każdym razie tego w porę nie dogadali i w końcu ten kabel usunięto. A na rurociąg to ciągle jakieś podatki brali, a to w akcyzie były wliczone, a to w podymnem. No, ale w końcu zbudowali go. Z Brukseli była delegacja i nawet ktoś z tych Niemców, co teraz w Poznańskiem siedzą i na Pomorzu. Była pompa, orkiestry strażackie w błyszczących kombinezonach, kompania honorowa pod tlenem, przemówienia… Poświęcili uroczyście, sam ksiądz Prymas przyjechał, no i wreszcie przecięli wstęgę. U nas ten gazociąg koło równika się zaczyna w takiej dużej rafinerii, a na Ziemi wetknęli jego w piaski na Pustyni Arabskiej i już stamtąd ciągną sobie gaz szybami. Wszystko pięknie, tylko pozawczoraj w gazecie napisali, że minister zapomniał o tym, że się Tytan obraca, Ziemia się obraca i w ogóle cały Układ ciągle kręci się i wiruje. No i ledwo napisali, zaraz cała planeta zatrzęsła się, bo ten rurociąg — a to jest taka czarna harmonijkowa rura, jak nie przymierzając do wysysania szamba, tylko ma dwanaście kilometrów średnicy — ten rurociąg zapętlił się wokół najpierw Tetydy, potem gdzieś w Saturna pierścieniach uwiązł, naprężył się i pękł. Saturn teraz jakby szczerbaty (jak Kiciak, pamiętasz, po weselu Henryka miał ten ząb wybity), a naszego Tytana o mały włos z orbity nie wystrzeliło. Ziemia się trzęsła jeszcze dzisiaj w nocy, tak że spać nie mogliśmy. Matka zapaliła nawet gromnicę przed Matką Boską i odmawiała różaniec.

Ja za dużo nie miałem czasu się przestraszyć, bo zaraz po północku na stodole zerwało dachówki, znów dehermetyzacja i przez różnicę ciśnienia ziarno mi ze strychu wyssało. Tylko patrzeć mogłem, kiedy sypnęło z dziury jak z wiejalni. Strasznie mnie coś w mostku kłuło, jakżem spoglądał na to. Chwała Bogu, trochę tego zboża z ziemi da się zebrać, żeby choć z pół hektara na wiosnę obsiać.

Dziś rano mi proboszcz mówił, że ten nasz koniec rury to tak o planetę palnął i wokół niej jak ogon się owinął, że bodaj dziesięć tysięcy gospodarstw zniszczył, a z nimi ludzi mrowie i bydełka Pan Bóg do siebie powołał. Dziś wieczorem będzie w parafii msza w ich intencji, Matka mi właśnie odprasowuje kombinezon. Wiele też podobno magazynów i silosów nie istnieje, i też linii kolejowych. Znów będą kolejki na skupie, monopole się porobią. Co to będzie z nami?

Całuję Cię, Synek, i Matka też się dołącza.

 

PS. Po mszy pogrzebałem trochę przy satelicie i udało mi się „Wiadomości” złapać na jedynce. Premier mówi, że ma do ministra infrastruktury pełne zaufanie i zmian w rządzie nie będzie. To dobrze, myślę sobie, bo kryzys w rządzie, to zaraz ceny idą w górę wszędzie. Ściskam Cię.

 

* * *

 

Krzysiek!

Brak mi Chyry bardzo. Sam piję, jakoś do nikogo serca nie mam od czasu, jak Mucha wziął niemieckie obywatelstwo i na Śląsk wrócił. Wychodzę czasem nocą na dwór, na eternicie sobie siądę i dużo patrzę na niebo. Brak mi Księżyca. My z Twoją Matką kiedyś, jeszcze w Ulkowach, często po robocie wymykaliśmy się na pole w sierpniu, żeby na spadające gwiazdy się pogapić i właśnie na Księżyc też. Tak żeśmy w stogu kładli się i patrzyli. I nawet Matka to trochę marzyła. Że jak będziemy już razem, dorobimy się, to dzieci do miasta może poślemy, na studia. Takie tam. I teraz, jak patrzę na te gwiazdy, niby te same, ale jakieś inne, na tę Tethys, na Saturna, co pół nieba swoimi aureolami zajmuje, to myślę, że nas chyba ktoś wykiwał. Proboszcz mówił mi, że to się zaczęło od takiej ustawy o wykupie ziemi. I że jakiś polityk nasz, jak podpisywał w Brukseli, to nie zobaczył, że ta „Ziemia” z dużej litery jest napisana, albo i nie widział różnicy. No a potem to już przez te pół wieku wykupywali. Niemcy wykupywali, Ruscy wykupili Królestwo Kongresowe, Węgrzy — góry. No i ksiądz mówi, że jak się w Sztrasburgu rzecz oparła, to taki w końcu werdykt zapadł, że myśmy się na wykup Ziemi zgodzili, to mamy cicho być, ale że wszechświat się rozszerza, a z nim Unia, to możemy sobie Tytana wziąć na kredyt. Że planetka dobra, bogata w minerały. Ja ci mówię, Krzysiek, dobrze, że w Instytucie Rolnym w Puławach odkryli te transgeniczne ziemniaki, bo inaczej z czego my byśmy tutaj żyli. Tylko gaz pozamarzany wszędzie, a spodem — metan, amoniak, cyjanowodory. I nawet do Księżyca psy nie wyją, bo tu ani Księżyca, ani psów, a jak kogo nawet stać na kombinezon dla jakiego jamnika choćby, to i tak szczekania nie usłyszysz, bo hełm tłumi. Jak bardziej się upiję, to sobie śpiewam stare piosenki, „Złoty krążek” czy „Białego misia”, na tym eternicie. Ale co to za śpiewanie, Krzysiek, mówię Ci, kiedy głos się po hełmie tłucze jak w starym wiadrze, a poza tym reduktor mi się psuje, oddech tra...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin